niedziela, 31 maja 2015

Rozdział VII: "Powrót"

     Dni mijały szybko. Jack często przy mnie był. Trzymał za rękę i obdarowywał wzrokiem pełnym troski. Zimne dreszcze przestały mnie nawiedzać, a zawroty głowy ustały. Nie miałam już halucynacji, nie zacierała się granica między światem żywych a umarłych. Pozostały tylko bóle pleców, nóg i brak apetytu. Jednak z dnia na dzień moja cera nabierała naturalnych kolorów, a na policzkach pojawiły się wypieki. Na twarzy coraz częściej gościł uśmiech. Pewnego dnia Jack oznajmił:
-Wracamy do domu. Czujesz się na tyle dobrze, że mogę sam się Tobą zająć.
Wszyscy ciepło mnie pożegnali. Szczególnie Ząbek, z którą bardzo się zaprzyjaźniłam. Jack wziął mnie na ręce. Chciałam zaprotestować, ale nogi nie były w stanie mnie utrzymać. Kiedy tylko opierałam na nich swój ciężar miałam wrażenie, że zaraz się złamią. Zaczynały się trząść i wyginać, by zaraz potem stracić równowagę. Białowłosy owinął mnie czerwonym kocem w kratkę, posłał wszystkim luzacki uśmiech i uniósł się w powietrze. Nie poznawałam Jack’a. Przy nich był inny. Ciągle kłócił się z Zającem. Chodził inaczej, śmiał się dużo więcej, wygłupiał, a jego oczy nie przypominały już oceanu, do którego ma się ochotę wskoczyć i odkryć jego najgłębiej skrywane tajemnice. Widać było, że Jack cieszył się z powrotu do zamku. Kiedy dotarliśmy do mojej komnaty zauważyłam, że trochę się zmieniło. Wszystko było równo poukładane, ktoś zmienił pościel. Teraz w pokoju dominowały biel i błękit.
-I jak?- zapytał chłopak.
-Jack, a jak może być? Jest pięknie...-rozmarzyłam się.
-Cieszę się- odparł z uśmiechem kładąc mnie do łóżka i przykrywając kołdrą- zaraz wrócę-dodał tajemniczo.
 Zdążyłam tylko podnieść rękę i wziąć oddech kiedy drzwi się zamknęły. Nagle poczułam się senna. Przymknęłam powieki i w mgnieniu oka zasnęłam. Kiedy się obudziłam przez duże okna wpadało srebrne światło księżyca, panowała ciemność, a Jack spał spokojnie na fotelu obok łóżka.  Przekręciłam się tylko na drugi bok i uśmiechnęłam sama do siebie po czym znów odpłynęłam w sferę snów.
    Kiedy otworzyłam oczy do pokoju wpadały jasne promienie wschodzącego słońca. Wstałam i poszłam do łazienki umyć tłuste włosy. Gdybym poszła do restauracji to spokojnie kucharz mógłby smażyć na nich ryby. Kiedy moja fryzura nabrała blasku od razu poczułam się lepiej. Akurat kiedy wychodziłam z łazienki otworzyły się drzwi komnaty. Jack powoli wszedł z dwoma talerzami zapełnionymi kanapkami.
-Oooo... jak miło- odparłam.
Podbiegłam do łóżka i zaczęłam jeść. Kanapki były we wszystkich kolorach. Rzodkiewka, pomidory, ogórki, szynka, ser, sałata i jajka. Kiedy napełniliśmy już brzuchy zaczęłam czytać książkę. Zasłoniłam twarz masywną księgą i uparcie czytałam. Nawet nie zauważyłam, jak Jack wchodzi i wychodzi kiedy chce. Nagle podszedł do mnie, chwycił książkę i odciągnął na dół. Drugą dłoń trzymał za plecami. Ściągnęłam brwi. Co on kombinuje? Jack wygodnie usiadł na łóżku i pokazał mi dłoń zwiniętą w pięść, którą potem rozłożył. Moim oczom ukazało się małe, ciemnoniebieskie pudełeczko.
-To dla ciebie- odparł zadowolony.
Uchyliłam wieczko. Zobaczyłam wisiorek w kształcie gwiazdy. Miał intensywnie błękitny kolor, a w jego środku sypał śnieg.
-Jaki piękny. Jack, dziękuję- powiedziałam z zachwytem po czym rzuciłam się na białowłosego obsypując jego twarz pocałunkami- założysz mi?
Jack pokiwał głową i już po chwili na mojej szyi pojawił się piękny wisiorek na srebrnym, cieniutkim łańcuszku.
-To coś więcej niż wisiorek- powiedział.
Ściągnęłam brwi w geście braku zrozumienia wypowiedzianych przez niego słów. Białowłosy widząc to zaczął tłumaczyć.
-Kiedy wszystko będzie dobrze wisiorek będzie błękitny, tak jak teraz. Kiedy będzie działo się coś złego mi albo twojej rodzinie śnieg będzie padał na ciemnoniebieskim tle, a kiedy Ty będziesz w niebezpieczeństwie tło będzie czarne. Ja mam taki sam, tylko w formie księżyca- wyciągnął z pod bluzy wisiorek w kształcie sierpa.
W nim też padał śnieg, tak samo jak w moim.
-Mój też tak zmienia kolory, ale staje się ciemnoniebieski kiedy dzieje się coś złego Tobie albo strażnikom. Reszta działa tak samo.
-Dziękuję- powiedziałam czule i pocałowałam Jack’a w policzek.
-Elso, muszę iść. Tylko proszę, nigdzie nie choć. Nie chcę Cię znowu wlec na biegun, żebyś zrozumiała, że masz siedzieć w zamku.
Pokiwałam głową na znak zrozumienia po czym Jack odleciał. Podeszłam do szafy trochę chwiejnym krokiem i zobaczyłam, że wszystkie sukienki są zbyt cienkie. Będzie mi w nich za zimno. No nic, musiałam poprosić Jack’a, żeby mi potem coś wyczarował. Pozostało mi tylko moje łóżko. Nie miałam czego sprzątać, a tak najbardziej lubiłam zajmować myśli. Wszystkie książki przeczytałam już po kilkanaście razy. Udałam się więc do łazienki, zgarnęłam szczotkę do włosów i usiadłam wygodnie na łóżku. Zaczęłam czesać moje blond włosy i patrzyłam tępo w jeden punkt na podłodze. Jak mogę pomóc biednym dzieciom? Tak bardzo chciałabym coś dla nich zrobić. One nie miały nawet połowy tego co ja, kiedy byłam mała. Już wiem! Będę codziennie zanosić na biedne dzielnice koszyk z jedzeniem. Jack na pewno mi pomoże. Chociaż będę miała pewność, że ludzie nie umrą z wygłodzenia. Pozatym Jack mógłby wyczarowywać im koce, żeby nie marzli. Tak, to świetny pomysł! Potem nie myślałam o niczym. Patrzyłam dalej na podłogę i czesałam włosy.
-Elsa!- wyrwał mnie z namysłu Jack.
Spojrzałam szybko na białowłosego i odłożyłam szczotkę na komodę obok łóżka.
-Co?- zapytałam ze zdziwieniem.
-Twoje włosy- powiedział śmiertelnie poważnie chłopak wskazując palcem na moją głowę.
Na jego twarzy pojawił się najpierw delikatny uśmiech, a kąciki ust skakały w górę i w dół. Wreszcie nie wytrzymał i wybuchnął śmiechem. Przestraszona podbiegłam do lustra i zobaczyłam co się stało. Musiałam czesać włosy bardzo długo. Całe się naelektryzowały. Do tego były jeszcze długie i na głowie miałam jedną wielką szopę.
-Chyba piorun w Ciebie strzelił- powiedział przez śmiech Jack.
-Ej- odparłam urażona, ale po chwili znów spojrzałam w lustro i zaczęłam się z siebie śmiać.
Skończyło się tak, że oboje z twarzami spuchniętymi od łez leżeliśmy na podłodze. Kiedy już opanowaliśmy śmiech nasze oczy połączyła niewidzialna niteczka.
-Jesteś taka śliczna.- powiedział Jack dotykając mojego policzka- ale Elsa, na podłodze jest zimno. Jeszcze twój stan zdrowia się pogorszy i znowu będziesz musiała długo leżeć.
-Masz rację- odparłam spuszczając wzrok.
Wstałam i położyłam się do łóżka. Zaraz potem Jack przyniósł mi herbatę i przypomniały mi się tematy, jakie mam z nim poruszyć.
-Jack, mam do ciebie parę spraw.
-Hm?
-Chciałabym, żebyś wyczarował mi jakieś ciepłe ubrania. Jestem teraz takim zmarzlakiem, że we wszystkich sukienkach będzie mi za zimno.
-Nie ma sprawy. Jeszcze coś?
-Tak... pomyślałam, że moglibyśmy pomagać biednym dzieciom, dawalibyśmy im koce, bo wyczarować je to żaden problem i zanosilibyśmy im kosze z jedzeniem.
Myślałam, że Jack się ucieszy, ale schylił głowę i stwierdził:
-Wiesz, Elso, jestem strażnikiem. Nie mam prowadzić fundacji charytatywnej tylko dawać dzieciom nadzieję...
-Dawać nadzieję, by potem nie spełnić obietnic?!- rozzłościłam się- nienawidzę fałszywej nadziei. Wynoś się stąd! Nie powinniście się nazywać strażnikami!
Białowłosy posłusznie wstał i wyszedł. Zaczęłam płakać. Byłam po prostu zła, że Jack odmawia pomocy dzieciom. Woli dawać fałszywą nadzieję. Jak on może! Jak on śmie nazywać się strażnikiem?!
Płakałam jeszcze dobre pół godziny po czym zasnęłam ze zmęczenia. Obudził mnie dziwny ból w piersi. Zaspana spojrzałam na wisiorek, był ciemnoniebieski! Szybko pobiegłam do rodziców i Ani, ale wszyscy smacznie spali. Na chwilę się uspokoiłam, ale zaraz potem ogarnęło mnie przerażenie. Jack! Ubrałam płaszcz i wybiegłam poza bramy zamku. Nigdzie nie widziałam chłopaka. Biegłam na oślep przed siebie przez łzy wywołując jego imię. Nagle pośrodku wichury jaka rozgrywała się poza granicami miasta ujrzałam Jack’a. Leżał na ziemi i przeklinał pod nosem.
-Jack!- rzuciłam się mu na ratunek.
-Spokojnie- uspokoił mnie gestem ręki- nic mi nie jest- odparł i spojrzał na wisiorek- chociaż wiemy, że działa.
-Co ci się stało?- odparłam zaniepokojona.
-W mieście ktoś tak wypucował szybę, że myślałem, że okno jest otwarte. Niestety wleciałem tam z dużą prędkością i rozbiłem szybę. Trochę się poharatałem i szkło powchodziło mi w skórę. Doleciałem tylko tutaj, dalej nie miałem siły.
Pomogłam białowłosemu wstać i zaprowadziłam go do zamku. Kiedy weszliśmy do mojej komnaty posadziłam chłopaka na łóżku i szybko pobiegłam do łazienki. Napuściłam ciepłej wody do wanny i wróciłam po chłopaka.
-Wejdź do wody, ale w bieliźnie.
-Nic mi nie jest. To tylko trochę... Nie musisz się tak mną zajmować...
-Do wanny, ale już!- nakazałam.
Jack posłusznie wszedł do wody. Chwyciłam moją pęsetę i wyjmowałam ze skóry chłopaka drobne kawałki szkła, których najwięcej miał na rękach. Kiedy miałam pewność, że wyjęłam całe szkło zostawiłam go, żeby się umył. Wyszedł z łazienki jak zwykle w tej swojej niebieskiej bluzie i brązowych spodniach.
-O nie!- odparłam zmierzając w kierunku chłopaka.
-Co?!- Jack rozłożył ręce na bok.
-Nie będziesz w tym spał. Rozbieraj się.
-Dlaczego?!
-Bo tak, nie będziesz chodził i spał w tym samym. Jeszcze pobrudzisz mi pościel! Dam Ci pidżamy.
-O nie! Prawdziwi faceci nie śpią w pidżamach.
-Dam Ci takie ładne, w kratkę.
-Nie!
-To tylko spodnie, dobrze?- zapytałam, bo nie chciałam wdawać się w dyskusje.
-No dobra...- odparł zrezygnowany.
Kiedy już pościeliłam łóżko przygotowałam dla Jack’a kołdrę i poduszkę. Wkrótce potem oboje położyliśmy się do łóżka.
-Elsa, ciągle nam się coś dzieje. Nie ma dnia, żeby któreś z nas właśnie nie leżało w łóżku z powodu choroby albo czegoś innego.

