wtorek, 30 czerwca 2015

Rozdział XXII: "Uwięziona - udręczona" Część 2

   Dzień drugi...
     Wstałam rano i rozejrzałam się po celi. Spojrzałam na okno zasłonięte kratami, przez które wpadało słabe, szare światło. „Kolejny dzień w raju”... Wstałam i przeszłam się kawałek. Dziś było cieplej. Chociaż to dobre. Co tu robić, co tu robić.... Skoro i tak nie mam żadnych obowiązków to zrobię sobie pożytek i poćwiczę. Zrobiłam parę skłonów, ale nagle przerwałam. „Przecież dostaję jeden posiłek dziennie, nie starczy mi kalorii, nie wolno mi ich marnować” pomyślałam i niechętnie usiadłam na łóżku podpierając twarz dłonią. Skrzyżowałam nogi i przymknęłam oczy oraz wzięłam głęboki oddech. Zawsze kiedy tak robiłam przypominał mi się Jack. Jak ja za nim tęskniłam... Chciałabym, żeby mnie znalazł. Znalazł i uratował... Właśnie! Moja moc! Wstałam gwałtownie i mocno się skupiłam. Na podłodze i ścianach zaczęła pojawiać się cienka warstwa lodu. Z każdą sekundą stawała się grubsza. Mróz zdawał się wnikać między kamienie. Wysilałam się długo, ale na marne. Mury nawet nie drgnęły. Znów ciężko usiadłam na łóżku. Zamknęłam oczy... Zaczęłam biec po łące pełnej kwiatów. Jaskrawe barwy cieszyły oczy. Cała polana skąpana była w letnim świetle słońca, które ochoczo muskało odkryte ramiona. Zawiał ciepły, południowy wiatr. Moje włosy pomknęły na północ tak samo jak lekka, kwiecista sukienka i czerwona wstążka na głowie. Twarz łaskotały ciepłe płomyki słońca. Biegłam coraz szybciej z uśmiechem na twarzy. Byłam szczęśliwa... Nagle pojawił się Jack i złapał mnie w pasie, a potem przewróciliśmy się na ziemie. Zapach letnich kwiatów wypełnił mój mały nosek, a zaraz potem słodko kichnęłam. Chłopak tylko się zaśmiał i mnie przytulił... Lubiłam odpływać w świat marzeń. To mnie uspokajało, wydawało się takie realne, na wyciągnięcie ręki...
               Dzień trzeci...
     Wystawiłam obok wejścia wiadro i miskę. Weszłam na wystający kamień i wyjrzałam przez okno. Na dziedzińcu było pełno ludzi włóczących się niczym zjawy po zamku. To nie było moje Arendelle. Na nagich drzewach zasiadały kruki, które wyrywały biednym ludziom ostatnie kawałki chleba z brudnych i zdrętwiałych rąk nie mających sił na utrzymanie pożywienia przy sobie. Mroczni rycerze popychali małe dzieci, a te przewracały się z płaczem na twardą, brukowaną ulicę.
-Panie...-jakaś staruszka podeszła do jednego ze strażników- proszę daj jeść...- mówiła- Mam rodzinę, dzieci...-wśród ciszy było słychać tylko jej przeraźliwe błaganie.  
Miała na sobie wyblakłą chustę, spódnicę i porwany sweter. Wyglądała okropnie. Na twarzy miała dużo małych ran. Ciało pokrywała gruba warstwa brudu.
-Precz stąd starucho! – odezwał się strażnik groźnie podchodząc do kobiety.
-Ale panie...- staruszka zaczęła ciągnąć mężczyznę za szatę zarzuconą na plecy.
-Zostaw mnie!- rozkazał.
-Błagam...
Strażnik wyciągnął miecz i jednym zamachnięciem obciął kobiecie głowę. Nikt z obecnych nie zareagował. Nawet nie podniósł wzroku. Wszyscy dalej szli z twarzami zwróconymi ku ziemi nie zwracając uwagi na to, co przed chwilą się tu stało. Odwróciłam głowę i zacisnęłam powieki. Powoli jednak znów przeniosłam wzrok na miejsce zbrodni.
-Cholerni biedacy!- odezwał się morderca do drugiego strażnika- fuj...- powiedział z obrzydzeniem kpiąc głowę w moją stronę.
Szybko zeskoczyłam z kamienia i cofnęłam się. Za chwilę usłyszałam odgłos uderzenia czaszki o kraty. Przycisnęłam plecy do wejścia i zakryłam usta dłońmi. Przy oknie leżała cała brudna i zakrwawiona głowa staruszki, która nawet nie zdążyła zamknąć oczu i mogłoby się wydawać, że patrzyła na mnie błagalnie. Szare, tłuste włosy przylepiały się do pokrytych ziemią policzków, popękanych ust i wchodziły do małych, szarych, smutnych oczu pozbawionych jakiegokolwiek blasku. Po mojej twarzy zaczął spływać strumień słonych łez, które pozostawiały po sobie jasny ślad na brudnych policzkach. Zsunęłam się i usiadłam na zimnej posadzce. Jak oni mogli... Późnym wieczorem któryś z strażników zabrał głowę tej biednej kobiety. Na kamieniach zostały jednak cienkie stróżki zaschniętej krwi spływającej po ścianie.
               Dzień czwarty...
     Strażnik zabrał wiadro i nalał mi do miski jakiegoś świństwa. Na początku tego nie jadłam, ale z czasem stałam się na tyle głodna, że byłabym w stanie zjeść wszystko, by przeżyć. Rzuciłam się niezdarnie na miskę i zaczęłam łapczywie jeść... zupę? Śmieci? Resztki? Cokolwiek to było... Kiedy skończyłam zdałam sobie sprawę jak łatwo odebrać człowiekowi ludzkość, właściwe zachowanie, człowieczeństwo. Odstawiłam miskę i właśnie wtedy mężczyzna wstawił mi puste już wiadro. Zbierało się tam nieczystości. Mogły być to odchody, palce odcięte z desperacji, wymiociny: wszystko. Dlatego nazywano to „nieczystości”. Za ich nie wrzucanie do wiadra groziła natychmiastowa śmierć w związku z szerzeniem się chorób i brzydkiego zapachu, którego i tak miałam dosyć nawet jeśli wszyscy tego nakazu przestrzegali. Większość nas śmierdziała. Może nawet nie większość- wszyscy. Bez wyjątku. Ale nikt nie zwracał już na to uwagi. Z czasem nos może przyzwyczaić się do wszystkiego. Niestety nie nos tej szlachty.
-Ej Ty! Przestań!
W odpowiedzi usłyszałam tylko szatański śmiech. Jeśli się nie mylę to należał on do staruszka zajmującego „pokój” dwie cele dalej.
-Dość tego!
Śmiech został gwałtownie przerwany, a zaraz potem jeden ze strażników szedł w stronę wyjścia i trzymał w ręku głowę starca z odtworzoną buzią, w której widoczne były resztki uzębienia. Ulżyli i sobie, i Jemu. Nie musi już cierpieć, a ludzie w więzieniu szaleją... Słychać to było po jego śmiechu. Zaczęła go nękać choroba. Choroba umysłu...
               Dzień piąty...
     Wstałam i pierwsze co zrobiłam to podeszłam do kamienia, wzięłam w rękę kawałek kredy znalezionej w rogu celi i narysowałam piątą kreskę po czym wszystkie je przekreśliłam.
-Pięć dni...- powiedziałam cicho.
Od zimna cały czas kichałam, bardzo bolało mnie gardło, płuca, kręgosłup, a nos wydmuchiwałam w szmatkę oderwaną krańca mojej brudnej sukni, której kolor już nawet nie przypominał błękitnego. Z resztą tak samo moje włosy, które wyglądały jak u staruszki. Zarówno paznokcie, twarz, dłonie jak i zęby pokryła gruba warstwa brudu. Miałam wrażenie, że pod moimi paznokciami zalęgną się robaki, a we włosach wszy. Wszystko mnie swędziało. Nagle usłyszałam kroki i głosy. Gwałtownie odwróciłam głowę w stronę, z której dobiegał hałas. Spojrzałam za okno. „Czego oni chcą?” Zdziwiłam się. O tej porze nigdy nie przychodzili. Usłyszałam szczęk krat. Dziś było ich dużo więcej.
-Wychodź!
Posłusznie udałam się w stronę wyjścia. „Idziemy na rzeź?” pytałam się w myślach idąc na przód od czasu do czasu szturchana przez mężczyzn w czarnych zbrojach. Trafiliśmy do dużego pomieszczenia. Przy ścianach, na podłodze znajdowała się woda w zardzewiałych, powyginanych miskach, a obok każdej małe, nieco zabrudzone mydło.
-Umyć się!
Wszyscy w miarę szybko podbiegli do stanowisk i zaczęli myć twarze, ręce, nogi. Większość się nawet rozbierała, ale ja jakoś nie mogłam, choć miło by było umyć brzuch i piersi między  którymi zbierała się smuga brudu. Włożyłam więc tylko dłoń pod sukienkę i przetarłam przykryte miejsca. Twarz i ręce dokładnie umyłam mydłem, a potem zamoczyłam w cieczy długie włosy. W wodzie pojawił się pióropusz brudu jakby z czarnego atramentu. Namydliłam tłuste kosmyki pośpiesznie i zaczęłam je płukać.
-No już! Szybciej!

