piątek, 31 lipca 2015

Rozdział XXXIII: "Elsa... zaczynamy nowe życie"


Ten rozdział dedykuję Puli z bloga Serce skute lodem
Za wsparcie i siłę, jaką mi dajesz...

     Skierowałam się w stronę schodów i zbiegłam po nich bez słowa mijając North’a i Ząbek, którzy ze zdziwieniem zmierzyli mnie wzrokiem. Udałam się szybko do garażu, a moje buty wystukiwały w drewnie rytmiczny, silny dźwięk. „Hasai, do Roszpunki”. Wzbiłyśmy się w powietrze. Zimny powiew wiatru uderzył w moje barki, a łzy nie wiadomo kiedy spłynęły mi po bladych policzkach. Pośpiesznie otarłam je ręką, a potem głośno i płytko zaczerpnęłam powietrza. Och.... co ja narobiłam? Jestem okropna... Zraniłam go.... ale... ja i Jasper naprawdę nic nie robiliśmy. Tak bardzo kochałam Jack’a. Przed oczami przeleciały mi wszystkie nasze wspólnie spędzone chwile. Gdy włosy mi się mocno naelektryzowały od czesania i białowłosy stwierdził, że uderzył we mnie piorun. Nasze pierwsze spotkanie gdy uchronił mnie od wymazania mi pamięci. Gdy się wygłupialiśmy i gdy siedzieliśmy do czwartej nad ranem popijając herbatę i rozmawiając o wszystkim. Ale zaraz potem przypomniałam sobie mój wypadek... uh.... On się za to nadal obwinia... Właśnie dlatego musieliśmy to zakończyć... Krzywdziliśmy się nawzajem i nie mogliśmy ze sobą być- dla dobra nas obojga. Ale najgorsze jest to, że będziemy się codziennie widzieć, a za każdym razem gdy spojrzymy sobie w oczy nasze serca będzie przebijać kolejna szpilka. „Elsa.... spokojnie... zaczynamy nowe życie.... będzie dobrze.... będziesz szczęśliwsza... weź się w garść....” pomyślałam. Zapomniałam wtedy o Hasai, a ta rzekła „będzie, będzie.... masz mnie.... pamiętaj. Dasz radę, jesteś silna”. Uśmiechnęłam się przez łzy i przytuliłam się do szyi smoczycy.
     Lot szybko mi minął i ani się obejrzałam byłam już u Roszpunki. Najpierw udałam się do Ani, gdzie we trójkę usiadłyśmy przy stoliku na ogromnym balkonie i popijałyśmy herbatę. Siostra nieco się trzęsła. Była ubrana w długą sukienkę, a na nią kożuch do ziemi zapinany pod szyją. Roszpunka miała na sobie sztuczne, białe futro. Tylko ja siedziałam w cienkich ubraniach nieprzejęta pogodą, która w listopadzie nie była zbyt przyjemna.
-Dziękuję kochane, ale nie mogę długo zostać, bo mam dziś do objechania dwa królestwa i musze ustalić z królem i królową strategię.
-Żegnaj Elso... Będę tęsknić....- Anna mocno się do mnie przytuliła.
Tak bardzo chciałabym być z nią. Przeszła mi przez głowę myśl, że skoro nie jestem już z Jack’iem to Anna mogłaby mieszkać w bazie North’a, ale szybko znalazłam argumenty przeciw. Jest dużo do załatwienia, ciągle są tam strażnicy, a ja wolałabym, żeby siostra miała spokój. Wyszłam z pokoju Anny i udałam się do sali tronowej.

                                                                   * * *
-Dobrze- zgarnęłam plany z dużego biurka i włożyłam je pod pachę- pokażę je innym.
Król wstał i wyciągnął w moją stronę rękę, a ja ją uścisnęłam.
-Widzimy się pojutrze- powiedział patrząc mi w oczy.
-Tak- kiwnęłam głową- Do zobaczenia Wasza królewska mość.
-Do widzenia Elso.
Odwróciłam się i wyszłam trzymając pod ręką pięć rulonów planów i map terenów, które są potrzebne do stworzenia strategii odpowiedniej dla nas i która będzie wykorzystywała naszą małą liczbę na korzyść. Plan był taki, że jedna trzecia nas atakuje od frontu i walczą długi czas utrzymując Florence w myśli, że jest nas tylko mała garstka. Byłby to dobry sposób, bo raczej nie spodziewa się ona dużego wojska i będzie miała co do nas lekceważące podejście.
„Berk”.
Stoik zaproponował, ze weźmie dwadzieścia procent swoich ludzi na ląd, a reszta będzie atakować morzem, by rozpocząć atak ze wszystkich stron.
-Moi ludzie pójdą w pierwszej linii. Są ciężcy i dobrze walczą- pójdą jak burza.
Zgadzałam się z nim i ucieszyłam się, że udało się już połączyć plany obu państw. Po omówieniu całego planu z uśmiechem udałam się nad urwisko, gdzie czekała na mnie Hasai, a przy niej zgromadził się spory tłum gapiów podziwiających jej łuski, szpony, skrzydła i moc. Byłam z niej dumna. Usadowiłam się już na gładkim grzbiecie i chciałam powiedzieć „ruszaj!”, ale usłyszałam czyjś głos.
-Czekaj!- była to niska staruszka w dwóch siwych warkoczach niedbale leżących na ramionach- to dla ciebie- podała mi paczkę owiniętą brązowym papierem. Przyjęłam podarunek nieco zaskoczona- otwórz....- powiedziała kobieta i pogoniła mnie wzrokiem oraz ruchem dłoni.
Nadal zdziwiona odwiązałam czerwoną, skromna kokardkę i delikatnie rozwinęłam papier. Wyjęłam podarunek. Był to piękny, brązowy płaszcz obszyty białym futrem zapinany na guzik pod szyją.
-Piękny! Dziękuję!- czym prędzej zarzuciłam podarunek na plecy i zapięłam na co tłum cicho zaklaskał- naprawdę prześliczny, dziękuję jeszcze raz.  
-Ależ nie ma za co dziecko...
-Trzymajcie się!- krzyknęłam, a Hasai wzbiła się w powietrze.
Słońce jeszcze niezbyt chętnie chyliło się ku zachodowi, więc z radością stwierdziłam, że dam radę złożyć wizytę także Szkotom.

