24 czerwca pogrzebaliśmy moją matkę.
Królową Arendelle o wielkim sercu i wyrozumiałości dla poddanych. Mój ojciec
kompletnie się załamał. Od pogrzebu nie widziałam go ani razu. Jakby zamknął
się w swoim gabinecie na wieki. Był
zrozpaczony, a kiedy chciałam z nim porozmawiać odpowiadała mi cisza. Raz na
jakiś czas słyszałam jednak ciche pociąganie nosem. Tata bardzo kochał mamę.
Była dla niego całym życiem. Od chwili poznania się dbał o nią najbardziej jak
potrafił.
Ania
dość szybko się pozbierała. Co prawda od tygodnia nie widziałam na jej twarzy
uśmiechu. Nie pokazuje już swoich śnieżnobiałych zębów. Nie zanudza mnie już
historiami o chłopakach i, szczerze mówiąc, bardzo mi tego brakuje. Sobotnie
śniadanie jem sama. Siedzę przy ogromnym stole niegdyś wypełnionym masą radości
i ciepłą atmosferą. Teraz w zamku wszędzie czuło się przygniatający chłód. Dni,
nawet te słoneczne, wydają się pozbawione kolorów. Jakby odejście mamy nałożyło
nam na nosy szare okulary.
Ja jako jedyna chyba tak dobrze sobie z
tym radziłam. Wiedziałam, że to kiedyś minie, a żyć jakoś trzeba. Na mojej
twarzy także rzadko gościł uśmiech. Jeśli już, było to delikatne, wymuszone
uniesienie kącików ust. Byłam na to za młoda, ale przejęłam nieoficjalnie
władzę w państwie. Doradcy utrzymywali wszystkich w przekonaniu, że królowi
jest ciężko, ale nie będzie zaniedbywał swoich poddanych. Tymczasem wszystkie
ważne decyzje podejmowałam ja. Ustawy, sojusze. Dzięki temu mogłam też trochę
pogrzebać w papierach i zobaczyć jakie mamy fundusze. Okazało się, że możnaby
zrealizować projekt sierocińca w górach. Tata mnie okłamał! Wystarczyłoby też
na wiele innych moich pomysłów. Moim zdaniem powinno się odjąć trochę bogactwa
tym starym, emerytowanym urzędnikom, których dzieci tylko czekają, by przejąć
majątek. Płace powinny być adekwatne do wykonywanej pracy, a nie do stanowiska.
Jack bardzo mnie wspierał. Pomagał też
Annie. Doradzał mi, bo jednak żył na tym świecie 150 lat, a ja tylko 16 i, cóż,
miał ogromne doświadczenie. Potrafił po pierwszym spojrzeniu poprawnie ocenić
ludzi. Doskonale znał się na polityce. Myślę, że byłby świetnym królem, a nasze
państwo byłoby królestwem szczęśliwych ludzi, uśmiechniętych twarzy. Codziennie
nosiłam żałobę. Musiałam nawet dokupić kilka sukni.
-Tą!
-Jack!
Ta nie wypada!- spojrzałam karcąco na białowłosego trzymającego w ręku krótką,
dość skąpą sukienkę.
-Przepraszam-
chłopak spokorniał i odwiesił ubranie.
Długo
zastanawiałam się nad wyborem sukienki. Jedne odkrywały zbyt dużo, w innych
czułam się jak zakonnica.
-A
ta?- usłyszałam białowłosego za plecami.
-Jack
nie mam ochoty kolejny raz...- odwróciłam się w stronę chłopaka- o, ta jest w
miarę ładna- spojrzałam na czarną sukienkę całą w koronce z odkrywanymi
ramionami i wykończeniami na górze w kształcie łagodnych szlaczków.
Sukienka
naprawdę była przepiękna. Jack pomógł mi też przy wyborze innych.
-Jeszcze
do obuwniczego...
-Kobiety...
– wyszeptał pod nosem chłopak.
Stanęłam
z kilkoma torbami na środku ulicy.
-Myślisz,
że mi tak przyjemnie?! Ale muszę chyba jakoś wyglądać! Nie mogę codziennie
chodzić w tym samym! A wiesz co?- podałam (w sumie to je rzuciłam) białowłosemu
torby- trzymaj!- zadarłam głowę do góry i ruszyłam przodem- faceci...
Dni mijały mi bardzo szybko. Często
siedziałam do późna nad papierami. Jack czasem zanosił mnie do łóżka, bo
zastawał mnie z głową w segregatorze. Każdy dzień przynosił coraz większą ulgę.
Białowłosy nie dawał mi chwili odpoczynku. Nie pozwalał mi myśleć o mamie. Anna
i tata separując się od społeczeństwa wyrządzali sobie większy ból, a myśli o
jednej z najbliższych osób odbijały się na ich psychice. Czerwcowe dni stawały
się coraz cieplejsze.
-Elso.
Jestem strażnikiem zimy. Nie wytrzymam tak długo. Czuję się tak, jakby mnie
ktoś wrzucił w ogień...
