sobota, 23 maja 2015

Rozdział IV: "Koszmary"

Szłam sama wśród zamieci, widziałam szczyt góry. Miałam na sobie tylko długi, biały kożuch. Śnieg zapadał się pod ciężarem mojego ciała, a ja nie miałam sił iść dalej. Nagle zobaczyłam różę kwitnącą na przekór mrozom, wiatr i śnieg ustały, a ja podeszłam do rośliny. Ukułam się w palec jednym z jej kolców, a na ziemię spadły trzy krople krwi. Udałam się dalej i znów zaczął wiać wiatr. Dostrzegłam małą plamkę krwi. Szłam dalej, a plamy stawały się coraz większe. Nagle wszystko ucichło, a moim oczom ukazał się Jack. Leżał cały we krwi. Natychmiast do niego podbiegłam, wołałam pomocy i płakałam, cała byłam we krwi...

Szybko uniosłam powieki i rozejrzałam się wokół. Słyszałam tylko głośny łomot mojego serca. Po czole spływał pot, a mokre kosmyki włosów przylepiały się do twarzy. Otworzyłam nieco usta i głęboko oddychałam. Byłam przerażona wizerunkiem Jack’a jakiego zobaczyłam we śnie. Wszędzie krew, krew na śniegu, kredka na kartce, róża na puchu, czerwień i biel. Ręce zaczęły mi się trząść, a głowa pulsować. Padłam na poduszkę, przymknęłam powieki i w mgnieniu oka zasnęłam z nadzieją, że nic mi się już nie przyśni.

Biegłam ciemnym korytarzem i czułam, że coś mnie goni. Ręce zaczęły mi się trząść panicznym lękiem. Z trudem łapałam gęste powietrze. W końcu obraz stał się szklany, a wilgotne od potu i brudne policzki obmywał strumień słonych łez, które otarłam zostawiając na policzku brązowy ślad. Wodziłam oczami jak dziecko we mgle, które właśnie zgubiło matkę. Połamanymi paznokciami zaczęłam drapać czerwone ściany. Wszędzie był ogień. Policzki były zwęglone, a z moich palców lała się krew, paznokcie odpadały, ale dalej drapałam ścianę. Błagałam o pomoc.

