poniedziałek, 28 grudnia 2015

Rozdział XLIX: "Elso, odwiedzaj nas czasem"

Z perspektywy Jack’a
     Odkąd tylko w bazie zaczął unosić się zapach ciasteczek, a na belach zostały zawieszone łańcuchy myślałem tylko o tym jak wspaniałe będą w tym roku Święta Bożego Narodzenia. Na Wigilię miało przyjść około 15 osób, więc zapowiadało się ciekawie. Oczywiście bez North’a, bo był to dla niego najbardziej zapracowany dzień w roku. Jednak Staruszek nie mógł się go doczekać tak samo jak my pomimo faktu, że nie miał możliwości spędzenia go w gronie najbliższych.
     Nie dziwię mu się. Radość dzieci jest czymś nieopisanym. Uśmiech, jaki wkrada się na ich usta, często ukazując ubytki w zębach, jest warty milion dolców i tysiąc słów. To najlepsze co może człowieka w życiu spotkać – szczęście dziecka. Nigdy nie pomyślałbym sobie, że ta praca jest taka wspaniała.

Z perspektywy Elsy
     W końcu zdecydowałam, że Wigilię spędzę w Arendelle. Z samego rana z Anną przystroiłyśmy ogromną choinkę w sali tronowej. W związku z tym, że liczyła ona sobie dobre 6 metrów musiałyśmy wieszać bombki na drabinach.
-Ale królowo! To służba zawsze stroiła choinkę! Królowej może coś się stać! I księżniczce tak samo!
-Oh! Dawid, nie przesadzaj! – krzyknęłam - lepiej byś mi pomógł i przyniósł tamte czerwone bombki – powiedziałam już z uśmiechem i wskazałam palcem na zielone pudełko leżące na podłodze.
      Ostatecznie tegoroczne, świąteczne drzewko było cudne. Całe iskrzyło się na żółto i czerwono, a ogromny, biały aniołek na samym szczycie sprawiał, że na jego widok od razu się uśmiechałam. Byłam zadowolona z faktu, że jednak zdecydowałam się zostać w Arendelle. Na wieczorną kolację zaprosiłyśmy wszystkich chętnych poddanych i wcale nie zamierzałyśmy stać tak jak niegdyś mama z tatą przy tronie i witać gości. Chciałyśmy ubrać się ładnie, ale bez przesady i usiąść z wszystkimi. Podzielić się opłatkiem z znajomymi i zjeść tyle uszek, ile tylko dało by radę. Nie zamierzałyśmy ściskać się gorsetami i non stop siedzieć prosto. Chciałyśmy się śmiać aż będą bolały nas brzuchy i jeść to, na co miałyśmy ochotę.
     Na Wigilii było cudownie. Spotkałam się z moją ukochaną April, o którą bardzo się martwiłam i Julią, która była niegdyś moją pokojówką. W rogu sali tronowej wznosiła się ogromna choinka, na którą, zgodnie z tradycją, każdy gość musiał powiesić choć jedną bombkę. Wznosiliśmy uroczyste toasty, a okazji do świętowania było wiele. Dostałam od Anny srebrną bransoletkę – taką, która pasowała do mojego wisiorka w kształcie gwiazdy, który kiedyś podarował mi Jack.
     Ja dałam mojej siostrze wysokie, czarne buty na obcasie oraz, korzystając z okazji, włożyłam na jej głowę diadem ze srebra i białych pereł, który nasze księżniczki nosiły od pokoleń. Niegdyś ja wkładałam go na uroczystości, ale teraz mam tiarę ze złota, szmaragdów i rubinów, którą miała kiedyś nosiła moja mama.
     Cztery długie stoły były zastawione najlepszym co mieliśmy do tej pory. Zazwyczaj były to dania z ryb i warzyw, które musiały do nas przybyć na statkach. Przez ostatni tydzień kucharki lepiły uszka (nieco im pomagałam), a rano musiały ugotować gar barszczu. Oczywiście dziękowałam im za to na kolanach i powiedziałam, że  wyczaruję im co tylko będę mogła.
    Nigdy wcześniej nie byłam taka szczęśliwa. Prawie sama przystroiłam cały pałac, w każdym zakamarku musiał choć wisieć łańcuch albo aniołek. W moim pokoju obowiązkowo musiała stać choinka, którą sama od góry do dołu przystroiłam. Wieczorem, przed ucztą, położyłam pod drzewkiem kilkanaście prezentów przeznaczonych dla moich przyjaciół. Miałam nadzieję, że North nie zapomni o Arendelle i napisałam mu karteczkę, by zabrał podarunki na północ.
     Po udanej Wigilii, gdy prawie wszyscy się już rozeszli stwierdziłam, że chyba i ja powinnam iść spać. Byłam zmęczona, ale jednocześnie bardzo radosna. Śmiałam się całą drogę pod nosem przypominając sobie żarty i zabawne sytuacje sprzed kilku godzin. Otworzyłam niebieskie drzwi do mojej komnaty i cały czas rechocząc się zamknęłam je i oparłam się o nie czołem. Odwróciłam się i spojrzałam mglistym wzrokiem na ładnie pościelone łóżko i choinkę. Zamrugałam kilka razy. Niemożliwe. Obok bożonarodzeniowego drzewka stali wszyscy moi przyjaciele z północy. Omiotłam ich spojrzeniem. Byłam bardzo zaskoczona.
-Witaj Elso – odezwała się Pauline.
Dziewczyna była ubrana w siwe spodnie i czarny sweterek, a na to srebrny wisiorek w kształcie księżyca.
-Ale...
-Ty nie przyjechałaś do nas, więc my przyjechaliśmy do Ciebie- odparł Jack wyprzedzając moje pytanie.
-A – Ale...- zająkałam się przez chwilkę, ale potem zamknęłam usta i uśmiechnęłam się delikatnie.
Crystal wyciągnęła w moją stronę ręce i zaczęła się do mnie zbliżać. Moje wargi rozciągnęły się w szerokim uśmiechu. Rozpostarłam ramiona i podbiegłam do czarnowłosej, a potem mocno ją uścisnęłam. Przywitałam się z wszystkimi po kolei, a potem przyniosłam opłatek, żebyśmy mogli się podzielić.
     Dostałam mnóstwo wspaniałych prezentów. Od Roszpunki otrzymałam piękną sadzonkę lapachy czerwonej i obiecała mi, że gdy posadzę ją wiosną to w ciągu tygodnia wyrośnie na trzymetrowe drzewo. Od Amelii dostałam szklaną kulę z domkiem w środku, od Luny miętową bluzkę, od Crystal piękną klamrę do włosów, od Liv torebkę, od Pauline pierścionek, od Iri cały koszyk olejków do kąpieli, od Anastazji bukiet kwiatów, od Wróżki, Zająca i Piaska zestaw kosmetyków, od Jack’a lakier do paznokci i piękną, srebrną szczotkę do włosów, a od Aro nowe siodło dla Hasai. Ode mnie wszyscy dostali ręcznie robioną ozdóbkę lub biżuterię, która bardzo ich ucieszyła. Zwłaszcza moje mieniące się na fioletowo lodowe kwiatki we włosy, które ślicznie wyglądały wciśnięte w warkocz Luny.
     Skończyło się na tym, że wszyscy siedzieliśmy na podłodze i śmialiśmy się. Tylko raz strażnicy zeszli na temat mojej wyprowadzki, ale gdy nic nie powiedziałam ucichli. Była Wigilia – zapewnie nie chcieli się kłócić. Jack zachowywał się normalnie, jakbym była jego starą, dobrą przyjaciółką. Zawsze chciałam, żeby tak było. Tęskniłam za nimi wszystkimi strasznie, moje serce biło jak szalone. Ale, pomimo to, było mi dobrze tu, gdzie byłam.
    Ani się obejrzałam zaczęło świtać i świadoma faktu, że nikomu zapewne nie chciało się wracać zaproponowałam nocleg u mnie.
     