                                                                   * * *
      Usiadłam wyczerpana na łóżku i wzięłam głęboki oddech. Rozwiązałam buty i odstawiłam je obok szafki nocnej. Rozpięłam płaszcz i spojrzałam na niego z uśmiechem.
-Piękny...- powiedziałam do siebie.
Wstałam zakładając na nogi grube kapcie i podeszłam do komody obok drzwi. Gdy tylko weszłam rzuciłam na nią plany i mapy. Usiadłam na łóżku przez kilka sekund odbijając się na jego materacu i rozłożyłam przed sobą wszystkie plany. Związałam włosy w wysokiego koka i zakasałam rękawy.
-Elsa... bierzemy się do roboty.
„Więc oni biorą jedną trzecia ludzi i wystawiają na główną bramę... Stoik idzie od morza i przez drabiny na mury, a smoki zaraz przed starciem będą ziały ogniem. Szkocja pójdzie zwyczajnie, główną bramą”- myślałam. Oczywiście jestem „Panna Perfekcyjna” i wszystko dla jasności musiałam robić przy linijce i kolorami.  Taka już jestem.
     Plan uległ drobnym zmianom, które wprowadziłam po głębszym namyśle.
     Uff..... skończyłam ostatnią linię, otarłam czoło ręką i spojrzałam na zegarek. Druga w nocy.... pięknie. Szybko zebrałam plany i odłożyłam na szafkę. Odtworzyłam szafę w poszukiwaniu pidżam i zamarłam na chwilę. Przypomniałam sobie co Jack powiedział przed tym jak wyszłam. Faktycznie... jego rzeczy już nie było. Nie dane było mi go też widzieć po tym jak wróciłam, co mnie w jakimś stopniu ucieszyło. Od jego widoku tylko rozbolałoby mnie serce. Szybko wróciłam do rzeczywistości: wyciągnęłam satynową, niebieską koszulę nocną przed kolano na ramiączka. Bardzo lubiłam satynowe koszule nocne czego już nie mogłam powiedzieć o pościeli, która się zsuwała. Jednak ten materiał był dla mnie pewnego rodzaju ukojeniem i czułam się jakbym spała na jedwabiu.
     Obudziłam się rano bardzo wypoczęta. Delikatne, białe światło przebijało się przez błękitne sztory i oświetlało moje łóżko. Było mi tak miło, że najchętniej przeleżałabym tak cały dzień. Niestety musiałam wstać i znów narobić sporo kilometrów. Usiadłam na łóżku i rozejrzałam się nieobecnym wzrokiem po pokoju. W pierwszych, polarnych promieniach słońca mieniły się drobinki kurzu. Było to moje piękne królestwo dopełnione mnóstwem detali w moim wykonaniu, na które teraz nie mam czasu. W lewym górnym rogu pięły się błękitne kryształy, które na słońce reagowały w ten sposób, że zmieniały kolor na delikatny fiolet. Przy oknie miałam białe dzwoneczki z mnóstwem fioletowych kwiatków. Uwielbiałam, kiedy podmuch lodowego wiatru wprawiał kryształy w drgania, bo ich uderzenia były symfonią na chwilę odbijającą się w uszach.
     Po porannej toalecie, z którą szybko się uporałam zdecydowałam ubrać się z błękitną sukienkę odcinaną w pasie i kremowe buty na obcasie. Rozpuszczone włosy spięłam dwoma pasmami u góry i założyłam naszyjnik od Jack’a, który niedawno znalazłam zakopany w kosmetyczce. Bałam się już, że go zgubiłam, ale na szczęście nie. Dumna ze swojego wyglądu chwyciłam torebkę leżąca na pufie i ruszyłam w stronę jadalni, skąd po śniadaniu zamierzałam się udać do garażu North’a.
-Dzień dobry!- odparłam radośnie lekko się wysilając i zajęłam miejsce przy stole zawieszając torebkę na krześle.
Kiedy właśnie robiłam sobie kanapkę w jadalni pojawił się Jack.
-Dzień dobry!- odparł podobnym tonem co ja i usiadł koło mnie z racji, że było to jedyne wolne miejsce, a zawsze siedzieliśmy na tych samych.
Starałam się nie patrzeć mu w oczy. Wolno jadłam patrząc gdzieś nieobecnym wzrokiem i trzymając w prawej, uniesionej dłoni niewielką kanapkę. Co jakiś czas wysiliłam się na podniesienie kubka lewą ręką i zbliżenie go do ust.
-Elso, jedziesz dziś przedstawić im plany?
-Yhm...- odpowiedziałam wolno nie patrząc nawet na  świętego.
-A zdążymy dziś zwołać zebranie?- zapytał.
Przeniosłam na niego wzrok, odłożyłam kanapkę na mały talerzyk i zastanowiłam się chwilę.
-Tak....- zaczęłam- dam radę.- dodałam pewnie i wróciłam do posiłku.
Kiedy skończyłam delikatnie wstałam, zarzuciłam torebkę przez ramię, podziękowałam za posiłek i wyszłam. Tak bardzo chciałabym, żeby Jack przytulił mnie teraz na pożegnanie. Tak bardzo mi go brakowało...

                                                                          * * *
     Wszyscy przywódcy ochoczo zgodzili się na przedstawiony plan i każdemu dałam jego jeden egzemplarz, żeby mógł przedstawić go swoim ludziom. Moje wizyty były bardzo krótkie i ograniczały się do szybkiej wymiany „dzień dobry”, wręczenia planu i pożegnania się. Szczerze mówiąc nie miałam nawet ochoty na coś więcej, bo powoli męczyła mnie praca listonosza. Jednak obiecałam sobie, że pokonam Florence i odpowie ona za to, co zrobiła mi i moim bliskim.
     Gdy dotarłam do bazy North pośpiesznie zwołał zebranie. Na niebie pojawił się nowy rodzaj zorzy. Dotąd była złota, która zwoływała wszystkich gdy albo ktoś się rodził albo ginął. Na zebrania poszczególnych strażników były odpowiednie kolory. Strażnicy marzeń- czerwony, strażnicy natury- zielony, strażnicy żywiołów- pomarańczowy, strażnicy aniołów- niebieski. Jednak gdy mieliśmy zebrać się w ustalonym gronie dwunastu osób na niebie pojawiały się wszystkie te kolory, co budziło we mnie duży podziw. Był to piękny spektakl tańczących na granatowym niebie barw, który obserwowały gwiazdy i księżyc.  
     Wszyscy strażnicy dość szybko przybyli, a ja przedstawiłam im plan. 20 % wojska Stoika wraz z jedną trzecią armii z królestwa Roszpunki i wszystkimi wojownikami ze Szkocji mieli pojawić się niedaleko głównej bramy. Plan był taki, żeby wywabić przeciwników na polanę, co powinno się powieść zważając na fakt, że przed strzałami będą nas chronić strażnicy z mocą lodu i ognia, a smoki z Berk zamierzają atakować ognistymi kulami zamek. Będziemy Florence grać na nerwach aż nie wypuści swoich ludzi na zewnątrz. Będziemy starali się zamknąć jej żołnierzy w ciasnym okręgu i nie dawać im możliwości powrotu. Wtedy Stoik zaatakuje zamek od morza i będzie miał znaczną przewagę, bo zostanie tam tylko garstka osób. Strażnicy natury z mocą roślinności pójdą na zamek, by roślinami roztrzaskać jego mury.  W lesie wystarczająco daleko od pola bitwy zrobimy punkt medyczny, gdzie będą osoby z mocami leczniczymi. Wszelkie moce działające na dużą odległość będą osłaniać innych.
    Kiedy przedstawiłam moją propozycję strażnikom wszyscy uznali, ze to dobry plan i po dostarczeniu im rozrysowanej strategii wrócili powiadomić o tym swoich ludzi. Kiedy wszyscy zaczęli się zbierać nagle nastała cisza przerywana tylko czyimś szeptem.
-Naprawdę...?- udało mi się wychwycić.
Wszyscy patrzyli na mnie i na Jack’a, a ja nie wiedziałam co robić ani jak zareagować. Potrwało to może minutę i wszyscy zaczęli wychodzić.
-Elsa...!- poczułam czyjąś delikatną dłoń na ramieniu. Odwróciłam się i moim oczom ukazał się obraz zatroskanej Luny- Chodź...- odeszłyśmy kawałek i przystanęłyśmy przy schodach- Elsa... ja...- dziewczyna splotła palce i unikała przez chwilę mojego wzroku- ja nie chciałam, żebyście przez ze mnie się rozstali... Ja nie wiedziałam. Między nami naprawdę nic nie ma. Przepraszam....
-Luna...!- westchnęłam i wysiliłam się na przyjazny uśmiech....- wiem... nic się nie stało. Nie winię Cię. To nasza sprawa i to tylko nasza wina..
-Na pewno się nie gniewasz...?
-Na pewno....- odpowiedziałam.

Uściskałyśmy się i blondynka pomachała mi na pożegnanie. Kątem oka dostrzegłam jak Jasper i Jack tkwią w męskim uścisku i klepią się po plecach. Potem białowłosy kiwnął kilka razy głową z gorzkim uśmiechem i także się pożegnali. Czy Jasper także przepraszał Jack’a tak jak Luna mnie? Czy się pogodzili czy dalej się nienawidzą? Niepotrzebnie wmieszałam w to Lunę i wiem, że to nie jej wina. Bardzo ją lubię i nie byłaby zdolna do takich rzeczy. Mam nadzieję, że jakoś to się ułoży i że wszystko będzie dobrze... 


Hej moje Perełki!
Teraz rozdziały będą nieco rzadziej, bo mam dużo spraw na głowie i jestem bardzo nimi zmęczona.
Planuję zmienić wygląd bloga (znowu), bo ten mi nie odpowiada i 
uważam, że jest brzydki.
A wy co o nim sądzicie?
Może macie jakieś pomysły co mogłabym zmienić?
Rozdział to nie jakieś cudo, ale myślę, że nie jest taki zły zważając na ilość opisów, która
powinna Was zadowolić.
Mam nadzieję, że rozdział się podobał.
I proszę- komentujcie!
Dajcie znak życia!
Pozdrawiam cieplutko!


wtorek, 28 lipca 2015

Rozdział XXXII: "Pożegnanie"

