niedziela, 15 listopada 2015

Rozdział XLVI: "Seksowna piękność skrada się po ciasto truskawkowe i balonowa Iri"

Ten rozdział dedykuję Agacie, którą większość z was zna jako Lexy :*
Masz mi nigdy nie zapomnieć, że Cię kocham!!!
Z perspektywy Jack’a:
     Obudził mnie przeraźliwy krzyk, który zdawał ciągnąć się w nieskończoność. Nastawały tylko kilkusekundowe przerwy i głos rozbrzmiewał na nowo w moich uszach. Szybko przeszła mi ochota na sen i przestraszony wybiegłem na korytarz rozglądając się nerwowo w próbie zlokalizowania źródła krzyku. Nie zastanawiając się długo skręciłem w lewą stronę. Najwyraźniej był to dobry wybór, bo głos stawał się coraz głośniejszy. Z różnych stron korytarza zaczęli zbiegać inni strażnicy. Zamarłem, gdy stwierdziłem, że krzyk wydobywa się z pokoju Elsy. Chwyciłem za klamkę i szybko zapaliłem lampkę nocną stojącą nieopodal łóżka. Stałem chwilę w bezruchu zszokowany widokiem, który zastałem. Białowłosa rzucała się na łóżku niespokojnie, mocno zaciskała powieki, spod których lał się potok łez i krzyczała w niebogłosy.
     Otrząsnąłem się z transu i pośpiesznie zamknąłem drzwi na klucz.
-Elsa? Elsa słyszysz mnie? Elsa! Obudź się!
Ukląkłem okrakiem nad białowłosą tak, by miedzy moimi nogami znajdowały się biodra dziewczyny i przycisnąłem nadgarstki strażniczki do materaca. Inaczej na pewno zrobiłaby  krzywdę i sobie, i mi.
-Elsa do cholery!
Czułem pot, który zaczął spływać po mojej twarzy. Było mi coraz trudniej nad nią zapanować. Napinałem kurczowo mięśnie prosząc w duchu, żeby białowłosa już się obudziła.
-Elsa! Obudź się!!! Słyszysz?!
Przerażona dziewczyna otwarła szeroko wypełnione strachem oczy i rozglądała się nerwowo. Puściłem jej nadgarstki i , pewny, że się obudziła, poszedłem odtworzyć drzwi do pokoju, za którymi stała wnerwiona reszta strażników. Wparowali do pokoju. Większość groźnie na mnie patrzyła nawet nie przejmując się stanem Elsy. Jedynie kilka osób zapytało się o białowłosą. Potem oczywiście wygnałem wszystkich i zostałem przy strażniczce. Nie mogłem jej zostawić.
     Jednak ona nadal się trzęsła. Byłem ciekaw jaką wizję zobaczyła, ale nie chciałem jej na razie o to pytać. Moim zadaniem póki co było ją wspierać, a nie przypominać jej o tym, co się stało kilkanaście minut temu. Dopiero siedząc w ciemnym pokoju od dłuższego czasu zdałem sobie sprawę, że mam na sobie tylko krótkie, niebieskie spodenki przed kolano. Zawsze było mi zbyt ciepło, by spać w koszulkach. Jednak teraz było mi trochę niezręcznie. Zdając sobie jednak sprawę, że Elsę niezbyt obchodzi moje odzienie – uspokoiłem się.
     Nie wiedziałem jak ją pocieszyć. Czy trzymać ją za rękę? Czy to wypada? Czy mogę ją przytulić? Albo położyć się z nią do łóżka? Nagle ściągnąłem brwi uświadamiając sobie treść ostatniego pytania. Byłem niedorzeczny, przecież miałem dziewczynę. Piękną dziewczynę, z taką samą mocą jak ja, z blond długimi włosami i ciągłym uśmiechem na twarzy. Lunę. To prawda, była śliczna, a jej uśmiech, który często pojawiał się na jej ustach wydawał się rozświetlać moją udręczoną duszę.
     Ale kiedy patrzyłem na Elsę... Jej subtelne usta, delikatne dłonie i bijąca od niej dziewczęcość przyprawiały mnie o dreszcze. Jej białe włosy, które często powiewały na wietrze. Albo które spinała w koka z kosmykami wystającymi po bokach. Uwielbiałem na nią patrzeć. To było jak narkotyk – wiedziałem, że robię źle, ale nie mogłem się powstrzymać. Chciałem jej dotknąć. Chodźby położyć rękę na talii i poczuć ten dreszcz tym spowodowany. Chciałem ją objąć, wziąć w ramiona...
     Jack! Uspokój się! – nakazałem sobie.
     Przecież Luna była jeszcze lepsza od Elsy! Ona kochała mnie całą sobą, oddawała mi się. Przecież mogłem robić z nią co chciałem...
     Przetarłem dłonią twarz wykrzywioną grymasem pogardy dla samego siebie.
     Jack, jesteś skończonym idiotą...
     Westchnąłem głęboko i kątem oka dostrzegłem, że Elsa zaczęła mruczeć coś pod nosem marszcząc brwi. Jej oddech przyśpieszył. Nie czekając na rozwój sytuacji złapałem lekko białowłosą za ramię i potrząsnąłem delikatnie. Nie miałem ochoty na powtórkę z rozrywki.
    
     Kiedy obudziłem się rano ostatnie co pamiętałem to fakt iż siedziałem przy Elsie. Teraz leżałem prostopadle do niej. Była zwinięta w kłębek, więc miałem dość sporo miejsca. Musiałem zasnąć na siedząco i przechylić się na materac. Grunt, że nie rozbiłem sobie głowy o kant łóżka.
     Wstałem i spojrzałem na śpiącą białowłosą. Westchnąłem głęboko i udałem się do swojego pokoju, który dzieliłem z Luną. W końcu byliśmy parą.
     Byliśmy parą...
     Zacząłem się zastanawiać dlaczego w ogóle jesteśmy razem. Nigdy nie czułem nic szczególnego, gdy ją całowałem albo przytulałem choć usilnie wmawiałem sobie, że jest inaczej.
     -Nie! – wykrzyknąłem szorstko na cały korytarz zdając sobie sprawę, że powiedziałem (a właściwie wydarłem się na całe gardło) to na głos.
Większość elfów kręcących się po parterze spojrzała zaskoczona w moją stronę. Miałem napięte mięśnie, dłonie zaciśnięte w pięści i szybko oddychałem. Wykończyła mnie tak chyba kłótnia... Kłótnia ze samym sobą... Do czego to doszło Jack, że gadasz sam do siebie...
     Przetarłem dłonią zmęczoną twarz i szybko wszedłem do pokoju Luny, która spała na lewym boku z rękoma przy twarz. Położyłem się obok niej, przytuliłem od tyłu i zasnąłem wdychając zapach jej włosów.