Większość już kończyła, a ja nawet nie spłukałam połowy. Trzęsącymi się dłońmi złapałam miskę i powoli przechylałam na włosy. Skończyłam i szybko pobiegłam w stronę tłumu, by znowu wrócić do celi.   

Witam wszystkich...
Wiecie... dziś do pory wstawienia tego posta było 20 wyświetleń...
Dla porównania wczoraj do tej pory było około 60...
Nie wiem, może wzrośnie, bo zauważyłam, że godziny wejść bardzo się zmieniły. 
Aczkolwiek na ok. 45 wyświetleń przypada jeden komentarz.
Dlatego myślę, że mnie zrozumiecie. 
Na początek...

3 komentarze = następny rozdział

i mam nadzieję, że ten się spodobał...

niedziela, 28 czerwca 2015

Rozdział XXII: "Uwięziona - udręczona" Część 1

    Zaczęłam płakać zasłaniając twarz dłońmi. Wtrącono mnie do celi. Mnie- przyszłą królową Arendelle. Och, jaka ja byłam naiwna... Mogłam ostrzec mojego ojca. Mogłam go uchronić od śmierci. Pozwoliłam mu się ożenić z kobietą, której w ogóle nie znał. Oczarowała go swoją urodą i owinęła wokół palca. Jak ja mogłam na to pozwolić...     
             
              Dzień pierwszy...
     Obudziłam się z ogromnym bólem pleców. Podniosłam moją ciężką głowę i się za nią złapałam. Dopiero teraz kiedy jako tako trzeźwo myślałam mogłam zobaczyć „wnętrze” mojego „pokoju”, w którym będę przebywać na czas nieokreślony. Ściany, podłogę i sufit nie pokrywała żadna warstwa tynku. Widoczne były tylko duże, ciężkie kamienie, z których zbudowane były lochy. Na ścianie było zawieszone drewniane łóżko na łańcuchach. Ale nie było ono miłe i przyjemne. Na przeciwległej ścianie znajdował się kominek. „Ciekawe czym mam w nim palić?” pomyślałam zgryźliwie. „Sobą?”. W ścianie prostopadłej do tej, na której znajdowało się łóżko widniało małe okno, przez które wpadała nikła ilość promieni nie mających w zasadzie skąd wpadać, bo niebo przykryły szare chmury. I tylko tyle. Miałam okno, łóżko, kominek (, w którym nie miałam czym palić) i kamienie, z których zbudowane były ściany. Co tu więcej opowiadać? Nie było „aksamitnych jak kocie futro” poduszek, ceramicznych doniczek na pięknie kwitnące kwiaty, kapci, które grzały w nogi, ażurowych poszewek na miękkie poduszki i zegarka dającego znać, która godzina. Nic. Tylko cztery puste ściany. „Nowocześnie” znów zgryźliwie pomyślałam. „Minimalizm jest teraz na topie”. Usiadłam po turecku na drewnianym, twardym, wilgotnym łóżku i starałam się nie myśleć o zimnie jakie trzęsło moim ciałem. Wtrącono mnie do celi. Florence stała z mężczyznami, którzy mnie do niej wtrącili. To znaczy... że ona ściągnęła tu te wojsko. Najpierw zjawiła się z armią duchów, teraz- z prawdziwą. Ożeniła się z moim ojcem dzięki swojej urodzie, by zyskać władzę po jego śmierci. Więc to wszystko było ukartowane. Armia ze wschodu zmieniająca się w czarne diamenty, jeniec, ślub. Czarna magia, jaką wyczuła wtedy Hasai to była ona. Na pewno jest wiedźmą. Stworzyła wojsko z tajemniczych, mieniących się istot na tyle słabą, by dało się z nią  wygrać i przejąć wymyślonego „jeńca”. Tak łatwo dałam się oszukać! Jak ja mogłam?! Strażnicy pewnie bardzo się martwili. W końcu nie wracam do domu już drugą noc. Jack... Matko, co z nim będzie? Tak bardzo go kochałam. Nawet ojca i matki razem wziętych nie darzyłam taką miłością jak tego śnieżnego durnia, przez którego zawsze dzieje mi się krzywda. Ale kochałam go pomimo tylu tarapatów, w jakie mnie pakował. Nawet nie mogłam powiedzieć za co darzyłam go takim uczuciem, bo po prostu nie wiedziałam... Nawet nie za urodę. Nie był piękny jak z okładki. Zawsze uśmiechałam się patrząc na jego lekko odstające uszy, a kiedy On tylko to widział zasłaniał je dłońmi i robił się cały czerwony. Nie wiem czy z nerwów, czy z zawstydzenia. Za to miał piękne włosy. Urwałam na chwilę i wzięłam pęczek swoich białych... już szarych włosów w rękę. I miał oczy z rodzaju tych, w które jeśli tylko się zajrzało wybaczało się ich właścicielowi wszelkie przewinienia. Skórę nieskazitelną, jak jedwab wymoczony w lodzie. Z resztą: ja też teraz taką miałam. Jack miał niepohamowane poczucie humoru. Rzucał żartami tak notorycznie, że nie skończyłam się śmiać z jednego tekstu, a zaczynałam z drugiego. Niejednokrotnie wręcz błagałam chłopaka, żeby przestał, ale On jeszcze bardziej się nakręcał. Uciekałam wtedy i modliłam się, żebym nie wybuchła, bo moja pulsująca głowa była niczym tykająca bomba. Ale trzeba przyznać: jeśli działo się coś złego to Jack był najpoważniejszy ze wszystkich. Zawsze trzeźwo myślał, a ja bardzo ceniłam w nim brak paniki i całkowite opanowanie pośród burzy jaka zwykle rozgrywa się przy jakimś nieszczęściu. Nigdy mu nie zapomnę jak się mną opiekował kiedy miałam gorączkę, a potem jak wpadłam pod lód. A co najważniejsze: On był ze mną. Poświęcał mi mnóstwo uwagi, jakiej niegdyś potrzebowałam od rodziców. Z czasem stałam się po prostu: ich córką. Żadnej czułości, jakiej zawsze zazdrościłam Annie. Jeśli chodziło o naukę, zachowanie i maniery wygrywałam z młodszą siostrą i zyskiwałam uznanie rodziców. Ale jak bym się nie starała nigdy nie zaznałam od nich tyle miłości ile moja siostra. Naprawdę zawsze wtedy krzywo na nią patrzyłam. Ale potem myślałam: „Przecież Ona jest twoją siostrą! Nie możesz jej zazdrościć! To nie jej wina, kochaj ją całym sercem” i wszystko wracało do normy. Po prostu się wtedy uspokajałam. To była wina tylko i wyłącznie moich rodziców. Chociaż ich też często usprawiedliwiałam. Może myśleli, że skoro jestem taka „panna idealna” to nie potrzebuję tyle czułości z ich strony ile moja niezdarna, młodsza siostrzyczka? No cóż, nigdy się tego nie dowiedziałam i przypuszczam, że nie dowiem. W każdym mąć razie- nie od nich. Nie żyją. Najpierw mama potem tata. Życie jest okrutne. Wystawiło mnie na ogromną próbę. Przez piętnaście lat miałam święty spokój. Cieszyłyśmy się z Anką jak było wspólne śniadanie w soboty. To było dla nas dopiero wydarzenie! A już tydzień przed corocznym festynem skakałyśmy z radości.  Nagle przez rok poznałam Jack’a, dwa razy mało co nie umarłam, śmierć zabrała moich rodziców, zostałam strażniczką, dostałam moc i wybrał mnie ogromny, biały smok mówiąc coś o czystości duszy. Świetnie, prawda? Tylko mi pozazdrościć. A teraz siedziałam w zimnej dziurze, bo jakaś wiedźma chce zapanować nad moim ukochanym królestwem.
     Nogi mi już zdrętwiały, musiałam trochę się poruszać. Wstałam więc i przeszłam się do sąsiedniej ściany. Na jednym z największych kamieni był wyryty spory napis, którego wcześniej nie zauważyłam „BÓG ODDA MI SPRAWIEDLIWOŚĆ”.
-Miejmy nadzieję...- szepnęłam sama do siebie pocierając dłońmi ramiona, a z moich ust wydobył się pióropusz pary.
Nagle usłyszałam szczęk krat*.
-Witam, witam- odezwał się strażnik i wrzucił mi widłami stok siana- przyniosłem księżniczce, bo rodzina królewska musi mieć zapewnione wygody.- dodał z przekąsem i zamknął wejście.
„Jak bydłu” pomyślałam, a w moich oczach pojawiły się łzy, którym pozwoliłam spłynąć po policzkach. Pewnie jeszcze wiele razy się napłaczę. W końcu łzy będą musiały mi się skończyć. Wzięłam siano i rozłożyłam na „łóżku”. Może będzie mi chociaż trochę wygodniej. Najpierw wrzuciłam wszystko i zadowolona chciałam usiąść, ale... „i tak nie mam zajęcia” pomyślałam. Usiadłam więc na podłodze i zaczęłam układać moją „pościel” słomka po słomce na drewnie. Raz pionowo, raz poziomo tak, że układały się na krzyż. Zajęło mi to mnóstwo czasu, ale chociaż zleciało mi jakoś do wieczora. Kiedy ułożyłam ostatnią słomkę uśmiechnęłam się, bo nawet ładnie to wszystko wyglądało. No i było wygodne i w miarę miękkie. Zadowolona i zmęczona swoją pracą położyłam się spać, by kolejny dzień spędzić zamknięta w czterech ścianach.
*  ja tak to będę opisywać, ale wiecie, że chodzi mi o te pionowe drążki, które znajdują się w więzieniach.

