piątek, 29 stycznia 2016

Rozdział LII: "Cicha = nieciekawa"

Ten rozdział chciałabym dedykować Paulinie :*
    
     Z perspektywy Luny
     Siedziałam właśnie na podłodze w swoim pokoju i porządkowałam ubrania w jednej z szafek, gdy ktoś zapukał do drzwi.
-Proszę – powiedziałam nie odrywając wzroku od wykonywanej pracy.
Dopiero gdy drzwi się uchyliły, o czym świadczyło lekkie skrzypnięcie, podniosłam wzrok. Do mojego pokoju cicho wślizgnęła się Roszpunka ubrana w szare legginsy i bordową bluzkę. Dziewczyna ostrożnie usiadła na łóżku.
-Jak się czujesz? – zapytała łagodnie po chwili ciszy.
-Dobrze.
-Na pewno? – strażniczka zaczęła miętolić kosmyk włosów. Zawsze tak robiła, gdy się denerwowała.
-Roszpunko, chcę o tym zapomnieć, okej? Mam już tego dosyć i wcale nie czuje jakiejś głębokiej goryczy. Chcę żyć tak jak dawniej – wycedziłam patrząc na nią groźnie.
-No dobrze...
Odetchnęłam z ulgą – dała mi spokój.
Wraz z rozstaniem moim i Jack’a zaczęłam mieć w pokoju dziesięć razy więcej gości niż zazwyczaj. Wszystkim nagle zachciało się mnie odwiedzać i pytać o samopoczucie. Fakt, to było miłe, ale gdy tylko choć na chwilę udało mi się zapomnieć o wszystkim co się stało ktoś przychodził z wizytą i wszystko psuł.
Westchnęłam.
-Jak ci idzie projektowanie ogrodu z Iri?
-Oh, super! – dziewczyna rozpromieniła się- Też od dawna chciałam urządzić ogród pod szkłem. Powoli planujemy całą przestrzeń uwzględniając potrzeby wszystkich strażników. Na środku będzie stała duża, ładna fontanna z czystą wodą. Szklarnia będzie miała 500 metrów długości i około 20 wysokości. Sprowadzimy też nieliczne gatunki owadów, bo niektóre rośliny nie mogę funkcjonować bez ich pomocy –kiwała lekko głową patrząc na ścianę nieobecnym wzrokiem i trzymając kosmyk włosów w dłoni- A ty masz jakieś specjalne życzenia? – zapytała po chwili jakby przypominając sobie o mojej obecności.
-Mmm... fajnie by było, gdybyście postawiły tam kilka ławeczek – uśmiechnęłam się.
-O, ekstra pomysł! Czemu ja na to nie wpadłam! Muszę o tym natychmiast powiedzieć Iri!
-No, leć już – poganiłam ją.
Cieszyłam się, że przyszła. Zawsze siała tyle pozytywizmu, że trudno było się nie uśmiechnąć.

        
           Z perspektywy Liv
    
     Po śniadaniu cały czas myślałam o tym chłopaku. Chciałam się dowiedzieć kim on w ogóle jest i jak ma na imię.
     Następnego dnia przed zejściem na śniadanie odpowiednio się ubrałam i uczesałam. Włosy związałam w kucyka wysoko na czubku głowy, a na szyi zawisł długi naszyjnik zakończony piórkami.
Jednak on się nie zjawił.
Byłam poirytowana i zbita z tropu. Jakbym się zgubiła gdzieś w mrocznej puszczy i straciła orientację.
      Wróciłam do pokoju i ułożyłam się wygodnie na łóżku. Zaraz potem zaczęłam skrobać coś w pamiętniku, za który służył brązowy zeszyt z misiem trzymającym serduszko. Nagle poczułam, że sucho mi w buzi. Niechętnie zwlokłam się z łóżka, żeby pójść do kuchni po coś do picia. Otworzyłam drzwi i ruszyłam do kuchni. Weszłam szybko do pomieszczenia, ale zatrzymałam się widząc brązową czuprynę należącą do kogoś siedzącego przy stole. Chłopak obejrzał się za siebie i uśmiechnął, a potem wrócił do poprzedniej pozycji.
-Nie było cię na śniadaniu... – zagadnęłam i podeszłam do blatu.
-Hej, też się cieszę, że cię widzę- odpowiedział zgryźliwie.
Rozzłościł mnie tą swoją arogancją i uśmieszkiem.
-Nie wiem nawet jak masz na imię więc nie widzę potrzeby witania się z tobą – powiedziałam wyniośle i nalałam sobie soku jabłkowego do szklanki.
-Jestem Troy, tylko przypominam ci moja piękna damo, że ja też nie wiem jak masz na imię.
Mówił z sensem, zrobiło mi się trochę głupio.
-Liv – powiedziałam po chwili ciszy i spuściłam wzrok.
-Livy? – upewnił się i schylił głowę próbując nawiązać jakikolwiek kontakt wzrokowy.
-Też – odpowiedziałam lakonicznie.
Przypatrywał mi się przez chwilę w ciszy. W końcu się otrząsnęłam, wzięłam szklankę i wyszłam z pomieszczenia kierując się do pokoju.     

         
          Z perspektywy Pauline
    
     W świecie jest pewien niewidzialny okrąg.
      I ja jestem na zewnątrz tego okręgu.

