piątek, 29 stycznia 2016

Rozdział LII: "Cicha = nieciekawa"

Ten rozdział chciałabym dedykować Paulinie :*
    
     Z perspektywy Luny
     Siedziałam właśnie na podłodze w swoim pokoju i porządkowałam ubrania w jednej z szafek, gdy ktoś zapukał do drzwi.
-Proszę – powiedziałam nie odrywając wzroku od wykonywanej pracy.
Dopiero gdy drzwi się uchyliły, o czym świadczyło lekkie skrzypnięcie, podniosłam wzrok. Do mojego pokoju cicho wślizgnęła się Roszpunka ubrana w szare legginsy i bordową bluzkę. Dziewczyna ostrożnie usiadła na łóżku.
-Jak się czujesz? – zapytała łagodnie po chwili ciszy.
-Dobrze.
-Na pewno? – strażniczka zaczęła miętolić kosmyk włosów. Zawsze tak robiła, gdy się denerwowała.
-Roszpunko, chcę o tym zapomnieć, okej? Mam już tego dosyć i wcale nie czuje jakiejś głębokiej goryczy. Chcę żyć tak jak dawniej – wycedziłam patrząc na nią groźnie.
-No dobrze...
Odetchnęłam z ulgą – dała mi spokój.
Wraz z rozstaniem moim i Jack’a zaczęłam mieć w pokoju dziesięć razy więcej gości niż zazwyczaj. Wszystkim nagle zachciało się mnie odwiedzać i pytać o samopoczucie. Fakt, to było miłe, ale gdy tylko choć na chwilę udało mi się zapomnieć o wszystkim co się stało ktoś przychodził z wizytą i wszystko psuł.
Westchnęłam.
-Jak ci idzie projektowanie ogrodu z Iri?
-Oh, super! – dziewczyna rozpromieniła się- Też od dawna chciałam urządzić ogród pod szkłem. Powoli planujemy całą przestrzeń uwzględniając potrzeby wszystkich strażników. Na środku będzie stała duża, ładna fontanna z czystą wodą. Szklarnia będzie miała 500 metrów długości i około 20 wysokości. Sprowadzimy też nieliczne gatunki owadów, bo niektóre rośliny nie mogę funkcjonować bez ich pomocy –kiwała lekko głową patrząc na ścianę nieobecnym wzrokiem i trzymając kosmyk włosów w dłoni- A ty masz jakieś specjalne życzenia? – zapytała po chwili jakby przypominając sobie o mojej obecności.
-Mmm... fajnie by było, gdybyście postawiły tam kilka ławeczek – uśmiechnęłam się.
-O, ekstra pomysł! Czemu ja na to nie wpadłam! Muszę o tym natychmiast powiedzieć Iri!
-No, leć już – poganiłam ją.
Cieszyłam się, że przyszła. Zawsze siała tyle pozytywizmu, że trudno było się nie uśmiechnąć.

        
           Z perspektywy Liv
    
     Po śniadaniu cały czas myślałam o tym chłopaku. Chciałam się dowiedzieć kim on w ogóle jest i jak ma na imię.
     Następnego dnia przed zejściem na śniadanie odpowiednio się ubrałam i uczesałam. Włosy związałam w kucyka wysoko na czubku głowy, a na szyi zawisł długi naszyjnik zakończony piórkami.
Jednak on się nie zjawił.
Byłam poirytowana i zbita z tropu. Jakbym się zgubiła gdzieś w mrocznej puszczy i straciła orientację.
      Wróciłam do pokoju i ułożyłam się wygodnie na łóżku. Zaraz potem zaczęłam skrobać coś w pamiętniku, za który służył brązowy zeszyt z misiem trzymającym serduszko. Nagle poczułam, że sucho mi w buzi. Niechętnie zwlokłam się z łóżka, żeby pójść do kuchni po coś do picia. Otworzyłam drzwi i ruszyłam do kuchni. Weszłam szybko do pomieszczenia, ale zatrzymałam się widząc brązową czuprynę należącą do kogoś siedzącego przy stole. Chłopak obejrzał się za siebie i uśmiechnął, a potem wrócił do poprzedniej pozycji.
-Nie było cię na śniadaniu... – zagadnęłam i podeszłam do blatu.
-Hej, też się cieszę, że cię widzę- odpowiedział zgryźliwie.
Rozzłościł mnie tą swoją arogancją i uśmieszkiem.
-Nie wiem nawet jak masz na imię więc nie widzę potrzeby witania się z tobą – powiedziałam wyniośle i nalałam sobie soku jabłkowego do szklanki.
-Jestem Troy, tylko przypominam ci moja piękna damo, że ja też nie wiem jak masz na imię.
Mówił z sensem, zrobiło mi się trochę głupio.
-Liv – powiedziałam po chwili ciszy i spuściłam wzrok.
-Livy? – upewnił się i schylił głowę próbując nawiązać jakikolwiek kontakt wzrokowy.
-Też – odpowiedziałam lakonicznie.
Przypatrywał mi się przez chwilę w ciszy. W końcu się otrząsnęłam, wzięłam szklankę i wyszłam z pomieszczenia kierując się do pokoju.     