piątek, 29 maja 2015

Rozdział VI: "Życie..."

Ten rozdział dedykuję Dominice Jaroszewskiej. Jednej z moich najlepszych przyjaciółek, na którą zawsze mogę liczyć.

Zamknęłam oczy czekając na odejście z tego świata. Puszysta bluza nasiąknęła wodą i ciągnęła mnie na dno. Włosy spokojnie unosiły się wokół mnie oplatając ramiona. Jasne światło księżyca przeszywało wodę. Przypomniała mi się kochana Ania i rodzice, od których tak bardzo chciałam upragnionej miłości. Tak mocno ich wszystkich kochałam. Moja twarz przybrała blady kolor. Usta posiniały, a dłonie stały się sztywne. Zasnęłam...

Życie jest cenne, zdajemy sobie z tego sprawę dopiero kiedy przemija. Choć umierają osoby czasem nam nieznane, których może nigdy nie widzieliśmy, czujemy smutek. Łzy ciekną po policzkach nie wiadomo dlaczego. Przecież znamy tylko jego imię, nazwisko i okoliczności jego śmierci. Odechciewa nam się zabaw i radości, śmiechów i wygłupów. Przygnębieni snujemy się szkolnym korytarzem jak cienie ludzi, niczym duchy mające wystraszyć przechodniów nocą. Po szkole pełznie tylko cichy szmer „On nie żyje, on nie żyje”. Nawet dzieci się tak nie śmieją, choć nie wiedzą o co chodzi. W szkole panuje cisza- znak, że coś jest nie tak. Po kolei mijasz opuchnięte od łez  twarze i zeszklone oczy. Czujesz tylko przygnębienie. Patrzysz tępo w ścianę, a strumień łez spływa po policzkach...