Wydawałam z siebie krzyki przerażenia, jakie rozdzierały moje serce. Znów gwałtownie się obudziłam. Przekręciłam głowę na bok i ujrzałam Jack’a wchodzącego przez okno. Miał zatroskany wyraz twarzy i patrzył na mnie ze współczuciem. Nic nie mówiąc podszedł i usiadł na skraju łóżka. Bacznie mi się przyglądał. Po chwili wyciągnął rękę nad moją głowę i dotknął czarnego piasku jaki się nad nią unosił. Wyglądał na zamyślonego. Nagle jakby się ocknął i znów spojrzał na mnie zmartwiony.
- Elso...- powiedział dotykając mojego czoła.
- Nic mi nie będzie- odezwała się we mnie duma- to tylko zły sen.
- Jesteś rozpalona- odparł.
Jack wyczarował bryłkę lodu i przyłożył mi do czoła. Wszelkie próby zbicia gorączki nie skutkowały, a ja czułam się coraz gorzej. W obawie przed koszmarem szeroko otwierałam oczy i nie pozwalałam sobie na sen. Jack coraz bardziej się martwił, a ja przypominałam bardziej ducha niż człowieka. Białowłosy nagle wstał, zdjął bluzę, a moim oczom ukazał się ładnie wyrzeźbiony korpus. Chłopak wszedł do mojego łóżka i przykrył się kołdrą. Chciałam go odepchnąć, ale miałam tylko siłę na to, by położyć rękę na jego ramieniu i wydać z siebie cichy jęk.
- Elso, jeśli dalej tak będzie, umrzesz. To ostatnia deska ratunku.
Jack objął mnie mocno w pasie, ale po chwili się odsunął.
- Zdejmij koszulę.- oznajmił.
Nie miałam już sił na protestowanie. Posłusznie zdjęłam koszulę, oczywiście Jack trochę mi pomógł. Ufałam, że próbuje mnie uratować. Pozatym sypiałam w bieliźnie. Chłopak mocno mnie objął i dotknął policzkiem mojej twarzy. Od razu poczułam ulgę. Jedną dłoń ułożyłam na jego plecach, a drugą zanurzyłam w jego gęstych, białych, zimnych włosach. Szybko zasnęłam, czułam ulgę i bezpieczeństwo.
Rano obudziłam się z bólem pleców i nóg. Powieki miałam ciężkie, włosy tłuste, a cerę bladą, jakbym ją wysmarowała wapniem. U mojego boku nadal leżał Jack. Kiedy przekręciłam się na bok natychmiast zareagował i podniósł głowę.
-Jak się czujesz?- zapytał
-Niezbyt, wszystko mnie boli.
Białowłosy nie wiedział co odpowiedzieć, patrzył na mnie tylko zatroskanymi oczyma zastanawiając się jak mi pomóc. Jack wstał.
-Gdzie idziesz?- zapytałam szybko.
-Po coś do jedzenia, nie martw się, przyjdę.
Chłopak przyniósł mi kakao i kaszę. Nie miałam nawet siły utrzymać łyżeczki i błękitnooki musiał mnie karmić. Jack był przy mnie cały czas, starał się nie odstępować mnie na krok.
-Co mogę jeszcze dla ciebie zrobić?- zapytał pewnego popołudnia.
-Bądź przy mnie, przytul mnie, to najbardziej pomaga.
Białowłosy leżał przy mnie prawie cały czas. Rozmawialiśmy o wszystkim co nas trapi i sprawia nam ból. Mieliśmy co do tych spraw takie samo zdanie, choć w większości to Jack mówił. Ja nie miałam nawet siły wypowiadać słów. Przestałam mówić zdaniami i potrafiłam wyrazić swoją zachciankę w jednym słowie. Często śniło mi się, że umiera ktoś mi bliski. Raz nawet śniło mi się, że tańczę w zakrwawionej białej sukience z nożem w ręku, a u moich stóp leżą rodzice i siostra. Z dnia na dzień czułam się coraz lepiej chociaż nie tak, jakbym chciała.
Wreszcie pewnego pięknego majowego poranka otworzyłam oczy błyszczące nowym blaskiem i oznajmiłam Jack’owi, że wyzdrowiałam.
-Czy na pewno mogę iść? Poradzisz sobie sama?- dopytywał się chłopak, kiedy odsyłałam go, żeby załatwił swoje sprawy.
-Na pewno, to tylko jeden dzień.
-Obiecuję, że wrócę jak najszybciej mogę i zostanę z tobą do końca tygodnia- odparł białowłosy, po czym ucałował mnie w policzek na pożegnanie.