         
          Z perspektywy Pauline
    
     W świecie jest pewien niewidzialny okrąg.
      I ja jestem na zewnątrz tego okręgu.

     Włożyłam zieloną, własnoręcznie wykonaną zakładkę na róg pożółkłej i chropowatej w dotyku strony książki. Spojrzałam przed siebie i wzięłam głęboki wdech. Odłożyłam powieść na szafkę nocną obok ledwie palącej się lampki, która była jedynym źródłem światła w pomieszczeniu. Rozprostowałam skrzyżowane dotąd nogi na fioletowej, pikowanej narzucie i przyjrzałam się im nieco. „Oh, i tak jestem brzydka...” – westchnęłam po paru sekundach w myślach i opadłam ciężko na poduszkę. Wgapiałam się w sufit i zazdrościłam tym wszystkim postaciom z bajek, po które przyjeżdżał książę, albo które „przypadkiem” wpadały w szkole na przystojnego chłopaka, który od razu się w nich zakochiwał. Zazdroszczę im tych słodkich rumieńców, bo ja jestem albo blada, albo czerwona. Nie ma nic po środku i nigdy nie będzie. Zazdrościłam im urokliwego uśmiechu i smukłych, ślicznych dłoni jak u porcelanowych lalek.
I mogłabym tak wymieniać w nieskończoność.
      Jeszcze przed tym gdy zostałam strażniczką nienawidziłam siebie jeszcze bardziej. Wszyscy wokół kogoś mieli, a ja zostałam sama jak palec choć nie wydawałam się sobie aż taka brzydka. Widziałam dużo mniej atrakcyjne dziewczyny, które nie mogły odpędzić się od chłopców. Może dlatego, że trzepotały im rzęsami przed oczami i siadały na kolana podczas gdy ja nigdy bym się do tego nie posunęła. I choć wiedziałam, że to nie była prawdziwa miłość to brakowało mi tego uczucia na tyle, że zadowoliłabym się i taką szczenięcą.
      Pomimo tego, że doskonale zdawałam sobie sprawę z faktu, że jestem po prostu introwertyczką nie mogłam oprzeć się poczuciu, że jestem dziwna. W końcu ja jako jedyna ciągle siedziałam cicho, nigdy nic nie mówiłam i na dodatek ciągle bazgrałam coś w zeszycie. Byłam dziwna, samotna i niegodna uwagi jakiejkolwiek osoby. Wydawałam się nie mieć własnego zdania i nic ciekawego do powiedzenia, chociaż w rzeczywistości to ja miałam najbardziej rozwinięty światopogląd wśród tych debili z mojej szkoły i więcej ciekawego do powiedzenia, niż mogliby sobie wyobrazić. Włączył im się chyba instynkt: „cicha = nieciekawa”.
     No, ale cóż.
     Na początku strasznie pragnęłam kontaktów z innymi ludźmi. Chciałam ich akceptacji i zrobiłabym wszystko, żebym od nich tak ową otrzymać. Oczywiście kilkanaście razy zbyt łatwo godziłam się na ich propozycje i albo wychodziłam na zbyt nakręconą, albo uznawali mnie za jeszcze większą dziwaczkę.
Super...
     Aż w końcu ludzie zaczęli mnie z wolna irytować. Zauważyłam, że dzielą się na jakieś dziwne stada, gdzie każdy członek musi mieć dokładnie taki sam światopogląd i takie samo zdanie na każdy temat jak reszta grupy.
Misja „Jak zostać członkiem szarej masy?” zaliczona na pięć plus.
Zastanawiałam się, dlaczego ludzie w kontaktach między sobą nie bazują na cechach, które ich różnią, tylko upodabniają. Wiadomo, że chodzi o wspólne tematy do rozmowy, ale jeśli się z kimś nie zgadzamy to tych tematów robi się dziesięć razy więcej niż gdyby było na odwrót. Po co więc odgrywać ciągle ten cały teatrzyk i udawać?
Rozmyślając nad tym tak długo stwierdziłam, że może chodzi o wyższą samoocenę i ogólnie lepsze samopoczucie w grupie. W końcu wszyscy widzą los tych „innych” i nie chcą przejść do trybu pustelnika.
     Ale gdyby każdy przestał udawać to ci „inni” w ogóle by nie istnieli. Spójrzmy na to logicznie. Gdybyśmy na siłę nie upodabniali się do siebie (co myślę, że robimy instynktownie i podświadomie) świat mógłby wyglądać całkiem inaczej. Ludzie nie byliby dyskryminowani za to, jakiego zespołu słuchają, czy jakiego koloru bluzkę założyli. Bo każdy jest inny! Czy nikt nie może tego zrozumieć? Przecież od dawna wiadomo, że ludzie są jak płatki śniegu. Na pierwszy rzut oka wszystkie takie same, ale jednak każdy różny. Będą co najwyżej dwa podobne, ale nie dwa identyczne.
     Drażniło mnie również to, że moi rówieśnicy nie potrafili dostrzegać pewnych pięknych rzeczy, od których ja popadałam w zachwyt. Zachód słońca jako ognistej, rozżarzonej kuli wpadającej do morza ognia nie wywoływał u nich żadnych emocji. Tak samo szron malujący piękne wzory na szybach czy zapach kwiatów latem. Wszystko było dla nich takie zwykłe i oczywiste. Wydawali mi się rozpieszczonymi dziećmi, które wciąż tylko narzekały. To tak jakby dziewczynka ubrana w piękną, różową sukieneczkę, uczesana w dwa warkoczyki stanęła na środku pokoju pełnego lalek i zaczęła płakać, że nie ma ani jednej z ustami w kolorze sino koperkowego różu.