     Włożyłam zieloną, własnoręcznie wykonaną zakładkę na róg pożółkłej i chropowatej w dotyku strony książki. Spojrzałam przed siebie i wzięłam głęboki wdech. Odłożyłam powieść na szafkę nocną obok ledwie palącej się lampki, która była jedynym źródłem światła w pomieszczeniu. Rozprostowałam skrzyżowane dotąd nogi na fioletowej, pikowanej narzucie i przyjrzałam się im nieco. „Oh, i tak jestem brzydka...” – westchnęłam po paru sekundach w myślach i opadłam ciężko na poduszkę. Wgapiałam się w sufit i zazdrościłam tym wszystkim postaciom z bajek, po które przyjeżdżał książę, albo które „przypadkiem” wpadały w szkole na przystojnego chłopaka, który od razu się w nich zakochiwał. Zazdroszczę im tych słodkich rumieńców, bo ja jestem albo blada, albo czerwona. Nie ma nic po środku i nigdy nie będzie. Zazdrościłam im urokliwego uśmiechu i smukłych, ślicznych dłoni jak u porcelanowych lalek.
I mogłabym tak wymieniać w nieskończoność.
      Jeszcze przed tym gdy zostałam strażniczką nienawidziłam siebie jeszcze bardziej. Wszyscy wokół kogoś mieli, a ja zostałam sama jak palec choć nie wydawałam się sobie aż taka brzydka. Widziałam dużo mniej atrakcyjne dziewczyny, które nie mogły odpędzić się od chłopców. Może dlatego, że trzepotały im rzęsami przed oczami i siadały na kolana podczas gdy ja nigdy bym się do tego nie posunęła. I choć wiedziałam, że to nie była prawdziwa miłość to brakowało mi tego uczucia na tyle, że zadowoliłabym się i taką szczenięcą.
      Pomimo tego, że doskonale zdawałam sobie sprawę z faktu, że jestem po prostu introwertyczką nie mogłam oprzeć się poczuciu, że jestem dziwna. W końcu ja jako jedyna ciągle siedziałam cicho, nigdy nic nie mówiłam i na dodatek ciągle bazgrałam coś w zeszycie. Byłam dziwna, samotna i niegodna uwagi jakiejkolwiek osoby. Wydawałam się nie mieć własnego zdania i nic ciekawego do powiedzenia, chociaż w rzeczywistości to ja miałam najbardziej rozwinięty światopogląd wśród tych debili z mojej szkoły i więcej ciekawego do powiedzenia, niż mogliby sobie wyobrazić. Włączył im się chyba instynkt: „cicha = nieciekawa”.
     No, ale cóż.
     Na początku strasznie pragnęłam kontaktów z innymi ludźmi. Chciałam ich akceptacji i zrobiłabym wszystko, żebym od nich tak ową otrzymać. Oczywiście kilkanaście razy zbyt łatwo godziłam się na ich propozycje i albo wychodziłam na zbyt nakręconą, albo uznawali mnie za jeszcze większą dziwaczkę.
Super...
     Aż w końcu ludzie zaczęli mnie z wolna irytować. Zauważyłam, że dzielą się na jakieś dziwne stada, gdzie każdy członek musi mieć dokładnie taki sam światopogląd i takie samo zdanie na każdy temat jak reszta grupy.
Misja „Jak zostać członkiem szarej masy?” zaliczona na pięć plus.
Zastanawiałam się, dlaczego ludzie w kontaktach między sobą nie bazują na cechach, które ich różnią, tylko upodabniają. Wiadomo, że chodzi o wspólne tematy do rozmowy, ale jeśli się z kimś nie zgadzamy to tych tematów robi się dziesięć razy więcej niż gdyby było na odwrót. Po co więc odgrywać ciągle ten cały teatrzyk i udawać?
Rozmyślając nad tym tak długo stwierdziłam, że może chodzi o wyższą samoocenę i ogólnie lepsze samopoczucie w grupie. W końcu wszyscy widzą los tych „innych” i nie chcą przejść do trybu pustelnika.
     Ale gdyby każdy przestał udawać to ci „inni” w ogóle by nie istnieli. Spójrzmy na to logicznie. Gdybyśmy na siłę nie upodabniali się do siebie (co myślę, że robimy instynktownie i podświadomie) świat mógłby wyglądać całkiem inaczej. Ludzie nie byliby dyskryminowani za to, jakiego zespołu słuchają, czy jakiego koloru bluzkę założyli. Bo każdy jest inny! Czy nikt nie może tego zrozumieć? Przecież od dawna wiadomo, że ludzie są jak płatki śniegu. Na pierwszy rzut oka wszystkie takie same, ale jednak każdy różny. Będą co najwyżej dwa podobne, ale nie dwa identyczne.
     Drażniło mnie również to, że moi rówieśnicy nie potrafili dostrzegać pewnych pięknych rzeczy, od których ja popadałam w zachwyt. Zachód słońca jako ognistej, rozżarzonej kuli wpadającej do morza ognia nie wywoływał u nich żadnych emocji. Tak samo szron malujący piękne wzory na szybach czy zapach kwiatów latem. Wszystko było dla nich takie zwykłe i oczywiste. Wydawali mi się rozpieszczonymi dziećmi, które wciąż tylko narzekały. To tak jakby dziewczynka ubrana w piękną, różową sukieneczkę, uczesana w dwa warkoczyki stanęła na środku pokoju pełnego lalek i zaczęła płakać, że nie ma ani jednej z ustami w kolorze sino koperkowego różu.

     W każdym razie coraz bardziej oddalałam się od ludzi i ich głupich pomysłów. Najbardziej raziło mnie w nich to, że mogli patrzeć na cierpienie drugiej osoby i sami je wywoływali. Myśleli, że ich słowa nigdy nie bolały? Że to nie rani? Że to się nigdzie nie odbija? Jak można w ogóle w jakiś sposób urazić człowieka, powiedzieć mu coś niemiłego i żyć ze świadomością, że się go skrzywdziło? Dlaczego to wszystkim tak łatwo przychodzi? Nie mają w sobie empatii? Nie potrafią pomyśleć „hej, może to ją zabolało?”.
     Irytacja we mnie wciąż narastała i powoli celowo zaczęłam się odsuwać od społeczeństwa pogrążając się w tym czasie w lekturze czy rysowaniu. Coraz bardziej lubiłam zostawać ze samą sobą i nie czuć oddechu wszystkich na karku. Kiedy wracałam do domu byłam szczęśliwa, że w końcu mogę zaszyć się w swoim pokoju zdala od tych roześmianych, wymalowanych laleczek i emanujących pewnością siebie chłopaków. Miałam dosyć tego zadufania w sobie i 100 razy bardziej wolałabym mojego psa niż któregoś z moich kolegów choć w sumie pod względem instynktu i empatii bardziej przypominali zwierzęta.
     Z dnia na dzień upewniałam się w swoim twierdzeniu obserwując bacznie wszystkich dookoła. Wydawali mi się śmieszni, choć tak pewni siebie. Byli jak marionetki w czyichś rękach, wykonując to, co powiedziała im podświadomość. Byli nieustannymi więźniami swojego instynktu i nie potrafili sami myśleć. Chwalili się, że są wolni, ale tak naprawdę znajdowali się w ciasnym pomieszczeniu przesądów i dyktatur ze strony jakże okrutnego społeczeństwa.
     Nie mogłam w żaden sposób tego zmienić, więc od tego uciekałam i cieszyłam się zostając sam na sam ze swoimi myślami.
     Rozkoszowałam się samotnością i przynosiło mi to coraz więcej szczęścia. Mogłam w spokoju rozwijać swoje pasje i się realizować.

     I tak samo szybko, jak moje zadowolenie rosło, tak szybko opadło na samo dno, jak ciężki kamień wrzucony do jeziora.
     A potem masz wrażenie, że staczasz się coraz głębiej i głębiej. Twoja samotność już cię nie cieszy, a ci przeszkadza. Widzisz wiele cieni swojej poprzedniej decyzji – decyzji o odsunięciu się od społeczeństwa. Masz problem w odezwaniu się do kogokolwiek. Nawet tłum na ulicy zdaje się ciebie przytłaczać. Nie umiesz z nikim normalnie porozmawiać, niezręczna cisza aż piszczy ci w uszach. I tym sposobem tracisz kolejnego potencjalnego przyjaciela. Starasz się z całych sił, ale nie umiesz. Karcisz się w myślach. Chcesz zacząć od nowa, ale tchórzysz. Czasem zasypujesz kogoś gradem nieinteresujących go w ogóle informacji, a ten zaczyna traktować cię jak dziwaczkę. Widzisz to w jego oczach, czujesz jego dezorientację. Wycofujesz się. Boisz. Po kilku próbach w końcu uznajesz, że to nie ma sensu, że się poddajesz, że nikt cię nie rozumie i nie umiesz normalnie funkcjonować. Zamykasz się w sobie.
I zdajesz sobie sprawę, że brakuje ci ludzi, że chcesz mieć z nimi kontakt. Ale za późno. Już nie umiesz z nimi rozmawiać. Nawet nie wiesz kiedy utraciłeś tą umiejętność i starasz się sobie przypomnieć jakiś kulminacyjny moment tej historii. Ale wydaje ci się, że takiego nie było. „Przecież każdy dzień wyglądał tak samo...”. I powoli opadasz z sił, widzisz tylko złą stronę tej całej sytuacji. Obwiniasz się. Nie przestajesz o tym myśleć. Cisza zaczyna ci przeszkadzać. Zegar zdaje się tykać tak głośno. Popadasz w szaleństwo. Nie możesz wytrzymać z samą sobą. To cie przytłacza. Czujesz się bezsilna. Płaczesz. Nie chcesz wyjść z łóżka. Za dużo tego wszystkiego. Codziennie coraz bardziej zaczynasz wierzyć w to, że jesteś odmieńcem, że nie umiesz sobie radzić z emocjami, że ludzie cię przytłaczają. Zaczynasz to sobie nieświadomie wmawiać.
Wierzysz w to.
Jesteś tego pewna.
    
I tu kończy się granica introwersji. Tu zaczyna się melancholia i depresja...