     Osunęłam się wolno po drzwiach na podłogę, przyciągnęłam do siebie nogi i objęłam je rękoma. Zaczęłam mocno płakać nie wiedząc nawet czemu. Dlaczego On mi to zrobił? Przecież ja tylko poszłam z nim polatać. To już ja miałam większe prawo do zazdrości, bo Jack’a i Luny nie było dłużej niż mnie i Jasper’a. Och.... tak bardzo żałowałam tego co się stało. Chciałabym to wszystko odwrócić... Jakoś cofnąć, żeby nie dopuścić do tego spotkania...
-Elsa...- usłyszałam zachrypnięty głos Jack’a. Natychmiast ucichłam. Wyciszyłam oddech najmocniej jak potrafiłam, zamarłam w bezruchu i uważnie słuchałam, a łzy zasychały na moich policzkach. Usłyszałam jak ktoś szarpie się z klamką i próbuje odtworzyć zamknięte na klucz drzwi- Elso... Przepraszam... ja.... ja nie chciałem....- z każdym jego słowem miękło mi serce i byłam w stanie mu wybaczyć. Przecież przeprosił i nie chciał. Po prostu był zazdrosny, a to znaczy, że mnie kocha. I ja jego też. Był przecież moim jedynym, pomógł mi w ciężkich chwilach. Byłam już gotowa odtworzyć białowłosemu drzwi. Chciałam wtulić się w jego zimny tors i poczuć dotyk jego warg na moich ustach. Wstałam, a moje palce dotykały już srebrnej, okrągłej klamki- Elso, proszę, odtwórz...- znów jego głos.
Złapałam już klamkę i lewą rękę chwyciłam kluczyk. Potrząsnęłam głową. Co ja do cholery robię?! On mnie skrzywdził, a ja mam mu wybaczać po pięciu sekundach?! O nie... tak nie będzie! Nie będzie mną pomiatać i dam sobie radę bez niego! Rozpacz przerodziła się w złość. Jak mógł mi to zrobić?! Kochałam go! Nigdy bym go nie zdradziła! Był dla mnie całym światem!
-Odejdź...- powiedziałam chłodno.
-Nie odejdę dopóki mnie nie wpuścisz!
-Więc siedź tam i umieraj!- kopnęłam mocno w drzwi i położyłam się do łóżka.
Bardzo szybko odpłynęłam w świat snów.
Szłam ciemną polaną odziana w zbroję. Trzymałam w ręku miecz. Nagle przede mną wyłoniła się Florence i zaczęłam z nią walczyć. Niestety ona wygrywała, a ja traciłam na siłach. Byłam coraz słabsza. Nagle wiedźma odtworzyła buzię i rozszerzyła oczy. Stała chwilę w bezruchu, a po chwili padła na twarz. Za nią ujrzałam jakąś sylwetkę. To był chłopak. Zaczęliśmy zmierzać w swoją stronę. Po chwili sylwetka stawała się coraz wyraźniejsza. Jasper... To był on. Podeszliśmy do siebie bardzo blisko i złapaliśmy się za ręce.
-Ze mną będziesz bezpieczna Elso... Ze mną będziesz bezpieczna...- mówił ciepło- Nic Ci się ze mną nie stanie....
Obudziłam się z uśmiechem na twarzy. Odsłoniłam sztory. Miłe, białe światło wpadło do pokoju. Po porannej toalecie jak zwykle miałam udać się na śniadanie. Niepewnie odtworzyłam drzwi. Przeraziłam się! Leżał pod nimi Jack! Niczym nie przykryty i zwinięty w kłębek mruczał pod nosem moje imię.
-Jack...- zaczęłam trącając białowłosego lekko w ramię- Jack.... obudź się...
Chłopak powoli uniósł oczy i zaspany spojrzał na mnie.
-Elsa!- wykrzyczał i rzucił się na mnie mocno mnie obejmując.
Westchnęłam głęboko, zdjęłam z mojej talii ręce białowłosego i wysiliłam się na uśmiech.
-Nie jesteś chory? Nic Ci się nie stało?- zapytałam. Chłopak przecząco pokręcił głową- To dobrze...- wstałam opierając dłonie na kolanach i zaczęłam zmierzać na dół.
Nie wiem jeszcze co robić, ale nie chcę żyć  z tak wybuchowym człowiekiem. Fakt- martwiłam się o niego i nadal go kochałam, ale nie miał prawa robić mi takiej krzywdy.
     To był ważny dzień.
-Dziękuję bardzo za śniadanie- wstałam- dziś jadę do Roszpunki i na Berk omówić strategię. Jeśli zdążę to pojadę także do Szkocji i będę miała wszystko z głowy.
-Może zrobić Ci coś na drogę?- zapytała zatroskana Ząbek- Powinnaś coś zjeść...
Zastanawiałam się trochę.
-No może... Jeśli to nie będzie problem....
-Ach to czysta przyjemność!- powiedziała rozentuzjowaną wróżka.
Udałam się na górę do pokoju, żeby się zapakować i przebrać. Założyłam spodnie i niebieską, jednolitą, bluzkę na długi rękaw. Chwyciłam brązową torebkę i zaczęłam pakować potrzebne rzeczy. Ktoś zapukał do drzwi.
-Proszę...- powiedziałam. To pewnie Ząbek- przyniosła mi jedzenie. Usłyszałam ciche skrzypnięcie i odwróciłam się w stronę drzwi. Do pokoju wszedł Jack z butelką jakiegoś napoju i kanapką w ręce.- dziękuję.
Przyjęłam posiłek i zapakowałam go do torby, a potem poszłam do łazienki i nie zamykając za sobą drzwi rozczesałam włosy. Białowłosy zbliżył się do mnie i objął w pasie od tyłu. Wzięłam głęboki i głośny oddech po czym odwróciłam się przodem do chłopaka odkładając szczotkę na szafkę.
-Jack...- oparłam dłonie na jego klatce piersiowej- ja nie mogę.... nie chcę, żebyś mnie krzywdził... A ja nie byłam niczemu winna- dokończyłam stanowczo kręcąc przy tym lekko głową.
Chłopak puścił mnie i oddalił się o parę kroków. Patrzył uparcie na podłogę, a jego oczy się zeszkliły. Nie zamykał powiek, więc łez zbierało się coraz więcej i dopiero kiedy nie mogły pomieścić się między powiekami spłynęły grubym strumieniem po zimnych policzkach i spadły na drewnianą podłogę zostawiając na niej duże, mokre ślady.
-Jack...- zaczęłam.
-Rozumiem- przerwał mi- jestem potworem...!- ukląkł i ukrył twarz w dłoniach.
Bez wahania podeszłam do niego i położyłam ręce na jego ramionach.
-Ja wiem...- znów zaczął i patrzył na mnie z żalem- ja wiem... jestem straszny. Przepraszam... kto chciałby mieć takiego chłopaka jak ja...? Jestem potworem... potworem... Przepraszam Cię Elso....! Za wszystko.... Zasługujesz na kogoś lepszego niż ja...
-Hej, hej... nieprawda. Jesteś bardzo mądry, inteligentny, przystojny.... Umiesz mnie rozśmieszać- chłopak uśmiechnął się przez łzy- i wcale nie jesteś potworem- wyszeptałam ujmując w dłonie wilgotną od płaczu twarz Jack’a- wcale nie jesteś potworem...- pocałowałam chłopaka w czoło i sama zaczęłam płakać.
Przytuliliśmy się do siebie mocno i lekko kołysaliśmy na boki.
-Kocham Cię Elso...
-Ja Ciebie też Jack.... ale.... eh. Ale powinniśmy sobie zrobić przerwę... nie zasługuję na Ciebie, nie jestem dla Ciebie odpowiednia- odsunęliśmy się od siebie.
-Ależ jesteś! To ja na Ciebie nie zasługuję... Jesteś taka śliczna- chłopak włożył mi niesforny biały kosmyk włosów za ucho- taka mądra.... i taka dobra.... za dobra do takiego jak ja.... Wiem, że nie zmienię Twojego zdania, ale czy mogę Cię po raz ostatni pocałować? Po raz ostatni dotknąć?- zapytał z lekką nadzieją.
Zaczęłam powoli zbliżać się do białowłosego. Złączyliśmy swoje wargi w czułym, namiętnym pocałunku. Uwielbiałam czuć chłód jego ust, jego zimny dotyk. Delikatnie przechylałam chłopaka do tyłu. W końcu dotknął drewnianej podłogi, a ja usiadłam okrakiem na jego podbrzuszu. Całowałam pragnąc przekazać mu jak bardzo go kocham. Po policzkach leciały mi słone łzy. Jack zorientował się o tym, gdy dotknął mojego policzka. Oderwał się na chwilę od moich ust.
-Nie płacz... nie płacz już.... Nie warto z mojego powodu...- gładził kciukiem mój mokry policzek.
Chłopak znowu usiadł, objął mnie w pasie i zaczął całować. Tak bardzo żałowałam, ale nie mogliśmy być razem. A nawet jeśli- to nie teraz. Nie chciałam się żegnać, więc pragnęłam, by ta chwila trwała wiecznie. Spojrzałam na zegarek... 8:40. Mamy jeszcze chwilę. Chcieliśmy być ze sobą na zawsze, ale nie mogliśmy. To nie była nasz bajka. Nie pasowaliśmy do siebie choć tak bardzo się kochaliśmy. Krzywdziliśmy się nawzajem. Dopiero teraz to dostrzegłam. Każde z nas przynajmniej kilka razy wpakowało drugą połówkę w kłopoty. Jezioro, okno, więzienie, bitwa...  Nie chciałam więcej patrzeć na jego cierpienie. Ani nie chciałam, żeby On obwiniał się za to co mnie kiedyś spotkało. Może rzeczywiście Jasper da mi szczęście? Wydaje się odpowiedni. Miły, czuły, troskliwy, przystojny. Przylgnęłam do Jack’a i przytuliłam go z całych sił mocno przyciskając swoje wargi do jego ust. Płakałam, ale musieliśmy się rozstać. Czułam jak moje serce rozpacza razem ze mną, łamie się w pół i długo potrwa zanim się zagoi. Znów spojrzałam na tarczę zegarka. 9:00.... Musiałam iść.
-Jack... muszę już iść...
-Rozumiem...
Jack wziął mnie na ręce i postawił w pokoju. Znów łapczywie zaczęliśmy się całować. Chłopak zjeżdżał ręką coraz niżej, ale dziś mu na to pozwoliłam i sama tego chciałam, bo to był nasz ostatni moment. Tak ciężko było nam się pożegnać.... tak bardzo pragnęliśmy się posiąść.... Przestaliśmy. Chwyciłam torebkę, założyłam buty i narzuciłam na siebie błękitny płaszcz. Pocałowałam jeszcze raz białowłosego, a kilka łez spłynęło leniwie po policzkach.
-Zanim wrócisz moich rzeczy tu nie będzie...- westchnął- żegnaj Elso....
-Żegnaj Jack...


