niedziela, 21 lutego 2016

Rozdział LIV: "Wiesz co...? Ja chyba ciebie też"



Hej Moje Perełki!
Dzisiaj trochę na początku...
1. W tym rozdziale są piosenki, pełnią one ważną rolę,więc bardzo zależy mi na tym, żebyście je włączali, gdy jest podany link.
Jeśli czytacie na telefonie to przenieście się na kompa, albo, jeśli nie możecie, przeczytajcie później. 

2. Chciałabym bardzo serdecznie zaprosić na nowego bloga mojej koleżanki Utracone Dziedzictwo Astradys, dzisiaj pojawił się prolog. Widziałam próbki jej pisaniny i jest świetna, więc - zajrzyjcie.

zapraszam do czytania!




Z perspektywy Liv
   
      Siedziałam jak zwykle zamknięta w czterech ścianach i przeżywałam to, co dzieje się z bohaterami książki, którą mocno ściskałam w reku. Poprawiłam koc ułożony na kolanach i pociągnęłam nosem mrugając kilka razy, żeby łzy, nie daj boże, nie zasłoniły mi liter. Nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Dokończyłam czytać zdanie i niechętnie odłożyłam książkę na szafkę. Zdjęłam biały puszysty koc z kolan i podniosłam się z łóżka. Podeszłam do drzwi po drodze ocierając łzy i otworzyłam je pomału chwytając za klamkę w kolorze starego złota.
-Troy? – zdziwiłam się, gdy w progu ujrzałam bruneta trzymającego ręce w kieszeniach.
-Hej... – o kontakcie wzrokowym z jego strony nie było mowy – bo wiesz... – a gdy już się na mnie spojrzał... – płakałaś? – ściągnął brwi.
-Nie... – przetarłam dłonią oczy – to ze zmęczenia – uśmiechnęłam się słabo.
Chyba dobrze zagrałam, bo chłopak dał mi spokój. Stałam tak i czekałam niecierpliwie aż w końcu coś z siebie wydusi, ale on nawet nie otworzył ust tylko wpatrywał się we mnie tak samo wyczekująco jak ja na niego.
-Mogę wejść? – powiedział w końcu.
W myślach mocno palnęłam się w głowę, ale tylko się odsunęłam i zamknęłam za nim drzwi.
-Toooo... po co przyszedłeś? – zapytałam nieco podirytowana.
Chłopak chodził i rozglądał się po moim pokoju zupełnie mnie ignorując. Stwierdziłam, że poczekam sobie na jego odpowiedź.
-A co? Nie mogę odwiedzić koleżanki?
Rozszerzyłam oczy, uszło ze mnie powietrze.
-Koleżanki? Zamieniłeś ze mną trzy zdania i jeszcze w większości mi naubliżałeś...- splotłam dłonie na piersiach i zmierzyłam go wzrokiem.
-Mhm, jak powiedziałem, że jesteś ładna to też? – spojrzał na mnie wyczekująco, a gdy się nie odezwałam, parsknął śmiechem.
Widocznie moje zachowanie bardzo go bawiło.
-Jeśli przyszedłeś tu, żeby mnie wyprowadzić z równowagi, to daruj sobie, dobra?
Podeszłam do drzwi i otworzyłam je szeroko.
-Nie, nie, nie... – brunet podrapał się po karku – ja... – uniosłam podejrzliwie brew do góry – ja chciałem cię zaprosić na ten festyn u nas... no wiesz... otwarcie szklarni... to będzie takie wielkie jak nasz prywatny park i podobno ma być niezła zabawa...
Wyłupiłam oczy. On mnie zaprosił...? On?
-Randka?
Całkiem go nie rozumiałam i im bardziej próbowałam to zrobić, tym bardziej skutek był odwrotny do zamierzonego.
-No... tak jakby...
Stałam oniemiała i wlepiałam wzrok w podłogę. Jak...? Przecież on był taki zgryźliwy, co prawda powiedział mi, że jestem ładna, ale.. ale myślałam, że on po prostu ma ubaw, że tak wszystko biorę do siebie. A tu nagle się okazuje, że on mnie zaprasza. Nawet jeśli, to to będzie jeden wielki niewypał. Nie lubię się ruszać gdziekolwiek, jeszcze miałabym iść z takim cwaniakiem? Przecież on jest okropny, wkurzający i mam czasem ochotę go zabić. Co prawda uśmiecha się słodko i tak dalej, ma śliczne oczy, ale ... ygh! Jak to możliwe?!
-Ja... nie lubię zatłoczonych miejsc...
-Możemy iść gdzie indziej – odpowiedział mi z prędkością światła.
-Ale...
Chłopak zbliżył się do mnie kilka kroków, co zmusiło mnie do zaciśnięcia ust.
-Proszę... – spojrzał na mnie z nadzieją w oczach.
Nadal się wahałam, moje myśli pędziły z zawrotną prędkością. Troy chyba to zobaczył bo zbliżył się jeszcze bardziej, odległość między nami stała się dziwnie niebezpieczna. Im chłopak był bliżej tym bardziej się uśmiechał. Ja tak samo. Sprawdzał moją wytrzymałość – kiedy się odsunę. Patrzyłam mu uparcie w oczy z szerokim uśmiechem na ustach. W końcu był za blisko.
-Dobra – powiedziałam i odwróciłam głowę.
-No, przyjdę po ciebie w sobotę, o 18, dobrze? – zapytał najwyraźniej szczęśliwy.
Kiwnęłam głową i chłopak wyszedł. Zamknęłam za nim drzwi i pokręciłam głową z niedowierzania. Nie mogłam zdusić uśmiechu, który mimowolnie wykrzywiał moje wargi.
„Głupia...”