     Wszyscy poszaleliśmy do reszty...

Z perspektywy Amelii:
     Mieszałam niemrawo łyżeczką w kubku z parującą herbatą gdy do jadalni przyszła Liv i rozsiadła się przy stole z równie zaspaną miną co ja.
-Heeej...- powiedziałam obdarzając chwilowym spojrzeniem rówieśniczkę.
-Heeej...- odpowiedziała brunetka tym samym tonem co ja i powlokła nogami w stronę blatu.
Wsadziła niedbale dwa kawałki chleba do tostera i siadła ciężko przy stole podpierając się ręką- Boże, ale dzisiaj Elsa dała czadu, co?
-No, nie ma co. Obudziła chyba całą bazę...- odpowiedziałam nieco ożywionym głosem i założyłam nogę na nogę.
-Ale... wiesz co? – dwa tosty wyskoczyły z urządzenia na co Liv wstała i podeszła do blatu – Współczuję jej – posmarowała posiłek dżemem i ułożyła na talerzu po czym ponownie usiadła.
-Ja też. Ciężko jej. Chyba też bym się tak zachowywała...
Liv spojrzała na mnie swoimi niebieskimi oczami, które dotychczas miały na uwadze kubek, do którego brunetka nalewała herbatę z cytryną.
-Na pewno... W końcu ona traci po kolei wszystkich, których kocha. - westchnęła i zajęła się posiłkiem.
Dopiłam do końca ciepłą herbatę i poszłam na górę do swojego pokoju się ubrać, umyć zęby itd. W domu North’a był zwyczaj: jak kto wstał – tak przychodził na śniadanie. Nikogo nie obchodziło jaką masz fryzurę, jak jesteś ubrana i jakie to masz wory pod oczami. Nikt nie zwracał na to uwagi. Cel przyjścia do jadalni był taki, żeby się najeść.
     Nigdy nie było też między nami sporów i choć Aro często miał w zwyczaju działać mi na nerwy nigdy nie obgadywałam go ani się nie kłóciliśmy. Po prostu wywróciłam oczami, mruknęłam coś pod nosem i po sprawie.
     Założyłam długi naszyjnik z dużym wisiorkiem w kształcie kropli wody wypełnionej widokiem białej lilii wodnej. Był to piękny prezent od którejś z dziewczyn na Mikołajki. Ubrałam także czarne spodnie i siwą bluzkę na ramiączka oraz sweterek. Miałam dziś jakiś wyjątkowo dobry humor.
     Musiałam lecieć pomóc strażniczkom wiatru przyprowadzić monsun zimowy nad południową Azję. To było dość sporo roboty, a zawsze leci kto? Ja! Bo w „nagrodę”, że jestem tak wspaniałą strażniczką dostaję takie zlecenie. Ale można się do tego przyzwyczaić.
    