Obudziłam się w dziwnym otoczeniu. Byłam przebrana w niebieską koszulę nocną i leżałam pod kołdrą w śnieżynki. Trzęsłam się z zimna. Koło łóżka stała parująca jeszcze herbata. Upiłam łyk. Gdzie ja jestem? Wnętrze było wypełnione czerwonymi ozdobami. Dominowało drewno. Nagle do pokoju wszedł strażnik zabawy.
-Jack...- powiedziałam uradowana i podniosłam się.
-No ładnie... Całe trzy dni nie odstępowałem Cię na krok, ale jak tylko wyszedłem się umyć, bo śmierdziało ode mnie na kilometr to ty się obudziłaś.
-Trzy dni?- zapytałam z niedowierzaniem.
-Tak, a teraz pięć razy tyle musisz leżeć. Pamiętasz co się stało?
-Tak... Wpadłam do jeziora... Lód się załamał. Ale Jack, gdzie ja jestem?
-W domu North’a. W każdym mąć razie- bezpieczna.
Wpatrywałam się w błękitne oczy chłopaka. Widać, że się spieszył, bo miał mokre włosy, a krople wody spływały mu po czole. Położyłam dłoń na policzku Jack’a i zaczęłam się do niego zbliżać. Kiedy nasze wargi dzielił centymetr białowłosy powiedział z żalem:
-Nie powinienem Cię dotykać Elso. Jestem zimny. Powinnaś się wygrzać- powiedział i odsunął się.
Błękitnooki powoli wstał i zmierzał w kierunku drzwi.
-Jack, całe trzy dni byłeś przy mnie, a teraz nie chcesz mnie widzieć?- zapytałam.
Białowłosy tylko odwrócił się i spojrzał mi w oczy mówiąc „Nie mogę. Jestem przy Tobie, a nie mogę Cię dotknąć. Patrząc na Ciebie będę cierpiał”.
-Nie!- wykrzyknęłam po czym odrzuciłam kołdrę na bok i podbiegłam do Jack’a.
-Co ty robisz? – zapytał spanikowany- wracaj do łóżka.
-Jeśli nie będziesz przy mnie to ja nie będę leżeć.
Białowłosy długo się zastanawiał. Rozważał chyba wszelkie możliwe opcje.
-Dobrze- odparł po długim milczeniu.
Chwyciłam jego dłoń. Błękitnooki nieco się przestraszył i wyrwał swoją dłoń z uścisku.
-Nie mogę...- powiedział cicho i spuścił głowę.
Widziałam w jego oczach ból. Unikał mojego wzroku. Dłonią delikatnie dotknęłam jego policzka i przykręciłam głowę, by zrozumiał, że chcę napotkać jego wzrok. Lekko zaczęłam pocałunek. Jack delikatnie ściskał moją wargę jakby się bał, że zrobi mi krzywdę. Chwyciłam jego dłonie i położyłam sobie na biodrach. Małymi krokami cofałam się w stronę łóżka. Kiedy się przy nim znaleźliśmy Jack podniósł mnie nie przestając całować i położył. Zanurzyłam rękę w jego gęstych, mokrych włosach. Drugą dłoń oparłam na jego klatce piersiowej. Kiedy głęboki pocałunek dobiegł końca chłopak ułożył się wygodnie obok mnie i położył dłoń na mojej tali. Wydawał się już nieprzejęty tym, co może mi zrobić. Tylko w jego błękitnych oczach widziałam troskę. Martwił się, że przez niego nie wyzdrowieję do końca albo się wyziębię. Położyłam głowę na piersi Jack’a i zasnęłam uśpiona rytmicznym biciem jego serca.
Rano czułam się dużo gorzej niż podczas mojego pierwszego przebudzenia. W kręgosłupie czułam ogromny ból. Zimny dreszcz przeszywał moje ciało. Kiedy próbowałam jakoś się ułożyć białowłosy się obudził. Widząc mój stan natychmiast wstał i szczelnie przykrył mnie kołdrą, a potem narzucił na nią gruby koc.
-To prze ze mnie.- odparł zmartwiony.
Nie zdążyłam odpowiedzieć, a drzwi pokoju zamknęły się z hukiem. Po kilku minutach przyszli pozostali strażnicy. Zdecydowali, że położą mnie w salonie, gdzie wszyscy przebywają, by lepiej się mną zajmować.
Teraz wszyscy nade mną czuwali. Miewałam lepsze i gorsze dni. Zdarzało mi się, że przez dwanaście godzin miałam halucynacje i błądziłam pomiędzy światem rzeczywistym, a światem snu. Miewałam przebłyski świadomości. Słyszałam niektóre słowa. Inne zlewały się w niespójną całość i wirowały w mojej głowie. Tłuste włosy przylepiały się do mojej mokrej twarzy. Mocno schudłam. Moja waga i wyblakła cera była przyczyną zmartwień strażników. Zamiast dziećmi zajmowali się mną. Pewnego dnia, kiedy czułam się w miarę dobrze postanowiłam nie otwierać oczu i odpłynąć w mój zmyślony świat. O moje uszy obiła się rozmowa między Mikołajem, a Jack’iem, którą przeprowadzali niedaleko łóżka, na którym leżałam.
-Dlaczego to zrobiłeś? Wiesz jak ją krzywdzisz? –pytał North.
-Ale to będzie ona!
-Skąd wiesz?!
-Ma w sobie coś niezwykłego, kocham ją.
-Jest jeszcze 10 innych, skąd wiesz, że akurat ona? Odejdź od niej, póki jeszcze możesz. Nie powinniście być razem.
Po tym usłyszałam głośny trzask i odpłynęłam w świat snów. 

poniedziałek, 25 maja 2015

Rozdział V: "Dotrzymał obietnicy"