Z perspektywy Iri
    
     Obudziłam się rano i pierwszą moją myślą był fakt, że idę z Aro na otwarcie. W sumie oczekiwałam tylko i wyłącznie tego wydarzenia, więc musiałam sobie jakoś na siłę „zakleić” resztę dnia. Włóczyłam się tu i tam, i , myśląc tylko i wyłącznie o wieczornym wyjściu, zmarnowałam większość dnia. Brawo dla mnie!
Nadszedł wreszcie czas, w którym to postanowiłam sobie, że zacznę się przygotowywać. Oczywiście zaczęłam to robić trzy godziny przed wyjściem, bo lepiej było poczekać, niż potem źle się czuć.
     Poszłam do łazienki i starannie umyłam włosy, a potem długo kąpałam się w olejku waniliowym wdychając jego nieziemski, słodki zapach. Kiedy już wyszłam z wanny, owinęłam się błękitnym ręcznikiem, rozczesałam włosy i poczekałam aż wyschną. W tym czasie otworzyłam szafę i ustawiłam sobie przed nią wygodnie krzesło, żeby czasem nogi mnie nie rozbolały. Po kolei analizowałam każdą kreację i dodatki, które mogłabym do niej dobrać. Chciałam wyglądać idealnie. W końcu sięgnęłam po zwiewną czarną sukienkę do połowy ud, która była pokryta warstwą koronki w tym samym kolorze. Przebrałam się szybko. Popatrzyłam zadowolona w lustro i poszłam do
łazienki, żeby polokować sobie ładnie włosy i się pomalować. Usta pociągnęłam delikatną, koralową szminką, podkręciłam rzęsy i pomalowałam na ciemno powieki. Spojrzałam na zegarek, zostało mi pół godziny. Uśmiechnęłam się. Otworzyłam szkatułkę i wyciągnęłam z niej trzy bransoletki z koralików i z kilkoma zawieszkami. Zdecydowałam się też na delikatne, perełkowe kolczyki i wysokie, czarne buty na platformach, które, wbrew pozorom, wspaniale wyglądały z tą dziewczęcą kreacją. Kiedy stałam przed lustrem w łazience usłyszałam pukanie do drzwi. Ściągnęłam brwi i poszłam otworzyć.
-Hej, gotowa? – w progu stała ta dobrze znana mi, blond czupryna.
-No... tak, ale ... nie wiedziałam, że po mnie przyjdziesz...
-A jednak, no chodź – puścił mi oczko.
Uśmiechnęłam się szeroko i sięgnęłam po torebkę – kopertówkę, w kolorze zgaszonego różu.
-Wyglądasz ślicznie... – chłopak patrzył mi prosto w oczy i przechylił słodko głowę lekko w bok.
Roześmiałam się i chwyciłam go pod ramię. Szliśmy jak na jakiś bal, ale byłam tym strasznie zachwycona. Cała aż promieniałam.
Dzisiaj miało być idealnie.
Widziałam, że dużo ludzi szło razem na to otwarcie, a nawet jeśli nie, to śmiało mogłam powiedzieć, że wszyscy strasznie się wystroili. Zresztą, ja nie byłam lepsza. Zamierzałam się dobrze bawić.
     Szliśmy około 200 metrów przez drewniany, dość przestronny korytarz, na którym wszędzie stały kwiaty. Od ich zapachu mało co nie zakręciło mi się w głowie. W końcu dotarliśmy do wielkiego pomieszczenia przypominającego nieco park. Panował tam jakby półmrok, bo światło dawały jedynie latarnie rzucające nikłe, żółte światło na dróżki. Jednak gdzie tylko się dało zostały zawieszone kolorowe światełka, które odbijały się w pięknych, jasnych oczach mojego partnera. Na placu zebrał się już spory tłum, leciała cicha muzyka.
Aro spojrzał na zegarek.
-Do otwarcia 15 minut, chodź, przejdziemy się...
Kiwnęłam głową i udaliśmy się małą dróżką gdzieś w jakieś odludne miejsce. Nic nie mówiliśmy, zresztą, nie śmiałam na niego spojrzeć. Byłam tak speszona, a serce kołatało mi jak szalone. Bałam się, że chłopak usłyszy jego bicie.
-Wiesz... –zaczął chłopak, przystaliśmy na chwilę.
Spojrzeliśmy sobie głęboko w oczy.
-Uwaga! – rozległ się głos Roszpunki.
-Musimy iść – spuściłam głowę – Chodź.
Poszłam pierwsza nie patrząc nawet czy on za mną idzie. Czułam się dziwnie przygnębiona, nie miałam pojęcia dlaczego.
-Główną pomysłodawczynią jest nasza Iri, która jest tu z nami!
Weszłam na niewielki podest i uśmiechnęłam się do wszystkich.
-Witajcie... To w sumie... jest miejsce dla odpoczynku, dla odrobiny zieleni na tym lodowym pustkowiu. Oczywiście otwarte będzie 24 na dobę, i jedyne o co proszę to nie niszczenie tych roślin, ponieważ to niezwykłe okazy. Jest tu wiele alei, kilkanaście ławek i fontanna, a teraz, nie zanudzając was, bawcie się!
Tłum zaczął klaskać, a po chwili z głośników leciała już muzyka.