     Ostatecznie wszyscy zostali w moim pałacu przez dwa kolejne dni. Razem jedliśmy śniadanie, tak jak u North;a i wygłupialiśmy się, a wieczorem, w pierwszy dzień świąt zabrałam wszystkich na zwiedzanie. Byłam w swoim żywiole. Cała aż jaśniałam od szczęścia.
     Święta szybko minęły. Ani się obejrzałam, a trzeba było się żegnać.
-Elso, odwiedzaj nas czasem – odparła z uśmiechem Iri zanim zmiażdżyła mnie w uścisku.
-Zgadzam się – uśmiechnęła się Amelia i także mnie przytuliła.
Nic nie odpowiadałam. Byłam pewna, że ich nie odwiedzę chyba, że zrobią zebranie.
Nie wiem dlaczego nie chciałam tam wracać, ale na samą myśl o tym moje serce łomotało głośniej niż kopyta koni uderzające o bruk.
-Pa? – z zamyślenia wyrwał mnie głos.
Przede mną stał Jack z lekko rozpostartymi ramionami. Przeraziłam się nieco.
-Pa – wyciągnęłam szybko rękę w jego stronę.
Chłopak lekko zdezorientowany uścisnął ją i wychodząc z pokoju rzucił szybkie „do zobaczenia”
    Mieszały się we mnie wszystkie możliwe uczucia. Radość, smutek, determinacja, przerażenie, szczęście. Byłam huraganem emocji i mogłam zmieść wszystko na swojej drodze. Łzawiły mi oczy, uśmiechałam się, byłam smutna, a moje serce trzepotało w piersi jak uwięziony w klatce ptak.
    
Z perspektywy Jack’a
   Od pewnego czasu miałem mętlik w głowie. Nie wiem w sumie dlaczego, przecież jasno zamknąłem wrota przeszłości na kłódkę i nie pozwalałem się im otworzyć. Masę czasu spędzałem w pokoju na górze i nieświadomie odpływałem myślami za te drzwi. Ale potem potrząsałem głową i napełniałem się poczuciem winy jak kieliszki trunkiem podczas przyjęcia – systematycznie.
      Systematyka. To było moje słowo. Wszystko robiłem systematycznie, jakby ktoś zaprogramował mnie na dane czynności i kazał wykonywać co jakiś odstęp czasu. Systematycznie kogoś raniłem. Systematycznie o kimś myślałem. Systematycznie chodziłem do tamtego pokoju i systematycznie odpływałem myślami. O tak – to było moje słowo.
     Często patrzyłem w lustro opierając się rękoma o umywalkę. Przymrużałem oczy i dokładnie oglądałem swoją siną twarz. Nie miałem już w sobie tego dawnego blasku, a moje oczy stały się szare jak jesienny krajobraz. Byłem zmęczony, choć nie wiedziałem czym. Czułem się jak wrak człowieka i , nie wiem jakim cudem, ale moja skóra jeszcze bardziej zbledła. Jednak nie była biała jak śnieg, ale szpeciły ją sine nici, które tworzyły dość gęstą sieć.
-Zmizerniałeś...
Dopiero wtedy dostrzegłem w lustrze Lunę opierającą się o framugę drzwi. Patrzyła na mnie z troską i bólem, które starała się ukryć. Ale ja widziałem jak przełyka ślinę i próbuje mówić opanowanym głosem, jak bierze głęboki wdech. Patrzyłem na jej odbicie i dostrzegłem , że zaczyna się do mnie zbliżać. Nagle poczułem dotyk jej delikatnej dłoni na moim nagim ramieniu. Gwałtownie odwróciłem głowę w jej stronę, ale zaraz potem przeniosłem wzrok z powrotem na lustro.
-Jack... Martwię się o ciebie – powiedziała cicho obserwując mnie w odbiciu.
Odwróciłem się w stronę Luny i przywołałem na usta lekki uśmiech. Objąłem dziewczynę w talii. Teraz jej delikatne dłonie spoczywały na mojej klatce piersiowej.
-Nie masz powodów – wyszeptałem przy jej twarzy i lekko musnąłem ustami jej policzek.
Ale ona wciąż patrzyła na mnie z troską. Jej oczy zaszły łzami.
-Hej, hej, hej....- wyszeptałem ujmując lekko podbródek Luny – nie płacz królewno... – powiedziałem miękko. 
Zacząłem delikatnie bawić się jej aksamitnymi blond włosami. Przybliżyłem się jeszcze bardziej do dziewczyny, żeby nasze ciała się stykały i ułożyłem głowę na jej ramieniu. W końcu zacząłem całować delikatnie jej nagi kark. Jej słone, ciepłe łzy moczyły mój policzek. W końcu oderwałem się od niej żeby spojrzeć w jej oczy. Miała twarz całą mokrą od łez, którą wykrzywił grymas cierpienia. Ona cała się trzęsła.
 Ściągnąłem brwi.
-Co się stało? – zapytałem lekko zdezorientowany.
Ale ona nie odpowiadała. Patrzyła tylko na mnie z cierpieniem. Wtedy uświadomiłem sobie na dobre jak bardzo raniłem ją każdego dnia. Ile sprawiałem jej bólu i cierpienia. Ile razy wbiłem jej nóż w serce.
     I wtedy, na zimnych kafelkach w łazience, kiedy patrzyłem na jej zapłakaną twarz, w pamięci mignęła mi scena z przeszłości. Kiedy rozstawałem się z Elsą i oboje płakaliśmy wtuleni w siebie, ze świadomością, że to nasze ostatnie chwile, że to nasz ostatni czuły dotyk i ostatni pocałunek.
Ścisnęło mnie w gardle. Zdałem sobie sprawę dlaczego wybrałem. Dlaczego z nią byłem. Te same jasne włosy... Ta sama delikatna twarz... Ten sam czuły dotyk... To samo zimno... Te same błękitne oczy... Wybrałem ją na jej podobieństwo. Chciałem mieć choć jej część przy sobie, podświadomie zatrzymać. Chociażby mieć do dyspozycji podobną do niej osobę, by móc ją codziennie całować. By nie pogrążyć się tak mocno w udręce, by oszukać serce wzrokiem.
     Wybrałem Lunę na podobieństwo Elsy...
      Teraz to zrozumiałem i byłem tego pewien; chciałem się oszukać, żeby nie cierpieć. Chciałem iść na łatwiznę...