Z perspektywy Pauline:
      Mały płomyczek wielkości kilku centymetrów umieszczony na wewnętrznej stronie moich drzwi od pokoju rozbłysnął pomarańczowym światłem.
     Nowy strażnik.
     Odłożyłam niechętnie szkicownik na szafkę i zwlokłam się z łóżka narzekając pod nosem na ilość nowych strażników, którzy zakłócają mój święty spokój. Zmieniłam bluzkę, która zbyt elegancka nie była – rozciągnięty T-shirt za duży o trzy rozmiary, w którym uwielbiałam się topić. Oczywiście zamiast krótkich, szarych spodenek naciągnęłam na mój płaski tyłek czarne jeansy i założyłam siwe trampki po czym wyszłam na korytarz i minęłam Crystal, która podążała szybkim tempem przed siebie. Po chwili zobaczyłam czemu jedna z bliźniaczek tak się śpieszyła – złapała Jack’a za ramię i szepnęła mu coś do ucha po czym puściła go i zaczęła toczyć z białowłosym rozmowę. Mlasnęłam i spojrzałam w prawą stronę obserwując wielki globus i masę elfów pałętających się po strefie snów. Podrapałam się po głowie, którą pokrywały gęste włosy związane w niedbałego, luźnego koka. Potem spojrzałam na swoje paznokcie i stwierdziłam, że warto by było je pomalować na ciemny pomarańcz albo ognistą czerwień.
     W Strefie Snów nie było jeszcze zbyt wielu strażników. W końcu zebranie zwołano kilka minut temu. Musieliśmy chwilę poczekać. Niebieski kryształ znajdujący się na kolumnie przedstawiał postać dziewczyny.
-Znowu jakaś dziewucha... – mruknął Zając – Mogliby w końcu przysłać jakiegoś faceta...- zajęczał.
-Widocznie kobiety są lepsze w wypełnianiu swoich obowiązków – odgryzła się Crystal i posłała szarakowi złośliwy uśmiech okraszony bystrym spojrzeniem.
Czarnowłosa po chwili triumfu odwróciła się i zaczęła rozmawiać ze swoją siostrą. Zlustrowałam Crystal i Liv od góry do dołu. Co jak co, ale bliźniaczki Smartbright miały klasę... Wydawały mi się boginiami piękności. Oczywiście oprócz Elsy, która lśniła wśród nas najbardziej.
     Nagle obok mnie zjawił się Aro z jakąś sakiewką i kilkoma kartkami w ręce.
-To jak dziewczyny, obstawiacie?- zapytał podskakując lekko na palcach ale nie odrywając się od ziemi. Wyglądał jak małe dziecko podniecone jakimś pomysłem i w napięciu czekające na zgodę rodzica.
Ja i Luna , która siedziała obok mnie, posłałyśmy blondynowi wymowne spojrzenie mówiące tyle co: „Serio? My? „ Zdezorientowany strażnik oddalił się prawie natychmiast bez słowa, a ja wywróciłam tradycyjnie oczami i podparłam szczękę ręką zwiniętą w pięść.
     Gdy tak wszyscy z wielkim „zainteresowaniem” (czyt. oglądali paznokcie, plotkowali albo obstawiali zakłady) wyczekiwali nowego strażnika nagle całą bazę okryła nieprzenikniona ciemność. Jedyne światła w całym domu to te, które spoczywały na globusie spokojnie tląc się jak małe świetliki. Zaczął wiać silny wiatr, nie wiadomo skąd. Odtworzył się fioletowo – czarny portal, z którego wyszła jakaś postać. Wszyscy stali i obserwowali uważnie w ciszy. Nikt nie śmiał się odezwać. Twarze wykrzywiały grymasy zaskoczenia. Czy księżyc znalazł nową drogę sprowadzania strażników? W końcu Liv i Crystal też przybyły w ten sposób. Portal się zamknął, wiatr zamilkł jakby uciszony czyimś rozkazem, a światło na nowo rozbłysło w bazie.
     W miejscu, w którym kilka sekund temu wirował portal stała teraz bardzo szczupła, dość wysoka dziewczyna z długimi, aksamitnymi, włosami sięgającymi do pasa o odcieniu jasny blond. Miała smukłą twarz i żuła gumę patrząc na nas znudzonym wzrokiem. Wszyscy patrzyli na nową strażniczkę z zainteresowaniem i nie śmieli odezwać się ani słowem. Nawet North dostał wytrzeszczu i nie mógł wybudzić się z transu. Dopiero teraz dostrzegłam, że obok nóg dziewczyny pałęta się śnieżny lis, który ochoczo ociera się o czarne nogawki jej spodni.
     Blondynka zrobiła z różowej gumy dużego balona, który zaraz potem pękł, a ona sprawnie znów przechwyciła go do buzi i zaczęła żuć.
-Yo – powiedziała kładąc rękę na biodrze – Jestem Irissa – Iri. A to – wskazała wzrokiem na śnieżnego lisa, który także obdarował ją swoim spojrzeniem – jest Azurim – Azu.
Wszyscy zaczęli z wolna rozmawiać między sobą, a za plecami wędrowały złote monety przekładane z rąk do rąk i brzęczące przy każdym poruszeniu.
-Witamy Irisso – North’owi w końcu wrócił głos.
-Hey... to... gdzie będę spała?
-A, no tak! – Święty uśmiechnął się ciepło – Roszpunka i Pauline – dostałam nagłego wytrzeszczu – urządzą ci pokój.
Wstałam powoli nadal sparaliżowana wiadomością, że to ja miałam tej całej „balonowej Iri” wskazać i urządzić pokój. Podeszłam sztywno do blondynki i przedstawiłam się, a potem ruszyłyśmy we trzy na górę po drewnianych schodach.
     Tradycyjnie wymieniłyśmy materac, urządziłyśmy mniej więcej łazienkę i pokój. Iri chciała dość jasne, dębowe meble, które sprawiały wrażenie nieco masywnych, ale też nie jak na dopingach. Miały ciemnozłote, okrągłe uchwyty, które złożone były z małych zawijasów. Równolegle do łóżka stała trzydrzwiowa szafa z lustrem po środku, a obok niej znajdowała się wysoka komoda z czterema szufladami. Ze względu na lekarskie i medyczne właściwości nowej strażniczki w pokoju umieściłyśmy dużo ziół i różnorodnych kwiatów, z których o większości nie miałam pojęcia.
     W każdym razie oprowadzaniem po bazie zajęła się Roszpunka, a ja mogłam wrócić do swojego pokoju, przebrać się w za duży T-shirt, szare spodenki, grube, prążkowane skarpetki i wrócić do szkicowania.
     Dosyć wrażeń na dzisiaj...