Popatrzyłam chwilę jak leciał na północ i położyłam się  z powrotem do łóżka pomimo dobrego samopoczucia, bo tylko wtedy Jack mógł „spokojnie” iść. Och, tak się cieszyłam, że On ze mną był! Nikt wcześniej tak się mną nie opiekował. Moja siostra zazwyczaj tylko wpadała od czasu do czasu i rzucała bezinteresownie „jak się czujesz?”. Rodzice co prawda się martwili, ale przychodzili raz na pięć dni, na dwie minuty, po czym oznajmiali, że muszą zająć się królestwem. Julia też miała mnóstwo obowiązków i widziałam ją raz dziennie, a April w związku z jej kolorem skóry nie wolno było do mnie wchodzić. Zawsze byłam sama. Cierpiałam godzinami i czasem myślałam, że nawet gdybym umarła to ktoś dostrzegłby to dopiero kilka dni później. Byłam prawie najważniejszą osobą w państwie, ale dawano mi mniej miłości niż w ubogich rodzinach domownikom podczas choroby. Doskonale zdawałam sobie sprawę z podziału naszego państwa na ważnych i nieważnych, na bogatych i biednych, na ludzi i „podludzi”, choć czasem Ci „podludzie” mają większe serca niż damy z wyniosłych domów. Umieją się cieszyć tym, co mają i zazwyczaj posiadają wiele dzieci. Na ubogich dzielnicach często panują epidemie w związku z nieprzestrzeganiem zasad higieny, ale jak mają to robić skoro czasem nie mają wody? Ścieki wylewane są na ulice, deszcze je zmywają do rzek, a potem z tych rzek ludzie biorą wodę m. in. do picia. I jak tu ustrzec się od chorób. Nie mogłam na to patrzeć. Byłam pewno, że gdy zostanę królową sytuacja się zmieni. Teraz nie wolno mi było kwestionować zdania rodziców, bo kazaliby mi się żenić, by mąż „przywrócił mnie do porządku”. Wtedy ja miałabym tylko ładnie wyglądać i być maskotką w rękach mojego męża. Póki co rodzice uważali, że mogę sama rządzić państwem i tego się trzymajmy.
Nareszcie miałam chwilę dla siebie! Jack nie odstępował mnie ani na krok. Poszłam do łazienki i wzięłam długą, odprężającą kąpiel. Dokładnie wyszczotkowałam włosy i ubrałam fioletową sukienkę z krótkim rękawem. Włosy zostawiłam rozpuszczone. Pościeliłam łóżko i byłam wręcz oburzona, że Jack kazał mi leżeć pomimo tego, że już wyzdrowiałam. Poszłam do jadalni, zjadłam z moimi rodzicami śniadanie, zajrzałam do służby i wyszłam na krótki spacer polną dróżką wydeptaną wśród pół. Tego dnia było dość chłodno, więc na sukienkę narzuciłam biały płaszcz do ziemi. Na głowę zarzuciłam duży kaptur zakończony srebrzystym futerkiem i przewróciłam oczami. Co za marnotrawstwo! Płaszcz będzie cały brudny od ziemi i trzeba go będzie prać. Pozatym można by go skrócić o połowę i dać biednym ludziom, którzy czasem nie mają się czym przykryć! Nienawidziłam tego. Nagle przede mną pojawił się Jack.
-Co tu robisz?!- wykrzyknął- chcesz znowu być chora?
-Nic mi nie będzie! Wyzdrowiałam już.-odparłam oburzona.
-taaaak?- odparł Jack z chytrym uśmiechem nieco pochylając głowę w dół-więc choć!- chwycił mnie za nadgarstek i wzbił się w powietrze.
-Jack! Postaw mnie na ziemi!- krzyczałam.
Lecieliśmy długo, wiatr szczypał w oczy i było coraz zimniej. Stopniowo zaczął sypać śnieg. Było coraz zimniej, a ziemię przykrywała gruba warstwa puchu. Jack wylądował.
-No proszę- powiedział spokojnie.
-Co to ma być?!- wydarłam się na niego.
-Jesteś przecież zdrowa Panno Elso- na jego twarzy pojawił się chytry uśmiech- no to jak? Będziesz siedziała w domu czy nie?- zapytał.
Rzuciłam się na niego i wylądowaliśmy na śniegu.
-Zabiję Cię- powiedziałam z uśmiechem po czym wstałam i wyciągnęłam w stronę Jack-a rękę, kiedy chciał ją chwycić schowałam dłoń za plecy.
-O Ty!- wykrzyknął, wstał i zaczął mnie gonić.
Kiedy zaczęło się ściemniać uznaliśmy, że pora wrócić do zamku. Kiedy dotarliśmy do mojej komnaty białowłosy odparł:
-Teraz to na pewno nie odstąpię Cię na krok przez dwa tygodnie...


I jak wam się podoba?



2 komentarze:

  1. Sweet, sweet i jeszcze raz sweet. Skąd bierzesz te pomysły? Weny i czekam na ciąg dalszy. Ps.Obiecuje w poniedziałek wstawić 5 rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow! Świetny blog! Super się czyta. Masz naprawdę oryginalny pomysł. Czekam z niecierpliwością na następny rozdział! Pozdrawiam i życzę dużo weny! ♡

    OdpowiedzUsuń