Z perspektywy Liv
     Siedziałam w moim wzorowo poukładanym pokoju przy drewnianym biurku, na którym stała paląca się lampka. Z rogu mebla wyrastało kilka słabych, małych roślinek kwitnących na biało, które były zasługą Roszpunki. Raz na jakiś czas dało się słyszeć deszcz nacinający w okna albo świszczący w murach podmuch wiatru. Miałam skupiony, ale spokojny wyraz twarzy i nakładałam na paznokcie
lakier. W powietrzu wyczuwałam jakieś dziwne napięcie, jakąś ciężką atmosferę, którą można by kroić nożem. Może mi się tylko wydawało...? Wstałam dumna ze swojego dzieła i stwierdziłam, że pójdę do kuchni po szklankę mleka. Chwyciłam okrągłą klamkę i przekręciłam ją, a potem, patrząc ciągle na swoje paznokcie, zamknęłam delikatnie drzwi i postawiłam kilka kroków. Nagle poczułam, że odbijam się od czegoś miękkiego i z ledwością udało mi się nie upaść na ziemię. Podniosłam wzrok i ujrzałam chłopaka o brązowych, kilkucentymetrowych włosach tkwiących w nieładzie, szarych oczach, dość mocnych rysach szczęki, który był ubrany w siwą, cienką bluzę z kapturem i czarne jeansy.
Spojrzałam na swoje paznokcie i zauważyłam, że na dwóch ostatnich palcach lakier jest całkiem rozmazany i ma odciski.
-Ty kretynie! – wydarłam się na niego pokazując przodem swoją dłoń – Wiesz, ile nad tym siedziałam?!
Chłopak wydał się zszokowany.
-Eee.. Em.. Przepraszam... – powiedział lekko zdezorientowany – Ale to ty na mnie wpadłaś i to ty nie patrzyłaś pod nogi – powiedział nieśmiało lekko się uśmiechając.
-Ja?! To – to ty... Ygh!
Odwróciłam się na pięcie i mrucząc pod nosem różne epitety dotyczące tego chłopaka szłam spięta do kuchni. Weszłam do pomieszczenia, chwyciłam butelkę z mlekiem i nalałam sobie zawartości naczynia do szklanki.
-Debil...
Zakręciłam butelkę i wzięłam łyk.

Z perspektywy Elsy
Sylwester minął mi spokojnie. Razem z Anną poszłyśmy na rynek, żeby oglądać fajerwerki. Założyłyśmy śliczne, czarne, koronkowe kreacje i wysokie buty. Mocno się pomalowałyśmy i pokręciłyśmy włosy – chciałyśmy wyglądać bosko.
-Elso...?
-Hm? – mruknęłam dalej wpatrując się w niebo.
-Wiesz.... Cieszę się, że przyjechałaś. Nawet nie wiesz jak za tobą tęskniłam... Dziękuję, że tak się mną zajmujesz i jesteś dla mnie taka kochana. Czasem mam wrażenie, że na za dużo mi pozwalasz.
-Anno... – powiedziałam trochę ciężko i przez chwilę na nią spojrzałam, a potem znów przeniosłam wzrok na czyste, atramentowe niebo usłane diamentami- Wiem, za czym ja tęskniłam kilka lat temu. I wiem też, że nie jesteś dzieckiem. Ja też w twoim wieku już nim nie byłam. Nie mogę ci pozwalać na wszystko, i mam nadzieję, że to rozumiesz, ale chcę dać ci choć część wolności jaka ci się należy. Widzisz, gdyby nie Jack... siedziałabym nadal samotna w tym wielkim pokoju, zmęczona rolą jaką miałam odgrywać. Mam nadzieję, że Kriss jest podobny do Jack’a...
-Ale teraz nie jesteście razem? – nie wiem czy było to pytanie czy twierdzenie.
-Nie.. – szepnęłam, a z moich ust wydostał się pióropusz pary, który wzniósł się ku górze – Los płata różne figle – uśmiechnęłam się lekko, a moje oczy zaszły łzami – Widocznie tak miało być- zrobiłam kilkusekundową przerwę- Ale póki co... zrobię wszystko, by rodzice byli z nas dumni...  – po moim policzku spłynęła jedna łza, a potem opadła na bluzkę.

     Siedziałam spokojnie w mojej komnacie przy białym biurku wykonanym w barokowym stylu skrobiąc coś piórem na pergaminie. Dmuchnęłam w górę próbując odgonić niesforny, biały kosmyk przysłaniający mi widok. Był czwarty stycznia i nic nie zapowiadało, że ten dzień będzie jakiś niezwykły. Wstałam lekko zdenerwowana i poszłam szybko do łazienki. Przykucnęłam obok białej szafki i pociągnęłam za złoty uchwyt. Wyjęłam błękitne pudełko i zaczęłam szukać w nim spinki, którą po chwili przymocowałam kosmyk do reszty włosów. Wróciłam do pracy i założyłam nogę na nogę. Ktoś zapukał do drzwi.
-Proszę – powiedziałam łagodnie nie odrywając wzroku od pergaminu. Dopiero gdy słyszałam trzask zamykanych drzwi wolno przeniosłam spojrzenie na mężczyznę.
-Dzień dobry Wasza Wysokość.
-Dzień dobry Filipie. Co cię tu sprowadza?
-Ktoś do Waszej Wysokości przyszedł.
-Oh... – westchnęłam – Pewnie znowu ktoś proszący o pracę.
Wstałam i zaczęłam zakładać buty na wysokim obcasie. Pognałam do łazienki i szybko rozpuściłam włosy związane dotąd w ścisły warkocz. Otworzyłam szafę i narzuciłam na plecy biały płaszcz zapinany pod szyją szmaragdową broszką.
-I jak? – zapytałam.
-Wasza Wysokość jak zwykle wygląda olśniewająco – starszy mężczyzna ukłonił się lekko i uśmiechnął.
Gdy wyszłam z mojej komnaty lokaj gdzieś zniknął. Szłam szybkim tempem w stronę sali tronowej kiwając tylko głowami do tych, którzy mi się kłaniali. Przed wielkimi, białymi wrotami wyprostowałam się, wzięłam wdech i dałam znak, by strażnicy odtworzyli drzwi.
-Elsa?
Uszło ze mnie całe życie. Zacisnęłam mocno szczękę i szłam prosto przed siebie z kamienna twarzą nawet nie obdarzając ]chłopaka spojrzeniem.
-Elsa, przyszedłem do ciebie, bo chciałem z tobą porozmawiać. Wiesz...
Chłopak chciał skończyć, ale gdy zobaczył moją reakcję – zrezygnował. Weszłam po kilku schodkach i zasiadłam na tronie kładąc ręce na podparciach w ten sposób, że dłonie swobodnie zwisały z ich krawędzi. Przez kilka sekund patrzyłam prosto przed siebie, a potem kiwnęłam do straży głową, żeby opuściła pomieszczenie. Dopiero wtedy przeniosłam wzrok na Jack’a.
-Słucham – odparłam spokojnie.
-Chciałem z tobą porozmawiać...
-Proszę – weszłam mu w słowo.
-Ale... na osobności.
-Jesteśmy sami – powiedziałam lekceważąco.
-Eh...
Białowłosy spuścił głowę i zbierał siły, a potem przeniósł na mnie wzrok. Zawsze tak robił.
-Ja i Luna... – chłopak zrobił kilkusekundową przerwę – rozstaliśmy się.
Zatkało mnie, ale nawet nie drgnęłam.
-I co w związku z tym? – mój głos nieco zadrżał.
Skarciłam się w myślach.
-Elso... nie wiem jak mam ci to wytłumaczyć... Coś się ze mną dzieje. Nie wiem co – białowłosy przełknął głośno ślinę – ale... ale ja cię kocham...
Podniosłam się gwałtownie.
-Nie chcę tego słuchać – odparłam władczym tonem mrugając usilnie, żeby łzy, które zebrały się w oczach nie spłynęły po policzkach.
Zaczęłam zmierzać do wyjścia.
-Elsa! Zaczekaj!
-Zostaw mnie. – rzuciłam przez ramię otulając się ramionami.
-Proszę...!
Nie kontrolowałam już łez.
-Nie! Odejdź! – krzyknęłam błagalnie.
Było już dobrze, a on jak zwykle wszystko zepsuł. Miałam już nadzieję, że wszystko się ułożyło, że przeszłość nie będzie mnie już nękać, ale najwyraźniej się pomyliłam. Musiałam uciec.
Jack złapał mnie mocno za nadgarstek.
-Wysłuchaj mnie! – krzyknął.
Zamarłam. Łzy przestały spływać po policzkach. Odwróciłam się w jego kierunku. Chłopak oddychał głęboko, patrzył w podłogę, a potem przeniósł na mnie swój wzrok.
-To ja jestem tu królową – powiedziałam chłodno i wyprostowałam się – i to ty masz słuchać mnie! – wyrwałam nadgarstek z uścisku i pognałam do wyjścia. Wrota się za mną zamknęły, a ja zsunęłam się po nich plecami jak małe dziecko i ukryłam twarz w dłoniach.
-Co ja najlepszego narobiłam...- szepnęłam cicho. 