Obiecałam, że będę podawać tytuły filmów lub książek, z których zaczerpnęłam pomysł.
Muszę nadrobić poprzednie rozdziały, więc... do dzieła!
Rozdział I
Balet- cały pomysł na to, żeby główna bohaterka tańczyła ten rodzaj tańca zaczerpnęłam z „Kwiatów na poddaszu”. Istnieje zarówno film (który oglądałam jako pierwszy) jak i książka, którą czytałam (i jestem w trakcie drugiej części „Płatki na wietrze”). Stąd wiem jak opisywać ruchy, jak to wszystko wygląda, jak ktoś się czuje gdy tańczy- wszystko.
Czarnoskóra służba- ten pomysł zaczerpnęłam z filmu „Służące”, który ubóstwiam i który mogłabym oglądać w kółko. Po prostu kocham ten film, ale jest on mało popularny.
April (ulubienica Elsy)- to imię (także czarnoskórej kobiety) z filmu „Sekretne życie pszczół”
Rozdział III
Wzmianka o sukniach z wieloma warstwami i czarownicach- od mojej siostry, która o ile dobrze pamiętam wie to z książki „Salem”.
„Drezdeńskie lalki”- także „Kwiaty na poddaszu”
Rozdział IV
Sen, róża „kwitnąca na przekór mrozom” i trzy krople krwi na śniegu- „Królewna Śnieżka i Łowca”
Rozdział XVIII
Smok- ten pomysł był z filmu „Eragon”
Rozdział XXII
„Bóg odda mi sprawiedliwość”- z filmu „Hrabia Monte Christo”, który też ubóstwiam.


 Narazie chyba tyle, jak widzicie nie we wszystkich rozdziałach kierowałam się tym, co ktoś już stworzył.
A no i jak już pewnie sami zobaczyliście jest już 3000 wyświetleń!!!
Bardzo się cieszę i dziękuję tym, którzy czytają.
Wszystkie filmy i książki oczywiście polecam, naprawdę warto je obejrzeć lub przeczytać.
Teraz postaram się dodawać rozdziały co dwa dni, bo mam duuuużo czasu i super pomysł.
Jakbyście mogli to w komentarzach napiszcie, które książki/filmy czytaliście/oglądaliście, które nie, jakieś wrażenia czy coś w tym stylu.(oczywiście opinie co do rozdziału także mile widziane) 
Do następnego rozdziału!






czwartek, 25 czerwca 2015

Rozdział XXI: "Nie no, nie wierzę!!!"