     W każdym razie coraz bardziej oddalałam się od ludzi i ich głupich pomysłów. Najbardziej raziło mnie w nich to, że mogli patrzeć na cierpienie drugiej osoby i sami je wywoływali. Myśleli, że ich słowa nigdy nie bolały? Że to nie rani? Że to się nigdzie nie odbija? Jak można w ogóle w jakiś sposób urazić człowieka, powiedzieć mu coś niemiłego i żyć ze świadomością, że się go skrzywdziło? Dlaczego to wszystkim tak łatwo przychodzi? Nie mają w sobie empatii? Nie potrafią pomyśleć „hej, może to ją zabolało?”.
     Irytacja we mnie wciąż narastała i powoli celowo zaczęłam się odsuwać od społeczeństwa pogrążając się w tym czasie w lekturze czy rysowaniu. Coraz bardziej lubiłam zostawać ze samą sobą i nie czuć oddechu wszystkich na karku. Kiedy wracałam do domu byłam szczęśliwa, że w końcu mogę zaszyć się w swoim pokoju zdala od tych roześmianych, wymalowanych laleczek i emanujących pewnością siebie chłopaków. Miałam dosyć tego zadufania w sobie i 100 razy bardziej wolałabym mojego psa niż któregoś z moich kolegów choć w sumie pod względem instynktu i empatii bardziej przypominali zwierzęta.
     Z dnia na dzień upewniałam się w swoim twierdzeniu obserwując bacznie wszystkich dookoła. Wydawali mi się śmieszni, choć tak pewni siebie. Byli jak marionetki w czyichś rękach, wykonując to, co powiedziała im podświadomość. Byli nieustannymi więźniami swojego instynktu i nie potrafili sami myśleć. Chwalili się, że są wolni, ale tak naprawdę znajdowali się w ciasnym pomieszczeniu przesądów i dyktatur ze strony jakże okrutnego społeczeństwa.
     Nie mogłam w żaden sposób tego zmienić, więc od tego uciekałam i cieszyłam się zostając sam na sam ze swoimi myślami.
     Rozkoszowałam się samotnością i przynosiło mi to coraz więcej szczęścia. Mogłam w spokoju rozwijać swoje pasje i się realizować.