Hej moje perełki! 
Wiem, że nieco za krótko jak na taką przerwę między rozdziałami.
Ale muszę się zastanowić jak to wszystko będzie dalej, bo
szczerze mówiąc sama nie wiem.
Mam nadzieję, że rozdział się spodobał, a next będzie jutro lub pojutrze.
Widzę, że mam nowa czytelniczkę i bardzo się cieszę z tego powodu.
Na moim drugim blogu też jest next, więc zapraszam:
Kwiaty spowite popiołem
Dziewczyny się popłakały podczas jego czytania, więc chyba nie jest taki zły.
No to chyba na tyle!
Proszę o komentarze!

Do następnego rozdziału!



piątek, 24 lipca 2015

Rozdział XXXI: "Omówienie sytuacji"

     Zostaliśmy sami. Szczerze mówiąc nie wiedziałam co powiedzieć, jak zacząć. Niektórzy wydawali się mili i zainteresowani, a inni byli tu z przymusu. Zastanawiałam się jak Księżyc mógł wybrać takich aroganckich i próżnych ludzi na strażników.
-No, odezwiesz się w końcu piękna?- zapytał lekceważąco blondyn, jeden ze strażników natury, jakby chciał to jak najszybciej załatwić i wracać do swojej nory- niby taka wybranka Księżyca, a tak mało mówi....- dodał oglądając paznokcie.
-Ej... może się uspokój.... bo zaraz ty będziesz wybrany, ale pod względem dostania w ryj!- odparł groźnie Jack stając obok mnie.
Wzięłam głęboki oddech i dotknęłam lekko klatki piersiowej chłopaka.
-Spokojnie...- wyszeptałam- jak to „wybranka”?- zwróciłam się do Aro.
-Normalnie. Dostałaś dużą moc...
-Taką jak każdy- przerwałam mu.
-i jesteś pierwszą osobą, której księżyc powierzył tak potężne zwierze... Większość z Nas dostaje takie bezużyteczne badziewie jak ten tu...- wskazał na towarzysza Amelii.
-Ej...!- oburzyła się dziewczyna.
-Dobra, nie kłóćcie się!- krzyknęłam- zebraliśmy się tu w innym celu. Wszyscy wyciągnijcie przed siebie dłonie i pokażcie swoje moce.
Strażnicy wykonali polecenie, a ja powiodłam po nich wzrokiem. Amelia miała moc wody, która skupiała się w jej włóczni w kształcie przeźroczystego pędzla wypełnionego wodą ozdobionego niebieskimi diamencikami. Pomimo typowo żywiołowej mocy dziewczyna była strażnikiem aniołów o czym świadczyły jej duże, białe skrzydła. Luna także okazała się panować nad wodą, ale w zdecydowanie większym stopniu niż strażniczka aniołów. Domyślałam się, że to dlatego, iż Amelia nie mogłaby mieć dwóch silnych mocy. Pauline, tak jak myślałam, znakomicie panowała nad ogniem. Wystawiła rękę, a na niej pojawił się duży płomień. Potem uniosła dłoń do góry, a na każdym z jej palców tańczył delikatny płomyczek. W końcu dziewczyna zamknęła dłoń w pięść i jej moc zniknęła. Roszpunka wystawiła dłoń, nad którą pojawił się kwiat. Zostali tylko chłopcy, którzy nie wystawili przed sobą rąk.
-Aro?- zapytałam i przekręciłam głowę z nieco mrocznym wyrazem twarzy.
Blondyn gwizdnął, a przez otwór a dachu wleciał ogromny orzeł. Drugi gwizd przywołał białe wilki.
-Zwierzęta...- szepnęłam sama do siebie, ale szybko się opamiętałam, by nie dać strażnikowi natury satysfakcji.
-Jasper?- zapytałam.
Chłopak podszedł do mnie wolnym, sztywnym krokiem patrząc gdzieś w przestrzeń poza mną, jakby przenikał mnie wzrokiem. Jack zrobił krok w moją stronę, ale North wystawił przed nim rękę. Gdy Anioł był blisko mnie przeniósł wzrok na moje oczy, a jego wyraz twarzy zdecydowanie się zmienił. Z mrocznego, nieobecnego na pełen współczucia, troski. Jasper położył mi swoje dłonie na ramionach.
-Tylko pamiętaj, że mam Ci pokazać. To jak ćwiczenie, nie bój się...- powiedział bardzo troskliwie i przyjaźnie. Aż zrobiło się ciepło w sercu. Czarnowłosy oddalił się kilka kroków. Jego błękitna obręcz dookoła tęczówek zabłysnęła, a moje ciało wypełnił przeszywający ból. Jakby ktoś zadał mi poważny cios, którego nie mogłam zlokalizować. Czułam jakby ktoś miażdżył moje narządy, zaciskał pętlę na szyi pozbawiając oddechu. Ciało przeszywały dreszcze, a ja padłam na kolana. Do twarzy zaczęła napływać krew. Ból był tak ogromny, że nie mogłam się ruszyć. W końcu Jasper zaprzestał robić ze mnie królika doświadczalnego i odpuścił, a ja padłam na podłogę rozkładając ręce i ciężko oddychając, jakbym właśnie uchroniła się od śmierci. Czarnowłosy szybko do mnie podbiegł i pomógł mi wstać.
-Byłaś dzielna... – odparł.
-Wymieńcie jakie moce mają inni członkowie waszej grupy strażników.- odparłam gdy otrząsnęłam się z szoku, który niedawno przeżyłam.
-Czytanie w myślach, pióra niektórych są jak strzały- przebijają na wylot, zadawanie bólu wzrokiem, nadzwyczajna siła, rażenie światłem, władza nad wiatrem- odparła Amelia.
Zaraz po jej wypowiedzi Jasper zrobił gwałtowny ruch skrzydłami do przodu i chwilę później wzrok wszystkich zebranych spoczął na piórze huśtającym się jeszcze nieco na boki, które utkwiło w grubej belce. Kąciki ust czarnowłosego się podniosły, ale wzrok ani myślał zejść z drewnianej podłogi.
-Wszystkie cztery żywioły- odparła Luna.
-Jeszcze jedno!- wtrąciła się Amelia jakby nagle sobie coś przypomniała- wiatr u aniołów nie jest bezpośrednio związany z żywiołem. Jest to ruch skrzydeł wytwarzający go... O tak.- machnęła skrzydłami tak jak Jasper, a po  pomieszczeniu przeszła fala powietrza, która nie pozwalała nikomu zbliżyć się na krok do jej źródła.
-Zwierzęta, roślinność, zielarstwo, leki- odparła Roszpunka.
Kiwnęłam głową.
-Będziemy potrzebowali dużo specyfików na gojenie się poważnych ran- ściągnęłam brwi- coś co ja kiedyś miałam. Złoty płyn, w którym były zatopione zielone listki.
-Dobrze, mamy- odparł blondyn.
-Czy możecie walczyć w każdej chwili? Czy macie jakieś zajęcia, które musicie wykonać właśnie w jakimś dniu?- zapytałam.
Wszyscy pokręcili głowami, co bardzo mnie ucieszyło.
-Dobrze, omówię strategię z przywódcami królestw i pokażę wam ją.
-Zaraz zaraz... Ja dobrze rozumiem? To ludzie mają decydować? A nie tak dogodne istoty jak my?
-Każdy z nas był kiedyś człowiekiem i chyba nie przystoi nam tak o nich mówić. Pozatym każdy z nas nadal nim jest. Chodź by w części...
-Ale....!- Aro miał chyba ochotę na kłótnię.
Roszpunka macnęła palcem, a na ustach chłopaka pojawiła się zielona chusta. Strażniczka posłała mi uśmiech.
-Jeśli ktoś chce zostać to bardzo chętnie. Możemy zawsze bliżej się poznać...- zaproponowałam i spojrzałam na North’a, który kiwnął głowa na znak udzielonej zgody. 
W końcu to jego dom.
Aro bez wahania wyszedł. Roszpunka się ze mną pożegnała i także udała się do wyjścia. Reszta została.
-Świetnie!- odparłam entuzjastycznie- nie wiedzą co stracili- wskazałam wzrokiem drzwi- zapraszam do kuchni!- ruszyłam przodem, a ze mną strażnicy z lekka zdezorientowani.