     Mój ojciec zajrzał do wozu a ja razem z nim. W ciemności jakiś człowiek niespokojnie poruszył nogami zakutymi w kajdany. Nie było widać twarzy jeńca, jedynie  jego sine, chude, pokaleczone i brudne nogi, których część zasłaniała skąpa, szarożółta szata.
-Nie bój się, nie zrobimy Ci krzywdy.- powiedziałam.
Nagle z ciemności zaczęła się wyłaniać smukła twarzyczka najpiękniejszej kobiety jaką w życiu widziałam. Mój ojciec wydawał się być tak samo zachwycony jak ja.
-Jak masz na imię?- zapytał władca Arendelle.
-Florence Panie.- odparła nieco przestraszona kobieta.
-Zabrać ją do zamku!
Ucieszyłam się, że mój ojciec nie jest okrutnym tyranem. Pewnie da tej kobiecie pracę na zamku i mieszkanie gdzieś w okolicy na początek. Uśmiechnęłam się i udałam do zamku. Powiadomiłam służbę (wedle nakazu króla), że będziemy mieli gościa. Służące przygotowały kobiecie pokój, ubrania i kąpiel. Niedługo potem do zamku dotarł mój ojciec wioząc tajemniczego jeńca ze sobą na koniu.
-Elso, proszę, zajmij się tą Panią.
-Chodź za mną.- delikatnie pociągnęłam gościa w stronę wcześniej przygotowanego pokoju.
Kiedy weszłyśmy do pomieszczenia kobieta wydawała się być zachwycona wnętrzem. Uśmiechnęłam się.
-Tu pewnie będziesz mieszkać przez kilka dni.
-Dziękuję.
-Nie ma za co. Tu jest łazienka- odtworzyłam drewniane drzwi po prawej stronie- czeka na ciebie kąpiel, a ja w tym czasie przygotuję Ci ubrania.
Kobieta weszła do łazienki i zamknęła drzwi. Zmęczona usiadłam na łóżku. Zwyciężyliśmy. Powinnam polecieć do strażników i im się pokazać, żeby się nie martwili, ale miałam jeszcze mnóstwo obowiązków. Musiałam się też zająć rodzinami poszkodowanych. Niektórych ciał nie znaleziono i starałam się wesprzeć zrozpaczone babcie, matki i siostry dzielnych mężczyzn, którzy bohatersko zginęli w bitwie z tajemniczą armią ze wschodu. Nie mieliśmy pojęcia skąd przybyli ci żołnierze. Nikt z tamtych stron nie posiadał takiego wojska. Smutno było patrzeć na cierpienie ludzi wywołanych wojną z krajem, którego nie znaliśmy. W szpitalu niosły się okrzyki schorowanych, którym amputowano nogi, wyciągano kawałki mieczy z ich ciała i myto duże, szczypiące rany. Wielu z tych nieszczęśników rzucało się przed oczami mając cały czas te czarne diamenty. Jeszcze inni leżeli spokojnie, a ich tęczówki przybrały szarą barwę budząc grozę u każdego kto tylko na nie spojrzał. Do niektórych jednak przychodziły rodziny. Chłopcy wymachując drewnianym mieczem zadawali mnóstwo pytań.
-Kiedyś będę jak Ty tato! – na te słowa w moich oczach zakręciły się łzy.
 Małe dziewczynki tuliły się mocno do ojca, a ten patrzył na płaczącą żonę, w  której oczach malowała się czysta miłość.
     Kiedy drzwi łazienki odtworzyły się ujrzałam piękną, szczupłą kobietę o długich, blond włosach i pięknych, niebieskich oczach. Miała około 28 lat. Jej nieskazitelną skórę oszpecały tylko nieliczne zadrapania. Wyszła owinięta w ręcznik z mokrymi włosami.
-Proszę- podałam jej sukienkę- załóż to.
Wzięła ode mnie podarunek i wróciła do łazienki. Potem zmęczona położyła się spać, a ja akurat wymykając się z jej komnaty wpadłam na ojca.
-Tato!
-O, Elso! Właśnie  Cię szukałem.
-Hm?
-Bo wiesz, chciałem Ci coś powiedzieć... Chcę ożenić się z Florence.
-Co? Nie! Nie wierzę! Tato, nie możesz!
-Mogę! Jestem dorosły! Zakochałem się!
-Znasz ją niecały dzień! A mama?!
Odpowiedziała mi cisza, więc popędziłam do swojego pokoju. Nie! Jak On mógł?! A mama, która zginęła zaledwie kilkanaście tygodni temu?! Nawet nie zna tej kobiety! Myślałam, że był w mojej matce naprawdę zakochany i, jeśli w ogóle tak się stanie, minie dużo czasu od jej śmierci zanim kogoś znajdzie. Było już późno. Gotowało się we mnie. Wyjechać jutro, czy patrzeć jak biorą ślub? Pomyślałam, że jeśli wszystko będzie dobrze to tacie na pewno będzie przykro, że nie było mnie na jego ślubie, więc przyjdę. Położyłam się do łóżka dalej niespokojna i szybko zasnęłam.
     Od rana trwały przygotowania do uroczystości. Zarówno w zamku jak i królestwie. Całe Arendelle pokryła rażąca biel. Kościół został przepięknie ustrojony. Siedziałam i pilnowałam, by wszystko było zapięte na ostatni guzik. Poprawiałam suknię Florence, a Ona patrzyła na mnie łagodnym, przyjaznym wzrokiem.
-Jesteś piękna.- powiedziałam.
-Dziękuję. Tym bardziej, że to Ty uchodzisz tu za prawdziwą piękność... – spuściłam wzrok- wiem, że brakuje Ci matki, ja tez ja straciłam, gdy byłam młoda. Nigdy jej Ci nie zastąpię, ale czuję między nami więź, czuję, że się zaprzyjaźnimy.
Florence szła powoli przez kościół po czerwonym dywanie ze złotymi wykończeniami. Szłam za nią trzymając jej długą, białą suknię. Odwróciła się na chwilę i posłała mi delikatny uśmiech. Och, ona naprawdę była przepiękna! Widać, że ojciec cieszył się, że jednak zostałam i pomagałam w przygotowaniach do uroczystości. Młoda para złożyła sobie przysięgę, wyszła z kościoła i zgodnie z tradycją objechała dookoła miasto w białej karecie, a mieszkańcy obrzucali ulice kwiatami. Kiedy nadszedł wieczór po uczcie i wesołych tańcach Florence i tata udali się do sypialni. Wiedziałam, co się tam stanie, ale odganiałam od siebie tą myśl. Starałam się bawić. Wreszcie i ja poczułam się znużona. Udałam się do sypialni. Idąc przez długi korytarz dobiegały mnie okrzyki radości i hałas z dołu, gdzie jeszcze wszyscy siedzieli, jedli i bawili się. Kiedy tylko odtworzyłam drzwi leniwie podeszłam do łóżka i ułożyłam się do snu. „Strażnicy pewnie się martwią” pomyślałam. Obudziły mnie jakieś dziwne hałasy. Jakby... szczęk zbroi? Wyszłam powoli na korytarz. Cisza, ale jakby się dokładniej wsłuchać z dworu dochodziły przeraźliwe wrzaski. Pobiegłam nieco dalej. Przez okno wpadało światło płomieni z dziedzińca. Udałam się w stronę komnaty króla i nieco uchyliłam drzwi. Nie! Ojciec leżał na łóżku z sztyletem wbitym w klatkę piersiową. Chciałam już ruszyć w stronę króla, gdy na korytarzu pojawiła się Florence z dwójką mężczyzn przy sobie. Wiedziałam, ze mają złe zamiary. Bałam się. Ostatni raz spojrzałam na ojca i rzuciłam się do ucieczki wzdłuż korytarza. Słyszałam, jak słudzy tej wiedźmy mnie ścigali. Plątaniną korytarzy przerażona wybiegłam na zewnątrz. Nagle obok mnie pojawił się rycerz na koniu i podawał mi rękę. Byłam gotowa do skoku, gdy nagle ktoś złapał mnie w pasie i wlókł w stronę zamku. Wyciągnęłam ręce w stronę rycerza, ale było za późno. Sługa zamknął wrota i ciągnął mnie w głąb zamku. Przerażona z łzami w oczach resztką sił próbowałam się wyrwać. Szarpałam się, szczypałam, gryzłam, wszystko na nic.
-Błagam, zostawcie mnie- mówiłam zrozpaczona.- Błagam....
Zorientowałam się, że jesteśmy w lochach. Mężczyzna wrzucił mnie do celi i zatrzasnął wejście po czym zamknął je na klucz.
-Nie! Proszę, wypuście mnie!- podbiegłam i złapałam się pionowych drążków.- Błagam...- załkałam osuwając się na ziemię. – wypuście mnie...- dodałam ciszej.



Mam nadzieję, że długość rozdziału Was zadowoli. 
Wpadłam na pomysł, żeby pod każdym postem umieszczać tytuł filmu lub książki, z której zaczerpnęłam pomysł umieszczony w danym rozdziale. Wtedy będziecie mogli obejrzeć filmy lub przeczytać książki,a jeśli dany fragment Wam się spodoba to film lub książka pewnie też. 
(Oczywiście jeśli tak to pod kolejnym postem dodam tytuły z poprzednich rozdziałów)
Proszę o odpowiedź, czy taka opcja Wam pasuje. 
Drugie pytanie: Czy chcecie, żebym umieściła na blogu piosenki?
Z doświadczenia wiem, że to czasem trochę denerwuje (dlatego bardzo proszę o szczerość), więc najpierw postanowiłam się zapytać. 
Z przykrością oświadczam, że następny post pojawi się najprawdopodobniej w poniedziałek lub wtorek w związku z moim wyjazdem. 
Jutro zakończenie roku szkolnego. Mam nadzieję, że czerwone paski będą tylko na świadectwie XD. 
Trzymajcie się cieplutko, komentujcie i odpowiedzcie na pytania. 





środa, 24 czerwca 2015

Rozdział XX: "...a może jednak nie"