     I tak samo szybko, jak moje zadowolenie rosło, tak szybko opadło na samo dno, jak ciężki kamień wrzucony do jeziora.
     A potem masz wrażenie, że staczasz się coraz głębiej i głębiej. Twoja samotność już cię nie cieszy, a ci przeszkadza. Widzisz wiele cieni swojej poprzedniej decyzji – decyzji o odsunięciu się od społeczeństwa. Masz problem w odezwaniu się do kogokolwiek. Nawet tłum na ulicy zdaje się ciebie przytłaczać. Nie umiesz z nikim normalnie porozmawiać, niezręczna cisza aż piszczy ci w uszach. I tym sposobem tracisz kolejnego potencjalnego przyjaciela. Starasz się z całych sił, ale nie umiesz. Karcisz się w myślach. Chcesz zacząć od nowa, ale tchórzysz. Czasem zasypujesz kogoś gradem nieinteresujących go w ogóle informacji, a ten zaczyna traktować cię jak dziwaczkę. Widzisz to w jego oczach, czujesz jego dezorientację. Wycofujesz się. Boisz. Po kilku próbach w końcu uznajesz, że to nie ma sensu, że się poddajesz, że nikt cię nie rozumie i nie umiesz normalnie funkcjonować. Zamykasz się w sobie.
I zdajesz sobie sprawę, że brakuje ci ludzi, że chcesz mieć z nimi kontakt. Ale za późno. Już nie umiesz z nimi rozmawiać. Nawet nie wiesz kiedy utraciłeś tą umiejętność i starasz się sobie przypomnieć jakiś kulminacyjny moment tej historii. Ale wydaje ci się, że takiego nie było. „Przecież każdy dzień wyglądał tak samo...”. I powoli opadasz z sił, widzisz tylko złą stronę tej całej sytuacji. Obwiniasz się. Nie przestajesz o tym myśleć. Cisza zaczyna ci przeszkadzać. Zegar zdaje się tykać tak głośno. Popadasz w szaleństwo. Nie możesz wytrzymać z samą sobą. To cie przytłacza. Czujesz się bezsilna. Płaczesz. Nie chcesz wyjść z łóżka. Za dużo tego wszystkiego. Codziennie coraz bardziej zaczynasz wierzyć w to, że jesteś odmieńcem, że nie umiesz sobie radzić z emocjami, że ludzie cię przytłaczają. Zaczynasz to sobie nieświadomie wmawiać.
Wierzysz w to.
Jesteś tego pewna.
    
I tu kończy się granica introwersji. Tu zaczyna się melancholia i depresja...

     A potem, nachodzą cię dziwne myśli takie jak „Czy ktoś będzie za mną tęsknił jak umrę?” „Ile osób przyjdzie na mój pogrzeb?” i cała sterta innych, na które odpowiedzi mają poprzeć tezę, że nikomu nie jesteś potrzebny i dla nikogo nic nie znaczysz. Nabierasz tej pewności z dnia na dzień. Zdajesz się zmęczony, nie chcesz nigdzie wyjść. To wszystko cię przytłacza, przyciska cię do ziemi jakby leżał na tobie kilkutonowy głaz, którego nie możesz podnieść o własnych siłach. Wydeptujesz ścieżki w podłodze. Bezustannie patrzysz w okno, ranisz bliskich nie będąc tego świadoma. Czujesz, że zostałaś sama i jeszcze bardziej nienawidzisz ludzi za to, że nikt nie próbuje ci pomóc i wyciągnąć cię spod tego wielkiego głazu. To dla ciebie kolejny argument popierający twierdzenie, że dla nikogo nic nie znaczysz. Jesteś coraz głębiej, i głębiej. I zdajesz sobie sprawę, że między tobą a ludźmi jest jedna, wielka przepaść, której nie możesz przeskoczyć, a która poszerza się z każdym dniem. I z każdym dniem będzie trudniej wrócić. Dalej się zapadasz. Nie rozróżniasz dni. Wszystko zlewa się w
Jedną
Wielką
Szarą
Plamę, a ciebie wypełnia bezsilność.