Z perspektywy Liv:
     Związałam właśnie byle jak włosy i ruszyłam w stronę jadalni, gdzie punktualnie o 18 odbywała się kolacja. Chciałam tam być 15 minut przed „oficjalnym” rozpoczęciem, by tym razem (nie tak jak przez ostatnie 4 dni) załapać się w końcu na cisto truskawkowe. Pomimo faktu iż kawałków było tyle , ile domowników Aro zazwyczaj chapał trzy naraz. Zresztą tak samo jak North czy Zając. I tym sposobem rzadko kiedy udawało się komuś skosztować tej cudnej słodkości. Przez to, że była ona tak niedostępna stawała się coraz bardziej przeze mnie upragniona.
     A teraz podążałam w stronę stołu skradając się na palcach jak najlepszy szpieg rozglądając się przy tym podejrzliwie. Brakowało tylko muzyczki z „Różowej Pantery” i byłoby idealnie. „Seksowna piękność skrada się po ciasto truskawkowe”- uśmiechnęłam się pod nosem na tę myśl. Oparłam się o ścianę oddychając głęboko. Gotowa zaraz wejść do akcji i pożreć trzy kawałki ciasta truskawkowego rozpływającego się w ustach. Szybko odwróciłam się przygotowana do tego by napaść na kuchnię i, kogo w niej zastałam? Lunę jedzącą spokojnie ciasto. Trzymała widelec w powietrzu i patrzyła rozmarzonym wzrokiem przed siebie powoli przeżuwając kawałki słodkości. Na mój widok mało co się nie udławiła, a na jej twarzy pojawiły się czerwone wypieki.
-Może byś się podzieliła chociaż, co? – zapytałam splatając dłonie na piersi i opierając się biodrem o szafkę.
-Eeee... – dziewczyna nie mogła znaleźć słów- Sorry... Ale rzadko kiedy się załapuję.
-Tak się składa, że ja też- weszłam jej w słowo i posłałam zabójcze spojrzenie.
Triumfowałam tak przez chwilę po czym podeszłam do blatu, nałożyłam sobie dwa kawałki cista na talerz, wyciągnęłam widelczyk z szuflady i usiadłam do stołu obok Luny. Złość szybko mi przeszła, gdy poczułam słodki, truskawkowy smak na języku. Uśmiechnęłam się rozkosznie i przymknęłam powieki czując się jak w krainie całej z waty cukrowej, landrynek, lizaków i innych słodkości.
- Od razu lepiej, co? – zaganęła blondynka uśmiechając się szczerze, jednak darując sobie odsłonięcie zębów, za co byłam bardzo wdzięczna.
-Mhm..- mruknęłam trzymając widelec w górze i nachylając się nieco nad stołem.
Spojrzałam na zegarek i mało co nie zachłystnęłam się powietrzem, gdy zobaczyłam, że wybiła 18. Szybko wepchałam sobie do buzi resztę ciasta (a była to połowa kawałka), co sprawiło, że moje policzki przypominały te wiewiórek, które napchają sobie tam żołędzi. Luna zrobiła to samo i pośpiesznie wrzuciłyśmy talerze do zlewu po czym usiadłyśmy przy stole próbując jakkolwiek pogryźć i przełknąć zawartość ust.
-Hej dziewczyny – odparł Aro.
-Hej Liv, Hej Luno – rzuciła Pauline.
Zaraz potem do jadalni weszła zmęczona Elsa, Amelia i Roszpunka.
Wszyscy usiedli przy stole, a ja starałam się z całej siły nie uśmiechać.
      W końcu nie wytrzymałam – złapałam Lunę za nadgarstek i z pełnymi policzkami wybiegłyśmy z jadalni wprost do mojego pokoju przełykając po drodze zawartość ust. Wpadłyśmy do pomieszczenia. Blondynka usiadła na łóżku, a ja zamknęłam drzwi i  oparłam się o nie. Spojrzałyśmy sobie w oczy i zaczęłyśmy głośno się śmiać.
-No no no... udana akcja... Nadajesz się do tajnych misji – powiedziała dziewczyna.
-A jak! – wypięłam dumnie pierś do przodu, a zaraz po tym wybuchłam jeszcze głośniejszym śmiechem.


Witam Moje kochane Perełki!
Postanowiłam, że stworzę ankietę, w której będziecie osądzać, czy mam odpowiadać na komentarze czy nie. Powinna się ona pojawić jutro.
Dziękuję za wszystkie komentarze pod ostatnim postem, które naprawdę chyba były kilometrowe ^^. Było mi aż ciepło w sercu kiedy je czytałam. Dały mi niespotykaną siłę i wiarę we własne możliwości. Unosiłam się chyba kilka metrów nad ziemią!
Mam nadzieję, że rozdział się spodobał. Zajrzyjcie tu jutro, żeby oddać głos i zostawcie po sobie komentarz.

Pozdrawiam cieplutko i czekam na wasze opinie!

 PS. Przydaje wam się te okienko "Postęp"?

sobota, 7 listopada 2015

Rozdział XLV: „Lecz teraz każdy już jest wyrwany spod matni, wolny wśród ludzi-snów”

    „Dziś szósty grudnia” – pomyślałam i przygryzłam z uśmiechem wargę. Szybko zwiesiłam nogi z krawędzi łóżka i założyłam na stopy grube, ciepłe kapcie z bombelkami po bokach skaczącymi z każdym moim krokiem. Zgarnęłam z szafki torebkę na prezenty, nałożyłam na białe pidżamy w niebieską kratkę szary sweter do połowy ud, który pośpiesznie zapięłam zbiegając na dół. Zatrzymałam się u progu schodów i rozejrzałam się wolno trzymając prawą rękę na kolumnie służącej za początek balustrady. Kuchnia połączona z salonem świeciła pustkami, a ozdoby świąteczne swobodnie zwisały na drewnianych belach. Czerwone sofy błyszczały w świetle kolorach lampek, którymi obwieszona była duża, ciemnozielona choinka. W powietrzu roznosił się zapach ciasteczek, który wciągnęłam nosem z lekko przymkniętymi powiekami. Zwróciłam głowę w prawą stronę. Nad kominkiem, w którym trzaskał wesoło ogień, wisiał rząd czerwonych, wielkich skarpet, na których było wyszyte po jednym imieniu każdego mieszkańca bazy. Uśmiechnęłam się szeroko i podeszłam w podskokach do kominka, od którego natychmiast poczułam ciepło. Powkładałam pojedyncze prezenty do kilku skarpet po czym szukałam chwilę w skupieniu mojego imienia na czerwonej części garderoby wodząc palcem od lewej do prawej strony nachylając się nieco. Nagle uśmiechnęłam się i chwyciłam skarpetę wypchaną po brzegi prezentami, na której widniał wyszyty, zielony napis „Elsa”. Rozejrzałam się w poszukiwaniu miejsca, w którym mogłabym usiąść. Cofnęłam się parę kroków i usiadłam radośnie na brązowej kanapie, przed którą znajdowała się przeźroczysta ława. Oczywiście nie mogło zabraknąć na niej okrągłych, brązowych ciasteczek z małymi kawałkami mlecznej czekolady. Włożyłam rękę do skarpety i jakby poszukując czegoś niezwykłego przymknęłam lekko oko patrząc gdzieś w dal. Chwyciłam jakąś małą paczuszkę i wyjęłam ją z entuzjazmem. Odwiązałam niebieską kokardkę i odwinęłam zielony, błyszczący papier w małe, złote gwiazdki. Uchyliłam wieczko i z ciekawością zajrzałam do kwadratowego pudełeczka wyłożonego czarną gąbką. Po środku widniała para kolczyków o długości ok 2,5 cm. Biżuteria zaczynała się od małych kwadracików i przechodziła w wiszące, perłowe łezki poprzez łańcuszek cieniutkich ogniw.
-Witam rannego ptaszka – usłyszałam radosny głos.
Zanim zdążyłam zlokalizować jego źródło poprzez ruch głowy Jack przeskoczył brązowe oparcie mebla i rozsiadł się obok mnie.
-Hej- odparłam uśmiechnięta.
-Co dostałaś? – zapytał białowłosy schylając się i sięgając po ciasteczko.
-Na razie zobaczyłam tylko kolczyki – roześmiałam się.
-Mmmm, dobry wybór- powiedział chłopak z pełną buzią- to prezent ode mnie- uśmiechnął się zawadiacko.
-Naprawdę!- rozszerzyłam oczy do granic możliwości- Dziękuję!- obdarzyłam chłopaka wdzięcznym uśmiechem.
Zabrałam się za resztę prezentów. Dostałam tradycyjnie kilka słodkich lasek i cukierków. Otrzymałam też prześliczną bransoletkę, wisiorek, spinki do włosów i zakolanówki, o których marzyłam od dobrych kilku miesięcy.
     Jack’owi dałam tradycyjnie perfumy, a dziewczynom biżuterię lub własnoręczne figurki. W dość krótkim czasie obok wokół mnie zebrała się cała grupka strażników rozpakowujących małe upominki, które, pomimo swojej wielkości, dawały mnóstwo radości. Oczy każdego błyszczały od szczęścia. Nikt nie przejmował się swoim strojem czy niesforną fryzurą. Ja nawet nie widziałam się w lustrze. Atmosfera była niesamowita i gdy na podłodze i ławie leżała wilka sterta papierków i wstążek wszyscy rozsiedliśmy się wygodnie i zaczęliśmy prowadzić bardzo żywą rozmowę, od której po pewnym czasie bolał mnie brzuch od śmiechu.
     W końcu jednak trzeba było iść i w jakikolwiek sposób się ogarnąć, bo obiecałam sobie, że pojadę do Anny i zabiorę ją do domu.
***