Nie wiedziałam co powiedzieć. Byłam oszołomiona. Co miałam zrobić? Musiałam to wszystko przemyśleć. Czy jest zagrożenie życia? Czy ta armia jest wielka? Czy obejdą się bez pomocy? Naprawdę nie miałam pojęcia jak postąpić, co o tym myśleć. Poszłam do swojego pokoju patrząc się tępo  przed siebie. Usiadłam na łóżku i wsłuchałam się w tykanie zegara wiszącego nad drzwiami. Tyk, tyk, tyk, tyk.
-Elso... to Twój ojciec, ale.... eh... Mówił, że sobie poradzi....ale, ale jeśli ta armia okaże się mieć przewagę?- mówiłam sama do siebie.- trzeba się rozeznać.
Podbiegłam do szafy, wyciągnęłam bluzę, spodnie i wygodne buty. Trzeba było tam lecieć i sprawdzić, jacy oni są. Szybko zbiegłam z góry i udałam się do Hasai. „Czas lecieć”. Poszybowałyśmy wysoko w górę i udałyśmy się na wschód. Leciałyśmy już od jakiejś godziny. Nagle mój wzrok przykuły ciemne plamki za wzgórzem. „Wyżej, bo nas zauważą”. Byli to dziwni żołnierze, ubrani w czarną , błyszczącą zbroję. Cali pokryci metalem szli równo na zachód. Było ich wielu, a samo spojrzenie na nich budziło grozę w moim sercu. Nie odzywali się do siebie, słuchać było tylko mocne tupanie kilku tysięcy nóg w jednym momencie. Wyglądali jak przykryci czarnymi diamentami. W świetle słońca ich wypolerowane zbroje mieniły się jak brylanty.  Maszerowali w kilku prostokątach. „Jest ich za dużo” „Tak, ale to nie są zwykli rycerze. Czuję tu czarną magię” odparła smoczyca. „Czas wracać do domu Hasai”.
     Kiedy wróciłyśmy strażnicy chodzili zdenerwowani po pokoju co jakiś czas coś szepcząc.
-Elso!- wykrzyknął Jack i podbiegł do mnie- gdzie byłaś?
-Na zwiadach, co się stało?
-Nie widzieliśmy jak wyszłaś z pokoju i bardzo się o Ciebie martwiliśmy- powiedział North.
-Dobrze, przepraszam, byłam pod wpływem emocji.
Nastała chwila ciszy, a wszyscy zdawali się czekać na coś z mojej strony.
-Iiii...- odparła wróżka.
-I co?- zapytałam.
-I co z tą armią? Jaka ona jest?
-Och, jest ogromna. Mają wytrzymałe, czarne zbroje, wyglądają strasznie.
-Ile konkretnie?- odparł Mikołaj.
-Kilka, kilkanaście tysięcy.
-To nie dużo.
-W porównaniu z siedmiotysięczną armią Arendelle?! Nie mają szans! Musimy im pomóc!
-Elso... jeszcze o jednaj zasadzie Ci nie powiedzieliśmy.- zaczął North spoglądając na strażników- Otóż nie  możemy się mieszać w sprawy dorosłych jeśli ich czyny nie zagrażają światu.
-Ale, ale...
-Elso. Można pomagać, o ile osoba, której niesiesz pomoc jest dla Ciebie kimś bliskim. Ty możesz walczyć, ale my nie.
Spuściłam głowę.
-Więc ja będę walczyć.
-A my pomożemy Ci się przygotować- odparła Ząbek.
- Zaczynamy od jutra, dziś idziemy spać, jest późno- powiedział Zając.
Wszyscy mruknęli na zgodę i rozeszli się do swoich pokoi. Tej nocy Jack spał ze mną przytulając do siebie moje trzęsące się ciało.
-Wiem, że się martwisz, ale dacie radę. Naprawdę chciałbym Ci pomóc.
-Już pomogłeś- powiedziałam przez łzy.
-Jak?
-Nauczyłeś mnie panować nad mocą.
Chłopak tyko mocniej mnie przytulił, a ja po chwili zasnęłam w jego ramionach.
     Każdy wstał rano zadręczony myślą o bitwie, w której tylko ja stanę do walki. Zjedliśmy śniadanie w ciszy przerywanej uderzeniami sztućców o talerze. Od ósmej zaczęłam ćwiczyć z białowłosym panowanie nad mocą. O jedenastej odbyła się kolejna lekcja, którą dawała mi Ząbek. Uczyła mnie ona płynnego lotu i uników. Kolejne zajęcia odbywały się z North’em około czternastej. Mikołaj pokazywał mi jak władać mieczem i nawet dał mi jeden ze swoich. Piasek i Zając udzielili zaledwie kilka rad.
     Kolejne dni mijały mi na ćwiczeniach. Yeti szykowały dla mnie i Hasai mocną zbroję. Z mojego pokoju wychodziłam o siódmej rano i wracałam o dwudziestej zlana potem i zmęczona. Zostawała mi tylko odprężająca kąpiel i ciepłe łóżko, które szybko wprawiało mnie w sen. W ostatni dzień przygotowań mogłam odpocząć i nabrać siły do walki. Jednak nie dałam mojemu umysłowi szansy nawet na chwilę odprężenia. Ręce cały czas się trzęsły, a głowa pulsowała. Poszłam do pracowni, w której wisiała zbroja moja i Hasai. Miałam ją zobaczyć pierwszy raz, ale musiałam udać się na najwyższe piętro, gdzie znajdowała się jedna z największych pracowni rozpościerających się na całą wielkość budynku. Kiedy odtworzyłam drzwi moim oczom ukazały się dwie zbroje przydzielone dla mnie i Hasai. Płaty metalu nakładające się na siebie i wytrzymałe pomimo lekkości. Domyślałam się, że to magiczny materiał. Miałam w nim dużą swobodę ruchu, choć na pierwszy rzut oka mogło się wydawać, że noszenie tej zbroi będzie bardzo niewygodne. Hasai też dobrze czuła się w tym materiale.
     Ułożyłam się wygodnie w łóżku myśląc „a co by było gdyby?”. Co się stanie jeśli stracę także ojca? Co się stanie jeśli przegramy? Co jeśli zginę...? Próbowałam zasnąć, ale tylko przerzucałam swoje ciało z boku na bok. Wreszcie pogrążyłam się w świecie snów.
    Od rana wszyscy chodzili jak na szpilkach. Koło mnie stali strażnicy i pomagali mi założyć zbroję. Wiążąc plątaninę sznurków przypominali mi materiał, jaki starali się mi wpoić w ciągu ostatnich dni.
-Elso...- białowłosy złapał mnie za rękę- kocham Cię, pamiętaj. Wróć, dla mnie.
-Wrócę Jack, ja też Cię kocham.
Ruszyłam w stronę Arendelle. Nasze wojsko akurat wychodziło z miasta na spotkanie z nieprzyjaciółmi.
-Ojcze!- zsiadłam z smoka i wtuliłam się w króla.
-Elso, co Ty tu...?
-Przyszłam Ci pomóc.
-Ale Elso....
-Nie tato. Ja Ci pomogę, to moje królestwo. Pozatym teraz raczej trudno mnie zabić.
Wsiadłam na smoczycę i wzbiłam się w powietrze. Leciałem nad naszym wojskiem. Na czele jechał rycerz z flagą Arendelle czyli złotym kwiatem na zielono-fioletowym tle. Zza wzgórza wyłoniła się armia wroga licząca kilkanaście tysięcy czarnych rycerzy odzianych w błyszczące zbroje. Maszerowali jak wtedy, kiedy pierwszy raz ich widziałam. Przed spotkaniem się wojsk wyleciałam nieco do przodu. Hasai zionęła lodowym promieniem, który powalił żołnierzy w prostej linii. Odtworzyłam oczy ze zdumienia! Rycerze zamieniali się w czarne, błyszczące diamenty. Wszyscy spojrzeli na siebie pytającym wzrokiem.
-Co to u licha jest?!
-Nie wiem, ale odeślijmy te diabelskie nasienie z powrotem do piekła!
Wszyscy ruszyli do ataku. Zarówno ja i Hasai używałyśmy swoich umiejętności. Ale smoczyca mogła zionąć lodem tylko wtedy, gdy w pobliżu nie było naszych. Podczas walki strzelałam lodem w serca wrogów powalając ich jednym, celnym promieniem. Bitwa nie trwała długo, ale zginęło wielu naszych. Kiedy ostatnie czarne diamenty opadły na ziemię usłyszałam krzyk zwycięstwa. Ale każda wojna niesie straty. Większe lub mniejsze. Rycerze wlekli poranione i brudne ciała umarłych na długich saniach do królestwa, by ich bliscy mogli ich godnie pochować. Poleciałam tam na chwilę w ogromnym wozie niosąc kilkanaście poobijanych ciał. W mieście panowała absolutna cisza. Kiedy tylko wylądowałam na ulicę wybiegło mnóstwo ludzi. Garstka z nich trzymała w ramionach swoich mężów, synów wnuków. Całe rodziny wylewały morze gorzkich łez nad śmiercią ukochanej osoby. Nie mogłam na to patrzeć, wróciłam na pole walki, gdzie reszta została przejrzeć zapasy wroga.

-Królu!- mój ojciec odwrócił się w stronę wozu przykrytego materiałem- mieli jeńca!
Trochę krótki, ale następne będą dłuższe.
Czekam na wasze opinie. 

wtorek, 23 czerwca 2015

Rozdział XIX: "Moja praca jak każda inna..."