     W końcu, któregoś dnia zdajesz sobie sprawę, że chciałabyś wrócić. Oglądasz zdjęcia. Uśmiechasz się. Chciałabyś, żeby było tak, jak dawniej.
Ale czujesz się jak dziecko we mgle, które zgubiło drogę do domu. Nie wiesz nawet w którą stronę mniej więcej iść. Gdzie jest północ. Nie wiesz od czego zacząć.
Będzie ciężko.
Ale dasz radę. Jesteś silna. Na świecie zawsze jest ktoś, dla kogo będziesz ważna.
Histeryzujesz. Przestań. Nie wmawiaj sobie rzeczy, które nie mają miejsca.
No już, zakasujemy rękawy.
Idziemy do szkoły i siadamy na przerwie w ławce obok wszystkich. Nie wyjmujemy telefonu, zeszytu ani niczego. Słuchaj i spróbuj się wtrącić. No już.
Znajdź kogoś podobnego do siebie.
Weź głęboki wdech. Będzie dobrze.
Czujesz, jak wraca w Ciebie życie? No, już do roboty. Będę przy Tobie.
Nie denerwuj się.

I tak, jakimś cudem, sama się z tego wygrzebałam. Znów byłam szczęśliwa i pełna pozytywizmu. Znów spojrzałam na świat tymi przepełnionymi zachwytem oczami.
I byłam wolna...
   

Hej moje perełki ♥
Czekam na wasze opinie co do rozdziału :*
     

     

15 komentarzy:

  1. Ojej ♡ Dziękuję
    Rozdział jest naprawdę cudowny. Płakałam jak czytałam. Naprawdę
    Wykorzystałaś mojego "pustelnika" XD
    Cieszę się bardzo, że moja bohaterka wygrzebała się ze swojej depresji... Bo skoro jej udało się "wrócić do społeczeństwa" to może i dla mnie jest nadzieja...?
    Dziękuję, że dałaś mi promyczek nadziei ♡ Może moje szare, przepełnione powtarzającymi się czynnościami dni kiedyś się skończą i wejdą jakieś inne bardziej intensywne kolory? Powoli już tak się dzieje i to głównie dzięki Tobie ♡ Dziękuję Ci za to ogromnie ♡♡♡

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ♥
      Tak, koniecznie chciałam użyć tego słowa ^^
      Szczerze wątpię, że to dzięki mnie, bo sama do wszystkiego doszłaś ♥ Jestem z ciebie dumna i bardzo ci dziękuję.
      Pozdrawiam ciepło!

      Usuń
  2. Rozdział... ♥
    To jest po prostu cudeńko ♥ Tyle przemyśleń tak dużo dających do rozruszania szarych komórek. Nie tylko przybliżyłaś nam postać, jaką jest Pauline, ale również to kim mogła być przed zostaniem Strażniczką. Pokazałaś nam też granicę między depresją, załamaniem i introwertyzmem. Niesamowite ♥ Ja jako wieczna optymistka odbieram świat zupełnie inaczej, a tu taka niespodzianka, mogę dowiedzieć się, jak odbierają go inni ;) Miód, malina i orzeszki ♥ Podbiłaś dziś moje serce.
    Cieszę się, że w końcu wiemy też więcej o Troy'u ^^ Niby tylko imię, ale jednak to zawsze coś :D
    Dziękuję też, że w końcu Irissa będzie mieć własny ogród ^^ North się w końcu ruszył xd
    No i ogólnie to... było świetnie ^^ Muszę przyznać, to było coś zupełnie innego niż do teraz i było WOW.
    Weny ♥ Zdrówka ♥ Ciasteczek ♥
    Wafel

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej... dziękuję ♥
      Bardzo chciałam, żebyście potem trochę przemyśleli sobie to, co napisałam.
      Bardzo się cieszę, że mogłam ci pokazać jak widzą świat introwertycy. To był właśnie jeden z moich celów. Uświadomić czytelnikom, że każdy widzi świat inaczej i to, że czasem lubisz samotność nie znaczy, że jesteś nieciekawy. Po prostu czasem lubisz posiedzieć sam na sam z myślami.
      Introwertycy bardzo dużo rozmyślają, mają mnóstwo do powiedzenia i są bardzo kreatywni, dlatego to głównie im zawdzięczamy sztukę. Są niezwykłą częścią społeczeństwa, której nikt nie chce odkrywać sądząc z góry, że jest niewarta uwagi.
      Tak, Iri jest przeszczęśliwa ^^
      Pozdrawiam ciepło i bardzo dziękuję za miły komentarz ♥
      Strasznie się cieszę, że narazie dwóm osobom się spodobało :*:*:*