     Po naszej małej wycieczce oboje padliśmy na łóżko i zasnęliśmy w mgnieniu oka. Oczywiście nie pozwalałam Jack’owi już spać ze mną, nie było takiej potrzeby. Za to, że wywiódł mnie daleko na północ spał na podłodze. Otworzyłam powoli oczy i spojrzałam w stronę, gdzie powinien spać Jack. Nie było go. Przekręciłam się na drugi bok żeby zobaczyć, czy czasem nie siedzi na fotelu, ostatnio bardzo lubił na nim przesiadywać. W końcu się na coś przydał, używałam go jako chwilowy wieszak do ubrań. Tam też go nie było. Szczerze mówiąc było mi obojętne co wtedy robił. Wtuliłam się mocno w kołdrę i przymknęłam powieki. Obudziło mnie głośne skrzypnięcie drzwi. Szybko usiadłam na łóżku, przetarłam twarz dłonią i ujrzałam błękitnookiego z tacą w drzwiach.
- Jack?!- odtworzyłam szerzej oczy.
- Tak..- odpowiedział zakłopotany chłopak i spuścił nieco głowę.
Białowłosy podszedł do mojego łóżka i podał mi tacę z jedzeniem.
-To dla Ciebie, sam zrobiłem.
Na mojej twarzy od razu zaistniał uśmiech, odstawiłam tacę na szafkę obok łóżka i delikatnie przytuliłam chłopaka.
-Dziękuję- szepnęłam mu do ucha.
Usiedliśmy i wspólnie zjedliśmy śniadanie.
Zawsze cieszyłam się z wspólnych posiłków. Kiedy byłam chora Jack nic nie jadł.
-Przecież Ci mówię, że nie muszę! Mogę w ogóle nie jeść!- krzyknął pewnego dnia oburzony.
Potem jednak przekonałam Go, żeby ze mną jadł, bo jest mi niezręcznie kiedy siedzi i patrzy jak przeżuwam.
Byłam już zdrowa, więc miałam normalnie uczęszczać na zajęcia. Pierwsza lekcja zaczynała się o 10:00.
-Mogę iść z Tobą?- zapytał Jack łapiąc mnie za nadgarstek kiedy miałam już wychodzić.
Przybrał tak słodką minę, że nie miałam sumienia mu odmówić.
-Możesz... Tylko siedź cicho i mi nie przeszkadzaj.
Dobre było to, że białowłosego widziałam tylko ja. Mógł ze mną chodzić wszędzie i wszyscy myśleli, że podróżuję sama. Jedyną tego wadą było to, iż czasami rozmawiałam lub śmiałam się „do powietrza”. Z czasem jednak przywykłam do tego, że nie mogę reagować na Jack’a w towarzystwie innych osób.
     Od tego dnia Jack chodził ze mną prawie na wszystkie lekcje. Często mnie na nich rozśmieszał. Do tego stopnia, że czasami wybuchałam śmiechem w nieznanych innym osobom okolicznościach. Anka i nauczyciele patrzyli na mnie jak na wariatkę, a ja spoglądałam tylko na Jack’a, który zwykle stawał wtedy z rękoma splecionymi na piersi i uśmiechał się z satysfakcją, że księżniczka Arendelle zrobiła z siebie głupią na lekcji. Dni mijały szybko. Czasami wybieraliśmy się na spacer w nocy, do biednych dzielnic.
-Jack, spójrz jak tu pięknie.
-Pięknie?- parsknął chłopak- ubóstwo jest piękne?! Co widzisz pięknego w dzieciach, które nie mają co jeść? Co jest pięknego w ludziach, którzy zamarzają na ulicach?!- krzyczał Jack.
Kiedy skończył stał nade mną i głośno oddychał. Wreszcie odważyłam się spojrzeć mu w oczy.
-Masz rację, w tym nie ma nic pięknego. Piękne jest to, że rodzice potrafią kochać swoje dzieci pomimo biedy. Czasem nawet Ci najbogatsi nie potrafią podarować tego swoim dzieciom.- powiedziałam drżącym głosem po czym ukryłam twarz w dłoniach i zaczęłam płakać.
Jack podszedł bliżej i chwycił mnie delikatnie za ręce, by odciągnąć je od twarzy.
-Elsa..- powiedział cichutko- chodź ze mną...
Białowłosy ujął moją dłoń i zaprowadził na piękną polanę całą pokrytą kwiatami.
-Cudnie tu, prawda?
-Tak...przepięknie- powiedziałam z zachwytem.
Usiedliśmy na niewielkim wzniesieniu. Położyłam głowę na ramieniu chłopaka.
-Jack... tyle o mnie wiesz. Chcę, żebyś opowiedział mi coś o sobie.
Białowłosy westchnął i zaczął swoją opowieść.
-Jestem z biednej rodziny, nie układało nam się najlepiej. Pomimo to rodzice bardzo nas kochali.
-Nas?- przerwałam mu.
-Tak-na jego twarzy na chwilę pojawił się delikatny uśmiech, by zaraz potem zniknąć- mnie i moją siostrę. Pewnego dnia wybrałem się z nią na łyżwy. Wiesz, jak biedne dzieci się bawią. Na zamarzniętych jeziorach i tak dalej. Lód zaczął pękać... Ją uratowałem, ale siebie nie. Wybrał mnie księżyc i wyciągnął z wody. Kiedyś miałem brązowe włosy, wiesz? Nikt mnie nie widział do czasu kiedy zostałem wybrany na strażnika marzeń. Dopiero kiedy Jamie uwierzył inne dzieci też zaczęły. Tak się szwendam aż do dziś. Robię zimę i bawię się z dziećmi, to wszystko.
-A to, że wybiera Cię księżyc nie czyni Cię od razu strażnikiem marzeń?
-Nie, widzisz, księżyc wybiera dużo ludzi. Czasem robi to jeszcze za ich życia. Są strażnicy marzeń, strażnicy natury, magowie, aniołowie. Wszyscy oni są wybrani przez księżyc.
-A od czego zależy kogo księżyc wybierze?
-Nigdy nie wiadomo. Czasem wybiera kilku kandydatów, informuje o nich wszystkich innych swoich podopiecznych, a potem po długiej obserwacji wybiera biorąc pod uwagę opinie strażników.
     Cieszyłam się, że Jack mi trochę o sobie opowiedział. Nareszcie znałam jego przeszłość.
Kolejne dni mijały równie szybko. Ulubionym przedmiotem białowłosego była geografia, gdzie mógł przedrzeźniać Panią Matyldę. Dzięki niemu moje dni stawały się ciekawsze, nie miałam już ponurego wyrazu twarzy. Stałam się radosna i bardziej życzliwa niż zwykle. Pomimo tego, że czasem Jack mnie denerwował to uwielbiałam z nim przebywać. Miałam do niego ogromne zaufanie. (Raz nawet chciał się sprawdzić w roli ratownika i kazał mi skakać z dachu. Na to akurat się nie zgodziłam, to byłaby śmierć na własne życzenie.) Ufałam mu, w końcu gdyby nie on pewnie już dawno bym nie żyła. Gorączka była tak wysoka, że zagrażała mojemu życiu.
     Kiedy nadszedł ostatni dzień pobytu Jack’a smuciłam się, choć wiedziałam, że pewnie będzie mnie często odwiedzał. Kiedy zjedliśmy śniadanie białowłosy oznajmił:
-Idziemy na łyżwy.
-Ale...ale ja nie umiem!
-Nauczysz się, no choć.
-Ale idziemy tu przy zamku, tak?- zapytałam dla pewności.
-Co?- parsknął chłopak- oszalałaś? Jak już coś robisz ze mną to porządnie!
-Dobrze, tylko poczekaj, muszę się ubrać.
-Oj tam!- powiedział Jack i pociągnął mnie w stronę okna- nie ma czasu!- dodał i obejmując mnie w pasie wyskoczył przez okno.
Kiedy lecieliśmy już kilka minut w kierunku północnym zaczęło mi się robić zimno.
-Ty idioto! Nie pozwoliłeś mi się porządnie ubrać i zaraz zamarznę.- wykrzyczałam mu do ucha.
-Zimno Ci? Trzeba było tak od razu...- powiedział spokojnie.
Wylądowaliśmy delikatnie na ziemi. Jack odsunął się i jednym ruchem ręki wyczarował dla mnie białe, długie, puszyste kozaki i tak samo puszystą, miękką bluzę z ogromnym kapturem obszywanym srebrnym futerkiem i bąbelkami po bokach.
-Ale piękne... Cudowne!
Jack uśmiechnął się, podszedł do mnie i objął w pasie. Staliśmy tak dłuższą chwilę w bezruchu tylko się w siebie wpatrując. Chłopak zaczął się do mnie powoli zbliżać. Lekko rozwarłam wargi i przechyliłam głowę. Spojrzałam białowłosemu głęboko w oczy, a potem przymknęłam powieki. Nasze usta się spotkały. Serce panicznie trzepotało w piersi próbując się wyrwać. Głęboko oddychałam pozwalając Jack’owi na coraz śmielsze pocałunki. Jego jedna ręka delikatnie trzymała moją głowę, a druga oparta była na policzku. Kiedy pocałunek dobiegł końca białowłosy obiema rękoma ujął moją twarz i pocałował w czoło, a potem czule objął.
-Elso, kocham Cię...
Odpowiedziałam uśmiechem. Ruszyliśmy w dalszą drogę.
     Och! Tak się cieszyłam, że ktoś mnie kocha. Więc moje serce jeszcze nie zamieniło się w lód. Jest zdolne do kochania. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie jak wielkim darzę go uczuciem. Byłam gotowa oddać za niego życie. Byłam gotowa poświęcić wszystko, by tylko się z nim zobaczyć. Mógł być tylko On i ja. Mogliśmy rozmawiać całe noce i dnie. Nikt więcej nie był mi potrzebny do szczęścia. Wcześniej nie dopuszczałam do siebie takiej myśli. „Jest tylko moim przyjacielem” powtarzałam.
A jednak pokochałam Go pomimo ciągłego popisywania się, trudnego charakteru i dogryzania mi na każdym kroku. Jednak kiedy przychodziło co do czego Jack zawsze się mną opiekował. Dawał mi poczucie bezpieczeństwa. Troszczył się o mnie jak nikt wcześniej. Uwielbiałam też kiedy bawi się swoją mocą. Wystarczyło jedno dotknięcie jego laski, a na podłodze  pojawiał się cały katalog wzorów w srebrzystych barwach. Jego umiejętności dawały duże pole do popisu.
     Serce nadal łomotało w piersi. Zerknęłam jeszcze raz na Jack’a i delikatnie dotknęłam nosem jego policzka.
-Zaraz będziemy- odparł z uśmiechem posyłając mi krótkie spojrzenie.
Kiedy dotarliśmy na miejsce błękitne niebo przykryły białe chmury. Białowłosy wskazał palcem jezioro. Nieco się przeraziłam. Przypomniała mi się jego opowieść. Widząc mój strach Jack odparł:
-Elso, dużo razy się tu ślizgałem i nigdy nie wpadłem. Zaufaj mi...
Podałam błękitnookiemu moją rękę i pozwoliłam się wprowadzić na lód. Jack wyczarował mi piękne niebieskie łyżwy.
-Jedną nogą jedziesz do przodu, a drugą się odpychasz...- tłumaczył stojąc za mną i trzymając mnie za obie dłonie.
Powoli zaczęło mi się udawać. Kilka moich upadków było przyczyną śmiechu, ale zaraz potem się otrzepywałam i próbowałam dalej. Kiedy już sprawnie opanowałam tą sztukę zaczęłam się ścigać z Jackiem.
-Pierwszy!- wykrzyknął chłopak- no to teraz nagroda- odparł teatralnie pukając palcem w policzek.
Dostawszy ode mnie małego całusa ruszył dalej. W tym czasie złapałam jego laskę i rzuciłam najdalej jak mogłam. Jack natychmiast ruszył w jej stronę, a ja wypełzłam na środek jeziora i wybuchłam śmiechem, bo laska utknęła w śniegu. Nagle usłyszałam odgłos pękającego lodu. Spojrzałam pod swoje nogi. Było tam mnóstwo linii.
- Jack..- odparłam niepewnie, a chłopak spojrzał w moją stronę.
Wyciągnęłam rękę w stronę białowłosego i zrobiłam jeden krok. Nagle usłyszałam głośny trzask i poczułam, że spadam w dół do lodowatej wody. Słyszałam zamglony głos Jacka, którzy wykrzykiwał moje imię. Unosiłam się powoli w toni wodnej przyglądając się błękitnookiemu. Woda zaczęła powoli wypełniać moje płuca i ciągnąć mnie do dołu. „Jack, kocham Cię” pomyślałam wiedząc, że to ostatnie sekundy mojego życia...