Z perspektywy Liv
    
     Wyszykowałam się jak to na mnie przystało. Ubrałam purpurową sukienkę na rękawy trzy czwarte, buty na obcasach, a usta pociągnęłam zalotną szminką w kolorze sukienki. Wszystko idealnie ze sobą współgrało, a gdy Troy przyszedł i otworzyłam przed nim drzwi widziałam, że mu się podoba. Wydusił z siebie tylko:
-Mówiłem, że jesteś śliczna... – i wysilił się na delikatny uśmiech.
Odwzajemniłam gest zmieszana i wyszłam na korytarz. Zaczęliśmy zmierzać do szklarni, a gdy już dotarliśmy, trwała właśnie przemowa Irissy.
Zaraz po niej z głośników zaczęła lecieć głośna, rytmiczna muzyka.
-Chodź – chłopak pociągnął mnie w tłum, który zebrał się na głównym placu i objął delikatnie w pasie lewą ręką, a drugą splótł z moją. Roześmiałam się, bo był taki wyluzowany i niby niczym się nie przyjmował, ale teraz cały się spiął i zarumienił.
-Spokojnie... – powiedziałam po pewnym czasie wpatrując się w jego oczy.
-Co...? Ja jestem spokojny – Troy dmuchnął w górę, by odsunąć włosy, które wpadały mu pomału do oczu.
-Taaa... bardzo...
Chłopak odsunął mnie na długość ręki i zmusił, żebym się zakręciła. Zrobiłam to zmieszana, zresztą tak samo jak on. Minęło sporo czasu zanim przestaliśmy tańczyć jak dwa kije i oddaliśmy się muzyce. Trochę to trwało i była to okropna męczarnia, ale w pewnym momencie cały stres gdzieś odszedł. Zaczęliśmy skakać i śpiewać bardziej zrozumiałe fragmenty tekstu. Spletliśmy swoje obie dłonie i skakaliśmy jak wariaci uśmiechając się niczym szaleńcy. Wokół ciemność rozjaśniały kolorowe światełka, wszyscy wokół śmiali się i radośnie tańczyli. Atmosfera była niesamowita. Świetnie się bawiłam. Krzyczałam na całe gardło, skakałam z nogi na nogę, robiłam piruety i poruszałam ramionami. Klaskałam i po pewnym czasie zaczęło już boleć mnie gardło. Troy krzyczał razem ze mną, tańczyliśmy do rytmu ze splecionymi dłońmi.

Z perspektywy Iri
 Klik! - tu wbijcie się w rytm ^^
     - Zatańczysz ze mną...? – chłopak wyciągnął ku mnie rękę.
Chwilę stałam w niepewności, ale w końcu splotłam swoją dłoń z jego.
Aro zaprosił mnie do tańca akurat, gdy leciała jedna z moich ulubionych piosenek. Objął mnie w talii i patrzył głęboko w oczy. Wolno stawialiśmy kroki, czułam jego przyśpieszony oddech, a moje serce mało co nie wyskoczyło z piersi. Na szczęście muzyka zagłuszała jego głośne bicie, bo czułam się tak, jakbym miała w sobie ogromny dzwon, którym ktoś uparcie dzwonił. Blondyn odciągnął mnie na długość rąk i obkręcił, zaśmiałam się cicho.
-When I need a motivation –spojrzałam na niego zadziornie.
-My one solution is my queen ‘cause she stays strong,
Uśmiechnęłam się szeroko. Spletliśmy ze sobą dłonie i zaczęliśmy krążyć wokół siebie i śpiewać. Szerzej chyba nie mogłam się uśmiechać.
-All these other girls are tempting but I'm empty when you're gone and they say:
-Do you need me? Do you think I'm pretty? Do I make you feel like cheating? – zaśpiewałam uśmiechając się zalotnie.
Chłopak uśmiechnął się i pokiwał głową.
-Cause oh I think that I found myself a cheerleader. She's always right there when I need her...
Nie czułam się tylko tak, jakbyśmy po prostu śpiewali tekst piosenki. To było niezwykłe, uśmiech nie schodził mi z ust. To było wręcz... niemożliwe. Jak sen, w którym wszystko jest idealne. Byliśmy tylko my, nie mogliśmy przestać na siebie patrzeć. Czułam się jakbym wygrała na loterii.
-Ooh when she walks like a model she grants my wishes like a genie in a bottle, say yeah yeah..
Przetańczyliśmy tak całą piosenkę, prawie że nie mogąc się od siebie oderwać. To była wspaniała zabawa, śpiewaliśmy na zmianę.  Potem leciały kolejne... i kolejne... i traciłam całkiem rachubę czasu. Ale było mi z tym dobrze. W końcu stwierdziliśmy, że chwilę odpoczniemy.