Hej Moje Perełki!
Mam nadzieję, że Święta Wam miło minęły, a ja swoim rozdziałem Was nie zawiodłam. 
Tym dość mocnym akcentem kończymy zapewne rok ^^ 
W styczniu powinien pojawić się kolejny rozdział. Dziękuję za komentarze i za to, że ostatni post miał ponad 700 wyświetleń :*:*:*:*:*
Jesteście wszyscy naprawdę kochani!
Pozdrawiam i życzę wystrzałowego sylwestra!!!



piątek, 18 grudnia 2015

Rozdział XLVIII:” Wiem, ale plany się zmieniły”

Z perspektywy Elsy
     Cisza... Piszcząca wręcz w uszach lodowa cisza. Wszędzie tylko śnieżne pustkowie nad którym wznosiło się błękitne niebo. Siedziałam tak patrząc przed siebie niewidzącym wzrokiem. Łzy spływały swobodnie zamarzając na zaczerwienionych policzkach. Nie mogłam  opanować dreszczy, które co róż mnie przechodziły. Wszystkiego było za dużo, natłok myśli przygniatał mnie swoim ciężarem i wprawiał w coraz większą bezsilność.
     Nie wiedziałam jak mam to opanować. Miałam w głowie milion myśli i nie potrafiłam skupić się na żadnej z nich.
      Wstałam powoli, zgryzając wargi i przetarłam łzy szybkim ruchem dłoni. Wróciłam do bazy i weszłam na górę zdejmując po drodze żakiet. Wpadłam do swojego pokoju i szybko zamknęłam drzwi na klucz. Zatrzymałam się na chwilę i pośpiesznie omiotłam pomieszczanie wzrokiem. Podeszłam zdeterminowana do szafy i otworzyłam jej podwójne drzwiczki gwałtownym ruchem. Stałam tak przez chwilę, jakby się nad czymś zastanawiając, ale nad niczym nie myślałam.  Wyjęłam walizkę z górnej półki i położyłam ją na łóżko. Rozsunęłam suwak i zaczęłam wkładać do niej ubrania. Wyczyściłam wszystkie szafki i przystałam na chwilę, by upewnić się, że spakowałam wszystko. Pralnia. Wyszłam z pokoju i przeszłam kilkanaście metrów aż moim oczom ukazały się drewniane drzwi z numerkiem 19. Weszłam przez nie i wyjęłam z kosza na prasowanie wszystkie moje rzeczy. Z kilkanastoma ubraniami na rękach ruszyłam w drogę powrotną zamykając drzwi od pralni po omacku. Wrzuciłam ubrania do walizki nie zwracając zbytnio uwagi na to, czy się pogniotą. Poszłam jeszcze do łazienki, żeby zabrać kosmetyki, szlafrok i ręczniki. Spakowałam do osobnej walizki buty i kapcie. Zasunęłam suwaki obu walizek, położyłam ręce na biodrach i rozejrzałam się po pokoju w poszukiwaniu czegoś, co mogłabym zabrać. Panowała cisza, ale szalone bicie mojego serca i przyśpieszony oddech robiły nie lada hałas. Starałam się wyrównać oddech. Chciałam od tego uciec...
     Chwyciłam mniejszą i większą walizkę. Na drugiej z nich ustawiłam swoją białą torebkę. Otworzyłam drzwi i zaczęłam zmierzać w kierunku garażu North’a ciągnąc bagaże za sobą. Modliłam się, żeby po drodze nikogo nie spotkać, a już na pewno nie Jack’a.
-Elsa!
Natychmiast uniosłam wzrok, który dotychczas miał na uwadze schody. Ujrzałam Pauline z włosami związanymi w niedbały kok. Strażniczka była ubrana w rozciągnięty, szary sweter, który naciągała na swoje dłonie czubkami palców i czarne, sprane jeansy. Jednak ja nadal uważałam, że ona jest najpiękniejsza pod słońcem.
-A ty gdzie??? – zapytała z oczami wielkości śliwek.
-Wyjeżdżam – spuściłam wzrok i ruszyłam dalej.
-Ale jak to?! Przecież mówiłaś, że wyjeżdżasz dopiero po wigilii, zostały jeszcze dwa tygodnie!
-Tak, mówiłam – odpowiedziałam opanowanym głosem dalej taszcząc bagaż na dół – Ale plany się zmieniły.
-Ale Elsa!
-Nic na to nie poradzisz, proszę, nie utrudniaj mi tego....
Wyminęłam dziewczynę i po chwili obejrzałam się za siebie- już jej nie było. Odetchnęłam z ulgą i zaczęłam modlić się, żeby ktoś inny nie stanął mi na drodze. Na szczęście dotarłam do garażu już bez większych przeszkód.
- Hasai, wyjeżdżamy – szepnęłam głaszcząc szyję smoczycy.
„Rozumiem”
Uśmiechnęłam się pod nosem. Chociaż ona mnie rozumiała.
„Nie prawda, jest jeszcze jedna osoba, która Cię rozumie” – usłyszałam w głowie głos.
Spojrzałam zaskoczona na smoczycę. Czasem się zapominałam, ona słyszała wszystkie moje myśli.
     Zapakowałam walizki na grzbiet Hasai i zabezpieczyłam je tak, żeby się nie oderwały. Nagle, gdy zapinałam pasek od siodła usłyszałam stłumione głosy, jakąś zaciętą dyskusję, która nieuchronnie zbliżała się w moją stronę. Ściągnęłam brwi i przez chwilę wsłuchiwałam się w głosy. Jednak nie byłam w stanie nic wywnioskować. Nagle zza zakrętu wyłoniła się grupa osób, na czele której stał North odziany w czerwony płaszcz. Szedł zdeterminowany w moją stronę w taki sposób, że miałam podstawy do obaw o pobicie.
-A ty co? – zapytał święty.
-Wyjeżdżam – odparłam napinając się i patrząc odważnie na strażników.
Szukałam w tłumie Jack’a, ale go nie znalazłam. Odetchnęłam z ulgą.
-Miałaś wyjechać po świętach.
-Wiem, ale plany się zmieniły – położyłam nacisk na pierwsze słowo.
-A co z obowiązkami? Koszmary?
-Będę wszystko robić tak, jak przedtem. Nie martw się North. A koszmary?
Zasiadłam na grzbiecie Hasai.
-Co to za różnica czy mam je tu czy w Arendelle? – zapytałam zacięcie, ale nie usłyszałam odpowiedzi – Właśnie – omiotłam spojrzeniem strażników i wzbiłam się w powietrze.
Nawet nie wiedziałam kiedy – zaczęły lecieć mi łzy. Otarłam je wierzchem dłoni, ale moje policzki już po kilku sekundach były znów mokre.
„Będzie dobrze...” – usłyszałam głos.