-Ale
Jack, ja nie wytrzymam bez ciebie...- obudziła się we mnie panika.- jak ja...
-Elsa!
– zdecydowałam się uciszyć- Zabieram cię ze sobą!
Otworzyłam
szeroko swoje oczy.
-A-
ale Jack. Ja muszę papiery, sojusze, Anna... nie, nie poradzą sobie beze
mnie...
-Elso...
wszystko załatwiłem. Dzisiaj wyjeżdżamy...
Patrzyłam
długo w oczy białowłosego wypełnione nadzieją. Wreszcie pękłam. Opuściłam
ramiona i głośno wypuściłam powietrze.
-Zgoda...
-Ej,
ej, ej...- Jack podniósł moją brodę- wszystko będzie dobrze moja mała
księżniczko...
Chłopak
mnie pocałował i zaczął się pakować. Przez te trzy miesiące nazbierało się w
moim pokoju trochę jego rzeczy. Ostatnimi czasy prawie w ogóle nie bywał na
biegunie. Kiedy błękitnooki wyszedł z łazienki z małą torbą wypełnioną
kosmetykami i ubraniami ujrzał moje dwie, duże walizki stojące przed drzwiami.
-Elsa!
Jak ty chcesz to zabrać?!- mówił z przerażeniem w oczach.
-Nie
wiem. To Ty chcesz mnie stąd wywieść. Wymyśl coś...- odparłam z uśmiechem.
W
końcu zdecydowaliśmy, że wezmę tylko niewielką torbę z najpotrzebniejszymi
rzeczami, a resztę weźmie piasek, podczas swojego nocnego patrolu. Wybraliśmy
się w największą śnieżycę. W pewnym momencie widoczność była tak ograniczona,
że musieliśmy nocować w jaskini. Nazbieraliśmy drewna i rozpaliliśmy ognisko.
Jack wyczarował cztery wielkie futra. Na dwóch z nich leżeliśmy, a pozostałe
dwa służyły do okrycia się. Nie mieliśmy wyboru- musieliśmy spać blisko siebie.
Księżyc widząc naszą miłość postanowił obdarować ciało Jack’a ciepłem już dwa
tygodnie temu. Był teraz dwadzieścia razy cieplejszy niż ja. Uwielbiałam się do
niego tulić. Kiedy minęła długa i mroźna noc wyruszyliśmy w dalszą drogę.
Białowłosy zapukał do wielkich, drewnianych drzwi. Otworzył nam Mikołaj.
-Jack-
niemal wykrzyknął ucieszony- nie widziałem Cię od...- mężczyzna spojrzał na
mnie- a ona co tu robi?
Spojrzałam
wymownie na chłopaka.
-Nie
wiedzieli?!- odparłam z wyrzutem.
-Oj
choć... nie jęcz- pociągnął mnie za nadgarstek białowłosy.
No
cóż, kiedy byłam tu ostatnio prawie umierałam, więc raczej nie miałam okazji
przyjrzeć się wnętrzu. Było bardzo ciepło urządzone. Dominowały czerwień i
zieleń. Wszechobecne kokardy wspaniale współgrały z przeważającym zdecydowanie
jasnym drewnem. Usiadłam ciężko na czerwonej kanapie. Dokładnie rozejrzałam się
wokół siebie. Może tu będzie lepiej...
No cóż... Nie jestem zadowolona z tego rozdziału.... ale musiałam
zrobić jakiś przerywnik przed tym, co ma się zaraz stać. Mam coś dla Was:
" Rozwiązać to może chyba tylko fan Kristen Stewart. Podpowiedzi szukajcie
w rozdziale czwartym: Koszmary, błyskotliwi domyślą się co knuję"
Super, Super i jeszcze raz super. Nie udał?! Też mi coś jest wspaniały. Hmmm... co ty knujesz Wiktorio? Czekam z resztkami cierpliwości na następny rozdział.
OdpowiedzUsuńRozdział super! I nawet nie myśl, że nie! Przepraszam, że ostatnio trochę zaniedbałam czytanie Twojego bloga, ale miałam nadmiar obowiązków. Na szczęście już się wyrabiam i z wielką przyjemnością odrywam się od matematyki by przeczytać kolejny rozdział. Życzę dużo weny na kolejny! :*
OdpowiedzUsuńOjejciu :o Rozdział fajny, ale namieszałaś mi tym ostatnim :D tylko fani Kristen Stewart, powiadasz? Jakąś tam fanką nie jestem, ale Zmierzch oglądałam po kilka razy xd choć i tak nie wiem co knujesz :D Może Elsa zacznie miewać częste koszmary, które będą robić jej krzywdę fizyczną? Chociaż nie... w końcu ona była już chora :c xd Nie wiem, nie wiem :'( Ale wciągające <3 Czekam dalej ;) <3 ~Ola
OdpowiedzUsuńKolejna podpowiedź: Nie chodzi mi o Zmierzch...
UsuńTo nie ja. Rozdział fajny, czekam na nexta.
OdpowiedzUsuń