Klik! - czytajcie jak najwolniej, w rytm muzyki...

      Wyszliśmy z tłumu i zaczęliśmy spacerować ścieżką. Nadal trzymaliśmy się za ręce. Nie wiedziałam czy to ja trzymałam jego dłoń czy on moją, ale nawet jeśli to pierwsze, to nie chciałam jej puszczać. Tym razem nawet nie śmiałam spojrzeć na chłopaka. Bałam się tego, jaki ma wyraz twarzy, że nasz wzrok może się skrzyżować.
Weszliśmy w kwitnący tunel, który sama projektowałam. Wykonanie przerosło moje oczekiwania, było pięknie. Ledwo tlące się światło lampy delikatnie oświetlało fioletowe i białe kwiaty zawieszone nad głowami. Słychać było cichą muzykę, gdzieś daleko. Nagle blondyn się zatrzymał, spojrzałam na niego zaskoczona. „czy coś się stało...?” – pomyślałam. Zaczęłam się denerwować kiedy tak stał i patrzył w dal. Czułam narastający niepokój. Spięłam się. W końcu spojrzał na mnie.
-Iri... ja... przepraszam za ten eliksir, i za to wszystko. Ale... nic nie poradzę, że jestem w kimś zakochany... – spuścił głowę.
Przyznał się... więc to jednak przez nas oboje... Oczy zaszły mi łzami, on jest w kimś zakochany... Miałam ochotę usiąść i rozpłakać się jak małe dziecko. Wszystko runęło w jednej chwili, jak domek zbudowany z kart popchnięty jednym dotknięciem, jednym słowem. Wszystko to, co stało się dzisiaj nie miało znaczenia. Sukienka... taniec... piosenka... czułam, jak milion szpilek wbija mi się w serce. Zaczęłam tracić siły, nogi się pode mną ugięły. Uszło ze mnie życie. Siłą powstrzymywałam dreszcze. Starałam się nie pokazywać tego, jak bardzo mnie to dotknęło. Zgryzłam mocno wargę. Miałam ochotę rzucić się na niego i powiedzieć, że to ja go kocham, ale było za późno. Była inna. Lepsza. Ładniejsza. Przeklęłam się w myślach, dlaczego dopiero teraz Iri...? Dlaczego dopiero teraz...? Straciłaś go, masz za swoje. Jak mogłaś....?
-Nie kontroluję tego – mrugałam usilnie, żeby płyn zbierający się w oczach nie zmoczył moich policzków, to niemożliwe... - i... eh.. Iri.., ja.. jestem zakochany w tobie.
Nie zdążyłam nawet do końca przetworzyć informacji, a poczułam na ustach przyjemne ciepło. Łzy spłynęły po policzkach. Odwzajemniłam pocałunek. Wplotłam dłoń w jego gęste włosy, a on objął mnie mocno w talii. Nie chciałam przestać. Mocno go objęłam. Wszystko wokół zniknęło. Wątpliwości się rozwiały. Przylgnęłam do niego mocno. Nie chciałam puszczać. Brakło mi tchu. Płakałam.
Odsunęliśmy się od siebie pozostając wciąż w swoich objęciach. Oddychaliśmy głęboko.
-Ja też cię kocham – powiedziałam z łzami w oczach.
Chłopak uśmiechnął się szeroko, a ja odwzajemniłam gest.
Znów się pocałowaliśmy...

Z perspektywy Liv
     Zaczął się wolny kawałek, nim się obejrzałam Troy objął mnie w talii, a mi nie pozostawało nic innego, jak zawieszenie rąk na jego szyi.