Z perspektywy Liv

      Wszyscy obserwowaliśmy oddalającą się sylwetkę białego smoka, na którym leciała Elsa. Wyjechała. Nikt nie odezwał się ani słowem. Staliśmy tak parę minut jak sparaliżowani, oszołomieni myślą o nagłej zmianie planu Elsy. Co było jego przyczyną? Pokłóciła się z kimś? A może po prostu miała wszystkiego dosyć?
-Chodźcie do jadalni... pogadamy na spokojnie... – powiedziała Crystal
Posłuchaliśmy mojej siostry i udaliśmy się za nią. Usiedliśmy przy stole, a Amelia zaparzyła dzbanek kawy i herbaty. Każdy ściskał oburącz kubek i patrzył przed siebie nieobecnym wzrokiem, jakby szybując w bezkresnej ciemności.
-Jak myślicie..- zaczęła powoli Pauline- dlaczego ona tak szybko zmieniła decyzję? – przeniosła na nas wzrok.
-Nie mam pojęcia...- Luna pokręciła wolno głową.
-Kłóciła się z kimś?- zapytałam, ale wszyscy tylko zaprzeczyli.
-Ona...- zaczęła Crystal- Ostatnio bardzo się zamartwiała. O wszystkich. Jeszcze te koszmary. Myślę, że ona potrzebuje po prostu chwili wytchnienia. Może jak zajmie się sprawami państwa to nie będzie o tym wszystkim myśleć?- zapytała z nadzieją.
-Dziwnie mi będzie bez niej...- Anastazja uśmiechnęła się delikatnie- Tak... pusto...
Wszyscy głowili się dlaczego Elsa wyjechała tak wcześnie, ale nikt nie znał powodów nagłej zmiany planu białowłosej.
     Cisza była dla nas najlepszym porozumieniem. W końcu ktoś może pomyśleć, że Elsa tylko wyjechała. Ale dla nas ona była czymś więcej niż tylko koleżanką, kolejną strażniczką. Jesteśmy jak wielka rodzina, i dopiero wtedy zdałam sobie z tego sprawę. Nie wiedzieliśmy czy białowłosa nas jeszcze odwiedzi, czy da znak życia.
     Moją uwagę zwróciły kroki zbliżające się w naszą stronę.
-Hej – Jack wszedł do pomieszczenia i chwycił w rękę czerwone jabłko, które zaraz potem nadgryzł – A co wy tacy smutni? – chłopak ściągnął brwi.
-Elsa wyjechała- odezwała się Pauline.
-Ale... Ale jak to?
-Po prostu- wzruszyła ramionami.
Jack nic nie powiedział. Zacisnął tylko mocno usta i pokiwał głową, a potem wyszedł z jadalni.

Z perspektywy Elsy

     Wróciłam do pałacu. Anna bardzo się ucieszyła i pomogła mi się rozpakować.
-A właściwie... to czemu przeprowadziłaś się dzisiaj? Miałaś tu wrócić dopiero po Bożym Narodzeniu.
-Wiem, ale zmieniłam decyzję- włożyłam kilka poskładanych bluzek do białej szafy.
-Dlaczego? – zapytała ciekawsko ruda.
-Po prostu.
-Nic się nie dzieje po prostu. Pokaż rękę.
-Eh... co znowu chcesz? – zapytałam zmęczona już tym wywiadem.
-No daj mi rękę.
Podałam Ance dłoń, a ona ujęła ją delikatnie za czubki palców.
-Widzisz? – zapytała siostra i pokazała mi moją drżącą dłoń.
-Oh, daj spokój!
Wyrwałam rękę z uścisku.
-Powiesz mi co się stało czy nie?- Anna usiadła na łóżku i splotła ręce na piersi.
-Nie, to moja sprawa.
Nastała chwila ciszy, którą postanowiłam przerwać.
-A jak tam Kriss? – zapytałam.
-Och, dobrze. Teraz ciężko pracuje, no wiesz... musi z czegoś żyć. Bardzo podoba mu się dom, pomogłam mu go urządzić.
-Ale nic w tym domu się nie działo...? – zapytałam z uśmiechem unosząc jedną brew.
-W jakim sen... O, ty! Jak mogłaś tak w ogóle pomyśleć!!! – pisnęła.

Z perspektywy Irissy

     Byłam tutaj dopiero kilka dni i nie przywiązałam się do Elsy tak jak wszyscy inni. Jednak podzielałam ich smutek i wspierałam ich na tyle, na ile mogłam. Piekłam ciastka i robiłam wszystkim owocowe herbaty. Często wszyscy zbierali się w salonie. Na wpół uśmiechnięci, na wpół smutni, z dziwnym wyrazem twarzy nie wyrażającym żadnych emocji.

     Szykowałam właśnie eliksir szczęścia, żeby jakoś dolać go do herbaty gdy do pokoju z hukiem wszedł Aro.
-Boże! Nie strasz! Wejście smoka czy co?!
-No już, już. Nerwowa jakaś jesteś.
-Po co przyszedłeś?- zwróciłam się już spokojnie i ukradkiem spojrzałam na blond czuprynę.
-Mam dla ciebie ciastko!
Odwróciłam się z uśmiechem.
-Chcesz, żebym przytyła?- zapytałam kładąc rękę na biodrze z karcącą miną.
 -O matko...- chłopak przejechał dłonią twarz – Nie! Po prostu chciałem cię ucieszyć!
-Aha, na pewno! Jakbyś chciał mnie ucieszyć to nie wiem... Kupiłbyś mi tonę lawendy albo nowe buty!
-Czyli ciastko cię nie cieszy?- zapytał po chwili ciszy.
-Nie! – odwróciłam się i zaczęłam mieszać różową zawartość kociołka.
-Aha, no dobra.
Usłyszałam chrupnięcie i kątem oka zobaczyłam, że Aro zaczął jeść ciastko. Odwróciłam się na pięcie.
-Nawet się nie podzielisz!!!
-Ale jak...? – powiedział chłopak z pełną buzią.
-Ygh! Faceci!!!