Bardzo się cieszę, że nie muszę już pisać do powietrza. Większość blogów o Jack'u i Elsie jest nudna (przynajmniej moim zdaniem). Kochają się, ale na uczucia autor posta marnuje zaledwie dwie linijki. Mało w tym miłości, więcej jest przyjaźni. Żyją sobie i raz na jakiś czas pojawia się Mrok. Jest trudno, ale swoim uczuciem zwyciężają zło. Chciałam Wam dać coś, czego na żadnym blogu nie znalazłam. Jak wolicie? Ma być więcej miłości, czy przyjaźni i zwyciężania zła? Proszę o dopowiedzi w komentarzach. 

sobota, 23 maja 2015

Rozdział IV: "Koszmary"

Szłam sama wśród zamieci, widziałam szczyt góry. Miałam na sobie tylko długi, biały kożuch. Śnieg zapadał się pod ciężarem mojego ciała, a ja nie miałam sił iść dalej. Nagle zobaczyłam różę kwitnącą na przekór mrozom, wiatr i śnieg ustały, a ja podeszłam do rośliny. Ukułam się w palec jednym z jej kolców, a na ziemię spadły trzy krople krwi. Udałam się dalej i znów zaczął wiać wiatr. Dostrzegłam małą plamkę krwi. Szłam dalej, a plamy stawały się coraz większe. Nagle wszystko ucichło, a moim oczom ukazał się Jack. Leżał cały we krwi. Natychmiast do niego podbiegłam, wołałam pomocy i płakałam, cała byłam we krwi...

Szybko uniosłam powieki i rozejrzałam się wokół. Słyszałam tylko głośny łomot mojego serca. Po czole spływał pot, a mokre kosmyki włosów przylepiały się do twarzy. Otworzyłam nieco usta i głęboko oddychałam. Byłam przerażona wizerunkiem Jack’a jakiego zobaczyłam we śnie. Wszędzie krew, krew na śniegu, kredka na kartce, róża na puchu, czerwień i biel. Ręce zaczęły mi się trząść, a głowa pulsować. Padłam na poduszkę, przymknęłam powieki i w mgnieniu oka zasnęłam z nadzieją, że nic mi się już nie przyśni.

Biegłam ciemnym korytarzem i czułam, że coś mnie goni. Ręce zaczęły mi się trząść panicznym lękiem. Z trudem łapałam gęste powietrze. W końcu obraz stał się szklany, a wilgotne od potu i brudne policzki obmywał strumień słonych łez, które otarłam zostawiając na policzku brązowy ślad. Wodziłam oczami jak dziecko we mgle, które właśnie zgubiło matkę. Połamanymi paznokciami zaczęłam drapać czerwone ściany. Wszędzie był ogień. Policzki były zwęglone, a z moich palców lała się krew, paznokcie odpadały, ale dalej drapałam ścianę. Błagałam o pomoc.