Bałam się na niego patrzeć, czułam się dziwnie. Poczułam czyjś dotyk na mojej twarzy, więc szybko spojrzałam na mojego partnera. Jego ręka spoczywała na moim policzku. Rozszerzyłam lekko usta. Czy on...? Pocałował mnie. Krótko, ale na tyle, żeby zabrakło mi oddechu.
-Kocham cię Liv... – nadal tańczyłam zmieszana.
Chłopak patrzył na mnie czekając na odpowiedź, a ja błądziłam gdzieś wzrokiem, a moje myśli pędziły z zawrotną szybkością.
W końcu się uspokoiłam i spojrzałam w oczy bruneta.
-Wiesz co...? – może powiedziałam to zbyt ostro, bo widziałam jak Troy przygotowywał się na najgorsze – Ja chyba ciebie też... – dodałam łagodniej i uśmiechnęłam się.
-Uff... – chłopak głośno odetchnął.
Po chwili brunet objął mnie za nogi i uniósł do góry, a potem obkręcił się wokół własnej osi.
-To co? – postawił mnie na ziemię – formalnie jesteśmy w związku?
-Taak – uśmiechnęłam się szeroko i pocałowałam go mocno...




Macie tu taki nieco walentynkowy rozdział (spóźniony o tydzień xd)
Mam nadzieję, że się spodobał ^^






sobota, 13 lutego 2016

Rozdział LIII: "Moja Droga, Kochana Anno"

Z perspektywy Irissy
     Moje życie to ciągła praca. Na szczęście ta praca jest też przyjemnością, bo uwielbiałam gdy moje płuca wypełniała dusząca woń ziół. Kochałam zapach lawendy i polnych kwiatów, które często służyły mi jako składnik olejków do kąpieli. Teraz, kiedy szklarnia była prawie gotowa, nie musiałam ciągle zawracać Anastazji głowy. Z Roszpunką rozmawiałyśmy tylko i wyłącznie o tym projekcie. Co rusz  znajdywałam nowe rośliny, które powinny się tam znaleźć i wyruszałam po sadzonki. Aro często mi pomagał, przez co wycieczki stawały się jeszcze milsze. Blondyn potrafił zasypywać mnie ciekawostkami na temat zwierząt, a ja słuchałam tych zadziwiających faktów z szeroko otwartymi oczami. Nie byłam w stanie pojąć jak tak ogromna ilość informacji może się pomieścić w jego głowie.
W każdym razie chłopak często mi towarzyszył, zarówno gdy gdzieś wyjeżdżałam, jak i wtedy, gdy siedziałam w bazie i po prostu robiłam eliksiry.
     -Hej, co robisz?- do pokoju wszedł Aro i zamknął za sobą delikatnie drzwi.
-Hej. Podaj mi tamto długie z białymi kwiatami- rozkazałam zerkając na chłopaka.
-To? – zapytał wskazując wiszącą na ścianie do góry nogami roślinę.
Uniosłam wzrok na ułamek sekundy i kiwnęłam ledwo widocznie głową.
-Co robisz? – zapytał kładąc na stolik przy którym stałam suszoną roślinę.
-Eliksir. – odpowiedziała mi cisza, więc postanowiłam sprecyzować- Na zamianę w dowolne zwierzę. Baza do tego eliksiru to mikstura na wykrywanie miłości.
-Na wykrywanie miłości? – zdziwił się chłopak – jak to działa?
-Emm... Zawartość kociołka zabarwia się na różowo gdy w pobliżu znajduje się zakochana osoba.
-Mmmm- blondyn uśmiechnął się zawadiacko.
-Tak:, „mmm”, ale jak zrobi się różowy to już jako baza się nie nadaje. I dlatego zazwyczaj młodzi robią takie rzeczy.
Mieszałam drewnianą łyżką w małym kociołku obserwując kurz szybujący w pomieszczeniu, który obnażały promienie słoneczne wkradające się przez okna. Zerknęłam kontem oka na zakurzoną, starą księgę przesiąkniętą zapachem ziół i kwiatów. Odwróciłam się i zaczęłam szukać na półkach, na których prócz fiolek leżał też kurz i szczątki roślin, odpowiedniego płynu. W końcu złapałam małą buteleczkę o podstawie kwadratu z fioletowym płynem i dolałam go do kociołka. Zawartość buchnęła kłębem fioletowej pary.
-Jak ogród? – zapytał blondyn.
-Dobrze, prawie skończony. Luna wpadła na pomysł, żeby postawić tam ławki. Rozumiesz? Będzie przepięknie, a śnieg będzie pruszył na zewnątrz – uśmiechnęłam się ciepło unosząc ramiona okryte szarawym swetrem.
-Faktycznie będzie cudnie, ludzie będą się tam umawiać na randki- chłopak puścił mi oczko.
-Mhm, zatrudnijmy jeszcze skrzypka i załóżmy mini restaurację...
Zaśmieliśmy się cicho.
Ściągnęłam brwi. Aro widząc moją minę ciekawie podszedł do stołu.  Płyn w kociołku zaczął jakoś dziwnie bulgotać, a po chwili stopniowo przybrał różowy kolor. Moje policzki poczerwieniały od złości.
-Coś ty narobił?!- wbiłam w blondyna ostry wzrok.
-Ja?- zapytał zaskoczony.
-Tak, ty! Ślepy jesteś?! Baza zmieniła kolor, do niczego się nie nadaje!!!
-A – ale...
-Zamknij się i wyjdź, bo przez twoje amory muszę zacząć od początku!!!
Aro jeszcze otworzył buzię, żeby coś powiedzieć, ale szybko zrezygnował i złączył usta. Stał tak chwilę jakby coś analizując i po chwili wyszedł.
-Świetnie... – mruknęłam do siebie.