Weszliśmy do pomieszczenia, gdzie długi i duży stół zastawiały różne pyszności. Mnóstwo ciast, wypieków, świeżych bułek, kurczaków, sałatek, owoców. Amelia i Jasper przystali przy wejściu do kuchni i chwilę się zastanawiałam co mają zamiar zrobić, ale zanim przełamałam się żeby o to zapytać już uzyskałam odpowiedź. Aniołowie chowali skrzydła, by mogli normalnie usiąść przy stole. Włócznie zostały oparte o ścianę, a wszyscy zajęli swoje miejsca.
-A więc wznoszę toast za waszą zgodę- odparłam unosząc wąski kieliszek do góry
-Za naszą zgodę!- krzyknęli wszyscy chórem unosząc naczynia, a następnie zbliżając je do ust.
Siedziałam między Luną, a Pauline. Obie różniły się jak.... ogień i woda??? To chyba trafne porównanie, bo jest ono po części dosłowne. Luna była bardzo rozgadaną dziewczyną o promiennym uśmiechu. Strażniczka ognia natomiast wolała się zagłębiać w trudne tematy.
-A właśnie!- zaczęłam odstawiając na stół szklankę z sokiem- czemu chodzisz boso?- zapytałam.
-Bo buty nie są mi potrzebne! Nie jest mi zimno, a tak jest przynajmniej wygodniej.- odpowiedziała Luna.
-Bo wiesz... zawsze pytałam Jack’a, ale on nie był skory do odpowiedzi chociaż też chodzi boso.
-Naprawdę?!- wykrzyknęła blondynka.
-Jack kochanie!!! Chodź tu....- białowłosy ruszył w moją stronę.
-Spójrz...- powiedziałam do Luny wskazując stopy chłopaka.
-A no tak!
-Macie wiele wspólnego...- powiedziałam. – oboje umiecie też latać- dokończyłam.
-Umiesz latać?- zapytał Jack.
-Tak! Choć- odparła rozentuzjowaną strażniczka ciągnąc białowłosego za rękę.
Chłopak na pewno chciał iść, ale zatrzymał się na chwilę i spojrzał na mnie. Wiedziałam, że chodziło mu o  pozwolenie, więc powoli kiwnęłam głową i się uśmiechnęłam. Luna pociągnęła chłopaka na zewnątrz, a ja wdałam się w pogawędkę z Pauline. Potem niestety ona musiała się zbierać, a Jack jeszcze nie wrócił. Odprowadziłam ją do drzwi.
-Wiesz, świetnie mi się z Tobą rozmawiało. No i jesteś śliczna...- powiedziałam.
-Dziękuję. Mi też się z Tobą super rozmawiało. Po bitwie musimy jakoś rozwinąć naszą znajomość. Chętnie poznałabym Cię bliżej- powiedziała strażniczka.- musze wracać. Pa, trzymaj się.
Przytuliłyśmy się na pożegnanie.
-Pa!
Zamknęłam drzwi. Pauline była świetną osobą, wrażliwa, miła, a nie- głupia i pusta. Była bardzo mądra i błyskotliwa, i potrafiła to w pełni wykorzystać. Uświadamiając sobie, że właśnie opuściła mnie osoba, z którą rozmawiałam postanowiłam przysiąść się obok Jasper’a, który bardzo mnie zaciekawił zarówno swoim specyficznym wyglądem jak i zachowaniem. Kiedy odsunęłam dość głośno krzesło czarnowłosy gwałtownie odwrócił głowę w moją stronę, a po chwili się uśmiechnął.
-Mogę się przysiąść?
-Jasne!- odparł.
-Wiesz... masz wspaniałą moc... nie to co moja...-Chłopak uśmiechnął się gorzko- czy powiedziałam coś nie tak?
-Nie.., tylko....eh... nie zrozumiesz mnie...
-A skąd wiesz?- odparłam nieco zadziornie.
-Moja moc potrafi tylko niszczyć, a twoja może tworzyć.
Chwycił moją dłoń i położył na stół po czym odwrócił. Jasper zrobił okrąg na wewnętrznej stronie mojej ręki, a potem w tym miejscu pojawił się szron.
-Przykro mi.... jestem w stanie Cię zrozumieć. Ale patrz jakie masz skrzydła- usiłowałam go pocieszyć- są piękne.
-Fakt, je lubię. Chcesz się przelecieć- ściągnęłam brwi- ze mną.... no choć... Proszę....- spojrzał na mnie tymi swoimi pięknymi oczami,  nie mogłam odmówić, bo pałał radością, którą widzę  w nim po raz pierwszy.
Wyszliśmy z bazy North’a. Chłopak wziął mnie na ręce, rozwinął skrzydła i wzbił się w powietrze. Lecieliśmy bardzo szybko, a wiatr delikatnie rozwiewał mi włosy. Skrzydła Jasper’a były bardzo silne, potężne i ogromne, ale taż bardzo piękne choć niebezpieczne. Piętnaście minut później wylądowaliśmy przed domem. Weszliśmy na chwilę do środka. Przy stole siedział Zając, Ząbek, Luna, North i Amelia. Około godziny osiemnastej strażnicy zaczęli się zbierać. Pożegnałam się z wszystkimi i ruszyłam do kuchni, żeby posprzątać. Jak zwykle ja i Ząbek zostawałyśmy same z tym bałaganem, a mężczyźni rozsiadali się na kanapie i dyskutowali zadowoleni. Kiedy już uporałyśmy się z sprzątaniem ruszyłyśmy do swoich pokoi wycieńczone pracą, spragnione odpoczynku. Weszłam do błękitnego pomieszczenia, sięgnęłam po pidżamy i ruszyłam do łazienki. Kiedy z niej wyszłam, czysta i wykąpana, zauważyłam, że Jack’a nie ma w pokoju. Wcześniej pomyślałam, że pewnie rozmawia jeszcze z North’em albo Zającem, ale zwykle o tej porze już wracał do pokoju. Lekko zaniepokojona udałam się na dół. Salon świecił pustkami. „Jest u siebie? Niemożliwe...” pomyślałam i odtworzyłam drzwi z granatową śnieżynką.
-Jack?- zapytałam i weszłam.
Bardzo się zdziwiłam, bo białowłosy od jakiegoś czasu zawsze sypia u mnie, a z swojego pokoju prawie, że nie korzysta.
-Co się stało, że dziś śpisz u siebie...?- zapytałam.
-Nic.- odburknął i ułożył się wygodniej na łóżku.
-Jack.... nie podoba mi się ten ton.- odparłam całkiem poważnie splatając ręce na piersi.
-A mi się nie podobało jak latałaś z Jasper’em!- białowłosy wstał- Jak mogłaś?!- krzyknął zbliżając się do mnie.
-A ty jak mogłeś zniknąć na tyle czasu z Luną?! No jak?! Nas nie było może piętnaście minut! A wy na pewno świetnie się bawiliście!
-Ale ja Cię nie zdradziłem!
-A ja tak?- zapytałam z wyrzutem.
-Widziałem, jak się na niego patrzysz!- Jack był coraz bliżej- Jak się do niego kleisz!!!
-Nieprawda!- broniłam się.
-W czym jest lepszy ode mnie?! Że ma skrzydła jak panienka?!
-Nie mów tak o nim!
-Bronisz go!?
-Tak! Bo nie jest niczemu winien! Zresztą ja też nie!
Jack złapał mnie za nadgarstki i mocno przygwoździł je, a zarazem mnie, do drzwi.
-Jak mogłaś mi to zrobić?!- wykrzyczał białowłosy.
-Nic ci nie zrobiłam- po moim policzku spłynęła samotna łza i straciłam wolę walki.- naprawdę.
Chłopak nie odpowiedział. Wpatrywał się we mnie uporczywie i wzmacniał uścisk na moich nadgarstkach. Jack głośno oddychał. Nie miałam z nim szans... Stałam się bezsilna.
-Jack, boli.
Nic.
-Jack... boli...- powiedziałam przez łzy.- Jack....- wręcz błagałam.
Nagle chłopak jakby się obudził i puścił mnie odsuwając się daleko. Przestraszona złapałam się prawą dłonią za lewy nadgarstek. Białowłosy patrzył na swoje dłonie z łzami w oczach. Przerażona wybiegłam z jego pokoju potykając się po drodze i popędziłam wzdłuż korytarza. Nadgarstki bardzo mnie bolały, a po  policzkach spływały strumienie łez. Biegłam najszybciej jak mogłam.
-Elsa!- usłyszałam za sobą krzyk. Należał do Jack’a.
Jednak nie zatrzymałam się. Dobiegłam do błękitnych drzwi i zamknęłam się w swoim pokoju.