Wydawałam z siebie krzyki przerażenia, jakie rozdzierały moje serce. Znów gwałtownie się obudziłam. Przekręciłam głowę na bok i ujrzałam Jack’a wchodzącego przez okno. Miał zatroskany wyraz twarzy i patrzył na mnie ze współczuciem. Nic nie mówiąc podszedł i usiadł na skraju łóżka. Bacznie mi się przyglądał. Po chwili wyciągnął rękę nad moją głowę i dotknął czarnego piasku jaki się nad nią unosił. Wyglądał na zamyślonego. Nagle jakby się ocknął i znów spojrzał na mnie zmartwiony.
- Elso...- powiedział dotykając mojego czoła.
- Nic mi nie będzie- odezwała się we mnie duma- to tylko zły sen.
- Jesteś rozpalona- odparł.
Jack wyczarował bryłkę lodu i przyłożył mi do czoła. Wszelkie próby zbicia gorączki nie skutkowały, a ja czułam się coraz gorzej. W obawie przed koszmarem szeroko otwierałam oczy i nie pozwalałam sobie na sen. Jack coraz bardziej się martwił, a ja przypominałam bardziej ducha niż człowieka. Białowłosy nagle wstał, zdjął bluzę, a moim oczom ukazał się ładnie wyrzeźbiony korpus. Chłopak wszedł do mojego łóżka i przykrył się kołdrą. Chciałam go odepchnąć, ale miałam tylko siłę na to, by położyć rękę na jego ramieniu i wydać z siebie cichy jęk.
- Elso, jeśli dalej tak będzie, umrzesz. To ostatnia deska ratunku.
Jack objął mnie mocno w pasie, ale po chwili się odsunął.
- Zdejmij koszulę.- oznajmił.
Nie miałam już sił na protestowanie. Posłusznie zdjęłam koszulę, oczywiście Jack trochę mi pomógł. Ufałam, że próbuje mnie uratować. Pozatym sypiałam w bieliźnie. Chłopak mocno mnie objął i dotknął policzkiem mojej twarzy. Od razu poczułam ulgę. Jedną dłoń ułożyłam na jego plecach, a drugą zanurzyłam w jego gęstych, białych, zimnych włosach. Szybko zasnęłam, czułam ulgę i bezpieczeństwo.
Rano obudziłam się z bólem pleców i nóg. Powieki miałam ciężkie, włosy tłuste, a cerę bladą, jakbym ją wysmarowała wapniem. U mojego boku nadal leżał Jack. Kiedy przekręciłam się na bok natychmiast zareagował i podniósł głowę.
-Jak się czujesz?- zapytał
-Niezbyt, wszystko mnie boli.
Białowłosy nie wiedział co odpowiedzieć, patrzył na mnie tylko zatroskanymi oczyma zastanawiając się jak mi pomóc. Jack wstał.
-Gdzie idziesz?- zapytałam szybko.
-Po coś do jedzenia, nie martw się, przyjdę.
Chłopak przyniósł mi kakao i kaszę. Nie miałam nawet siły utrzymać łyżeczki i błękitnooki musiał mnie karmić. Jack był przy mnie cały czas, starał się nie odstępować mnie na krok.
-Co mogę jeszcze dla ciebie zrobić?- zapytał pewnego popołudnia.
-Bądź przy mnie, przytul mnie, to najbardziej pomaga.
Białowłosy leżał przy mnie prawie cały czas. Rozmawialiśmy o wszystkim co nas trapi i sprawia nam ból. Mieliśmy co do tych spraw takie samo zdanie, choć w większości to Jack mówił. Ja nie miałam nawet siły wypowiadać słów. Przestałam mówić zdaniami i potrafiłam wyrazić swoją zachciankę w jednym słowie. Często śniło mi się, że umiera ktoś mi bliski. Raz nawet śniło mi się, że tańczę w zakrwawionej białej sukience z nożem w ręku, a u moich stóp leżą rodzice i siostra. Z dnia na dzień czułam się coraz lepiej chociaż nie tak, jakbym chciała.
Wreszcie pewnego pięknego majowego poranka otworzyłam oczy błyszczące nowym blaskiem i oznajmiłam Jack’owi, że wyzdrowiałam.
-Czy na pewno mogę iść? Poradzisz sobie sama?- dopytywał się chłopak, kiedy odsyłałam go, żeby załatwił swoje sprawy.
-Na pewno, to tylko jeden dzień.
-Obiecuję, że wrócę jak najszybciej mogę i zostanę z tobą do końca tygodnia- odparł białowłosy, po czym ucałował mnie w policzek na pożegnanie.
Popatrzyłam chwilę jak leciał na północ i położyłam się  z powrotem do łóżka pomimo dobrego samopoczucia, bo tylko wtedy Jack mógł „spokojnie” iść. Och, tak się cieszyłam, że On ze mną był! Nikt wcześniej tak się mną nie opiekował. Moja siostra zazwyczaj tylko wpadała od czasu do czasu i rzucała bezinteresownie „jak się czujesz?”. Rodzice co prawda się martwili, ale przychodzili raz na pięć dni, na dwie minuty, po czym oznajmiali, że muszą zająć się królestwem. Julia też miała mnóstwo obowiązków i widziałam ją raz dziennie, a April w związku z jej kolorem skóry nie wolno było do mnie wchodzić. Zawsze byłam sama. Cierpiałam godzinami i czasem myślałam, że nawet gdybym umarła to ktoś dostrzegłby to dopiero kilka dni później. Byłam prawie najważniejszą osobą w państwie, ale dawano mi mniej miłości niż w ubogich rodzinach domownikom podczas choroby. Doskonale zdawałam sobie sprawę z podziału naszego państwa na ważnych i nieważnych, na bogatych i biednych, na ludzi i „podludzi”, choć czasem Ci „podludzie” mają większe serca niż damy z wyniosłych domów. Umieją się cieszyć tym, co mają i zazwyczaj posiadają wiele dzieci. Na ubogich dzielnicach często panują epidemie w związku z nieprzestrzeganiem zasad higieny, ale jak mają to robić skoro czasem nie mają wody? Ścieki wylewane są na ulice, deszcze je zmywają do rzek, a potem z tych rzek ludzie biorą wodę m. in. do picia. I jak tu ustrzec się od chorób. Nie mogłam na to patrzeć. Byłam pewno, że gdy zostanę królową sytuacja się zmieni. Teraz nie wolno mi było kwestionować zdania rodziców, bo kazaliby mi się żenić, by mąż „przywrócił mnie do porządku”. Wtedy ja miałabym tylko ładnie wyglądać i być maskotką w rękach mojego męża. Póki co rodzice uważali, że mogę sama rządzić państwem i tego się trzymajmy.
Nareszcie miałam chwilę dla siebie! Jack nie odstępował mnie ani na krok. Poszłam do łazienki i wzięłam długą, odprężającą kąpiel. Dokładnie wyszczotkowałam włosy i ubrałam fioletową sukienkę z krótkim rękawem. Włosy zostawiłam rozpuszczone. Pościeliłam łóżko i byłam wręcz oburzona, że Jack kazał mi leżeć pomimo tego, że już wyzdrowiałam. Poszłam do jadalni, zjadłam z moimi rodzicami śniadanie, zajrzałam do służby i wyszłam na krótki spacer polną dróżką wydeptaną wśród pół. Tego dnia było dość chłodno, więc na sukienkę narzuciłam biały płaszcz do ziemi. Na głowę zarzuciłam duży kaptur zakończony srebrzystym futerkiem i przewróciłam oczami. Co za marnotrawstwo! Płaszcz będzie cały brudny od ziemi i trzeba go będzie prać. Pozatym można by go skrócić o połowę i dać biednym ludziom, którzy czasem nie mają się czym przykryć! Nienawidziłam tego. Nagle przede mną pojawił się Jack.
-Co tu robisz?!- wykrzyknął- chcesz znowu być chora?
-Nic mi nie będzie! Wyzdrowiałam już.-odparłam oburzona.
-taaaak?- odparł Jack z chytrym uśmiechem nieco pochylając głowę w dół-więc choć!- chwycił mnie za nadgarstek i wzbił się w powietrze.
-Jack! Postaw mnie na ziemi!- krzyczałam.
Lecieliśmy długo, wiatr szczypał w oczy i było coraz zimniej. Stopniowo zaczął sypać śnieg. Było coraz zimniej, a ziemię przykrywała gruba warstwa puchu. Jack wylądował.
-No proszę- powiedział spokojnie.
-Co to ma być?!- wydarłam się na niego.
-Jesteś przecież zdrowa Panno Elso- na jego twarzy pojawił się chytry uśmiech- no to jak? Będziesz siedziała w domu czy nie?- zapytał.
Rzuciłam się na niego i wylądowaliśmy na śniegu.
-Zabiję Cię- powiedziałam z uśmiechem po czym wstałam i wyciągnęłam w stronę Jack-a rękę, kiedy chciał ją chwycić schowałam dłoń za plecy.
-O Ty!- wykrzyknął, wstał i zaczął mnie gonić.
Kiedy zaczęło się ściemniać uznaliśmy, że pora wrócić do zamku. Kiedy dotarliśmy do mojej komnaty białowłosy odparł:
-Teraz to na pewno nie odstąpię Cię na krok przez dwa tygodnie...


I jak wam się podoba?