Z perspektywy Anny
      Wstałam, jak zwykle, założyłam sukienkę i rozczesałam włosy, które sięgały mi już do pasa. Wyszłam w stronę jadalni i zasiadłam przy stole, a wokół mnie zaczęła krzątać się służba i przynosić mi śniadanie. W pomieszczeniu panowała lekka, miła atmosfera. Jedynie szare niebo za oknem chciało ją na siłę obciążyć. Na śniadanie była jajecznica ze szczypiorkiem oraz ciepła herbatka, a potem kawałek szarlotki. Zjadłam wszystko bardzo powoli i zastanawiałam się co się dzieje z Elsą. Od czasu gdy Jack przyjechał do pałacu wolałam nie wtrącać się w ich prywatne sprawy. Czasami widziałam jak Jack siedzi pod drzwiami Elsy albo ktoś przynosi mu jedzenie. Ale rzadko kiedy widziałam moją siostrę. Jakby zniknęła, a Jack gadał do ściany.
Wstałam od stołu dziękując za posiłek i wróciłam do swojego pokoju po drodze przyglądając się obrazom zawieszonym na ścianach
Westchnęłam ciężko przyglądając się biżuterii na moim wskazującym palcu. Pomyślałam o pierścionku zaręczynowym i do głowy od razu wpadł mi mój chłopak. Z Krisem nam się układało. I, o zgrozo, były momenty, w których cieszyłam się, że moich rodziców już nie ma. Na pewno nie pozwolili by mi się spotykać z moim chłopakiem, a przecież jego status społeczny wcale nie umniejsza jego osobowości. Jest niezwykle mądry, zabawny i nadzwyczaj zaradny. Jest.... idealny. Nawet jego kartoflowaty nos mi nie przeszkadza. Przewyższa mnie o głowę, i z chęcią staję na palcach, żeby pocałować go w usta. Kris jest niezwykły. Kocham go całą sobą.
     Spojrzałam przed siebie, wszędzie było ciemno pomimo odsłoniętych okien.
Och, nie mogłam doczekać się lata. Nasze królestwo jest wtedy takie piękne. Szczególnie lubiłam chodzić na targ i kupować milion kwiatów, żeby potem w pokoju od ich zapachu kręciło mi się w głowie. Tak czy siak uwielbiałam tą porę roku. Wszyscy chodzili na spacery, zakochani trzymali się za ręce i chodzili na plażę, a teraz? Teraz każdy owija się grubym szalikiem i jak najszybciej przemyka do sklepu przez ulicę, żeby nos mu zbytnio nie zmarzł.
     Doszłam do drzwi mojej komnaty i pchnęłam je mocno, żeby choć trochę się uchyliły. Zbyt silna nie byłam. Podeszłam wolno do łóżka i ciężko na nim usiadłam, a potem rozejrzałam się wokół. Zobaczyłam dwie kartki, ułożone jedna na drugiej, na mojej szafce nocnej. Najwyraźniej gdy wstawałam ich nie zauważyłam. Zaciekawiona wzięłam kartki do rąk i zaczęłam czytać zawartość tej na wierzchu.

Moja Droga, Kochana Anno
Wiem, że to będzie dla ciebie wielkie zaskoczenie, ale ja i Jack wyjechaliśmy. Nie powiem ci gdzie, bo chyba na razie sami nie wiemy. Wiem, że nie miałaś czasu się mną nacieszyć. Najpierw wybrali mnie na strażniczkę, potem Florence, teraz to. Chciałam cię za to przeprosić, bo nawet nie miałam okazji powiedzieć ci, jak bardzo cię kocham.

Łzy zaczęły zasłaniać mi widoczność

Jednak chcę, żebyś wiedziała, że zawsze chciałam dla ciebie jak najlepiej. Może nie byłam perfekcyjną siostrą, teraz zauważyłam, że byłam bardzo samolubna i nie poświęcałam ci wystarczająco dużo czasu. Teraz czuję się winna, ale nie chciałam tu zostawać. Ugrząznąć tu na całą wieczność. Chcę, żebyś to ty była królową. Jesteś młoda, ale czasem podejmujesz bardziej dojrzałe decyzje niż ja. Nie chcę cię obciążać, ale mam nadzieję, że nie będziesz miała mi tego za złe i zajmiesz się Arendelle jak należy. Pamiętaj, to ty tu rządzisz i nie mają prawa zmusić cie do małżeństwa ani podejmować za ciebie decyzji. Nie daj sobą rządzić, pokaż, kto włada krajem. Kriss będzie Cię wspierał.  Obiecuję, że jeszcze wiele razy mnie zobaczysz, ale nikt nie może wiedzieć, że ci to obiecałam. Rozumiesz? Nie martw się o mnie, niedługo się zobaczymy. Kocham Cię Anno, kocham Cię całym sercem i nigdy o tobie nie zapomnę.
PS. Druga kartka to list oficjalny, który możesz wszystkim pokazywać, ale tego nie pokazuj nikomu.
Elsa

Łzy spływały strumieniem po policzkach. Drżącą dłonią złapałam drugą kartkę i zaczęłam czytać jej treść.