     A potem, nachodzą cię dziwne myśli takie jak „Czy ktoś będzie za mną tęsknił jak umrę?” „Ile osób przyjdzie na mój pogrzeb?” i cała sterta innych, na które odpowiedzi mają poprzeć tezę, że nikomu nie jesteś potrzebny i dla nikogo nic nie znaczysz. Nabierasz tej pewności z dnia na dzień. Zdajesz się zmęczony, nie chcesz nigdzie wyjść. To wszystko cię przytłacza, przyciska cię do ziemi jakby leżał na tobie kilkutonowy głaz, którego nie możesz podnieść o własnych siłach. Wydeptujesz ścieżki w podłodze. Bezustannie patrzysz w okno, ranisz bliskich nie będąc tego świadoma. Czujesz, że zostałaś sama i jeszcze bardziej nienawidzisz ludzi za to, że nikt nie próbuje ci pomóc i wyciągnąć cię spod tego wielkiego głazu. To dla ciebie kolejny argument popierający twierdzenie, że dla nikogo nic nie znaczysz. Jesteś coraz głębiej, i głębiej. I zdajesz sobie sprawę, że między tobą a ludźmi jest jedna, wielka przepaść, której nie możesz przeskoczyć, a która poszerza się z każdym dniem. I z każdym dniem będzie trudniej wrócić. Dalej się zapadasz. Nie rozróżniasz dni. Wszystko zlewa się w
Jedną
Wielką
Szarą
Plamę, a ciebie wypełnia bezsilność.

     W końcu, któregoś dnia zdajesz sobie sprawę, że chciałabyś wrócić. Oglądasz zdjęcia. Uśmiechasz się. Chciałabyś, żeby było tak, jak dawniej.
Ale czujesz się jak dziecko we mgle, które zgubiło drogę do domu. Nie wiesz nawet w którą stronę mniej więcej iść. Gdzie jest północ. Nie wiesz od czego zacząć.
Będzie ciężko.
Ale dasz radę. Jesteś silna. Na świecie zawsze jest ktoś, dla kogo będziesz ważna.
Histeryzujesz. Przestań. Nie wmawiaj sobie rzeczy, które nie mają miejsca.
No już, zakasujemy rękawy.
Idziemy do szkoły i siadamy na przerwie w ławce obok wszystkich. Nie wyjmujemy telefonu, zeszytu ani niczego. Słuchaj i spróbuj się wtrącić. No już.
Znajdź kogoś podobnego do siebie.
Weź głęboki wdech. Będzie dobrze.
Czujesz, jak wraca w Ciebie życie? No, już do roboty. Będę przy Tobie.
Nie denerwuj się.

I tak, jakimś cudem, sama się z tego wygrzebałam. Znów byłam szczęśliwa i pełna pozytywizmu. Znów spojrzałam na świat tymi przepełnionymi zachwytem oczami.
I byłam wolna...
   

Hej moje perełki ♥
Czekam na wasze opinie co do rozdziału :*
     

     

wtorek, 26 stycznia 2016

Rozdział LI "Ty nic nie wiesz!"

     Szłam przez wąskie korytarze zamku, których ściany były pomalowane na odcienie fioletu, bordo i błękitu. Czarne, wysokie buty stukały o dokładnie wypolerowaną białą posadzkę, w której mogłam się przejrzeć. Na razie miałam jeden cel – podpisać ważne dokumenty. I starałam się myśleć tylko i wyłącznie o tym.
     Ale nie mogłam.
     Bo głowę zaprzątał mi pocałunek pełen czułości, której tak bardzo mi brakowało. Nie mogłam się powstrzymać i chętnie wpadłabym ponownie w objęcia białowłosego. Chciałam, żeby znów przeszył mnie dreszcz namiętności sprawiający, że nie będę mogła przestać. Miałam ochotę ponownie zanurzyć się w oceanie uczuć, którego fale będą mocno uderzały w moje delikatne ciało. Chciałam znów zatopić dłoń w jego lodowatych włosach i poczuć jego zimną rękę na moim biodrze. Pragnęłam całą sobą, żeby znów mnie całował i przycisnął mnie swoim umięśnionym ciałem.
Oddychałam ciężko. Moje serce tego chciało. Chciało namiętności z niewiadomych powodów. Ale głowa mówiła mi co innego.
Żeby przestać.
Żeby nad sobą panować....
     Dotarłam do błękitnych wrót mojego gabinetu i spojrzałam na biurko zasypane stertą dokumentów do podpisania. Westchnęłam głęboko i usiadłam wygodnie na ciemnym, bordowym fotelu. W powietrzu unosił się zapach starego papirusu, który, zwinięty i przewiązany wstążkami, był upchany na półkach zajmujących całą prawą ścianę. Chwyciłam do ręki pióro i, uważnie czytając każdą umowę, podpisywałam się w prawym dolnym rogu. Zdołałam odwrócić swoją uwagę od Jack’a, który na pewno był gdzieś w zamku. Bałam się, że do mnie przyjdzie i znów nie będę mogła nad sobą zapanować. Już i bez jego widoku po moim ciele rozlewało się ciepło, które domagało się, żeby ktoś mnie dotykał. Było mi ciężko na żołądku, oddechy stawały się coraz trudniejsze, jakby w moich płucach leżał ogromny głaz.
     W pokoju było cicho, ale uczucia, które domagały się zaspokojenia pulsowały tak głośno, że czułam się jakby przebiegało obok mnie stado koni. Kiedy podpisałam ostatni dokument odetchnęłam z ulgą i od razu podniosłam się z krzesła, ale zastygłam w bezruchu po wykonaniu pierwszego kroku. „Przecież on tam będzie”- pomyślałam i opadłam niechętnie na fotel zastanawiając się co mam zrobić. Może dać mu jasno do zrozumienia, że ma mnie zostawić? Ale czy ja na pewno tego chcę...? Miałam ochotę zatopić się w jego objęciach i pozwolić się całować, ale nie mogłam. Jasper powiedział, żebym była szczęśliwa, kogoś sobie znalazła... Ale na pewno nie kilkanaście tygodni po jego śmierci! Nie mogę go zdradzić, nie wybaczę sobie tego.

Z perspektywy Liv
     Po incydencie z tym chłopakiem wróciłam do pokoju, zmyłam lakier na paznokciach serdecznego oraz małego palca i zaczęłam je malować od nowa.
     Ciekawe skąd ten chłopak w ogóle się tu wziął, nigdy wcześniej go nie widziałam. Może jest tu tylko przelotnie i więcej go nie zobaczę, a może mi będzie uprzykrzał życie każdego dnia. W każdym razie nie zrobił na mnie zbyt dobrego wrażenia...
    
      Otworzyłam powoli oczy na siłę przyzwyczajając źrenice do panującego w całym pomieszczeniu światła. Odrzuciłam miękką kołdrę na bok i usiadłam na krawędzi łóżka. Spojrzałam niemo na swoje paznokcie i uśmiechnęłam się widząc efekt swojej wczorajszej pracy. Zwlokłam się z łóżka w lepszym już humorze i zeszłam w za dużym, kremowym swetrze narzuconym na pidżamy do jadalni. Włosy miałam byle jak związane gumką i odgarniałam je tylko co jakiś czas do tyłu nie zwracając uwagi na to, jak się ułożą. Odsunęłam niedbale jasne krzesło i usiadłam przy stole nalewając sobie kawy do kubka. Podparłam blady policzek pięścią zawiniętą w rękaw swetra i próbowałam się rozbudzić. Nikt nie zwracał na mnie uwagi, większość z nas przychodziła tak na śniadanie.
- No, no, no... nasza złośnica się nie wyspała?
Usłyszałam żartobliwy, męski głos. Odwróciłam gwałtownie głowę w lewą stronę i od razu się rozbudziłam. Znowu ten brunet. Spojrzałam na niego z uwagą. Jego twarz nie wyrażała złośliwości, z jaką ludzie często sobie dogryzają. Jej wyraz był łagodny, miły i ciepły.
-Nie powinno cię to interesować...- mruknęłam pod nosem zła na siebie, że nie ubrałam się bardziej adekwatnie.
Chłopak zaśmiał się pod nosem.
-Nie denerwuj się. Złość piękności szkodzi...
-Nie ma już czemu zaszkodzić – znów mruknęłam sama do siebie.
Brunet wstał i oparł się o krzesło.
-Nie wydaje mi się. – puścił do mnie oczko i udał się w kierunku salonu.
To było... miłe. Nawet bardzo. Westchnęłam ciężko. To jakieś nienormalne...