Wiem, że jest chaotycznie i bardzo Was za to przepraszam.
Na stronie pojawiły się moje rysunki. Są na górze po prawej stronie w osobnej zakładce.
To chyba na tyle.
Co myślicie o pozostałych strażnikach?
O Lunie?
O Jasperze?
O Aro?
A wasze zdanie na temat ostatniej sceny?
Pozdrawiam ciepło i proszę, komentujcie i dajcie znać, że żyjecie....


środa, 22 lipca 2015

Rozdział XXX: "Przecież nie może zwolnić wszystkich"

     Roszpunka była piękna. Jej chytry, satysfakcjonujący uśmiech idealnie pasował do jej stroju. Jak widać wszyscy byli zadowoleni z wyglądu i umiejętności nowej strażniczki, które dawały duże pole do popisu. Złotowłosa podeszła do mnie z uśmiechem i obróciła się.
-I jak?- zapytała szczęśliwa.
-Jesteś cudna...- odparłam przytulając kuzynkę. Zamyśliłam się na chwilę. Szkoda, że księżyc nie podarował jej żadnego towarzysza- a czy nie dostałaś żadnego zwierzaka?- zapytałam nie mogąc się powstrzymać.
-Nie...- ściągnęła brwi kuzynka.
-A czy nie widziałaś nic podejrzanego tam w pokoju?
Roszpunka zastanowiła się kilka sekund, a ja i Jack wpatrywaliśmy się w nią w milczeniu. Nagle złotowłosa pobiegła bez słowa w stronę pokoju zmiany, a my z Jack’iem, po chwilowym szoku, zachichotaliśmy pod nosem i znów się przytuliliśmy. Czekaliśmy chwilę słuchając gwaru przyjęcia, śmiechów innych strażników. Byliśmy tylko obserwatorami, raz na jakiś czas udało nam się wychwycić wzrokiem radosnego North’a czy rozentuzjowaną Ząbek. Nagle naszą uwagę przykuło rytmiczne stukanie. Coraz głośniejsze, aż wreszcie wszyscy goście przerwali zabawę i zwrócili głowy w stronę drzwi do pokoju zmiany. Klamka po raz drugi się przekręciła, a naszym oczom ukazała się ta sama Roszpunka prowadząca obok siebie jasnego konia z czarną, falowaną grzywą. Tupał mocno w drewno i parsknął.
Zachichotałam pod nosem.
-Najlepsze zostawia się na koniec- powiedziałam szeptem do białowłosego trzęsąc się ze śmiechu.
Jack także się uśmiechnął i znów przenieśliśmy wzrok na złotowłosą. Ściągnęłam brwi. Wszyscy podeszli do zwierzęcia i otoczyli ściśle strażniczkę natury. Stwierdziłam, że pierwsza jazda jest najważniejsza i Roszpunka powinna gdzieś iść.
-Hej!- krzyknęłam głośno, a wzrok wszystkich zgromadzonych przeniósł się na mnie.
Uniosłam wysoko rękę, a z mojej dłoni wystrzelił lodowy promień, który osiadł na całym suficie i wkrótce zaczął sypać na zebranych drobny, błyszczący śnieg przypominający diamenty i iskrzący się w tysiącu świateł, które wypełniały pomieszczenie. (łohoho... ale przyszalałam z tą długością zdania....-dop. aut.) Wskazałam wzrokiem Roszpunce wyjście, a ta pojęła sygnał i szybko przedostała się w stronę drzwi. Wymknięcie się nowej strażniczki zauważyło zaledwie kilka osób. Reszta podziwiała pył padający z sufitu.
-My się chyba zbierzemy co?- zapytałam Jack’a.
Żadnego z nas nie ciągnęło zbytnio do takich przyjęć. Woleliśmy wrócić do domu i porozmawiać, a ewentualnie napić się trochę wina.
-Yhm.- przytaknął chłopak.
Zaczęliśmy szukać Mikołaja.
-North!- wykrzyknęłam gdy zobaczyłam siwobrodego. Przepchałam się przez tłum do strażnika, który teraz uważnie na mnie patrzył- pożycz mi kulę, chcielibyśmy wrócić- powiedziałam.
Święty natychmiast sięgnął do kieszeni płaszczu patrząc w górę, a po chwili wyciągnął średniej wielkości kulę i podał mi ją.
-Macie, tylko nie zgubcie!- krzyknął przez tłum.
-Dobrze!
Zaczęłam zmierzać do wyjścia, gdzie czekał Jack z moim płaszczem w ręku.
-Masz?- zapytał.
Potwierdziłam ruchem głowy i wyszliśmy na zewnątrz.
                                                                       *  * *
     Weszliśmy do domu. Dawno nie było tam tak cicho. W powietrzu plątały się tylko wynalazki North’a, a na stoiskach stały pomalowane zabawki. Czuć byłą tą samą, magiczną, radosną energię co zwykle, która wypełniała pomieszczenie. Milczenie przerywał tylko świst latających sprzętów i dźwięk pyłu krążącego w domu. Ten charakterystyczny, delikatny dźwięk sypania świecących drobinek kojący dla ucha. Weszliśmy po schodach na górę do mojego pokoju. Jack od razu poszedł się wykąpać, a ja wypakowywałam niektóre rzeczy z torebki. Myślałam o Roszpunce. Poradzi sobie? Przecież jest taka bojaźliwa, ma tyle obaw do świata, którymi napawała ją jej przybrana matka. Przypomniałam sobie jednak złotowłosą kiedy wyszła z pokoju zmiany. Jest silna, da radę. Jej spryt i przebiegłość nie ma sobie równych. Kiedy trzeba jest też życzliwa, miła i ma wielkie serce, którym z każdym się dzieli. Ta ostatnia myśl sprawiła, że na moje wydatne usta wkradł się delikatny uśmiech.
     Po długiej kąpieli z dodatkiem olejku o zapachu czekolady od razu poprawił mi się i tak dobry humor. Wyszłam z wanny z uśmiechem przyozdabiającym moją nawilżoną buzię. Ułożyłam nieco poplątane włosy, umyłam zęby i twarz, a następnie wyszłam z łazienki. Kiedy zrobiłam parę kroków podszedł do mnie Jack bez koszulki i mocno objął. Nastała chwila mojego zaskoczenia po czym odwzajemniłam uścisk.
-Kocham Cię- powiedział czule białowłosy.
-Kocham Cię- odpowiedziałam wiedząc, że „ja też” to nie to samo.
Dotknęłam fantazyjnie pleców Jack’a, a na jego skórze pojawił się wzór z szronu. Słyszałam głośny wdech chłopaka.
-Pięknie pachniesz....- powiedział.
Zaśmiałam się dziewczęco i zaczęłam powoli zmierzać w stronę łóżka ciągnąc białowłosego za sobą. Położyłam się delikatnie, a Jack powoli ukląkł nade mną mając kolana po obu stronach mojego brzucha. Chłopak zaczął namiętnie całować mnie w usta zapewniając mi niezwykłą rozkosz dopełnioną jego czułym dotykiem. Pocałunki stawały się coraz dłuższe i stopniowo przenosiły się na szyję. Przymknęłam powieki pozwalając mojemu ciału w pełni odebrać zmysłowość dotyku Jack’a. Przygryzłam wargę i wbiłam paznokcie w skórę pleców chłopaka. Odtworzyłam na chwilę oczy i zobaczyłam na twarzy białowłosego szeroki uśmiech. Jack długo obdarowywał mnie zmysłowymi pocałunkami. Moje ciało przeszywały przyjemne dreszcze. Zatopiłam dłoń w zimnych włosach chłopaka. Każda komórka mojego ciała krzyczała „więcej”. Jack delikatnie muskał opuszkami palców moją odkrytą talię co sprawiało mi ogromną przyjemność. Po długim czasie zaczęłam odwzajemniać pocałunki. Delikatnie przekręciłam białowłosego na lewą stronę nie przestając muskać wargami jego zimnych ust. Usiadłam okrakiem na podbrzuszu Jack’a i pochyliłam się opierając dłonie o jego klatkę piersiową. Byłam już centymetr od ust chłopaka gdy zatrzymałam się, a na mojej twarzy pojawił się chytry uśmiech. Chciałam zobaczyć minę białowłosego, który był przygotowany na rozkosz mającą się wydarzyć za kilka sekund. Chłopak odtworzył oczy i przez chwilę jego twarz przyozdobił grymas zdezorientowania. Po chwili jednak Jack także się uśmiechnął, a potem mocno objął mnie w talii i gwałtownie przysunął do siebie co sprawiło, że moja twarz znacznie przybliżyła się do jego. Nie czekając dłużej zaczęłam całować białowłosego próbując odwdzięczyć się mu za przyjemność jaką mnie obdarował...