      Usuń
  3. Wow...tylko tyle jestem w stanie wydusić

    OdpowiedzUsuń
  4. Przydał się jednak ten filmik?
    Heh... Uwielbiam to, że wyrażasz swoje zdanie w rozdziałach. To, że potrafisz powiedzieć to o czym myślisz. Ja też taka jestem wiesz, ale tylko na zewnątrz. W środku boję się opinii każdego, ale staram się tym nie przejmować... Walczę sama ze sobą... Heh...
    Pokazałaś świat tak jak po większej części ja go widzę...
    Zapamiętajcie ludzie prawie nigdy nie potrzebują współczucia. Wystarczy to, że można czuć przy sobie obecność drugiej osoby... To naprawdę wystarcza i pomaga.
    Nikt nie jest gorszy ani lepszy. Każdy jest poprostu inny, ale niestety nie każdy jest sobą, jak to pięknie przedstawiła Pauline. Każdego trzeba tolerować takim jaki jest i wspierać go w tym co postanowi, oczywiście tylko tym co jest słuszne i opieprzać za złe pomysły. Ja np. jestem realistką z krwi i kości (ostatnio też z lekka pesymistką...) i wiele razy udało mi się ostudzić zapał mojej ukochanej marzycielki...
    Dobra, dobra postawiliśmy się mniej więcej na miejscu tych "biednych" (przepraszam, że użyłam cudzysłowia, ale tak naprawdę na szczęście zasługuje każdy i każdy jej choć w najmniejszym stopniu poznał w swoim życiu, a ten kto go "nie" spotkał, musiał je nieźle odpędzać) którzy w dość sporym stopniu są (niestety) egoistami... Patrzą (najczęściej) tylko na to jacy są biedni, zamykają się w sobie, raniąc siebie i innych, nie chcą pomocy, bo po co? Przecież są samowystarczali albo boją się zaufać, ale nie można żyć w ciągłym strachu przed ludźmi, bo to niszczy, niszczy od środka... Niestety w pewnym stopniu to wypróbowałam. Pomyślcie, zanim coś zrobicie, zanim się samookaleczycie, zanim spróbujecie się zabić... Pomyślcie o bliskich... Pomyślcie, co o ni będą czuli, jeśli (nie daj Boże) udałoby się wam to...
    W życiu niestety (albo i stety) są granice, których lepiej nie przekraczać, bo kończy się to marnie... I ja nie chcę wyjść teraz na (za przeproszeniem) sukę, bo krytykuję tych zamkniętych w sobie, tych z problemami. Nie! Nigdy w życiu, w końcu sama taka jestem. Dlatego nie chcę, żeby ktoś przeżywal to co ja. Stałe oskarżanie się o coś, słaba samoocena, to że nie potrafisz w siebie uwierzyć... Psychika potrafi zabić... Ale ja staram postawić się na miejscu innych... Nie raz byłam o krok od sięgnięcia po coś ostrego, po coś co pomoże zapomnieć.... Ale chyba mogę być dumna, bo nie mam ano jednej blizny... Z tym trzeba walczyć i trzeba pomagać z tym walczyć... Ale nie na silę... Wtedy to może mieć gorsze skutki... Trzeba zdobyć zaufanie tego kogoś i stopniowo mu pomagać... Jak to mówią: Nic na siłę....
    Na koniec: Zapamiętajcie, nigdy nie jesteście sami. Nie przejmujcie się opinia innych, w końcu każdy ma swoje dziwactwa. A to, że czegoś się boimy może na tylko pomóc...
    Dobra Wika, bo żem się chyba rozpisała. Cudnie, bosko, magicznie i efektownie <3
    I teraz w tym momencie znów przychodzi u mnie moment zawachania, ale nie można się dać. Trzeba udowodnić innym, że jestem silna, choć tak naprawdę to nie jestem, ale co tam, kto by się tym przejmować.
    Kocham to jak piszesz <3
    Uwielbiam to, że jesteś i potrafisz pomóc :*
    Dziękuję i życzę weny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie myślałam o filmiku, gdy to pisałam. Rozdział jest stworzony na podstawie doświadczeń moich i kilku innych osób.
      Tak, to prawda. Trzeba uszanować to, że każdy jest inny.