Kolejne miesiące mijały spokojnie, nikt zbytnio nie zawracał nam głowy. W wolnych chwilach pomagałam Ząbek w zbieraniu zębów, a konkretnie w ich zabieraniu. Małe kopie wróżki zbierały mleczaki i wrzucały je do worków. Ich wielkość nie pozwalała im na uniesienie takiego ciężaru, więc zajmowałam się tym ja i Hasai. Listopad zbliżał się wielkimi krokami, więc zaczynałam już projektować zabawki dla North’a.
-Co to?- wparował Jack do mojego pokoju. Aż podskoczyłam!
-Wejście smoka czy co?!- odparłam z wyrzutem- mało zawału nie dostałam.
-Oj przepraszam kochanie...
Jack powoli do mnie podszedł, a ja splotłam ręce na piersi.
-Spójrz na mnie...- powiedział słodko.
-Nie!
-No spójrz...
Kiedy wreszcie zdecydowałam się podnieść wzrok zobaczyłam te jego błękitne oczy...
-Oj no dobra...-powiedziałam zawieszając Jack’owi ręce na szyję- te twoje cholerne oczy!- dodałam zła i zetknęłam się z białowłosym nosami.
Byłam naprawdę wściekła. Te śliczne, piekielne, łagodne, okropne, cudne, ohydne, lśniące niczym gwiazdy, cholerne oczy!
-Eh... szkoda, że ja tak nie umiem...
-Czego?
-Tak zamrugać i już przestajesz się złościć.
-Przecież jak tylko na Ciebie spojrzę nie umiem się gniewać!- chłopak objął mnie w talii, podniósł i okręcił się ze mną wokół własnej osi.
Pocałowaliśmy się i czule przytuliliśmy, a potem stwierdziłam, że muszę wracać do pracy.
-A nie mogę zostać z Tobą?
-Nie!- odparłam szybko i stanowczo zasiadając przy biurku.
-Spójrz na mnie...
Odwróciłam głowę.
-Nie Jack’u Froście.- powiedziałam z chytrym uśmiechem.
-Dobra, dobra już idę... Panno idealna.
-Że co proszę?- uniosłam jedną brew.
-Nic...
-Tak też mi się wydawało.
Bardzo miło też było przysłuchiwać się kłótniom strażników. W końcu, można powiedzieć, że stałam się w stu procentach jedną z nich, bo zaczęłam się z nimi sprzeczać.
-North... nie mam na to czasu!
-A co masz teraz do roboty....
-E.. e, e- zająknął się Zając.
-Nic!- ryknął uradowany Mikołaj podnosząc przy tym brwi.
-Możecie w końcu przestać?- zapytała wróżka.
-Ząbek, próbujemy się kłócić, nie widzisz?
-No tak, ale wiecie, nie każdy pracuje tylko jeden dzień w roku...- odparłam splatając ręce na piersi. Miałam ze sobą trójkę wspólników, którzy poszli w moje ślady i zrobili groźne miny.-No bo wiesz...- odparłam chytrze obchodząc North’a dookoła- Ja i Jack- ucałowałam białowłosego w policzek- mamy co robić cały rok, zawsze gdzieś na świecie jest teraz zima, piasek co noc rozsyła sny, a Ząbek ciężko pracuje także każdego dnia, więc... hm... macie najlżejszą pracę.- zakończyłam.
-Nie! Wiesz ile trzeba robić zaraz przed świętami?!- wykrzyknął Zając- słuchaj babo, ten towar szybko się psuje...
Można by tak się kłócić w nieskończoność. Uwielbiałam te sprzeczki, kochałam też grozę w oczach zebranych kiedy przywoływałam Hasai, a Ona była zdolna jednym oddechem zamrozić ich wszystkich po kolei. Stałam się troszkę taką „wyrachowaną czarownicą” i w sumie to wiedźmą i tak już byłam.
-Kobiety... Ciągle swoje....- odparł pewnego dnia Zając wymachując bumerangiem.
-Ty przeciwko mnie?- zapytałam Jack’a stojącego tym razem po stronie strażnika Wielkanocy- Jaaaack.... –zaczęłam słodko, śpiewnym głosem nieco przekręcając głowę- Jaaack- dodarłam jeszcze słodziej kładąc białowłosemu ręce na moich biodrach. Potem namiętnie pocałowałam chłopaka- to jak będzie? – Jack mocno się we mnie wtulił i jeszcze bardziej objął. Zachciało mu się czułości.- To jak będzie?
-Jestem po twojej stronie...- odparł czule białowłosy całując mnie po szyi.
Poszliśmy na górę do pokoju, bo kiedy tak staliśmy North zaczął gwizdać pod nosem. Zając był jak małe dziecko, udawał odruchy wymiotne. Piasek miał nad głową wielkie serce, a Ząbek przyglądała nam się szeroko uśmiechając. Wchodziliśmy po schodach. Trzymałam Jack’a za rękę i szłam jako pierwsza.
-Tylko tam grzecznie- odparł groźnie North wymachując przy tym palcem.
-Co ty masz na myśli?!
-nom, Em.....- zająknął się Mikołaj.
Wysunęłam bardziej głowę i szerzej odtworzyłam oczy wyczekując odpowiedzi.
-Widocznie zapomniałeś....- udałam zrezygnowaną.
Kiedy weszliśmy do pokoju Jack zamknął drzwi na klucz.
-Ty mała jędzo- dostałam śnieżką w twarz- ale się zrobiłaś wyrachowana! Okropna jesteś!
Zostałam zbombardowana białym puchem. Na początku bardzo się śmiałam, ale nagle poczułam coś spływającego po policzku. Przetarłam dłonią po twarzy. Krew!
-Jack....- powiedziałam cicho.
-Elsa!- chłopak szybko do mnie podbiegł i posadził na łóżku. -Aj...Przepraszam... – odparł troskliwie białowłosy- widocznie w mojej śnieżce był lód i wbił Ci się w oko, zaraz go wyciągnę.
Jack podniósł rękę do góry i wyjął swoją mocą kawałek lodu z mojego oka.
-Widzisz, zawsze mi robisz krzywdę..- zaśmiałam się.
-Elso powinnaś zamknąć oczy i dać im odpocząć.
-Zgoda.. Ale! Ale zostań ze mną dobrze?
-Oczywiście.
Oboje się położyliśmy i obudziliśmy się dopiero rano. Kiedy uniosłam powiekę po odłamku nie było już śladu.
-Jesteś śliczna Elso, nigdy nie spotkałem aż tak pięknej kobiety. No chodź tu.- Jack złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę łóżka, a potem złapał w pasie i przycisnął do materaca.
Mocno wtuliłam się w chłopaka.
-Kocham Cię.
-Ja też Cię kocham...
Leżeliśmy tak długo.
-Jaack..
-Hm?
-Tobie też tak się nie chce ruszyć z miejsca?
-Yhm...
-Ale musimy wstać...- odparłam delikatnie się podnosząc i udałam się do toalety.
Włosy zaplotłam w warkocz i przełożyłam go przez lewe ramię. Założyłam moje buty na obcasie, spodnie i bluzę.
-Łał.... ślicznie wyglądasz- powiedział białowłosy kiedy wyszłam z łazieki.
-Też mi nowość- zadarłam wyżej głowę i wyszłam z pokoju.
Zeszłam po schodach i zasiadłam przy długim stole. Teraz jadaliśmy razem zarówno kolację jak i śniadanie. Wszystko zawsze było pyszne. Bałam się, że moja figura nieco „ucierpi” na tych wspólnych posiłkach, ale mogłam jeść ile chciałam i moja waga nie podniosła się nawet o jeden gram.
-No, a North się odchudza od trzydziestu lat.- odparł kiedyś roześmiany Jack.
Prawdę mówiąc nie pozwalałam sobie na czułości w towarzystwie innych. To jak najbardziej nie wypadało. Nie każdy lubi patrzeć jak dwie osoby mało co się nie połkną. Nigdzie dobrze wychowana osoba nie będzie się tak zachowywała. Nigdy nie pozwoliłabym sobie na taki zawrót głowy, że miałabym wszystkich gdzieś z powodu miłości. Człowiek powinien się uczyć, że nie zabiera się jednej osobie uczucia i nie obdarowuje nim drugiej. Powinno się mieć kontakt z wieloma osobami, bo po stracie tej jedynej to my będziemy sami i nikt nie będzie chciał z nami nawet porozmawiać.
     Wolne chwile spędzałam z Jack’ iem lub Hasai. Uczyłyśmy się latać i wykonywać różne manewry, bo nigdy nie wiadomo kiedy trzeba będzie walczyć. I chodź wojna to okropna sprawa może będzie mi pisane w którejś wziąć udział. Jack też mi pomagał, ale z opanowaniem mocy. W sumie on miał swoją już 150 lat, a ja zaledwie kilka tygodni. Od podstaw przeszłam do momentu, kiedy pokonałam białowłosego w pojedynku.
-Dałem Ci fory...
-No pewnie, inaczej bym na pewno nie wygrała...- kręciłam głową udając bardzo przekonaną.
-Sarkastyczny wąż...
     Pewnego dnia zdarzyło się jednak coś, co mną mocno wstrząsnęło.
-Elso!- North wpadł z hukiem do mojego pokoju- chodź na dół.
Popędziłam szybko za Mikołajem. Wszyscy inni strażnicy już znajdowali się w pomieszczeniu.
-Co się stało?- odparłam zaniepokojona.
-Elso, właśnie dostaliśmy wiadomość od strażników wschodu, że za jakieś trzy dni armia dotrze do twojego królestwa.
-Ta, o której mówił mi ojciec?
-Tak... właśnie ta...



Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału.
Chciałam baaardzo podziękować za komentarze pod ostatnim postem. Podniosłyście mnie na duchu.
Chciałam też podziękować za liczbę wyświetleń, codziennie jest ich około stu.
Wiem, że dla większości pewnie to niedużo, ale dla mnie to ogromna liczba, więc bardzo się cieszę.
Z przykrością oświadczam, że kolejne rozdziały chyba będą rzadziej dodawane.
Nie bójcie się! Jest wena, jest super pomysł, który zwali Was z nóg.
Ale mam po prostu ciężki czas i... i muszę się nad czymś bardzo zastanowić.
Bo życie jest pełne wyborów prawda? 
Mam nadzieję, że rozdział się podobał no i... do następnego posta. 

niedziela, 21 czerwca 2015

Rozdział XVIII: "Najlepsze zostawia się na koniec..."


     Witam moich kochanych czytelników! Z okazji urodzin naszej głównej
bohaterki (tak, dziś 21 czerwca) mam dla Was 
niesamowity rozdział, pełen niespodzianek. Mam nadzieję, że mój pomysł się spodoba.
Miłego czytania!

    Z zachwytem przeglądałam się w lustrze z każdej strony. Delikatnie dotykałam mojej twarzy nie wierząc, że mogła stać się aż tak cudowna. Moja cera była gładka, delikatna i pozbawiona wszelkich niedoskonałości. Nie posiadałam żadnych przebarwień na mojej bladej skórze. Byłam... przepiękna. Nawet jeszcze bardziej wyszczuplałam, a moja talia przybrała wyraźne wcięcie, węższe niż niegdyś, przed zmianą. W każdym aspekcie byłam idealna. Przeszłam się kawałek. „Trochę będzie mi niewygodnie zawsze chodzić w takich butach” pomyślałam. Zaraz potem przekonałam się jednak, że to nic trudnego, moja noga nawet się nie zachwiała podczas marszu. Chodziłam cały czas wyprostowana, nie byłam już w stanie zmusić kręgosłupa do skrzywienia się, nie potrafiłam już chodzić zgarbiona jak większość społeczeństwa. Po prostu nie mogłam! Odwróciłam się w stronę podestu w kształcie okręgu, na którym zaszła moja przemiana. Stała na nim błękitna walizka z wzorkiem w śnieżynki. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, a potem podeszłam do kufra, wyciągnęłam rączkę i zaczęłam pewnym krokiem zmierzać do drzwi. Gotowa na opinie innych. Gotowa na nowe życie. Kiedy już prawie złapałam za klamkę poczułam coś dziwnego. Ściana zrobiła się jaśniejsza, a mój cień pociemniał. Zamarłam na chwilę. Powoli odwróciłam się w stronę światła. Wydobywało się ono z wrót osadzonych na ścianie równoległej do tej, na której znajduje się wejście do salonu. Blask wyraźnie odznaczał kontury zamkniętych drzwi. Ściągnęłam brwi i zaczęłam zmierzać w przeciwną stronę zostawiając walizkę przy ścianie. Zastanawiałam się gdzie wyjdę i co tam jest.
     Powoli przekręciłam klamkę i poczułam przyjemny chłód. To chyba drzwi na zewnątrz. Kiedy już wyszłam z budynku blask, przez który byłam zmuszona mrużyć oczy, ustał. Kilkukrotnie zamrugałam pozwalając moim źrenicom się rozszerzyć. Pośród grubych płatków śniegu opadających leniwie na ziemię stał ogromny smok. Gad miał biały kolor i dumnie prężył się przede mną ukazując swoje atuty. Przestraszyłam się, nieco skuliłam i bacznie obserwowałam każdy ruch bestii. Po chwili jednak spojrzałam w jej oczy. Były błękitne i patrzyły na mnie przyjaźnie, łagodnie. Nieco się wyprostowałam i powoli wysunęłam trzęsącą się rękę w jej kierunku. Smok zbliżył się do niej, a ja zamknęłam oczy. Nagle poczułam dotyk gładkich łusek na mojej dłoni. Niepewnie uniosłam powieki i zobaczyłam smoka dotykającego łbem mojej ręki. Powoli dołączyłam drugą dłoń i spojrzałam bestii prosto w oczy. Uśmiechnęłam się i nabrałam pewności siebie. Nagle śnieg ustał i padło na nas jasne, srebrne światło księżyca. „Mam na imię Hasai*”- usłyszałam kobiecy, nieco ochrypły głos**.  „Czytasz mi w myślach?” „Tak i jestem tu, by godnie dotrzymywać Ci towarzystwa” „A-ale jak?” „Kryłam się pod ziemią przez tysiące lat, aż wreszcie obudziła mnie twoja czystość duszy bijąca silną aurą, jestem”. Uśmiechnęłam się szeroko. Byłam bardzo zaskoczona. Ja? Czystość duszy? Obeszłam powoli, teraz już wiedziałam, smoczycę. Miała cztery silne, krótkie łapy zakończone szarymi, krótkimi, ostrymi szponami. Długą szyję  wyginała z gracją niczym łabędź. Od kącików oczu i dolnej szczęki ciągnęły się długie na metr, ostre kolce, które były niczym spłaszczone sople w jaskiniach umieszczone równolegle do pyska. Dolną szczękę także chroniły, krótsze już, nieco okrągłe kolce. Na końcu nieco podłużnego łba widniały dwa otwory, z których wydobywała się para. Ciało Hasai było pokryte gładkimi aczkolwiek bardzo twardymi łuskami w kolorze perłowym, gdzieniegdzie jasnoszarym i jasnoniebieskim. Na ogromnych skrzydłach łuski stopniowo się wydłużały przypominając pióra ptaka.
-Jesteś piękna- odparłam z fascynacją.
„Dziękuję”. Smoczyca posiadała też bardzo długi ogon spłaszczony na końcu i podzielony na trzy części, z których dwie tworzyły kąt 180 stopni, a trzecia przedzielała ten kąt na pół. Pierwsza część miała 180 stopni, a dwie pozostałe, znajdujące się na górze- po 90 stopni. Zakończenia ogona były niczym małe haczyki, które, domyślając się, bardzo boleśnie wbijały się w skórę i wyrywały jej kawałki. Delikatnie pogłaskałam Hasai po szyi.
-Naprawdę jesteś piękna.
„Dobra, dobra, koniec tych pochlebstw, pora polatać” Niepewnie spojrzałam na grzbiet smoczycy, który był jedynym miejscem bez łusek. „No wskakuj!”-dodała Hasai radosnym tonem i trochę się pochyliła. Zajęłam miejsce na grzbiecie i mocno złapałam się szyi smoczycy, a ta chwilę potem wzbiła się w powietrze. Poczułam mocne uderzenie wiatru o moje barki. „Trzymasz się?”. Nie miałam pojęcia, że smoki mogły aż tak szybko latać! Nawet Jack nie dorównywał Hasai prędkością. Porywisty, północy wiatr we włosach był czymś niesamowitym, a smoczyca zdawała się płynąć w powietrzu. Po krótkim locie zdecydowałyśmy wspólnie, że pora pokazać się strażnikom. Podleciałyśmy do głównego wejścia, w których na pewno nikt się mnie nie spodziewał. Zapukałam radośnie. Drzwi odtworzył nie kto inny jak North.
-Zawołaj wszystkich na zewnątrz.
-Ale...
-Zawołaj.- odparłam spokojnie, ale z lekkim naciskiem.
Mikołaj tylko pokiwał głową, a ja, dalej z uśmiechem wlepionym na twarz, cofnęłam się. Nagle przez drzwi zaczęli wychodzić zmęczeni goście, którzy ożywiali się w jednej sekundzie, gdy tylko zobaczyli Hasai. Pierwszy wyszedł Jack, którego oczy przybrały nienaturalnie ogromny rozmiar (ale w granicach normalności, bez oczu na pół twarzy XD).
-Elso, jesteś piękna- odparł chwilkę przed spotkaniem się naszych warg.
-Obie jesteśmy piękne.- powiedziałam już po pocałunku patrząc na smoczycę. 
Wszyscy byli zadziwieni podarunkami od Księżyca. Nikomu jeszcze nie pozwolił posiadać aż tak wielkiej władzy. Hasai okazała się nieco nieufna i każda próba dotyku przez kogoś innego niż ja kończyła się pokazaniem jej pięknych, białych, ostrych kłów. „Łapy przy sobie”. Kiedy już wszyscy inni strażnicy udali się do swoich domów i królestw zaprowadziłam Hasai do garażu na sanie North’a, bo tylko tam mogła się zmieścić. Następnie poszłam do swojego pokoju nie zapominając o  błękitnej walizce w białe śnieżynki. Kiedy weszłam do pokoju bardzo chciało mi się spać. Niestety czekała mnie jeszcze długa kąpiel, po której zrobiłam się jeszcze bardziej senna. Potem musiałam wyszczotkować moje długie, śnieżnobiałe włosy i umyć zęby. Wybiegłam z łazienki jak opętana, owinięta w ręcznik, z szczoteczką w buzi, bo nagle przypomniałam sobie o podarunku. W środku walizki znajdowała się koszula nocna, kilka par dwuczęściowych pidżam, wygodne buty, bluza, kilka bluzek i spodni. Ciągle przeglądałam rzeczy i w końcu doszłam do wniosku, że to musiała być magiczna walizka, bo mogłam tam włożyć całą rękę. Na samym dnie znajdowała się szczotka do włosów, lusterko, kilka spinek, gumek do włosów i szczoteczka do zębów. Oczywiście zarówno ubrania jak i inne prezenty były w kolorach: białym, błękitnym, srebrnym, fioletowym i perłowym. Bardzo się ucieszyłam, bo były to moje ulubione barwy. Szybko wróciłam do łazienki z pidżamami w ręku, przepłukałam jamę ustną i się ubrałam.
-Nareszcie spać- powiedziałam cicho, sama do siebie, po czym padłam na łóżko i nawet nie zdążyłam dobrze się przykryć kołdrą, gdy już zasnęłam.
Kiedy odtworzyłam oczy do mojego pokoju wszedł Jack.
-O, nareszcie śpiąca królewno. Jest już po dwunastej, bałem się, że będę musiał Cię pocałować, żebyś się obudziła. Chodź na śniadanie, a raczej to, co z niego zostało.
Powoli wstałam i udałam się do łazienki. Po piętnastu minutach byłam gotowa. Ubrałam czarne rurki i białą, grubą, puchatą bluzę z dużym kapturem i bąbelkami, która przypominała mi tą, którą kiedyś wyczarował mi Jack. Zeszłam na dół po schodach śmiejąc się w myślach, że pewnie ze śniadania niewiele zostało. Kiedy spojrzałam przed siebie ujrzałam wielki stół, a na nim mnóstwo pysznych rzeczy.
-Wszystkiego najlepszego!- odparli strażnicy chórem.
-Ale z jakiej to okazji?
-Eeee.....- podrapał się po głowie North- no bo „witamy nową strażniczkę” było za długie, a „wszystkiego najlepszego” chociaż nam równo wychodziło...
Zaśmiałam się cicho zakrywając usta dłonią i usiadłam do stołu. Moje oczy na pewno chciałyby spróbować wszystkiego po kolei, ale żołądek odmówił im posłuszeństwa i nie chciał zjeść więcej niż trochę jajecznicy, jedną kanapkę i budyń czekoladowy. Nagle przestałam jeść.
-Co się stało Elso?- zapytała Ząbek.
-Hasai... co ona będzie jeść?- zastanawiałam się.
No bo nie naje się nawet gdybym jej dała dziesięć kurczaków, warzyw pewnie nie tknie... Co miałabym jej dać?
-Sama poleciała na polowanie.- uspokoił mnie Jack.
„Hasai... wracaj już” Jedzenie było przepyszne. Uśmiechałam się na myśl, że strażnicy tak mnie witają, że chcą mnie w swoim gronie. Zamierzałam nie siedzieć bezczynnie i pomagać im w dawaniu dzieciom nadziei. Ponadto zdaniem North’a miałam doskonałe pomysły na zabawki i mogłabym dla niego projektować prezenty na Boże Narodzenie. Chciałam też pomagać biednym, chodźmy moją mocą, która zdawała się mieć większy potencjał od tej Jack’a. Nagle o okna obił się śnieg. „Jestem”, usłyszałam i uśmiechnęłam się.
-Dziękuję za posiłek, jesteście kochani.
Wyszłam na zewnątrz i przytuliłam się do smoczycy na powitanie. „Zaczynamy lekcję latania?” W odpowiedzi tylko się uśmiechnęłam i wskoczyłam na grzbiet Hasai, a ta wzbiła się w powietrze. Robiła piruety i opowiadała mi o sztuczkach wykonywanych przez jeźdźców podczas walki. Była
bardzo mądra. Inteligencją wydawała się znacznie mnie przewyższać. Hasai pokazała mi też coś niezwykłego. Był to przykład silnej więzi między smokiem, a jego jeźdźcem. „Spójrz teraz”. Kilkukrotnie zamrugałam. O mój dobry Boże! Widziałam całkiem inaczej! Kiedy tylko chciałam mogłam zajrzeć wewnątrz każdego liścia. Mogłam widzieć każdy zakątek lasu, jaki chciałam. Kiedy tak widziałam moje tęczówki miały taki kolor jak oczy mojej smoczycy.
-To niezwykłe- odparłam zdumiona.
„Tak, zgadzam się w stu procentach”. Latałyśmy tak kilka godzin. Bardzo bolały mnie nogi, ponieważ mięśnie musiały być cały czas napięte. Ale pomimo wycieńczenia uśmiechałam się, bo to było wspaniałe. Ja i Ona stanowiłyśmy jedność szybującą w powietrzu. Dzięki niej słyszałam soki pulsujące w drzewach i śpiew każdego, najmniejszego ptaka nucącego w głębinach lasu. Powiew świeżego, arktycznego powietrza wypełniał moje płuca. To było moje życie. Do tego byłam powołana od urodzenia. Do bycia strażniczką. 
*Imię naszej smoczycy czyta się tak, jak się pisze. Dodatkowo akcent pada na pierwszą sylabę.
**Głos i zachowanie naszej Hasai są bardzo podobne jak Saphiry z Eragona (film, polecam). 