Tkwiliśmy tak pogrążeni w potrzebie czułości jeszcze godzinę, a potem opadliśmy ciężko na materac z brakiem tchu. Przystaliśmy tylko  na pocałunkach i dotyku. Nie doszło do niczego więcej. Jack nie wymagał ode mnie tego, czego się obawiałam. A więc dotrzymał obietnicy. Zmęczeni zasnęliśmy wtuleni w siebie.
     Rano jak zwykle zeszliśmy na śniadanie. Wszyscy wyglądali na wyspanych i pełnych dobrego humoru o czym świadczyły szerokie uśmiechy na ich twarzach.
-Późno wróciliście?- zapytałam siadając do stołu i wsuwając krzesło, a potem popatrzyłam po wszystkich.
-Ja i Ząbek wróciliśmy tak o północy, reszta nie wiem- odezwał się Zając biorąc miskę z sałatką.
Przeniosłam wzrok na North’a, od którego teraz spodziewałam się odpowiedzi.
-Ja.... tak jakoś o drugiej... nie pamiętam dobrze.- powiedział siwobrody drapiąc się po głowie- a no i Sandy wyszedł wcześniej niż wy, bo musiał się zająć snami- dodał i szybko wrócił do posiłku.
Śniadanie jedliśmy w radosnej atmosferze śmiejąc się i żartując. W końcu temat zszedł na Roszpunkę.
-No... Ona bardzo się zmieniła...- powiedział Zając.
-Ale czuję, że będzie świetną strażniczką- odparł z przekonaniem North.
Wszyscy zmierzyli go niedowierzalnym wzrokiem.
-Ja to czuję....!- powiedział święty szeroko otwierając oczy- całym brzuchem!
Strażnicy przez kilka sekund zaciskali mocno usta, a potem nie mogąc już wytrzymać zaczęli się głośno śmiać. North nieco się zaczerwienił i próbował zapchać sobie buzię jedzeniem.
-A tak a propos.... mam pomysł- powiedziałam, kiedy wszyscy się już opanowali i w spokoju dokańczali posiłek. Strażnicy spojrzeli na mnie wyczekująco- pomyślałam, że przecież nie możecie pomagać ludziom, jeśli nie są to dla Was bliscy....- wszyscy wydali z siebie potwierdzający pomruk- ale jeśli zrobią to wszyscy strażnicy, a przynajmniej większość to księżyc nie może odebrać wszystkim roli strażnika...
Trwaliśmy tak w ciszy. Każdy zapewne toczył w swojej głowie walkę z myślami, które mówiły „za” i „przeciw”. Ja tkwiłam w niepewności nie mając pojęcia czego się spodziewać. Czy ktoś mnie poprze, a może wszyscy uznają to za brednię? Milczenie przerywało tylko brzdąkanie czapeczek elfów, które zawsze krzątały się niedaleko. Każdą twarz wykrzywił grymas zastanowienia, który objawiał się ściągniętymi brwiami i wzrokiem wbitym gdzieś w jakiś nieważny punkt.
-Zgadzam się...- czyjś głos wreszcie przerwał tępą ciszę. Chwilę potrwało zanim wszyscy wyrwaliśmy się z transu, ale potem doszło do mnie, że to słowa Ząbek.
-Ja też- odparł Zając.
-Ja też.
-Ja też.
Nad głową Piaska pojawił się duży napis „Yes”. Uśmiechnęłam się- wszyscy się zgodzili.
-Postanowione!- oznajmił North swoim donośnym głosem wstając z miejsca i opierając dłonie na stole- Więc jutro zwołujemy zebranie!- zakończył po czym odszedł gwiżdżąc pod nosem.
Zapewne udał się do swojego gabinetu gdzie konstruował zabawki. Wszyscy się rozeszliśmy i wróciliśmy do swoich obowiązków, które nieubłagalnie wzywały. Wróciliśmy z Jack’iem do pokoju. Założyłam niebieską, jednolitą sukienkę nad kolana i białe, wysokie kozaki okryte puchem. Włosy zaplotłam w warkocza i przełożyłam przez ramię.
-Gotowa?- zapytał białowłosy wychodząc z łazienki.
-Gotowa- potwierdziłam.
Zmierzaliśmy oboje ku drzwiom wyjściowym.
-Pa kochanie- pocałowałam Jack’a na pożegnanie.
-Pa śnieżynko, zobaczymy się za dwie godziny.
Uśmiechnęłam się i jeszcze raz pocałowałam chłopaka. Było to długie i płomienne złączenie naszych warg, bo żadne nie chciało się pożegnać. Jeszcze raz szeroko się uśmiechnęłam.
-No leć już!- powiedziałam.
Białowłosy bez słowa odtworzył drzwi i dał się ponieść wiatrowi. Westchnęłam i odwróciłam się z zamiarem pójścia do garażu North’a. Weszłam do dużego pomieszczenia wydrążonego w lodowcu, które było jedynym miejscem w bazie świętego pozbawionym tego radosnego ciepła panującego w domu Mikołaja. Podeszłam do Hasai i pogłaskałam ją po pysku. „Jak zwykle piękna...” „Tak jak ty” odpowiedziała głębokim, kobiecym głosem z lekką chrypką. Czym prędzej zgrabnie zajęłam miejsce na grzbiecie smoczycy i ruszyłyśmy do pracy. Miałyśmy za zadanie trochę ochłodzić klimat w Rosji i północnej Europie. Za to Jack’owi przypadła północna Ameryka. Mieliśmy spotkać się za dwie godziny na południu.
                                                            * * *
Drugiego dnia zgodnie z postanowieniem North’a zwołaliśmy zebranie mające na celu pomoc Arendelle.
-Elso, zgromadzenie zarządziłem, ale co ma ich przekonać do walki o twoje królestwo?- powiedział niepewnie święty, pełen obaw.
-Dam radę- uśmiechnęłam się i ruszyłam na podest.
Stanęłam na podwyższeniu. Miałam na sobie błękitną sukienkę odcinaną w pasie. Włosy z gracją opadały mi na odsłonięte ramiona. Przede mną zgromadził się tłum złożony z wszystkich strażników, którzy uważnie mi się przypatrywali i wydawali się przygotowywać do analizy każdego mojego wypowiedzianego słowa. Przełknęłam głośno ślinę.
-Witam wszystkich tu zebranych!- odparłam głośno uprzedzając słowa głośnym oddechem- Jesteście tutaj, bo chciałabym o coś Was poprosić- przerwałam na chwilę- o obronę mojego królestwa!- strażnicy wydali pomruk niedowierzania.
-Po co? Nie możemy!- rozległy się krzyki, które z każdą sekundą narastały odbijając się echem w mojej głowie.
-Cisza!!!- krzyknęłam.
Wszyscy zaprzestali debat.