Z perspektywy Crystal

     Siedzieliśmy przy stole i rozmawialiśmy jak to przy śniadaniu.
-Boże... zjadłabym pomidora... – zajęczała Amelia.
Roszpunka wykonała prawie niedostrzegalny ruch ręką i na ziemi pojawił się krzak pomidora w brązowej doniczce.
-O! Dzięki! – zapiszczała anielica.
-Dziewczyny... – zaczęła Luna – a wy w ogóle to jakie macie moce? – zwróciła się do mnie i Liv.
-Eeee...
-No bo jesteście tu już od miesiąca i nadal nikt nic nie wie. To jakaś tajemnica?- zapytała, a ja czułam na sobie wzrok wszystkich zebranych.
-Nie wiecie? – ściągnęłam brwi.
Zaczęłam intensywnie nad tym myśleć i w końcu stwierdziłam, że nie było okazji pokazać im naszych umiejętności. Jedyne co o nas wiedzą to fakt, że jesteśmy niezwykle szybkie i walczymy z potworami. Aż dziwne, że North nie pisnął nikomu słowa o naszych zdolnościach.
     Moja siostra uniosła dłoń do góry i poruszyła palcami, między którymi przepłynął prąd, a ja zaczęłam robić palcem okręgi w powietrzu dzięki czemu na mojej dłoni już po chwili tańczyło małe tornado.
-Łaaaał.... ale macie świetne moce...! – odezwała się Pauline.
-Dzięki – powiedziałyśmy z siostrą jednocześnie.

Z perspektywy Elsy:
    
     Otworzyłam powoli powieki, podniosłam się na łokciach i omiotłam tęczówkami pomieszczenie. Było jasno i cicho. Arendelle. Moja pierwsza od dawna w całości przespana noc – był dzień. Padłam z ulgą na poduszkę, a na moje usta wkradł się delikatny uśmiech. Wtuliłam się w aksamitnie miękką pościel w odcieniu pudrowego różu w białe kwiaty. Poleżałam tak jeszcze chwilę, ale zaraz potem podniosłam się i usiadłam na krawędzi łóżka. Założyłam na siebie biały szlafrok i zaciekawiona wyszłam na balkon. Wszystko pokryte było szronem. Podeszłam do barierki i oparłam na niej ręce. Jak to możliwe? Czy to ja...? Spiczaste diamenty lśniły na barierkach, a niebo pokrywały szare, jednolite chmury, które nie pozwalały na ujrzenie choć skrawka błękitnego nieba. Białe gałęzie drzew pięły się ku górze, a bruk w całości pokrył się szronem. Wszystko, bez wyjątku pokryte było nieskazitelną, nienaruszoną bielą. Gwałtownie wypuściłam z siebie powietrze, co sprawiło, że naprzeciw mnie zawisnął przez chwilę pióropusz pary. Podniosłam wyżej ramiona, choć nie było mi zimno i mocno objęłam się rękoma. Rozglądałam się dookoła, ale nie mogłam zrozumieć jak w Arendelle pojawiło się coś takiego. Szron czasem działa sam, ale nie w takiej skali i nie tak silnie. Pokręciłam z wolna głową i gwałtownie odwróciłam się na pięcie, by z powrotem ruszyć do domu. Weszłam do swojej komnaty, zamknęłam okno balkonowe i przebrałam się szybko w pierwszą lepszą sukienkę. Związałam włosy w niedbały kok i ruszyłam do jadalni. Miałam nadzieję na gorącą czekoladę.
     Kolejnego ranka mrozu już nie było.
     Dni mijały szybko. Mieszkańcy bardzo ucieszyli się z mojego powrotu, koszmary zniknęły, a ja miałam masę papierkowej roboty związanej z sprawami wewnętrznymi i polityką zagraniczną. Musieliśmy bowiem odnowić nasze szlaki handlowe i wznowić import surowców. Byłam tak zajęta, że nawet nie miałam czasu myśleć o strażnikach. I bardzo się z tego cieszyłam. Jack nie zaprzątał mi już głowy, a każdego dnia w mały flakonik na komodzie wstawiałam biały kwiat dla Jasper’a. Często razem z Anną słuchałyśmy naszych poddanych. Moja siostra wywoływała u mnie wiele pozytywnych emocji. Kochałam ją najmocniej na świecie. Nawet za te głupie żarty i piski niczym mała dziewczynka.
     Nie mogłam przyzwyczaić się do służby i noszenia gorsetów, które prawie nie pozwalały mi na oddech. Nie lubiłam tego, że ktoś nalewa mi kawę do kubka albo szykuje każdy posiłek. Co prawda wszystko było przepyszne, ale czasem miałam ochotę na własnoręczną jajecznicę z pajdą chleba. Nie znosiłam też faktu, że gdy tylko miałam wyjść z swojej komnaty musiałam się przebierać. Było to strasznie niewygodne i psuło każdą myśl, bo gdy sobie o tym przypominałam rezygnowałam z niektórych  planów.
     Ani się obejrzałam, a został tydzień do Wigilii. Usiadłam wygodnie na łóżku podkładając lewą stopę pod prawą nogę i przełożyłam przez ramię mokry warkocz. Co miałam robić? Ułożyłam szczękę na rękach zwiniętych w pięści i opartych na kolanach. Odkąd przeprowadziłam się do Arendelle stałam się bardzo spokojna, pogodna i pełna pozytywnych myśli oraz nowych pomysłów. Jack... przygryzłam mocno wargę. Nie chciałam go widzieć. Ale z drugiej strony tęskniłam za Pauline, North’em, Wróżką, Crystal, Liv, Amelią i nawet za Luną. W niektórych momentach bardzo mi ich brakowało. Jednak było mi w Arendelle tak dobrze, że nie byłam pewna czy chcę je opuszczać i wracać tam, gdzie stało się tyle złych rzeczy. Nawet jeśli był to tylko jeden wieczór. Biłam się z myślami i wymyślałam coraz to nowe argumenty, które popierały którąś z tez.
     Nie chciałam widzieć Jack’a. Już nigdy...  


Hej Moje Perełki!
Wiem, wiem, zawiodłam, ale naprawdę – staram się, dwoję i troję, ale nie mam czasu na pisanie. Zaniedbałam też inne blogi, bo czasem przez tydzień w ogóle nie zaglądam do internetu.
Przepraszam Was i mam nadzieję, że ze mną zostaniecie pomimo faktu, że jestem taka głupia i Was zaniedbuję.
Mam nadzieję, że rozdział się podoba. Pojawił się w końcu banner i myślę, że zostanie on na dłużej.

Pozdrawiam cieplutko, kolejny rozdział powinien pojawić się w czasie świąt.


czwartek, 3 grudnia 2015

Rozdział XLVII: "No mówiłam no!"