Mam nadzieję, że Wam się podoba taki tok wydarzeń. Zaskoczeni?
Przeczytałam wszystkie artykuły w wikipedii o smokach. I dużo opisów w internecie, żeby wiedzieć jak to mam wszystko ubrać w słowa (miejmy nadzieję, że mi się udało). 
Bardzo dużo się napracowałam, także nad rysunkiem.
Uwierzcie, przetrząsnęłam cały internet w poszukiwaniu imienia dla smoczycy.
Najbardziej podoba mi się Saphira, ale moja duma nie pozwoliła mi na nadanie smoczycy
takiego imienia, jakie jest w filmie, musiałam mieć coś innego.
Najchętniej zapytałabym Was o zdanie, ale nie chciałam, żebyście się domyślili.

Moim stałym czytelnikom baaardzo dziękuję za wsparcie, komentowanie, dawanie mi energii. Niejednokrotnie przez wasze komentarze się poryczałam, po prostu, ze szczęścia. Nikt wcześniej aż tak nie doceniał mojej pracy, wydawało mi się, że piszę przeciętnie. Dzięki Wam ciągle się uśmiecham. Z każdym nowym wyświetleniem przybywa mi energii, a gdybym z każdym wyświetleniem miała się coraz bardziej uśmiechać to mój uśmiech byłby dosłownie od ucha do ucha.

Dziękuję więc Matyldzie, Korze, Yuki, Puli, Layli, Hikaru, Oli (przy Twoich komentarzach zawsze ryczę), Girl of Fire i innym, którzy się nie podpisują, ale też dostarczają mi energii.
I dziękuję też wszystkim tym, którzy czytają, ale nie dodają komentarzy. 

Ostatnio, powiem szczerze, trochę się niepokoję. Ilość komentarzy się zmniejsza. A jeśli już to dodają je zwykle te same osoby (którym jestem dozgonnie wdzięczna).

Nie wiem, czy to dlatego, że przestaliście je po prostu dodawać czy przestaliście do mnie zaglądać. Jeśli to pierwsze to nie mam pretensji, schemat komentarza zawsze jest taki sam, ale byłoby mi bardzo przykro, jeśli ta druga wersja okazałaby się prawdziwa. Więc, ten jeden raz, proszę wszystkich bez wyjątku, o dodanie komentarza z głośnym "Ja jestem!". 
Jeśli chcecie jako anonimowy to nie ma sprawy, proszę tylko o podpis: imieniem, pseudonimem, imieniem, jakie chcielibyście mieć (na moim blogu można zmyślać ile wlezie: "fikcja literacka" jak to mawiała nasza pani polonistka z podstawówki). 
Wiem, ,że to głupie, ale jeśli lubicie tego bloga:
Proszę, zróbcie to dla mnie.