Droga Anno
Chciałam Cię przeprosić, że nie pożegnałam się z Tobą osobiście. Ja i Jack wyjechaliśmy. Niestety nie mogę Ci zdradzić miejsca naszego pobytu. Nie wiem, czy kiedykolwiek się jeszcze zobaczymy. Wiem, że rzadko to ode mnie słyszałaś, ale kocham cię, kocham cie całym sercem i nigdy o Tobie nie zapomnę. Nie było mi łatwo pisać ten list, będę tęsknić. Chciałabym, żebyś to Ty objęła tron i wszelkie związane z władaniem królestwem obowiązki.
Kocham Cię, Anno.
Żegnaj.

PS. Powiedz North’owi, że będziemy dalej wykonywać swoje obowiązki.

Elsa


Zakryłam usta dłonią i wydałam z ust cichy szloch. Pogrążyłam się w płaczu. Ona wyjechała, moja siostra wyjechała...

Z perspektywy Irissy
     Byłam tak zła na tego debila, że postanowiłam iść na spacer do prawie gotowej już szklarni. Strażnicy natury (czyt. Aro) pomogli mi sprowadzić na północ odpowiednie gatunki owadów i ptaków, bez których niektóre rośliny nie były by w stanie funkcjonować.  W szklarni było więc słychać delikatny trzepot motylich skrzydeł i śpiew ptaków. Było przepięknie, zielono, a za szkłem pruszyły grube płaty śniegu. Wzięłam głęboki wdech. Ten debil jest w kimś zakochany. Ciekawe w kim... nieważne! Zepsuł mi bazę pod ważny eliksir i aż mnie nosi jak pomyślę, ze to przez tego idiotę. Zachciało mu się amorów! Mówiłam mu że jak eliksir się zabarwi to będzie do niczego, mógł wtedy wyjść! Ygh!!!
No już, Iri, uspokój się, będzie dobrze. Idź i zacznij od nowa, nie myśl o nim...
Chodziłam jeszcze jakieś 15 minut po ogrodzie po czym wróciłam do bazy. Modliłam się, żeby nie spotkać po drodze tego kochasia. Na szczęście doszłam do pokoju bez większych przeszkód i zaczęłam od nowa. Wylałam te paskudztwo z kociołka w kolorze landrynkowego różu i wlałam tam trochę wody. Dodawałam po kolei składniki, aż w końcu tak bardzo się w tym pogrążyłam, że przestałam sobie zajmować myśli tym kretynem. Znowu sięgnęłam po fiolkę z fioletowym płynem i dolałam go do kociołka, a eliksir pufnął lilową parą. Uśmiechnęłam się z satysfakcją i splotłam ręce na piersi. Mikstura pomału mieszała się w kociołku aż zaczęła niebezpiecznie bulgotać. Uśmiech zszedł mi z twarzy, patrzyłam zaskoczona na zawartość naczynia, która zaczęła przybierać różowy kolor. Gdybym była postacią z kreskówki, moja szczeka już dawno opadłaby na podłogę.
-Że co...?- wyszeptałam cicho i poczułam pieczenie na twarzy.
Jak to..? Przecież, przecież ja nie jestem zakochana... Nie zdążyłam się nad tym dobrze zastanowić, bo usłyszałam huk otwieranych drzwi. Do pokoju wkroczył Aro.
-Nie przejmuj się, przyszedłem tylko powiedzieć, że wszyscy jadą do Arendelle, chcesz jechać z nami?
-A co się stało? – zapytałam z mieszaniną emocji, od których miałam wrażenie, że zaraz wybuchnę.
-Nie wiem, Anna prosiła, żeby przyjechać. Pewnie coś z Elsą.

Z perspektywy Aro
-Dobrze, tylko poczekaj na mnie moment, szybko zmienię bluzkę, bo ta jest do niczego.
Blondynka wybiegła z pokoju do pomieszczenia obok, a ja na nią czekałem. Podszedłem do kociołka, który stał na stole i zobaczyłem w nim różowawą substancję. Myślałem, że Iri zaczęła już robić nową bazę, ale widocznie tak się zdenerwowała, że nawet nie wylała tej zepsutej.