środa, 20 maja 2015

Rozdział III: "Jack"

Otworzyłam delikatnie oczy, ujrzałam jasne, poranne światło wpadające przez okno mojej komnaty i padające na białą komodę. Promienie oświetlały ten pamiętny, biały wazon, który chciałam rozbić wczoraj o głowę Jack’a Frost’a. Spojrzałam na zegarek w różowej oblamówce koło łóżka. 4:13. Przeciągnęłam się i zdecydowałam, że nie będę marnować tak wspaniałego poranka. Najpierw pewnym krokiem podeszłam do okna i otworzyłam je na oścież. Pozwoliłam promieniom słońca muskać moją twarz, a śpiewie ptaków wypełniać moje uszy. Wiatr rozsiewał zapach bzu. „Jak pięknie”- pomyślałam.  Następnie usiadłam przed lustrem i długo szczotkowałam moje włosy. Lśniły niczym gwiazdy, a w dotyku były jak jedwab. Spojrzałam w lustro. Nie malowałam się. Uważałam, że to głupota niszczyć tak wspaniałą skórę, która pokrywała moją twarz. Oczy też miałam ładne, duże. Pozatym, kiedy nie maluje się oczu to mają one swój naturalny blask. Powieki są jaśniejsze, kąciki oczu prawie białe, a rzęsy czarne. Podeszłam do szafy i wyciągnęłam jedną z moich najlepszych sukienek na codzień. Była w błękitnym kolorze z półprzeźroczystymi rękawami. Miała wiele warstw przez co była na dole bardzo szeroka. Kiedyś uznaliby mnie za czarownicę. Dlaczego? Ponieważ kiedyś, żeby przekonać się czy kobieta jest czarownicą wrzucano ją do jeziora. Jeśli utopiłaby się-niewinna. Jeśli jednak unosiłaby się na powierzchni to znaczy, że szatan jej pomógł i jest czarownicą. W tych czasach wiele kobiet nosiło sukienki o dużej ilości warstw, dzięki którym nie tonęły.
     Pościeliłam ładnie łóżko i usiadłam na fotelu zastanawiając się co z sobą począć. Zdecydowałam, że pójdę do stajni, gdzie ostatnio rzadko bywałam. Weszłam przez podwójne, drewniane drzwi. Zastałam w środku mężczyzn pracujących przy koniach, którzy serdecznie mnie powitali.
- Witaj Mustangu.- powiedziałam do konia i pogładziłam go po pysku.
Dostałam Mustanga na urodziny od rodziców, kiedy był jeszcze źrebakiem. Rósł razem ze mną. Nazwaliśmy go tak, bo zawsze był bardzo waleczny. Nawet najbardziej doświadczeni pracownicy nie mogli do niego podejść. Tylko przy mnie robił się spokojny. Był taki, jakbyśmy go zabrali z dziczy. Walczył ze wszystkimi, jakby chciał odzyskać utraconą wolność.
Wróciłam do swojej komnaty i zobaczyłam godzinę. 7:30. Udałam się do królewskiej kuchni. Powitałam wszystkich serdecznym uśmiechem.
- Co dzisiaj będzie na śniadanie?- zapytałam April.
- Jajecznica, rogaliki i na deser cisto czekoladowe.
- Mmmm...- na mojej twarzy pojawił się uśmiech.
- Panienka już idzie, bo rodzice będą na panienkę źli.
Posłusznie pokiwałam  głową. Nie lubiłam takiego podejścia moich rodziców. Wszyscy jesteśmy ludźmi. Wszyscy jesteśmy równi. Nie ma między nami innej różnicy niż majątek. Oni pomimo nędzy, głodu i braku środków do życia potrafią się cieszyć tym, co jest. A my, bogaci mieszkańcy o smukłych, bladych twarzach, taliach ściskanych gorsetami i lśniących włosach nie potrafimy cieszyć się pałacami, biżuterią i złotem wysypującym się ze skarbców. Niczym drezdeńskie lalki o długich, jasnych włosach, idealnej cerze, w pięknych sukniach i parasolkach zdobionych falbankami w małych rączkach z zadbanymi paznokciami.
     Udałam się do jadalni i, ku  uciesze moich rodziców, nie spóźniłam się. Zjadłam wszystko ze smakiem.
- Elso, jak Ci minął wczorajszy dzień?
- Wspaniale, mamo.
- Słyszałam, że do późna w nocy ćwiczyłaś. Nie powinnaś się tak przemęczać...
- Przepraszam mamo.
- Anno, a jak Ci idzie nauka?
Moja siostra pochyliła nisko głowę i z trudem wyszeptała:
- Nie bardzo.
- Kochanie, powinnaś brać przykład z Elsy, jako jej młodsza siostra masz obowiązek jej pomagać w rządzeniu państwem.
Ania chyba przypomniała sobie o swojej dumie. Uniosła wysoko głowę i nie patrząc na matkę wypowiedziała:
- Przepraszam, poprawię się.
 Zrobiło mi się jej żal. Ja nawet nie musiałam zbytnio siedzieć przy książkach, a ona, żeby umieć choć trochę musiała siedzieć dobrą godzinę. Zawsze ją do mnie porównywano. Zawsze byłam uznawana za tą lepszą. Nie wiem czy to dobrze. Moja zabójcza powaga i kamienna twarz, serce pokryte lodem, choć takie młode. Ania była moim przeciwieństwem. Radosna, o wielkim sercu zdolnym do kochania wszystkich. Bardzo naiwnym sercu. Życie nie jest łatwe, boję się, że ktoś kiedyś ją bardzo zrani, za bardzo. Wtedy Ania się zamknie, a jej serce zamieni się w lód, tak samo jak moje.
     Kiedy wróciłam do mojej komnaty poczułam się senna. Położyłam się, wtuliłam w miękką pościel i zasnęłam.  Kiedy otworzyłam niepewnie oczy zorientowałam się, że jest już ciemno. Dotknęłam czoła i przewróciłam się na drugi bok.
- Jack?! – odparłam z niedowierzaniem. Białowłosy siedział na fotelu obok mojego łóżka i intensywnie się we mnie wpatrywał.
- Przepraszam- potrząsnął głową- obiecałem, że przyjdę. Nie chciałem Cię budzić.
- Długo tu jesteś?
- Trochę... Od zachodu słońca.
Otworzyłam szerzej oczy i poczułam, że się rumienię.
- Jack...
- Przepraszam.- przerwał mi chłopak.
Nastąpiła chwila milczenia, którą przerwało moje pytanie.
- Jack, co to znaczy „wybrany przez księżyc”?
- Powiedz mi coś o sobie- zniesmaczona unikiem chłopaka wstałam i kłaniając się wypowiedziałam tak, jak mnie zawsze uczono:
- Jestem Elsa, następczyni tronu Arendelle, mam 15 lat i cieszę się, że mogę Pana poznać. A Pan jak się nazywa?
Chłopak wstał, podniósł swoją laskę, a z niej wystrzelił strumień lodu, który rozprysł się na suficie, a błyszczący śnieg zaczął sypać z nikąd. Byłam zafascynowana.
- Jestem Jack Frost- powiedział z uśmiechem opierając się o swoją, przewyższającą go, laskę.
- Och, jakie to piękne- powiedziałam łapiąc płatek śniegu.
Wstałam, wybiegłam na środek pokoju i zrobiłam kilka obrotów z wyciągniętymi na bok rękoma. Ni stąd ni z owąd pojawił się Jack, objął mnie w pasie i uniósł do góry. Wokół nas szalała zamieć, a my wirowaliśmy razem długo. Jak dwa płatki śniegu tańczące wśród wichury nie zwracając uwagi na inne. Kiedy zamieć ustała Jack mnie puścił i teraz mogłam dokładnie przyjrzeć się jego twarzy. Miał duże, błękitne oczy, jasne, wąskie usta, zgrabny nos, a w jego czuprynie było zatopionych kilkanaście płatków śniegu, które nigdy się nie roztapiały. Jack był zimny w dotyku, ale mi to nie przeszkadzało. Jego wiecznie oszroniona bluza była już nieco zniszczona.
- Elsa...- wyszeptał Jack, po czym jakby otrząsnął się ze snu- muszę już iść- dodał normalnym tonem.
Nie zdążyłam wydać z siebie jakiegokolwiek dźwięku, a Jack już był za oknem. Stałam tak chwilę z wyciągniętą ręką po czym położyłam się do łóżka i zasnęłam.