Z perspektywy Pauline
     Po Świętach Bożego narodzenia wszystko się zmieniło... Najpierw zniknęła Elsa, a potem Jack. I doskonale pamiętam dzień, gdy oznajmił nam wszystkim, że jedzie do Arendelle. Postanowiliśmy się nie wtrącać, siedzieć cicho i tylko obserwować.
     Luna nikomu nie chciała powiedzieć w jakich okolicznościach rozstała się z białowłosym. To był dla nas szok: Jak to? Jack jest z Luną, a jedzie do Elsy? Ale dopiero potem blondynka wyjaśniła nam, że się rozstali. Czy powodem tego rozstania była Elsa? Nikomu nie chcieli powiedzieć. Jack nigdy nie wywlekał spraw osobistych na wierzch. Wychodził albo zamykał się w pokoju, ale nigdy nikomu się nie zwierzał ani nie okazywał emocji. Po prostu wstawał i szedł, a potem udawał, że wszystko było dobrze.
      Jack i Luna zachowali to dla siebie. Myślę, że odstawili pudełko z tym doświadczeniem na najwyższą, najdalszą półkę...
      W każdym razie: słuch po Elsie i białowłosym zaginął. Spodziewaliśmy się, że nazajutrz Jack wróci z królową na północ. Ale mijały dni... a potem tydzień... dwa... i zaczęliśmy żyć z wolna tak, jakby w ogóle ich nie było. Dni stały się szare, jednolite, zlewające się w jedną, wielką, szarą plamę. I wszyscy ucichli. Po prostu.
Każdy zamykał się w swoim pokoju i myślał. Tak, to był czas rozmyśleń. Słychać było tylko tykanie zegara przecinające jak nóż napiętą atmosferę. I nic nie wskazywało na to, że coś się zmieni....

Z perspektywy Elsy
     Postanowiłam jednak wrócić do komnaty. Szłam wolno z każdym krokiem bardziej bojąc się kogo spotkam pod drzwiami. Serce podchodziło mi do gardła. Oddech szaleńczo przyśpieszył. Dłonie splotłam, żeby tak mocno się nie trzęsły. Po plecach przeszedł zimny dreszcz. Ostatni zakręt, głęboki wdech... Dasz radę Elso... Zrobiłam kilka kroków i... nikogo nie było. Pusty korytarz. Ściągnęłam brwi. Odszedł...? Miał już tego dosyć...? Nie zważając na tysiące pytań, jakie pojawiły się w mojej głowie wślizgnęłam się do swojego pokoju. To koniec...? Wolnym krokiem wyszłam na balkon. Oparłam blade dłonie na przyprószonej śniegiem barierce i rozejrzałam się po okolicy.
     Cisza... Ani żywej duszy.
     Nagle usłyszałam świst wiatru. Odwróciłam się gwałtownie w jego stronę i ujrzałam Jack’a.
-Co ty tu robisz? – nie mogłam zadać głupszego pytania, ale zorientowałam się o tym dopiero wtedy, gdy słowa wypłynęły z moich ust.
-Chyba zapomniałaś, że ja też wychodzę na powietrze gdy mi ciężko.
Wzięłam głęboki wdech i ponownie sie odwróciłam. Obserwowałam uważnie szare niebo, z którego zaczął pruszyć śnieg.
-Elso...? Jestem już tym zmęczony. Ty na pewno też. To trudne... I wydaję mi się, że wiem, dlaczego nie chcesz ze mną być.
-Ty nic nie wiesz! – oczy mi się zeszkliły, a głos załamał.
-Wiem więcej niż ty. Tobie się tylko wydaje, że mniej. Ale proszę. – białowłosy grzebał chwilę w kieszeni bluzy, a po chwili wyjął z niej kartkę papieru złożoną na kilka części. Trzymając w dłoni owy przedmiot wyciągnął przed siebie rękę, żeby mi go dać.
-Co to? – zapytałam zdezorientowana.
-Weź, to się dowiesz...
Złapałam delikatnie kartkę papieru i zaczęłam ją rozkładać patrząc co chwila na chłopaka. Moim oczom ukazało się pochyłe, ładne pismo, które doskonale znałam.
-Jasper...- wyszeptałam.

Jack, wiem, że ona Cię kocha. Zaopiekuj się nią. Chcę, żeby była szczęśliwa...

Zakryłam usta dłonią. W moich oczach zebrały się łzy, patrzyłam gdzieś niewidzącym wzrokiem. Więc on... wiedział? Upadłam na kolana. Przecież kiedy byłam z Jasper’em w ogóle nie myślałam o Jack’u. Skąd on mógł wiedzieć, co do niego czułam? Oh, jestem okrutna! Jasper żył ze świadomością, że tak naprawdę jego ukochana darzy uczuciem innego. I wiedział to szybciej niż ja, bo zdałam sobie z tego sprawę dopiero po jego śmierci.
Upuściłam kartkę i zaczęłam rzewnie płakać. Jestem kimś tak okrutnym, a Jasper dalej mnie kochał. Nie zasługiwałam na niego. On był dla mnie taki dobry... Jak mogłam tak żyć? Nieświadomie go raniąc. Nieświadomie pragnąc kogoś innego. Oh! Jestem kimś, kto nie zasługuje na niczyją miłość! Nie powinnam w ogóle istnieć! Niszczę wszystko, co jest dla mnie ważne! Jestem jak tykająca bomba. Stworzona do destrukcji. Stale tylko myślę o sobie. Jasper, Jasper... Błagam, wróć! Byłeś dla mnie taki dobry... Przepraszam, że tak cię raniłam!
-Wybacz mi... – wydukałam szlochając.
Łzy zasłaniały mi widoczność, spadały kropla po kropli na śnieg tworząc na nim nieregularne plamy. Cała się trzęsłam od napływu emocji. W głowie szumiało mi tyle myśli, tyle pytań, na które w ciągu ułamka sekundy odpowiadałam.
Nagle poczułam, że Jack bierze mnie na ręce.
-Już dobrze, już po wszystkim... – szeptał mi do ucha.
Opadałam powoli z sił, ułożyłam głowę na jego ramieniu i zasnęłam...