Z perspektywy Elsy
     Odrzuciłam na bok ciężką kołdrę i pomimo wyczerpania uśmiechałam delikatnie się widząc pierwsze promienie słońca zakradające się do pokoju.
     Każdej nocy męczyły mnie koszmary. Stało się to jak ciężar, który musiałam dźwigać i o którym myślałam każdego  wieczora. Dziękowałam Bogu za nadchodzące poranki pełne światła przynoszącego ulgę. Modliłam się, żeby dni mijały jak najwolniej, bo wieczór budził we mnie grozę. Gdy zapadał mrok, z każdą minutą, bałam się tego, co mogło stać się w nocy. I moje obawy zawsze się spełniały. Każdej nocy przynajmniej raz mój krzyk rozbrzmiewał w domu. I przynajmniej raz widziałam zatroskaną twarz Jack’a nachylonego nade mną.
      Zeszłam na śniadanie, które za względu na fakt, że była sobota – jedliśmy razem.
     Zasiadłam przy szorstkim stole przykrytym obrusem w biało – czerwoną kratkę i rozejrzałam się dookoła. Wszyscy bardzo ładnie wyglądali. Jack z Luną właśnie cmoknęli się w usta, a Crystal i Pauline rozmawiały o lakierach do paznokci. Mimowolnie dotknęłam swojej spuchniętej twarzy, która kiedyś świeciła zdrowym blaskiem. Potem przesunęłam bladą dłoń na suche włosy związane w byle jakiego koka. Żałowałam, że nie miałam nawet siły, żeby o siebie dbać.  Ale na razie było dla mnie najważniejsze to, żebym nie cuchnęła i nie była brudna.
     Zaraz po śniadaniu poszłam na najwyższą halę poćwiczyć balet. Ostatnio znowu zaczęłam tańczyć. Nie traciłam dzięki temu nadziei, która swoją drogą była chyba jedyną rzeczą, która mi została.
     Działo się ze mną coś dziwnego. Coś bardzo dziwnego. Pomimo braku sił i osłabienia na moje usta często zakradał się słaby uśmiech. Jakby wypełniało mnie światło. Dużo się zmieniło od śmierci Florence. Arendelle „wyzdrowiało”, Anna mieszka tam już na stałe, a ja miałam się niedługo tam wyprowadzić. Tęskniłam za siostrą i za porami roku, które jasno zawsze dawały o sobie znać, a nie tylko w kalendarzu – jak u North’a. Pomimo tego, że byłam strażniczką zimy ten wieczny śnieg pomału mnie dobijał. Wszystko pokrywała tylko lodowa pustynia, gdzie nie można było chodzić wydeptanymi ścieżkami i oglądać ciekawych kompozycji barw cieszących oczy. Chciałam posłuchać w końcu śpiewu ptaków, a nie – świstu wiatru, który tak bardzo uwielbiał Jack.

Z perspektywy Crystal
     Wstałam szybko od stołu pośpiesznie dopijając kawę i wstawiając kubek do zlewu z brudnymi naczyniami.
-Dziękuję! – rzuciłam przez ramię do tych, którzy jeszcze siedzieli przy stole.
Popędziłam na górę do swojego pokoju, żeby się przebrać i uczesać. Wpadłam do pomieszczenia i szybko przebrałam się w siwe dresy, białą bokserkę i szary crop top na ramiączka. Związałam swoje czarne, bujne loki w kitkę, a ciemna grzywka opadła mi zgrabnie na czoło.
     Wyszłam z pokoju i zaczęłam zmierzać na schody wiodące na halę. Swoją drogą sporą dozą ćwiczeń było wspinanie się po nich każdego dnia. I w tych właśnie momentach zazdrościłam Jack’owi i Lunie, którzy mogli latać. Oddychałam głośno stawiając kolejne kroki aż w końcu usłyszałam czyjś szloch. Natychmiast podniosłam głowę spuszczoną dotychczas w stronę nóg i dostrzegłam Lunę skuloną kilkanaście stopni dalej. Jej blond proste, aksamitne włosy związane w agatkę opadały na jej ramię, a nogi podciągnięte pod brodę wraz z dłońmi precyzyjnie zasłaniały twarz.
-Hej...- powiedziałam cicho kładąc dziewczynie dłoń na ramieniu.
Blondynka natychmiast podniosła głowę i po kilku sekundach wybuchła płaczem wracając do poprzedniej pozycji.
-Ej...- zaczęłam delikatnie siadając na schodku obok niej – co się stało? – zapytałam z troską – Tylko spokojnie. – dodałam po chwili nieco ożywionym głosem.
Luna podniosła głowę i otarła łzy rękawem niebieskiej bluzki, ale na marne, bo kilka kolejnych łez spłynęło po zaczerwienionych policzkach błyszcząc w białym świetle polarnych promieni, które wpadały przez duże okna naprzeciw nas.
-On... – ciało dziewczyny drżało mocno, a grube, czarne rzęsy posklejały się od łez- On cięgle z nią siedzi...
-Kto?- zapytałam, ale moje pytanie zostało zignorowane.
-Poświęca jej dużo czasu. Widzę jak na nią patrzy. Widzę, jak się o nią troszczy.
-Kto?- zapytałam ponownie.
-Jack...- dziewczyna załkała i zasłoniła twarz dłońmi.
-Oh...- westchnęłam i przeniosłam wzrok na okno.
Z tego co wiedziałam to nigdy im się najlepiej nie układało. Nigdy nie widziałam, żeby Jack był zapatrzony w Lunę jak w obrazek. A teraz jeszcze dużo czasu spędzał z Elsą. Co prawda nie siedział z nią cały dzień, ale wystarczy, żeby był z nią wieczorami, spędzał z nią dwie godziny w ciągu dnia, a na pięć godzin całkowicie znikał. Zazwyczaj wracał późno, gdy Luna już spała. A gdy ta budziła się rano białowłosy był już przy Elsie. I tak było ciągle.
-Przecież on jej nie kocha, wiesz to. – pocieszałam blondynkę.
- Ale On... – dziewczyna na nowo wybuchła płaczem – widzę jak na nią patrzy... oczy mu się błyszczą...
Oh, ja mi jej było szkoda. Ona tak go kochała, a on stale ją ranił.
Ale z drugiej strony Jack bardzo się starał. Troszczył się o Lunę i dawał jej wszystko co chciała. On też był nieszczęśliwy. Wiele razy widziałam go jak wyczerpany siedział na schodach i trzymał się za kark albo gapił się w ono siedząc na parapecie z kapturem na głowie.
-Nie wiem co mam ci powiedzieć Luna. Ale mogę jedno : On cię nie zdradzi. Uwierz mi. Jack taki nie jest. On cię kocha, nigdy by cię nie skrzywdził. A z Elsą siedzi, bo ona ma ciężki czas. Jack ma po prostu dobre serce.
Po tych słowach mocno przytuliłam dziewczynę wkładając w uścisk całe swoje współczucie, jakie w tym momencie do niej czułam. Było mi jej szkoda, naprawdę.
-Idź już... – dziewczyna odsunęła się ode mnie i uśmiechnęła przez łzy – czeka cię trening. Dziękuję.
Uśmiechnęłam się szczerze i wstałam ze stopnia.
-Trzymaj się – puściłam blondynce oczko i ruszyłam w dalszą wspinaczkę.
     Gdy pchnęłam drewniane, podwójne wrota hali do moich uszu dopłynął słodki dźwięk melodii z Dziadka do Orzechów, a moim oczom ukazał się obraz Elsy tańczącej w błękitnym stroju. Gdy dziewczyna mnie dostrzegła uśmiechnęła się delikatnie i podeszła do gramofonu, a potem zdjęła igłę z płyty.
-Przepraszam – odparła zmęczona- zasiedziałam się.
-Nic nie szkodzi.
-Mogę jeszcze porobić ćwiczenia? – zapytała białowłosa i spojrzała na mnie wyczekująco. Zastanawiałam się chwilę, bo muzyka nieco mi przeszkadzała. Widząc moje obawy dziewczyna odparła:
-Nie martw się. Bez muzyki.
Uśmiechnęłam się z ulgą, skinęłam głową i ruszyłam w przeciwny kąt sali, gdzie znajdował się worek treningowy i parę innych sprzętów do ćwiczeń sztuk walki.
     Po kilkunastu minutach treningu obejrzałam się przez ramię i zobaczyłam Elsę robiącą właśnie szpagat. Uśmiechnęłam się pod nosem, bo dwa światy spotkały się w jednym pomieszczeniu. Ona taka delikatna, piękna, a ja silna i z bojowym okrzykiem.
     Po pewnym czasie postanowiłyśmy z Elsą, że chwilę odpoczniemy. Usiadłyśmy na środku hali i wyrównywałyśmy oddechy.
-Elso...?- zaczęłam niepewnie – Lepiej trochę z tymi koszmarami?
-Eh...- westchnęła cicho dziewczyna – niestety nie – zaprzeczyła ruchem głowy.
-To straszne. Bardzo Ci współczuję... Dobrze chociaż, że masz Jack’a.
Specjalnie zeszłam na temat białowłosego. Chciałam wiedzieć dokładnie, jaki Elsa ma do niego stosunek.
-Tak, on jest kochany – dziewczyna usiadła w pozycji kwiatu lotosu i wpatrywała się w okno.
Patrzyłam tak na nią, skąpaną w promieniach polarnego słońca. Jej białe rozpuszczone włosy idealnie komponowały się ze śliwkowymi wargami i turkusem oczu. Stwierdziłam, że  jest piękna.
-Martwisz się o Lunę, prawda?- zapytała znienacka dziewczyna i przeniosła na mnie powoli swój wzrok.
-Tak. Skąd wiedziałaś? – zapytałam ciekawie.
Dziewczyna położyła się na plecach i wpatrywała się w drewniany, oddalony o kilkanaście metrów sufit.
-Wszyscy się o nią martwią. Ja też. A Jack stale mi o niej opowiada. Wiem, że to wszystko przeze mnie- oczy białowłosej się zeszkliły, ale dziewczyna odgoniła je głębokim wdechem – Ale niedługo wyjeżdżam. Tak dla wszystkich będzie lepiej – jednak łamiącego się głosu nie mogła ukryć – Jack będzie miał w końcu więcej czasu dla Luny, a ona będzie szczęśliwa. Przestanę w końcu mieszać się w ich życie. Pozatym moje krzyki w nocy też muszą być dla was męczące.
Było mi jej żal. Nie mogła znaleźć sobie miejsca. Jakby była dla tego okrutnego świata za dobra. Za delikatna...