To wszystko na dzisiaj. Mam nadzieję, że się Wam spodoba.



niedziela, 17 maja 2015

Rozdział II: "Szok"

     Odtworzyłam okno na oścież, oparłam dłonie na parapecie i wychyliłam głowę. Księżyc dawał znać o swoim istnieniu kładąc mi swój srebrny blask na twarzy. Wiał ciepły, północny wiatr. Niektóre okna były rozjaśnione złotym blaskiem, inne- przerażającym mrokiem. Poza tym – cisza. Nagle coś śmignęło mi przed nosem. Energiczniej wyjrzałam przez okno i ujrzałam sanie lądujące na sąsiednim dachu. Siedział w nich wielki, stary facet z długą brodą, wróżka, ogromny królik, ludek, który wyglądał jakby był z piasku i jakiś chłopak z białymi włosami. Otworzyłam szerzej oczy, zaczęłam się im przyglądać i przysłuchiwać dość głośnej rozmowie.
-Arendelle?! Święta były tu ze cztery miesiące temu! Jack, co Ty do cholery zrobiłeś?!- odezwał się mężczyzna z brodą.
- Pomyliłeś portale?!- wykrzyknął wielki zając- no, tak to jest, jak się komuś nieodpowiedzialnemu powierza zadanie!
- Dajcie mu spokój.- odparła wróżka- Jack, wszystko dobrze?- zwróciła się do białowłosego kładąc mu dłoń na ramieniu.
Chłopak nic nie odpowiedział tylko wzbił się w powietrze. Nieco się cofnęłam i położyłam dłoń na komodzie. Nijaki Jack podfrunął do mojego okna (!) i zaczął mi się bacznie przyglądać. Chwyciłam biały wazon i odparłam starając się nadać mojemu głosowi jak najbardziej władczy ton:
- Dobrze Ci radzę, odejdź stąd.
Chłopak chyba nie zrozumiał, bo otworzył szerzej swoje już i tak wielkie oczy i powoli zbliżał się do mnie.
- Ty mnie widzisz? – zapytał, jakby była to nadzwyczajna rzecz.
- Dlaczego bym Cię miała nie widzieć? W ogóle kim jesteś, co tu robisz? Co, co to w ogóle jest?!
Od nawału informacji zakręciło mi się w głowie. Miałam mnóstwo pytań. Jakieś latające maszyny, gigantyczne króliki, chłopak, który latał. W ogóle co oni tu robią. Gdy miałam już cisnąć w białowłosego wazonem zjawiła się reszta jego „drużyny”.
- Co tu się dzieje? – odparł mężczyzna z długą, siwą brodą- och Jack, znowu narobiłeś nam problemów... Piasek, załatw to- powiedział do lewitującego ludka wskazując głową na mnie.
Ten wyczarował piaskową kulę, a ja stałam przestraszona na środku pokoju, z wazonem w ręce próbując załapać o co w tym chodzi. Gdy piaskowy ludek miał już uderzyć we mnie złotą kulą białowłosy stanął przede mną z wyciągniętymi na bok rękoma. Dopiero teraz zaułwarzyłam, że w jednej ręce trzyma długą laskę.
- Ja to załatwię.- powiedział.
-Serio? Mamy dać mu znowu coś zepsuć- odparł oburzony zając wymachując przy tym bumerangiem.
-Nie, dajmy mu jeszcze jedną szansę- powiedział mężczyzna z siwą brodą- my już idziemy. Jack, mamy nadzieję, że sobie poradzisz.
Nad głową piaskowego ludka pojawiła się minka wyrażająca smutek. Wszyscy wzrokiem pożegnali się z chłopakiem i odlecieli saniami. Stałam dalej przestraszona nie wiedząc co mam zrobić. Bałam się, że ten chłopak mi coś zrobi. Jednocześnie chciałam się dowiedzieć, co się w ogóle przed chwilą stało. Jeszcze trzecią opcją było rozbicie mu wazonu o głowę, zawleczenie jego ciała nad rzekę i utopienie go nieprzytomnego. Nie wiedziałam czy uciekać, czy zostać tu, gdzie jestem. W mojej głowie był jeden, wielki huragan.
-Hej...- zaczął niepewnie chłopak, po czym podszedł do mnie, wyjął wazon z mojej ręki i postawił go na komodzie- nie bój się, nic Ci nie zrobię... Przepraszam za to wszystko... Nie wiem, od czego zacząć. Może usiądź?
Zajęłam wygodne miejsce na łóżku i teraz zamiast strachu pojawiła się ciekawość.
- Kim jesteś?
- Nazywam się Jack Frost.
- Twoje imię kojarzy mi się z postacią z baśni, jakie opowiadała mi mama..
- Tak! Jestem tym oto Jackiem Frostem.
- Aaaa... Co masz mi zrobić? Z waszej rozmowy wywnioskowałam, że coś masz.
- Raczej miałem, nie zamierzam Ci tego robić.
- Czego?
- Czyścić Ci pamięci.
- Po co miałbyś to robić? W ogóle kim są Ci wszyscy? Skąd wy jesteście?...
Potok moich pytań przerwał Jack.
- Powoli, zaraz wszystko Ci wytłumaczę.
Chłopak uraczył mnie opowieścią o Świętym Mikołaju, Wróżce Zębuszce, Zającu Wielkanocnym i Piasku. Opowiedział mi o tym, że w zębach są wspomnienia, o tym, że Mikołaj jest ich „szefem”. O ich siedzibie i o zorzy polarnej.
- No dobrze, a ile macie lat?
- Mikołaj jakieś 700, Piasek z 500, Ząbek 450, zając też coś około 400, a ja tylko 150.
Odtworzyłam buzię z niedowierzania. 150 lat?! Jak to było możliwe. Kiedy wypytywałam się o szczegóły Jack odparł obojętnym tonem, że strażnicy marzeń żyją tak długo, a on i tak jest stosunkowo młody.
- Strażnicy się nie starzeją od mementu powołania ich przez księżyc.
- Przez księżyc...?
-Tak. No dobrze, późno już, muszę lecieć.
-Wrócisz? – zapytałam niepewnie, nawet nie wiem dlaczego.
-A chcesz?
-Jestem was ciekawa. Chciałabym, żebyś mi jeszcze coś opowiedział...
- Wrócę. – powiedział uśmiechając się i odlatując na północ.
Myślałam o tym wszystkim, co mnie dzisiaj spotkało. Taki zwykły dzień z tak niezwykłym zakończeniem. Takie przygody nie zdarzają się każdemu. Byłam ciekawa ich świata. Szczęścia, które dają dzieciom, nadzieję. Uśmiechałam się na myśl o spotkaniu z Jackiem. Był swojego rodzaju obrońcą. Ale na pewno nie zrobił tego tylko i wyłącznie z dobrego serca. Musiał mieć w tym jakiś interes. Pytanie: jaki?