     Obudziłam się przykryta do połowy białą kołdrą. Obok siebie dostrzegłam fragment oszronionej, granatowej bluzy. Szybko uniosłam głowę. Jack leżał nieco wyżej niż ja i trzymał rękę nad moją głową. Chwilę mu się przypatrywałam.
-Kocham cię Jack...- mój głos się załamał.
Przymknęłam powieki, spod których wypłynął strumień ciepłych łez i wtuliłam się mocno w białowłosego.
-Wiem Elso... Ja ciebie też... – chłopak gładził mnie po plecach.
Czułam ukojenie, jakby ból i cierpienie ulatywały razem z łzami. Ulga zaczęła mnie wypełniać, jak gdyby skończyła się właśnie wielka bitwa o moje szczęście, w której sama byłam sobie wrogiem.
Nie wiem ile tak leżałam. Zasypiałam co jakiś czas, a potem budziłam się i na nowo płakałam.
Aż w końcu. Obudziłam się w nocy. Srebrne światło księżyca wpadało do sypialni przez duże okna. I  brakło mi już łez. Byłam szczęśliwa. Uśmiechnęłam się delikatnie. Czułam się wolna, jak ptak szybujący w przestworzach. Spojrzałam na twarz Jack’a. Spodziewałam się, że będzie miał zamknięte oczy i będzie pogrążony w głębokim śnie, ale on mierzył mnie łagodnie swoimi błękitnymi tęczówkami i uśmiechał się lekko. Jego oczy były jak niebo pełne gwiazd. Lśniły w nich małe diamenty, a brzegi wypełniał granat niekiedy wylewający się nieco w stronę źrenicy. Lekko zbliżyłam się do chłopaka i złączyłam z nim usta. Białowłosy mocno objął mnie w talii i przycisnął do siebie. Poczułam ciepło.
-Elso. Kochaj się ze mną... – twarz chłopaka znajdowała się kilka centymetrów od mojej.
-Jack... ja mam 17 lat...
-I co? Brzydzisz się z takim starcem jak ja?
Zaśmiałam się chwilę, ale potem znów przybrałam poważną minę wykrzywianą co jakiś czas przez grymas uśmiechu.
-Nie o to chodzi... Jestem za młoda...
-Mi nie przeszkadza... – chłopak już chciał pocałować mnie w szyję, ale położyłam dłoń na jego policzku.
-Wiem, ale ja nie jestem gotowa. Mamy jeszcze całą wieczność...- spojrzałam na niego błagalnie.
-Zgoda- Jack mocno przycisnął mnie do siebie, a ja wtuliłam się w niego jeszcze bardziej.
Lubiłam, gdy byliśmy tak blisko. Czułam się wtedy wyjątkowo bezpiecznie.
Nastąpiła kojąca cisza. Byłam pewna, że go kocham. I nie chciałam przeżyć kolejnych 100 lat z kimś innym, niż on...
     Obudziłam się niemalże pewna, że miałam piękny sen. A potem okazało się, że mój sen leży obok mnie. Jego klatka piersiowa miarowo się podnosiła. Wstałam delikatnie, żeby go nie obudzić. Na pewno był bardzo zmęczony. Poszłam do łazienki i spięłam ładnie włosy. Założyłam błękitną sukienkę na grube ramiączka i pomalowałam usta jasną szminką. W tym czasie Jack zdążył się obudzić. Uniósł powoli powieki i spojrzał na miejsce, gdzie wcześniej leżałam. Natychmiast rozszerzył oczy, podniósł się i zaczął nerwowo rozglądać się po pokoju, aż w końcu napotkał na mnie. Stałam oparta o framugę drzwi prowadzących do łazienki i uśmiechałam się pod nosem.
-O boże... – przeczesał dłonią włosy – już myślałem, że znowu uciekłaś. – padł ciężko na materac.
Zaśmiałam się zasłaniając usta dłonią. Nie wiem nawet dlaczego to zrobiłam. Zdałam sobie sprawę, jak psychika chłopaka ucierpiała przeze mnie. I zrobiło mi się przykro, choć postanowiłam tego nie pokazać. Podeszłam do łóżka i oparłam dłonie na materacu. Cmoknęłam chłopaka w policzek.
-Nigdy więcej- powiedziałam podnosząc się.
-Elso...- Jack nagle spoważniał.
Podszedł do mnie i ujął moje dłonie.
-Chodź, na balkon. A ja zaraz przyjdę, dobrze?- zapytał pochylając głowę nieco w dół.
-No dobrze... – przytaknęłam nie wiedząc o co chodzi.
Białowłosy wyszedł z pokoju, a ja, tak jak stałam, zakładając na nogi tylko białe buty, wyszłam na pokryty śniegiem ogromny balkon. Arktyczne powietrze wypełniło moje płuca. Przystałam obserwując okolicę. Z małych kominów ulatywał szary dym. W małych okienkach domków jednorodzinnych paliło się jasne, ciepłe światło. Nagie gałęzie wysokich drzew przykryła warstwa puchu. Co jakiś czas ktoś na chwilę wystawił nos na zewnątrz, ale natychmiast go chował. Było lodowato. Czarny kruk zakrakał na horyzoncie zwracając na siebie uwagę, ale nic więcej. Żadnego śmiechu, żadnych rozmów. Tylko głucha, pusta, zimowa cisza...
Nagle usłyszałam trzask zamykanych drzwi, odwróciłam głowę w stronę źródła dźwięku. Na balkon wyszedł Jack z srebrną tacą w ręku. Na biało-sinym stoliku na cieniutkich, krętych nogach przysypanym śniegiem chłopak postawił dzbanek z herbatą i dwie filiżanki z niemiłosiernie parującym napojem. Chwilę potem obok stolika pojawiły się dwa krzesła w barokowym stylu. Zajęłam miejsce, Jack usiadł naprzeciwko. Złapałam za drobne, zawijane ucho malowanej ręcznie filiżanki i upiłam łyk ciepłej cieszy. Popatrzyłam chwilę w dal i przymknęłam oczy. Czułam spokój. Pierwszy raz w życiu byłam naprawdę szczęśliwa.
    Cała ta sytuacja musiała naprawdę dziwnie wyglądać. – 20 na dworze, a królowa i strażnik siedzą bez żadnych płaszczy na balkonie, przy stoliku, popijając spokojnie herbatę.

-Elso, przez całą noc myślałem. Zastanawiałem się, jak teraz będzie. Rozważałem wszystkie możliwości. Tyle przeszliśmy... Stałem się słaby, jak starzec. Ja... nie mam siły tam wracać. Znów narażać się na to wszystko. Chciałbym zaszyć się gdzieś w spokoju i codziennie budzić się z błogim spokojem, a nie – obawą, co się dzisiaj stanie. Chciałbym chodzić na długie spacery i wygrzewać się gdzieś na kocu w blasku słońca. Brak mi sił... –Jack zrobił kilkusekundową przerwę -Kocham tylko ciebie – chłopak głęboko spojrzał mi w oczy – i chcę żyć tylko z Tobą. Tylko... – zapadła cisza. Serce biło mi coraz szybciej. Nie miałam pojęcia co przyszło mu na myśl, co chce zrobić. Aż reszcie z ust białowłosego wypłynęły słowa poprzedzone głębokim wdechem – Elso... wyjedźmy stąd...



Hej Moje Perełki!
Spodziewałyście się takiego obrotu spraw? Zaskoczone?
Mam nadzieję, że rozdział się spodobał ^^
Mam teraz ferie, więc dwa kolejne rozdziały pojawią się maks tydzień po tygodniu (tak myślę, a jeśli nie, dam wam znać w okienku "Postęp", tam są wszystkie informacje na bieżąco z mojej pracy)

Chciałam wam serdecznie podziękować za tak rekordową ilość komentarzy pod ostatnim postem. Wszystkie były piękne i gdy je czytałam - zbierały mi się łzy w oczach. Pomyślałam sobie, że nie mogę Was zawieść, ale cały pokład weny wykorzystałam chyba na poprzedni rozdział. Muszę kumulować od nowa xd  Mam nadzieję, że ten rozdział nie jest taki masakryczny, za jakiego go uważam i obiecuję, że dam z siebie wszystko.
Mam wspaniałe czytelniczki ♥
Pozdrawiam bardzo, bardzo ciepło!

środa, 6 stycznia 2016

Rozdział L: "Nie rzecz w tym, że ty zobaczysz mnie, tylko w tym, że ja zobaczę ciebie... „

          Z perspektywy Elsy
     -Królowo, czy wszystko dobrze? – zapytał z troską strażnik, który pojawił się na korytarzu.
Oderwałam od twarzy dłonie i spojrzałam załzawionym wzrokiem na mężczyznę. W gardle poczułam pieczenie, rosnącą gulę, która nie pozwalała na wyduszenie chodź by jednego słowa. Pokiwałam głową mocno zgryzając wargę i wstałam. Naciągnęłam płaszcz na ramiona i ruszyłam szybkim krokiem w stronę swojej komnaty zostawiając strażnika za sobą. Wpadłam do pomieszczania zatrzaskując za sobą białe drzwi. Stałam kilka sekund w bezruchu aż w końcu bezwładnie  upadłam na kolana i ponownie skryłam twarz w dłoniach przyciskając ich nasady do policzków.
Nie chciałam jeszcze raz tego przeżywać, zawodzić się, ranić, cierpieć, czuć się winną. Chciałam przestać o nim myśleć i gdy przeprowadziłam się do Arendelle - udawało mi się to. Ale gdy tylko go zobaczyłam... Jego oczy i zimne, sine usta, które kiedyś tak czule mnie całowały. Zatęskniłam za tym, moje serce rwało się w jego stronę. Spojrzałam niemo przed siebie, a po chwili położyłam się na plecach i takim samym wzrokiem mierzyłam sklepienie.