Usłyszałem trzask zamykanych drzwi i wyszedłem z pomieszczenia. Niedaleko stała blondynka przebrana już w czarną bluzkę. Razem zbiegliśmy po schodach i udaliśmy się do garażu Northa. Byłem zaskoczony, że wszyscy pomieściliśmy się w jego saniach, ale z gorączkowego rozmyślania wyrwało mnie nagłe szarpnięcie, jakie towarzyszyło startowi takowego „pojazdu”.  Lecieliśmy dość krótko, bo Święty użył kuli, dzięki której szybko znaleźliśmy się na dziedzińcu w Arendelle. Weszliśmy do pałacu jak burza i ruszyliśmy w stronę sali tronowej, gdzie czekała na nas Anna. Przeszliśmy przez białe wrota, z North’em na czele, każdy podenerwowany zaistniałą sytuacją. W pomieszczeniu panowała cisza, jedynie odgłos kroków kilkunastu par nóg niósł się echem po ścianach.
-Elsa i Jack wyjechali – gdy byliśmy kilka metrów przed Anną po sali tronowej rozległ się jej dziewczęcy głos.
Wszyscy stanęli jak wryci. Byłem pewny, że każdy zadał sobie pytanie „jak to..?”. Ruda pokazała nam list, który napisała do niej Elsa tak, żeby każdy mógł zapoznać się z jego treścią.
-W końcu jeśli nadal będą zajmować się zimą, to mi nic do tego – North zakłopotany podrapał się po głowie- No, wracamy moi kochani.
Prawie każdy po kolei uścisnął Ankę i ruszyliśmy w podróż powrotną. Wszyscy poprosiliśmy Świętego, żebyśmy jechali normalną trasą, wtedy podróż potrwa kilka godzin, a nam nie śpieszyło się do domu.
-Więc wyjechali...- zaczęła Luna.
-Ciekawe, gdzie zamieszkają – odezwała się Crystal.
-Znając Jack’a będą się przeprowadzać co miesiąc – zaśmiałem się, a razem ze mną inni.
-W sumie... Dobrze, że będą szczęśliwi – zaczęła Pauline- tyle złego przeżyli, należy im się coś od życia. A skoro wyjechali razem to chyba w końcu znowu są w związku.
-Masz rację – odezwała się Liv – ważne, że im się jakoś ułożyło i zaczęli wszystko od nowa. Prawda? – dziewczyna odwróciła się w stronę Troy’a i uśmiechnęła się przez ramię.
Brunet kiwnął głową. Chyba coś pomiędzy nimi było, ale nie miałem czasu się nad tym zastanawiać. Gdy wszyscy rozgadali się już na dobre zastanawiałem się jak przeprosić siedzącą obok Iri, która właśnie rozmawiała żywo o czymś z Liv. Układałem sobie w głowie mnóstwo dialogów, ale wszystkie wydawały się tak samo głupie i puste. W końcu stwierdziłem, ze jak ma być to będzie.
-Iri.. – zacząłem spokojnie, teraz już nie ma odwrotu – Chciałbym z Tobą porozmawiać... – zerknąłem ukradkiem na Liv, a ona chyba zrozumiała i zaczęła zagadywać do siedzącej obok Luny i Zająca.
-Chciałem cię przeprosić za to, że zepsułem ci bazę pod eliksir, wiem, że dużo się nad tym napracowałaś i...
-Nie ma sprawy.
Zrobiłem wielkie oczy.
-A-ale jak to, przecież...
-Mówię, że nic się nie stało, nie potrzebnie na ciebie krzyknęłam, to ja powinnam przepraszać.
Nie wiedziałem co powiedzieć. Wszystko to była ewidentnie moja wina, czarno na białym, a ona chce mnie przepraszać??? Najpierw na mnie nakrzyczała, a teraz „nie ma sprawy”? Wiem, że pracowała nad tym kilka godzin i wprost nie mogłem uwierzyć, że tak po prostu mi to darowała. Doskonale wiedziałem, że to prze ze mnie eliksir się zabarwił, bo zdawałem sobie sprawę z faktu, że byłem zakochany. No, ale przebaczyła, powinienem się cieszyć, a nie zastanawiać dlaczego to zrobiła.
-Słuchaj, nie poszłabyś ze mną za tydzień...
-Gdzie?
-Na otwarcie ogrodu. Słyszałem, że organizacją tego ma zająć się Roszpunka, w takim razie będziesz wolna...
Dziewczyna chwilę patrzyła przed siebie, a jej twarz wykrzywił grymas zastanowienia, ale w końcu przeniosła wzrok na mnie.
-Bardzo chętnie – uśmiechnęła się.

Hej Moje Perełki!
Strasznie was przepraszam, że tak długo nie było rozdziału, ale jak już pewnie większość z was wie z okienka „postęp” byłam chora i nie miałam nawet siły podnieść się z łóżka. Chciałam Was tez przeprosić za to, że ten rozdział jest taki chaotyczny, ale dałam z siebie wszystko i nie byłam w stanie wykrzesać z siebie więcej. Jestem z tego strasznie niezadowolona i głupio mi, że musicie czytać takie okropieństwo, ale nie umiem już tego bardziej poprawić.
Trzymajcie się i do następnego!