     Zapukałam niepewnie do dużych, dwuczęściowych, lilowych drzwi ozdobionych granatowymi zawijasami. Otworzyła mi Anna uczesana w dwa warkoczyki i przyodziana w siwą spódnicę oraz kubraczek.
-Elsa! – siostra rzuciła się na mnie, a ja odwzajemniłam uścisk.
Usiadłyśmy przy małym stoliczku na dwóch białych krzesełkach w pokoju Anny. Wypijając powoli herbatę opowiadałam rudej ostatnie wydarzenia. Nagle wielka gula ustała mi w gardle i nawet jeśli udało mi się wykrzesać z gardła jakikolwiek głos to on od razu się łamał. Łzy zebrały się pod powiekami, a ja tylko modliłam się w duchu, żeby nie spłynęły strumieniem po policzkach.
-J-Jasper zginął- powiedziałam krótko mrugając usilnie, żeby żadna łza nie zmoczyła mojego policzka.
Moja siostra od razu wstała i obdarzyła mnie czułym uściskiem, który jednak nie poprawił mojego stanu.
-Ale w każdym razie – trzeba zacząć się pakować, bo wracasz do domu- uśmiechnęłam się pewna tego, że ruda będzie skakała z radości.
Jednak gdy zobaczyłam jej zmieszaną minę naszły mnie wątpliwości. Ściągnęłam brwi zastanawiając się co się stało? Przecież jeszcze kilka tygodni temu Anka oddałaby wszystko żeby wrócić do Arendelle.
-Wiesz... – zaczęła ruda z spuszczoną głową – Poznałam chłopaka...
Moje oczy powiększyły się dwukrotnie, a twarz natychmiast zbledła.
-On... on ma na imię Kristoff... i tu mieszka, jest dobrym kolegą Julka... Kriss jest taki kochany... Nie chcę go zostawiać...
Nastąpiła chwila ciszy, ale w mojej głowie miałam tak ogromny natłok myśli, że nawet godzina minęłaby jak pięć minut.
-Widzę, że sporo się działo- powiedziałam wbijając w Ankę karcący wzrok i zacisnęłam wargi w wąską linię, a dłonie splotłam pod piersiami- Ładnie to tak mi nie dawać znać?- uniosłam brwi.
-Kiedy Ciebie nigdy nie ma! A nie pozwalałaś mi jechać ani na północ, ani do Arendelle! – rzuciła podnosząc głos – jak miałam ci powiedzieć, skoro mnie nie odwiedzałaś...?- zapytała już łagodnie , ze spuszczoną głową.
Najpierw moja twarz wykrzywiła się w grymasie zaskoczenia, ale potem zdałam sobie sprawę, że Anna ma rację.  Byłam zajęta tylko Jasper’em i użalaniem się nad sobą.
-Przepraszam...- zdołałam wykrzesać z siebie tylko tyle i zaczęłam gorączkowo szukać rozwiązania sytuacji- Ale przecież Kriss może zamieszkać w Arendelle... Jakbym się uparła to mogłabym ściągnąć też całą jego rodzinę...
-On nie ma rodziny- ucięła ruda.
-No więc załatwi mi się jakieś mieszkanie... Będzie dobrze.
Anna podniosła powoli głowę i z nadzieją spojrzała mi w oczy.
-Naprawdę?- zapytała jak małe dziecko, które nie może uwierzyć, że jedzie do Disneylandu.
-Mhm- przytaknęłam i odetchnęłam w duchu, że wszystko skończyło się dobrze – A teraz czas się pakować.
       Wstałam i podeszłam razem z rudą do szafy. Szybko napełniłyśmy trzy wielkie walizki i wyszłyśmy na dziedziniec uprzednio dziękując królowej i królowi Korony za możliwość pobytu Anny w ich królestwie. Patrząc na ekwipunek jaki miałam ze sobą zabrać stwierdziłam, że będę musiała zrobić z Hasai dwa kursy, a potem dać smoczycy konkretny posiłek. Za pierwszym razem wzięłam Annę i dwie walizki, a za drugim Kristoffa i jeden bagaż. Oczywiście zdążyłam przeprowadzić mały wywiad upewniający z blondynem.
     W Arendelle najpierw wskazałam Kriss’owi jego mieszkanie. Składało się ono z czterech, średniej wielkości pomieszczeń, ale blondyn wydawał się nimi zachwycony.
     Potem zajęłam się Anną. Uszykowałam jej pokój w innej komnacie niż ta, w której sypiała przed śmiercią taty. Bardzo się starałam. Zostały przywiezione białe, ręcznie wykonane meble z wysp południowych. Sama zadbałam o małe, cieszące oko detale. Powkładałam kilka zdjęć w dębowe ramki i poprosiłam o uszycie najdelikatniejszych i najlepszych firan w całym Arendelle. Wszystko było zapięte na ostatni guzik.