Niebo dziś w żałobie zanosi się płaczem,
Niegościnny świat w mroku pogrążył się,
Skąd wiadomo czy jeszcze będzie inaczej?
Czy nastanie znów świt czy nie?
Niepomyślny czas zdaje się nie mieć końca,
Już nam przyjdzie żyć w tej ulewie i mgle,
Skąd wiadomo czy jeszcze wzejdzie nam słońce?
Czy nastanie znów świt czy nie?
Bo tutaj ciągle leje,
Bo tutaj ciemność trwa,
Bo tutaj wciąż wiatr wieje,
Czy długo tak być ma?

Wyszeptałam cicho słowa piosenki mocno przyciskając pięść do serca przez materiał granatowej sukienki. Wstałam i podeszłam do okna. Przyłożyłam dłoń do szyby. Pojedyncze kropelki łączyły się w małe strumyki. Błękit nieba zakryły szare, płaczące chmury, a na dziedzińcu zaczęły tworzyć się małe kałuże.

Mówią: „przyjdzie czas że ta burza ustanie,
wtedy  wszystko to w końcu minie jak sen”
Co to będzie gdy tak się jednak nie stanie?
Jeśli spłynie znów cień...?*

Wolno podeszłam do drzwi i przekręciłam srebrny klucz. Osunęłam się po drewnie i patrzyłam przed siebie.

          Z perspektywy Jack’a
     Odeszła... Stałem tak jakiś czas w bezruchu ciągle czując dotyk jej dłoni na mojej ręce. Jedyne, czego teraz chciałem to dotknąć jej. Żeby przeszło mnie ciepło, którego nigdy wcześniej nie czułem. Znałem tylko lód, zimno wypełniające mnie. Jednak gdy byłem z nią... coś się ze mną działo – coś niewytłumaczalnego. Ale pragnąłem tego uczucia jak żadnego przedtem.
     Po kilku minutach dotarło do mnie co się stało. Zacząłem iść nerwowo po okręgu, oddychałem głęboko.
-Aaaaaaaaaaa!
Uderzyłem z całej siły pięścią w drzwi, którymi wyszła białowłosa. Nie wiedziałem co czułem: winę, smutek, złość czy bezsilność. A może wszystko razem?
     Położyłem się na podłodze w sali tronowej, żeby wszystko przemleć. Na środku pomieszczenia ciągnął się czerwony dywan zdobiony na brzegach złotymi nićmi. Ściany były w kremowym, miłym kolorze udekorowane delikatnymi, fioletowymi wzorami i kwiatami. Chciałem ja odzyskać, kochałem ją, całym sercem. Pamiętam jej oczy, te wystraszone i te radosne. Jej miękkie włosy i jej taniec, na który czasem pozwalała mi patrzeć. Jej ciepłe, miłe w dotyku usta, którymi łapczywie mnie całowała. Pragnęła mnie, a ja z trudem powstrzymywałem się od chęci posiadania jej. Pamiętam jej dłonie, które wplatała w moje włosy kiedy siadała na mnie i pozwalała się całować. Jej dotyk, który był tak czuły, że ściskało mnie w żołądku. Pamiętam wszystko.
    Ściany zaczął pokrywać szron, ale nie ten piękny – ten groźny, niemiły dla oczu, szorstki. Przeczesałem włosy palcami i rozłożyłem ręce na boki.
-Jack? Co ty tu robisz?
Do pomieszczenia weszła Anna uczesana w dwa warkocze i ubrana w biały sweter oraz niebieskie jeansy. Pierwsze co zrobiła to potarła ramiona rękoma i rozejrzała się po sali tronowej. Natychmiast się podniosłem. Rudowłosa podeszła do mnie powoli i chwilę popatrzyła w moje oczy. Dopiero teraz zauważyłem jak bardzo jest podobna do swojej siostry.
-Przyszedłeś do Elsy? – bardziej stwierdziła niż zapytała i spuściła na chwilę głowę, a z jej ust uleciał pióropusz pary.
-Tak, ale chyba nie jestem mile widzianym gościem- uśmiechnąłem się gorzko.
-Rozumiem... Chodź ze mną – powiedziała po chwili ciszy.
Dziewczyna odwróciła się i zaczęła zmierzać w stronę drzwi. Po chwilowym zastanowieniu poszedłem za nią. Wiodła mnie krętymi korytarzami aż w końcu nacisnęła klamkę białych drzwi i weszła do pustej kuchni. Kazała usiąść na krześle i zaczęła coś pichcić.
Otwierałem usta i zamykałem rezygnując z ułożonych w głowie pytań, które wydawały mi się za każdym razem bezsensowne. Zresztą – nic już nie miało sensu.
-Słuchaj... – Anna nawet nie obdarowała mnie pojrzeniem. Mieszała coś to w kubku to w garnku i wyjmowała kolejne składniki – nie masz co liczyć na to, że ci pomogę. Jedyne co zrobię to powiem strażom, żeby cię nie wyrzucili.
Spuściłem głowę. Ruda odwróciła się i oparła dłońmi o blat.
-Jack – podniosłem wzrok – ona cię kocha – powiedziała cicho i uśmiechnęła się mimo łez zbierających się w jej oczach – nie dawaj za wygraną.
Jeszcze szerzej rozciągnęła wargi i ponownie się odwróciła. Po chwili przede mną i rudą stały dwa kubki parującej czekolady i kilka ciastek na talerzyku. Anna usiadła naprzeciw mnie i ściskała oburącz naczynie wypełnione gorącą cieczą. Nic więcej nie powiedziała. Gdy wypiła zawartość kubka wstała, postawiła naczynie na blacie i wyszła bez słowa, zupełnie tak, jakby w ogóle jej nie było .
     Nie wiedziałem co mam myśleć. Słowa rudowłosej całkiem przeczyły temu, co dotąd widziałem. Sądziłem, że Elsa już dawno nic do mnie nie czuje, ma mnie za jakiegoś kretyna i wyjechała, bo miała mnie dość. Chodź by to co powiedziała w tym opuszczonym pokoju u North’a świadczyło o fakcie, że jej zdaniem już dawno powinienem zająć się sobą. Ale jednocześnie... widziałem w jej oczach coś, co nie pozwalało mi w to wierzyć. Kiedy budziła się każdej nocy, wypełniona strachem i nigdy nie chciała, żebym ją przytulił – cierpiałem. Bo za każdym razem gdy na nią patrzyłem wiedziałem, że potrzebuje wsparcia, którego nie mogłem jej w stu procentach ofiarować, ponieważ mi na to nie pozwalała. Ale wiedziałem, że nie mogłem jej zostawić.
    Siedziałem tak tępo patrząc w stół, a czekolada już dawno zdążyła wystygnąć. Nagle drzwi pomieszczenia otworzyły się, a do kuchni wkroczyła przy tuszy murzynka z koszykiem  warzyw na ręku. Kobieta ściągnęła brwi, ale po chwili uśmiechnęła się promiennie i zaczęła wypakowywać zakupy.
-Pewnie ty jesteś Jack... Ach, tak dawno cię nie widziałam. Weź trochę jedzenia z lodówki i znikaj, to może udam, że cię nie widziałam – kobieta odwróciła się znad blatu i puściła mi oczko. Siedziałem chwilę oniemiały, ale zaraz się trząsnąłem i wykonałem polecenia murzynki.
Snułem się korytarzami trzymając dłonie w kieszeniach. Próbowałem dopytać się służby, gdzie jest pokój Elsy, niechętnie udzielali odpowiedzi, ale gdy skleiłem już jakieś 10 wypowiedzeń, które były jak kawałki mapy, w jedno, udało mi się odnaleźć drzwi do komnaty białowłosej.