      Szczerze? Zaskoczył mnie Twój komentarz, spodziewałam się czegoś całkiem innego.
      Nie sądzę, żeby takie osoby jak Pauline byli egoistami. Są egoistami, bo zamykają się w sobie? Co to ma wspólnego z egoizmem? Pozatym napisałam jasno i wyraźnie, że strażniczka pomagała wszystkim, a sama nie otrzymywała pomocy.
      Zazwyczaj to nie jest tak, że oni nie chcą pomocy tylko albo trafiają na osobę, która mówi "spręż się i ogarnij dupę" (a to nie pomaga) albo nie rozumieją powodu Twojego załamania. Zupełnie tak, jakby takowego wgl nie było.
      Trudno jest się nie przejmować opinią innych i jeśli sama taka jesteś to dlaczego udajesz? Pokazujesz, że jesteś jak ci wszyscy ludzie którzy się do siebie upodabniają "bo tak", "bo tak jest lepiej".
      Nie lubię jak ktoś udaje, że jest silny, bo jak przychodzi co do czego, to się właśnie okazuje, jaki jest naprawdę...
      Eh...dzięki za komentarz i miłe słowa odnośnie rozdziału.
      Jeśli będziesz chciała mi coś powiedzieć w związku z moją odpowiedzią to powiedz mi na hangu.
      Pozdrawiam ciepło :*

      Usuń
  5. Łał...
    I kolejne arcydzieło z twojej strony opowiadające o głęboko ukrytych emocjach. W pewnym sensie każdy człowiek kiedyś to przeżywał... To opowiadanie to cudo. Wspaniałe jest to, że w swoich (cudnych) rozdziałach potrafisz wyrazić to co czujesz. Współczuję Pauline... Też kiedyś przeżyłam takie coś i musiałam sama się z tego wygżebywać... Więc wiem, że to nie jest takie proste i, że zostawia po sobie ślad na duszy...
    Czekam na nexta
    Pozdrawiam i weny<3 :-*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ♥
      Hehe, chyba za dużo tego słowa "cudo" i wyrazów do niego pokrewnych ^^
      Pozdrawiam ciepło! :*

      Usuń
    2. Tego słowa w przypadku twoich rozdziałów nigdy nie jest za dużo :*

      Usuń
  6. Gratulacje moja droga udało Ci się chwycić za moje serducho mocniej niż ktokolwiek inny by mógł ^^
    Przemyślenia Pauline dają sporo do myślenia i mimo iż z wielu tych spraw zdawałam sobie sprawę (Miałam takie same odczucia gdy byłam w gimnazjum) to miło było przeczytać o tym z perspektywy innych osób, to naprawdę otwiera oczy na to co dobre...
    Dzięki temu można sobie w końcu uświadomić, że to co było twoim największym koszmarem, jednocześnie było Twoją mocą i największym aspektem "tamtego" charakteru. Mimo iż wracamy do tych przykrych sytuacji i mamy ochotę zapaść się wtedy pod ziemię, było to pewnego rodzaju swoistą nauką o zachowaniach ludzkich i testem siły psychicznej (siły woli). Za to Ci dziękuję jeszcze raz... <3

    Pozdrawiam i życzę weny! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, to pierwsze zdanie było bardzo miłe ♥♥♥
      Zgadzam się, że to swojego rodzaju nauka o tym, jak działa człowiek, jakie emocje nim kierują i jak zachowuje się w wybranych sytuacjach...
      Sporo osób przeżywa to w gimnazjum. To jest takie... gwałtowne zderzenie z rzeczywistością, jakby ktoś uderzył Tobą z całej siły w ścianę. (przynajmniej dla mnie, osoby która chodziła do podstawówki niepołączonej z gimnazjum). Nagle wszyscy nie dość, że stali się strasznie poważni to jeszcze okrutni, gotowi zadawać ci ból z premedytacją.
      To mnie swego rodzaju przeraziło...
      No, ale twój komentarz jest bardzo miły i dziękuję za niego :*
      Pozdrawiam ciepło! ♥

      Usuń
  7. To było ... piękne *-*
    Jestem pewna, że nie napiszę dłuższego komentarza niż te wyżej, więc nawet nie próbuję, ale to było... to jest... piękne
    Zawsze czytam komentarze, inspiruję się co mogłabym napisać, ale teraz... teraz chcę napisać coś od siebie. Tak po prostu.
    Nie wiem jak to robisz, że "łapiesz" prawdopodobnie wszystkich tutaj za serca. Ja na sto procent zaliczam się do tej grupy.
    Powtórzę się. To co napisałaś jest piękne i prawdziwe.
    Weny na kolejny rozdział! ~Snowmoon

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ♥
      Ja też nie mam pojęcia jak to robię, ale pozostaje mi się cieszyć, że tak jest ^^
      Pozdrawiam :*

      Usuń