Z perspektywy Anny

     -Zapraszam – starsza siostra odtworzyła przede mną pudrowo – fioletowe drzwi ozdobione zielonymi zawijasami.
Przede mną roztoczył się tak niesamowity widok, że aż zaparło mi dech w piersiach! Po lewej stronie znajdowało się ogromne, białe łóżko z jasnofioletowym baldachimem przykryte kremową pościelą. Obok mebla stała mała szafka nocna na wysokich, zawijanych nogach i z srebrnymi uchwytami, na której stała lampka nocna. Z jej klosza zwisały przeźroczysto – fioletowe diamenciki, które na pewno pięknie będą odbijały światło. Podeszłam wolno do przedmiotu i odwróciłam się szybko w stronę białowłosej.
-To twoje dzieło, prawda?- zapytałam z uśmiechem wskazując na kryształki.
Widziałam takie w pokoju Elsy w domu North’a.
-No... może...- odparła z uśmiechem siostra.
Ściany pomieszczenia zdobiła pudrowo – fioletowa barwa, a białe i kremowe elementy sprawiały, że pokój nie wyglądał jak jedna, wielka landrynka.
     Do pokoju była przyłączona również łazienka, do której prowadziły białe drzwi niedaleko łóżka. Pomieszczenie było prawie całe w białych barwach. Jedyne elementy innego koloru to dwa  puchate dywany spoczywające na podłodze, kubeczek na szczoteczki do zębów, ręczniki i pudełko do mydła. Nigdy w życiu chyba nie byłam tak zachwycona  łazienką!
-Ojeju, ale ślicznie... I to wszystko dla mnie... Jakaś ty kochana!- rzuciłam się na Elsę i zmiażdżyłam ją w siostrzanym uścisku.

***

     Z perspektywy Elsy

     Cieszyłam się, że Annie podobał się pokój. Odnowa pałacu to było moje najmniejsze zmartwienie, bo z moją mocą zajęło to dwa dni. Rycerze wynieśli wszystko, co stworzyła Florence, a nawet meble, których niegdyś używali moi rodzice. Po prostu chciałam całkowicie zapomnieć o przeszłości. Po pewnym czasie od mieszkańców Arendelle dowiedziałam się, że portrety mojej rodziny i cenne dzieła sztuki zostały wyniesione do katakumb pod zamkiem, w których w zasadzie nigdy nie byłam. Jako dziecko nie było wolno mi tam wchodzić, a gdy przestałam być dzieckiem to zamek przejęła Florence. I tym sposobem nie miałam czasu na zakazane „wycieczki”. Po tym jak w zamku zostały tylko puste ściany napawające mnie grozą zaczęłam je pokrywać warstwą farby, co szło mi szybko – wystarczyło tylko machnąć ręką. Pokój Anny był chyba jedynym tak kolorowym miejscem w zamku. Chciałam napawać mieszkańców szczęściem, ale nie do tego stopnia, że ściany będą wyglądały jak kolorowe lizaki. Powierzchnie urządziłam w odcieniach szarości, błękitu i ecru. Uroku dodawała nowa, drewniana podłoga. Na koniec udekorowałam ściany korytarzy portretami moich rodziców. Wszystko było dopięte na ostatni guzik. Poza jednym pomieszczeniem. Zostało ono nie tknięte po tym jak wyniesiono stamtąd meble. Sala tronowa...
     Zostawiłam Annę samą w zamku i obiecałam, że będę ją codziennie odwiedzać. Bałam się zostawić ją samą, ale musiało minąć trochę czasu zanim miałam wyprowadzić się do Arendelle i rządzić na dobre państwem. Pomimo tego, że był to mój dom w głowie ciągle krążyły mi uciążliwe myśli, że tu zginął mój ojciec i Jasper- dwóch mężczyzn najważniejszych w moim życiu. To tu panowała Florence. To tu odbierała ofiarom młodość i wycinała im serca. Na samą myśl o tym przechodziły mnie ciarki.

***
     Siedziałam na szerokim parapecie obserwując śnieg opadający grubymi płatami na ziemię. Nie było to teraz dla mnie nic fascynującego, bo śnieg padał tu całym rokiem. W końcu to biegun północny. Patrzyłam ran na jakiś czas na ogromny globus iskrzący się milionem światełek. Elfy dzwoniące swoimi czapeczkami chrzątały się nosząc paczki i ozdoby świąteczne. Dotknęłam małym palcem szyby, a jej część natychmiast pokryła się delikatnym szronem. Nagle naszła mnie chęć odwiedzenia tajemniczego pokoju, w którym znajdował się równie tajemniczy album. Szybko pokonałam trasę, którą znałam już na pamięć i znalazłam się w pokoju. Usiadłam naprzeciwko dużego okna balkonowego obserwując gęsto padający śnieg.

Rozkwitam, oddycham wolnością
wzbudzoną z codziennej mgły
z ciemnego szronu historii
o lodowych figurach,

i choć koniec już nastał
inwazji ostrej jak lód
pocięta jestem nim sama
dusza boryka przez oczy,

Straciliśmy ja ona ty
lecz teraz każdy już jest
wyrwany spod matni*
wolny wśród ludzi-snów,

Boli mnie bardzo ta rana
rozrywa ją spojrzenie jutra
zasklepia teraźniejszość,
bo nadzieja przysnęła

Tą stratę można zapełnić
ale czymś innym już, niż
twoje ramiona - niekruszące się ciasto
niepachnące miętową maścią**

Wyrecytowałam cichutko. Napisałam ten wiersz jeszcze przed pogrzebem Jasper’a. I powtarzałam go tak często, że mówiłam go bez żadnego zająknięcia, nie skupiając się nawet na tym, by dobrze go powiedzieć.