Z perspektywy Jack’a.
- No, charakterną sobie wybrałeś...- szepnął do mnie North na co się uśmiechnąłem.
-Wiem, że nie widzicie tu korzyści...- zaczęła Elsa. Mówiła władczym tonem, w końcu była następczynią tronu- Dlatego zaraz Wam je tu przedstawię... Wojsko Florence i sama ona zatruwa przyrodę, rośliny, więc strażnicy natury będą mieli dużo pracy i sami będą bardziej wykończeni fizycznie. Wojsko zabija ludzi, matki i ojców, więc dzieci będą miały niespokojne sny. Ludzie Florence zatruwają wodę, nadużywają ognia, niszczą ziemię. Strażnicy żywiołów też nie będą ucieszeni.... Aniołowie też będą słabnąć na siłach, bo nie uda im się być przy każdym, a przez to wiara w nich będzie słabła.... Więc wszyscy na tym stracimy... A wojsko Florence śmiało podbija sąsiednie tereny i pustoszy wszystko jak zaraza. Jeśli wszyscy podejmiemy walkę księżyc nie będzie mógł ukarać każdego, bo zabraknie mu strażników! Zróbcie to dla mnie, ale i dla Was!- Elsa przerwała na chwilę dając tłumowi szansę na przemyślenie sytuacji- Kto jest ze mną?!- zapytała krzykiem władczo.
-My!
-Kto jest ze mną?!- powtórzyła głośniej.
-MY!!!
Udało jej się namówić kolejnych ludzi na walkę z Florence. Ma dziewczyna talent. I to moja dziewczyna....

Z perspektywy Elsy
     Cieszyłam się. Moja radość była niewyobrażalnie wielka. Zgodzili się walczyć, a niektórzy z nich mieli wielki talent o ogromnym potencjale.
-Poproszę po dwóch przedstawicieli każdej grupy strażników o zostanie w bazie, reszta niech wraca. Potem każdy zwoła zebranie u siebie i powiadomi co ustaliliśmy. Wybierajcie.
Powstał chaos, w którym każdy próbował się jakoś porozumieć. Strażnicy pozbijali się w grupy, w których najpierw nominowali kandydatów, a potem głosowali. Każdy mówił głośno, żeby go usłyszano, inni przekrzykiwali tego pierwszego, a On jeszcze bardziej podnosił głos. I tak tworzył się niesamowity hałas. W końcu strażnicy zaczęli wracać do domów, aż wreszcie w bazie zostało tylko dwanaście osób. Pierwsza od lewej stała wysoka dziewczyna, a w oczy rzucały się jej ogromne, białe, piękne skrzydła z piór, których końcówki dosięgały kostek strażniczki. Postać miała ciemnobrązowe, lekko kręcone włosy do połowy pleców na końcu nieco zaczesane na lewą stronę. Jej duże, zielone oczy osłaniał od góry półokrąg długich i gęstych rzęs. Dziewczyna była ubrana w miętową, zwiewną sukienkę bez ramiączek z dekoltem w serce, która z przodu była nad kolano, a z tyłu sięgała kostek. Miętowe paznokcie wypiłowane na migdały z biało- niebiesko- granatowymi liniami idealnie komponowały się z sukienką. Dzięki białym, na oko piętnastocentymetrowym szpilkom strażniczka była bardzo wysoka. W ręku dziewczyna trzymała długi, biały pędzel przyozdobiony niebieskimi diamencikami. Obok strażniczki stało mistyczne zwierzę, które było połączeniem kilku innych. Jej przyjaciel miał postawę konia, był biały i pokryty małymi łuskami, które tylko na szyi przybrały kształt dużych, ostrych trójkątów nałożonych na siebie. Zwierze miało na każdej z czterech kończyn dwa palce zakończone czarnymi pazurami. Od nóg, łba i ogona przyjaciela dziewczyny odchodziły delikatne, jedwabne włosy z gracją opadające na ciało. Niebieskie, świecące oczy, nad którymi znajdowały się nieco zakręcone, srebrne rogi, wydawały się hipnotyzować tego, kto w nie spojrzy. Na szyi zwierzęcia widniał wieniec, dużych, błękitnych kwiatów, które nigdy nie wysychały.
-Jak masz na imię?- zapytałam.
-Amelia- odpowiedziała dziewczyna ciepłym, dziewczęcym głosem.
Jej towarzysz ubrany w białą koszulę i czarne spodnie oraz glany był bardzo przystojny. Chłopak miał czarne, rozczochrane jak Jack włosy, jasną cerę i hipnotyzujące, niebiesko – zielone oczy, które były otoczone jasną obręczą złowieszczo świecącą błękitnym światłem. Miał na imię Jasper i wydawał się chytrym strażnikiem, który nosił na plecach czarno- szare skrzydła równie piękne jak te Amelii. Razem stanowili parę wybraną przez strażników aniołów.
Drugą parą były dwie dziewczyny, które zostały wybrane przez strażników żywiołów.
Jedna z nich miała duże, turkusowo- błękitne oczy i jasną, prawie że promieniejącą blaskiem twarz, którą oplatały puszyste, pofalowane włosy do pasa spięte dwoma pasmami u góry w kolorze ciemny blond. Dziewczyna byłą ubrana w zwiewną sukienkę do kolan, która na dole fantazyjnie się zawijała. Na górze była śnieżnobiała, potem stopniowo przechodziła w błękit, a następnie w ciemny granat. Strażniczka była boso. Pomyślałam, ze nareszcie spotkałam kogoś takiego jak Jack. Na prawym nadgarstku dziewczyna miała błękitną bransoletkę wykonaną z świecących diamencików. Cała jej kreacja była posypana jakby srebrnym pyłem, który dodawał dziewczynie uroku. Obok nóg strażniczki pałętał się śnieżnobiały, puchaty piesiec.
-A twoje imię?
-Luna.
Druga strażniczka zapewne władała ogniem. Była to średniego wzrostu dziewczyna o ciemnobrązowych włosach do pasa stopniowo przechodzących w jasny blond, które tworzyły piękną kompozycję loków- sprężynek. Strażniczka miała na sobie sukienkę przed kolano odcinaną w pasie i dalej ciągnącą się wyraźnymi falami w żywym, czerwono- pomarańczowym kolorze. Kreacja była na grube ramiączka i miała dekolt  w serce. Na stopach dziewczyny widniały kryte, czarne, wiązane buty na dość grubym obcasie zwężającym się ku dołowi. Na lewej ręce strażniczka ognia miała złotą, cienką bransoletkę. Szyję dziewczyny przyozdabiał żółto- pomarańczowy wisiorek w kształcie słońca (takie jak na fladze w królestwie Roszpunki- dop. aut.) Strażniczka miała pełne, pomalowane mocną, czerwoną szminką usta i ciemne powieki przyozdobione czarną kreską wykonaną eye linerem. W ręce dziewczyna trzymała wyższą od niej włócznie z czerwono-pomarańczowym, dużym diamentem na końcu osłoniętym cienkimi szlaczkami z metalu. Cała konstrukcja miała szary, surowy kolor, a kiedy dziewczyna stuknęła nią o podłogę z jej końca posypały się iskry. Na czubku włóczni zasiadał ognisty, piękny ptak z długim ogonem z pawich piór. To zapewne był młody Feniks. Piękne stworzenie rozłożyło skrzydła , które zajmowały się ogniem i przysiadł dumnie niczym orzeł.
-Imię?- znów zapytałam.
-Pauline.
Te dwa przeciwieństwa tworzyły parę od strażników żywiołów. Kolejna, ostatnia już, dwójka pochodziła od strażników natury. Była nią Roszpunka i jasnowłosy chłopak. Strażnik miał pociągłą twarz i był bardzo przystojny. Ubrany był w brązowe spodnie i szarą bluzę w zielone pnącza. Miał błękitno – szare oczy i wydawał się przebiegły.
-A Twoje imię?
-Aro- odpowiedział unosząc pochyloną dotychczas głowę do góry.
Wszyscy oni byli silnymi, pewnymi siebie strażnikami tworzącymi potężną grupę. Miałam nadzieję, że dojdziemy do porozumienia....

Hej moje perełki!
Z okazji tego, że ten rozdział jest tym trzydziestym (już?!)
 postanowiłam, że będzie bardzo długi.(Ma ok. 2700 słów)
Jak widzicie dodałam postacie, mam nadzieję, że ich autorki są z nich zadowolone.
Będzie o nich więcej w kolejnym rozdziale.
Dodawanie postaci oczywiście wciąż aktualne.
Mam nadzieję, że rozdział się podobał i że którykolwiek fragment przypadł Wam do gustu.
Czekam na opinie i wrażenia w komentarzach, o które bardzo proszę.
Pozdrawiam i do następnego posta!