          Z perspektywy Elsy
     Nie wiedziałam czy minęło kilka minut czy godzin gdy tak siedziałam. Straciłam poczucie czasu, odpłynęłam. Do rzeczywistości przywołało mnie pukanie do drzwi.
-Elsa? – usłyszałam dobrze znany mi, męski głos.
Podkuliłam pod siebie nogi i ułożyłam na kolanach czoło.
-Proszę, wyjdź... Elso, porozmawiaj ze mną...
Z każdym jego słowem coraz bardziej leciały mi łzy. Nie chciałam tego.
-Elso...
Słyszałam jak osuwa się po drzwiach, jego głowa była na wysokości mojej, dzieliło nas kilka centymetrów, dokładne słyszałam każdy jego ruch.
-Kocham cię, słyszysz? Kocham cię! I nie ruszę się stąd, dopóki cię nie zobaczę, dopóki ze mną nie porozmawiasz.
Ale ja dalej płakałam, jakby ktoś rzucił na mnie zaklęcie. Nie wiedziałam co mam robić, jak postąpić. Jednak ciągle tam siedziałam. Chciałam być jak najbliżej niego z nadzieją, że mnie zostawi, choć w rzeczywistości nie tego pragnęłam.
     Faktycznie – siedział. Godzinę, dwie, trzy, cztery, pięć... Mógł tak siedzieć w nieskończoność nawet nie zasypiając. Nieśmiertelni nie mszą spać. Z każdą sekundą czułam coraz większą bezsilność. Nie wiedziałam już czego chcę, więc i ja nawet nie drgnęłam od tych paru godzin. Nie myślałam już o niczym, była tylko wielka pustka, w której szukałam ukojenia.
     Siedziałam tak pokonana faktem, że on mnie kocha, że wciąż o mnie myśli. Chciałam zostawić to za sobą, jakoś się od tego uwolnić, ale nie mogłam.
-Słyszę jak płaczesz – wyszeptał – Wiem, że mnie słuchasz. Każdego słowa. Wiem, że siedzisz tu, za drzwiami. Wiem, że nawet się nie ruszyłaś. – zrobił kilkusekundowa przerwę – Więc co ci szkodzi te drzwi otworzyć...? Co jest złego w tym, że cię zobaczę?
-Nie rzecz w tym, że ty zobaczysz mnie, tylko w tym, że ja zobaczę ciebie... – nie wiedziałam nawet kiedy te słowa wypłynęły z moich ust.
Słyszałam jak Jack gwałtownie wciąga powietrze. Chyba nie spodziewał się odpowiedzi, a już na pewno nie takiej. Odezwałam się po raz pierwszy od sześciu godzin.
-Dlaczego? – zapytał po chwili- Aż tak mnie znienawidziłaś, że nie chcesz na mnie patrzeć? – zapytał zdławionym głosem.
-Nie! – powiedziałam rozpaczliwie.
-Więc dlaczego?
Znów zamknęłam usta, zamilkłam. Ja sama nie całkiem znałam odpowiedź, więc jak miałam jej udzielić...?
      Kolejne godziny płynęły. Wstałam tylko po siwy koc w czarną kratkę, którym przykryłam nogi. Czekałam tylko aż Jack się odezwie, aż cokolwiek powie, tęskniłam za jego głosem. Mogłam go słuchać całymi dniami. To mnie uspokajało. Czułam się jak za dawnych lat.
-Powiedz coś.. – odezwał się po jakimś czasie zmęczonym głosem.
-Co mam mówić? – zapytałam zwracając głowę w bok.
-Siedzi para na randce i rozmawia – ściągnęłam brwi. O czym on gada? –
  „-Masz jakieś nałogi?
   -Nie...
   -A jakieś hobby?
   -Lubię rośliny.
   -Jakie?
   -Chmiel, tytoń, konopie...”
Cicho parsknęłam śmiechem, on także.
-Wyjdziesz kiedyś? – zapytał po chwili z nadzieją w głosie.
Spochmurniałam. Oparłam lekko głowę o drzwi, a po moich policzkach spłynęły łzy. Powstrzymywanie ich nie miało sensu, najmniejszego. Przynajmniej nikt ich nie widział, nie miałam przed kim ich ukrywać. Pozwalałam im swobodnie łączyć się w rwące strumienie i dążyć do wybranego celu.
-Proszę... nie płacz...
Ale od jego głosu jeszcze więcej łez zbierało mi się w oczach, jego prośba jeszcze bardziej to nasilała.
Spojrzałam na zegarek. Była jedenasta w nocy. Stwierdziłam, że muszę się położyć. Wstałam delikatnie i położyłam się do łóżka otulając miękką kołdrą uprzednio przebierając się w długą, niebieską koszulę nocną. Nawet nie spojrzałam w lustro, nie obchodziło mnie to, jak wyglądam.
-Dobranoc – powiedział ledwo słyszalnie.
    Ale nie było mi dane zagościć w krainie snów na długo. Obudziłam się o trzeciej nad ranem i przewracałam się z boku na bok. Leżałam tak wpatrując się w białą komodę na wysokich, zawijasowych nogach, która była oświetlana srebrnym światłem księżyca w pełni. Na meblu stał biały wazon. Uśmiechnęłam się, bo przecież to ten wazon miałam w ręce gdy poznałam Jack’a. Od tego czasu tyle się zmieniło... Najbardziej wryło mi się w pamięć nasze rozstanie. Pamiętam, jak mocno do siebie przywarliśmy. Myśleliśmy, że to dla naszego dobra, ale czy tak faktycznie było? Czy ten związek by mi zaszkodził? Raczej ofiarowałby wsparcie i pomoc, miłość i bliskość, jakiej potem stale potrzebowałam.
     Nagle wyhaczyłam miarowy oddech Jack’a – spał. Delikatnie wstałam i na boso podeszłam bliżej, żeby potwierdzić moją tezę. Oparłam dłoń na ścianie i wsłuchiwałam się w równomierny dźwięk. Faktycznie – zasnął. Złapałam koc, który wcześniej miałam na nogach i lekko uchyliłam jedną część drzwi, przez które przeszłam. Przykryłam chłopaka leżącego na podłodze i patrzyłam na niego przez chwilę. Jednak szybko się opamiętałam i wróciłam do pokoju. Przekręciłam srebrny klucz.
Obudziłam się o 8:30. Szybko się przebrałam, uczesałam i umyłam zęby. Znów wróciłam pod drzwi, ale uprzednio moją uwagę zwróciła karteczka pod nimi leżąca. Wzięłam ją do ręki. Była zapisana pochyłym pismem, które od razu rozpoznałam.

„Dziękuję za koc, ale nie musiałaś...
Proszę, wyjdź. Jeśli nie chcesz nawet Cię nie dotknę. Tylko wyjdź...
Jack”

Westchnęłam głęboko i oparłam się o drzwi zsuwając się po nich. Po chwili namysłu doszłam na kolanach do biurka i chwyciłam leżące na nim pióro. Wiedziałam, że chcę coś napisać, ale nie wiedziałam dokładnie co. Moja ręka zawisła nad papierem, który był ułożony na moim kolanie.

„A co jeśli nie...?” – napisałam w końcu i wysunęłam kartkę na zewnątrz przez szparę pod drzwiami. Czekałam kilka minut na odpowiedź, ale gdy ją dostałam – zamarło mi serce.

„To będę tu siedział całą wieczność...”