***
     Szłam piaskową dróżką, wokół mnie znajdowały się kwieciste łąki skąpane w letnim świetle słońca. Delikatny, ciepły wiatr bujał na boki Makami, Chabrami i Rumiankami, których zapach wypełniał mój mały nosek.
     Biegłam co sił w nogach co chwilę odwracając się, by zobaczyć goniącego mnie Jasper’a. Na moje malinowe wargi co róż wkradał się szczery uśmiech. Blond włosy związane czerwoną wstążką w stylu lat 80-tych powiewały delikatnie na wietrze. Z radością chłonęłam wszystko co mnie otaczało, każdy szczęśliwy moment.
W końcu brunet mnie dopadł, a ja roześmiałam się szczerze i obróciłam w jego uścisku. Spojrzałam głęboko w jego magiczne oczy i pocałowałam go krótko, ale czule. Prawa ręka Jasper’a powoli zjechała na moje biodro, a potem nieco niżej aż chwycił w dłoń gruby materiał sukienki tak, że wypełniał jego całą garść i delikatnie przesuwał po moim udzie. Westchnęłam cicho i przygryzłam wargę.
     Znaleźliśmy się nagle w ciemnym pokoju. W słabym świetle kilku świec widziałam twarz Jasper’a stojącego blisko mnie. W jego oczach tańczyły iskry pożądania, których nigdy nie widziałam. W jego zwichrzone włosy wplecione było kilka płatków śniegu. Chłopak miał na sobie rozpiętą, granatową koszulę, która ukazywała jego nagi, wyrzeźbiony tors. Nie był jakoś niezwykle wysportowany albo wątły. Był idealny. Nadal patrzył na mnie i powoli, nie odrywając ode mnie wzroku zamknął moją talię w uścisku swoich rąk .Czułam jego bicie serca i  zapach perfum. Był tak seksowny, uwodzicielski i niegrzeczny, że jedyne czego w tej chwili pragnęłam to jego. Nie ważne co miał ze mną zrobić. Jego ciepły oddech na karku przyprawiał mnie o lekkie dreszcze podniecenia. Jego dłonie wędrowały bez celu po moich plecach. Jasper ostrożnie zbliżył swoje wargi do moich i połączył je w czułym pocałunku. Ułożyłam zimne dłonie na jego rozpalonej klatce piersiowej. Brunet zjechał powoli do mojej szyi prawie  nie odrywając ust od mojego ciała. Obdarował mnie ciepłym, czułym pocałunkiem, który wzmacniał się z każdą sekundą, a ja coraz bardziej odchylałam głowę do tyłu z rozkoszy. Miałam wrażenie, że płonę. Jasper drażnił ciepłymi pocałunkami płatki moich uszu i czule muskał rozpalone wargi. Jego język delikatnie drażnił moje podniebienie. Nigdy w życiu francuski pocałunek nie sprawiał mi tyle przyjemności. Przechodziły mnie lekkie dreszcze. Jeżyły się włoski na karku.
Odebrało mi rozum. Pragnęłam tylko Jasper’a. Chłopak powoli szedł przed siebie w stronę łóżka nie odrywając swoich warg od moich ust. Brunet ułożył mnie delikatnie na łóżku, a ja wzdychałam głęboko czując jego opuszki palców na wewnętrznej stronie moich ud. Przymknęłam powieki mogąc całkowicie się rozkoszować. Opuszki palców Jasper’a spoczęły na mojej szyi, a ja znów poczułam drażnienie na podniebieniu. Zanim się spostrzegłam leżałam na satynowej narzucie w samej koronkowej bieliźnie, ale pomimo tego nie było mi zimno. Cała płonęłam rozpalona dotykiem bruneta.
-Jesteś taka piękna..- powiedział Jasper rozmarzonym głosem całując mój brzuch i zerkając na mnie co jakiś czas.
Brunet przeniósł swoje wargi na moje częściowo odsłonięte piersi. Oddychałam głęboko co chwila wydając ciche pojękiwania. Jasper podniósł się lekko i spojrzał mi w oczy, a potem gwałtownie mnie pocałował przygryzając moje wargi. Oddałam pocałunek z taką samą przyjemnością ściągając z bruneta koszulę. Przeniosłam swoje smukłe dłonie na jego nagie, ciepłe plecy i gdy jeszcze gwałtowniej mnie pocałował wbiłam w jego skórę paznokcie, a potem przejechałam nimi po całej długości pleców Jasper’a. W odpowiedzi przygryzł jeszcze mocniej moją wargę, a ja pragnęłam tylko jego dotyku. Chłopak przygwoździł moje nadgarstki do łóżka, a ja przekręciłam głowę w prawą stronę odsłaniając większą część szyi muskanej co róż wargami.
     Nagle świece zgasły, a Jasper patrzył mi tylko groźnie w oczy. Ale w jego tajemniczych tęczówkach nie widziałam już pożądania. Patrzył na mnie stalowym wzrokiem zaciskając wargi w wąską linię.
„przecież on nie żyje...” pomyślałam i zaczęłam się szarpać. Ale on był za silny, nie mogłam wyrwać nadgarstków z jego uścisku.
-Mm, mm... – chłopak pokręcił głową z lekkim, mrocznym uśmiechem na ustach – byłaś bardzo niegrzeczna.... – jego oczy rozszerzyły się do granic możliwości, a usta rozciągnęły się w szaleńczym uśmiechu.
Moja klatka piersiowa niespokojnie drżała przy każdym oddechu. Zaczęłam coraz mocniej szarpać się i krzyczeć, a nadgarstki piekły coraz bardziej. Gorące łzy zaczęły spływać po policzkach.  Serce szaleńczo przyśpieszyło. Bałam się.... Przeraźliwie się bałam....

     Obudziłam się z krzykiem. Spod zaciśniętych mocno powiek lał się potok gorących łez, który parzył mi skórę. Walczyłam, czułam dłonie zaciśnięte na moich nadgarstkach. Szarpałam się coraz mocniej.
-Elsa!!! Obudź się!!! Słyszysz?!
Odtworzyłam szeroko oczy wypełnione strachem. Oddychałam głęboko, a w piersi czułam głośne łomotanie serca. Uświadomiłam sobie, że moje nadgarstki trzyma Jack, który gdy zobaczył, że się ocknęłam natychmiast  je puścił.
-Elsa? Elsa?- mówił dalej.
Rozglądałam się szybko po pomieszczeniu i dopiero po dłuższym czasie uświadomiłam sobie, że to mój pokój oświetlany jedynie słabym światłem lampki nocnej. Czułam jak pot spływa po moich skroniach. Moje ciało przeszedł zimny dreszcz.
-Elsa, to tylko zły sen – białowłosy spojrzał mi głęboko w oczy – Tylko zły sen...- powtórzył, a ja wybuchłam płaczem, bo wiedziałam, że to co powiedział było prawdą.
-Ciiii.... – powiedział i pogładził mnie po ramieniu.
Nagle chłopak jakby ocknął się, wstał szybko z łóżka i przekręcił klucz w drzwiach otwierając je. Do pokoju wpadli wszyscy strażnicy z przerażonymi minami.
-Jak z nią?- zapytała zatroskana Ząbek.
-Już jest dobrze- powiedział Jack zerkając na mnie i ocierając dłonią czoło.
Obserwowałam całą tą sytuację skulona, przyciśnięta do ściany i roztrzęsiona. Nie doszło do mnie jeszcze w pełni co się ze mną dzieje.
     Jack znów usiadł na skraju mojego łóżka i po krótkiej chwili wszyscy stwierdzili, że trzeba dać mi odpocząć.  Luna wychodziła jako ostatnia.
-Jack, chodź- poganiła go przez ramię trzymając dłonią framugę drzwi.
-Przecież jej nie zostawię – powiedział podenerwowany białowłosy.
Twarz blondynki wykrzywił grymas zaskoczenia, ale po paru sekundach ocknęła się i zamknęła za sobą delikatnie drzwi.
-A teraz spróbuj zasnąć... Będę całą noc przy tobie...






*matnia – sytuacja bez wyjścia.
** wiersz autorstwa Vanfanell Viceroy, która prowadzi bloga Porwać dla żartów niebo, na którym jest więcej takich pięknych utworów ^^
Wiem, że strasznie długo czekałyście, ale w końcu jest. Przyznam się bez bicia, że mam okropne poczucie winy. Dlaczego? Dlatego, że zaczerpnęłam pomysł na sen z innego bloga. I miał być to tylko pomysł. A wyszło na to, że wydarzenia w tym śnie są bardzo podobne. Dlatego w ramach małego wynagrodzenia chciałam podać adres tego bloga i przeprosić jego autorkę po tysiąckroć!!! Przepraszam! Jack & Elsa - Love which was written in the stars
Naprawdę mi głupio i okropnie się czuję...
Mam nadzieję, że rozdział sam w sobie się spodobał i nie znienawidzicie mnie za to co zrobiłam...
Pozdrawiam cieplutko i jeszcze raz przepraszam!



Dwunaste LA

Nominację dostałam od Arii Elsy Sparkle z bloga Jelsa - chłodna miłość
Nie przedłużając odpowiem na pytania:

1.Czy tylko u mnie jest tak w luj zimno?
Nie L

2.Jakiej cechy najbardziej nie lubisz u ludzi?
Dwulicowości jeśli chodzi o charakter, a z wyglądu to jak ktoś ma monobrew, śmierdzi, ma tłuste włosy , nie dba os siebie , ma poobgryzane i brudne paznokcie. Wiem, rzeczowa jestem, ale jeśli ktoś tak wygląda to jest to dla mnie co najmniej obrzydliwe.

3.Ulubiony sklep?
Tradycyjnie: Sinsay, ale oprócz tego Cropp i H&M.

4.Ulubiony film, który trzyma w napięciu? :v
Obecność, Avatar i Titanic.

5.A ulubiona komedia?
Nienawidzę komedii.

6.Czy często płaczesz gdy czytasz jakieś opowiadania? Na jakim opowiadaniu najbardziej płakałaś?
Nie, nie płaczę często, a jeśli już to częściej ze śmiechu niż smutku. Nigdy nie płakałam na czyimś opowiadaniu, żadne mnie nie wzruszyło do tego stopnia.

7.Lubisz „przesłodzone” miłością blogi, czy takie gdzie uczucia nie są jakieś super ważne? Chyba źle to opisałam, ale mam nadzieję, że ogarniecie.
Hmm... Bardzo lubię czytać romansidła, dla mnie miłości nigdy nie za wiele. Ale! Większość blogów miłosnych jest tak źle, okropnie i nieudolnie napisane, że wieje stamtąd gdzie pieprz rośnie. Po prostu czasem się zastanawiam jak osoby z takim brakiem talentu mogą publikować swoje opowiadania...

8.Ekstrawertyk czy introwertyk?
Ja? Czy kogo bardziej lubię? Nie wiem jaki był cel więc odpowiem na oba.
Ja osobiście jestem ambiwertykiem. I kocham introwertyków, to niezwykli ludzie, a ekstrawertycy często mnie denerwują.

9.Lubisz jak ktoś zadaje ci pytania?
Bardzo ^^
Byle by nie były jakieś idiotyczne, bo wtedy włącza mi się niepohamowany sarkazm.

10.Lubisz robić testy osobowości?
Zależy. Czasem tak czasem nie.

11.Jakie są Twe pasje? Jak możesz to pokaż jakieś arcydzieło, które zrobiłaś czy coś...
Rysowanie, pisanie, robienie zdjęć. Moje „arcydzieła” (XD) można znaleźć w zakładce „rysunki”


Nikogo nie nominuję, wolałabym żebyście pisały kolejny rozdział ♥
No to by było na wszystko. Pozdrawiam ciepło!