Jednocześnie chciałam i nie chciałam, żeby tak napisał. Uśmiechnęłam się przez łzy. Nie wiedziałam co się ze mną działo. Najlepszym rozwiązaniem było czekać. Czekać i nie myśleć o tym co się dzieje, uspokajać spanikowane serce.
Znów w ciszy minęło kilka godzin. I kolejnych, i kolejnych. Aż mijały całe dni.
-Królowo... –usłyszałam pewnego dnia głos lokaja – Królowa musi wyjść podpisać ważne dokumenty...
Wstałam gwałtownie przypominając sobie o tych umowach na przewóz kamieni szlachetnych. Chciałam już wyjść, ale ponownie usłyszałam głos służącego.
-A panicz co tu robi? – zwrócił się do Jack’a.
Moja ręka zawisła w powietrzu kilka centymetrów nad klamką.
-Ja też ją namawiam, żeby wyszła. Chętnie ją zobaczę – odezwał się białowłosy.
Opadłam zrezygnowana na podłogę. Po kilku sekundach usłyszałam oddalające się kroki lokaja. Byłam w pułapce...
    Siadanie przy drzwiach weszło w nawyk. Wstawałam, przebierałam się, siadałam, czekałam, szłam spać. Byłam pewna, że w podłodze wydeptałam już ścieżkę od łóżka do drzwi i od drzwi do łazienki. Nie widziałam już celu tej całej gry, nawet nie wiedziałam już co myślałam, dlatego starałam się tego nie robić. Po prostu siadałam i czekałam. Na cokolwiek. Na jakiś znak. Na jego głos. Nie wiedziałam czego chciałam, zatraciłam wszystko gdzieś po drodze.
    Aż pewnego dnia, znów go usłyszałam.
-Elso...? Nie tęsknisz za mną? Pamiętasz, jak się pierwszy raz spotkaliśmy? Pamiętasz, jak cię pierwszy raz pocałowałem? I jak dałem ci naszyjnik, który teraz na pewno masz na szyi? Pamiętasz jak nosiliśmy kosze z jedzeniem na biedne dzielnice? I jak bardzo się cieszyłem gdy zostałaś strażniczką? Uciekłaś wtedy, a ja długo cię szukałem. Pamiętasz, jak któregoś razu tańczyliśmy razem? Jak wokół mnie wirowałaś?
Na wszystkie pytania odpowiedź brzmiała „tak”. Z moich oczu lały się łzy, zasłaniały mi widoczność. Czułam, że go kocham, że go pragnę.

          Z perspektywy Jack’a
-Jak chodziliśmy na łąki, żeby leżeć ze sobą cały dzień? Pamiętasz jak się całowaliśmy? Jak kładłem ci ręce na tali? Jak nie mogliśmy się od siebie oderwać? Jak się we mnie wpijałaś? Jak pragnęłaś mnie tak bardzo jak ja ciebie? –wstałem i oparłem głowę na drzwiach – Jak wpadłaś pod lód? Jak się trzymaliśmy za ręce? Ile razy mówiłem, że cię kocham? Ile razy mówiłem, że cię nie opuszczę? Pamiętasz....?
Wtedy... w tym dniu... drzwi się otworzyły, a w nich stanęła Elsa. Białe, jasne światło zaznaczało kontury jej postaci. Wydawała się jak anioł spowity bielą. Ubrana w ciemną bluzkę, której niegłęboki dekolt sięgał aż do końcówek ramion i bordowe jeansy. Włosy miała związane w luźny, niedbały kok, z którego wychodziło kilka niesfornych, białych kosmyków opadających delikatnie na blade ramiona. Miała spokojny wyraz twarzy, załzawione oczy i nawet się nie odezwała – ruszyła w stronę wyjścia mocno zaciskając usta. Gdy zrobiła kilka kroków podbiegłem do niej i przyparłem ją swoim ciałem do ściany. Nie mogłem jej pozwolić, żeby znowu uciekła. Szybko oddychała unosząc z każdym wdechem klatkę piersiową. Wbiła wzrok gdzieś w ścianę za mną. Przybliżyłem swoje usta do jej ust i uważnie obserwowałem jej twarz. Wargi delikatnie się trzęsły, oczy osłonięte przez wachlarz ciemnych, posklejanych, mokrych rzęs, nabrały od łez jasnego, czystego blasku. Bałem się nieco, ale musiałem zaryzykować. Gwałtownie ją pocałowałem, ale ona hardo zacisnęła usta. Ściągnąłem brwi. Nie poddawałem się, walczyłem z nadzieją, że odwzajemni pocałunek, że mnie kocha. Siłą splotłem z nią dłonie.
Aż w końcu – poddała się.
Mocniej zacisnęła swoje dłonie na moich i delikatnie oddała pocałunek. Kilka łez spłynęło po jej policzkach. Cierpiała, wiedziałem, że robiła to z bólem.
Chciałem jej wszystko wynagrodzić tym pocałunkiem. Każdą szpilkę, którą wbiłem w jej niewinne serce. Każdą jej samotną chwilę, w której potrzebowała pomocy, a ja ją zawiodłem. Musiałem to naprawić. Elsa wplotła swoje smukłe palce w moje włosy – tak jak kiedyś. Pozwoliłem sobie się w tym zatracić, co rusz namiętniej łączyć z nią usta. Mocno do siebie przywarliśmy. Powoli przesuwałem ręce po jej talii. Błądziłem nimi bez celu. Przeniosłem prawą dłoń na jej mokry policzek i delikatnie gładziłem kciukiem jej zimną, miękką skórę. Doznałem nieopisanego ukojenia. Wypełniło mnie ciepło, którego tak mi brakowało.
Nie chciałem kończyć. Pragnąłem nadrobić te wszystkie miesiące bez niej. Nie chciałem jej puścić, bałem się, że rozpłynie się w powietrzu, że to tylko sen. Czułem, że lecą jej łzy, ale nie przestawałem. Kochałem ją, najmocniej na świecie.
W końcu jej pocałunki raz po raz stawały się coraz delikatniejsze aż w końcu białowłosa oderwała swoje usta od moich. Miała załzawione oczy, które patrzyły na mnie ze strachem.  Sam się przeraziłem.
Dziewczyna zrobiła krok w prawą stronę, ale zatarasowałem jej drogę ręką. Chwilę potem także druga znalazła się obok niej. Lekko się nad nią nachyliłem, a ona znów spuściła wzrok. Przygryzłem lekko wargę.
-Znów chcesz uciec? – zapytałem.
-Nie wiem – szepnęła drżącym głosem.
Staliśmy chwilę w milczeniu. Głuchą ciszę przerywały tylko nasze szybkie oddechy.
-Kochasz mnie Elso? Powiedz, kochasz mnie?
Białowłosa gwałtownie zwróciła głowę w moją stronę i spojrzała mi w oczy.
-Kocham cię Jack... Ale...
-Ale co? Powiedz mi. Powiedz, dlaczego mnie nie chcesz...!
-Chcę cię Jack!
-Więc czemu uciekasz?
Jedyną odpowiedzią były łzy spływające po jej policzkach.
-Dlaczego mi to robisz? Dlaczego robisz to sobie?! Przecież byłabyś ze mną szczęśliwa...
Ale ona zacisnęła tylko swoje bladoróżowe usta w wąską linię i milczała.
-No chyba, że nie... – uśmiechnąłem się gorzko i pokiwałem głową.
Opuściłem dłonie oparte dotąd na ścianie i stałem tak  patrząc w ciemne, dębowe drewno, jakim pokryta była podłoga. Elsa tkwiła chwilę w bezruchu, a potem odeszła w stronę kuchni.
I znów zostałem sam...


*Piosenka z pewnej bajki (nie będę wam lepiej mówiła z jakiej, bo na 1 rzut oka nie ma ona nic wspólnego z tą piosenką xd). Użyłam jej, bo uznałam, że wpasuje się w sytuację.

Hej Moje Perełki!
Oto i pierwszy post w tym roku! Mam nadzieję, że się wam spodobał. Pisałam go w ogromnym przypływie weny ^^
Pozdrawiam cieplutko i czekam na wasze odczucia.