Z perspektywy Elsy
     Znów znalazłam się na drodze, którą pokonywałam już chyba z tysiąc razy. Zakręt w lewo, w prawo, jeszcze raz w lewo i wąski korytarz, w którego rogu stał stary, duży wazon z pajęczynami w środku.
     Podeszłam do jasnobrązowych, chropowatych drzwi. Byłam pewna, że gdy je otworzę ujrzę to, co zwykle. Nadjedzone przez mole, zakurzone firany, komodę, brudny dywan, krzesło w kącie i wielkie okno balkonowe, przez które było widać padający śnieg.
     Ten pokój stał się czymś w rodzaju mojego azylu, w którym spędzałam dużo czasu. Patrzyłam się w okno z otępieniem i sennością, dzięki którym szybciej mijał mi czas. Zupełnie jakby płatki śniegu wirujące w powietrzu wprawiały mnie w hipnozę.
     Jednak gdy chwyciłam srebrną klamkę moim oczom ukazał się jeden dodatkowy element: Ktoś siedział na podłodze i patrzył w okno. Postać, której głowa była zasłonięta kapturem szarej bluzy, drgnęła, gdy usłyszała delikatne skrzypnięcie drzwi, a ja stałam oniemiała w progu.
-Jack? - zapytałam niepewnie.
Postać wstała, zdjęła kaptur z głowy i odwróciła się wolno w moją stronę, a już po chwili moim oczom ukazała się dobrze znana mi twarz okalana przez srebrzyste, zwichrzone włosy. Błękitne tęczówki spoczęły na mojej osobie, a ja stałam jak sparaliżowana wciąż kurczowo trzymając chropowatą framugę drzwi.
-Elsa? – chłopak zdziwił się i ściągnął brwi.
-Co tu robisz? – wyrwało mi się.
-Mógłbym zapytać o to samo – odparł chłopak uśmiechając się ze zdziwieniem.
-Oh – westchnęłam i zamknęłam drzwi, a potem usiadłam ciężko na krześle – przychodzę tu dość często. Zaczęłam niedawno chodzić po tych wszystkich pustych pokojach w bazie. No i można się łatwo domyślić, że natrafiłam też na ten. Wyjątkowo mi się spodobał – delikatnie się uśmiechnęłam – jest taki piękny i tajemniczy – omiotłam spojrzeniem całe pomieszczenie, a moje oczy wypełnił zachwyt- uwielbiam tu przesiadywać.
Jack podrapał się po głowie wprawiając swoje srebrne włosy w jeszcze większy nieład.
-Ja też tu lubię siedzieć – uśmiechnął się.
Nastąpiła chwila ciszy. Nie wiedziałam co mam powiedzieć ani zrobić. Siedziałam przykuta do krzesła z złączonymi nogami i dłońmi ułożonymi na kolanach wodząc wzrokiem od ściany do ściany. Wdychałam powoli ciężkie od nagromadzonego kurzu powietrze.
-W sumie moglibyśmy przychodzić tu oboje – na dźwięk głosu Jack’a przerywającego ciszę natychmiast podniosłam głowę.
-To chyba nie jest dobry pomysł. – zaczęłam niepewnie - Pomyślą, że coś między nami jest... i tak nasłuchałam się o nas wystarczająco dużo plotek. Powinieneś zająć się Luną. A ja powinnam już iść. – powiedziałam szybko i poderwałam się z miejsca.
Zwróciłam się w stronę wyjścia i postawiłam parę kroków, ale poczułam delikatny uścisk na nadgarstku. Moje serce przyśpieszyło.
-Dobrze, ale teraz zostań tu ze mną. Tylko dziś. Proszę.
Jack puścił mój nadgarstek, a jego palce musnęły delikatnie wierzch mojej dłoni. Jego dotyk był tak niezwykły, że miałam ochotę chwycić teraz chłopaka za rękę i przylgnąć mocno do jego torsu. I właśnie świadomość tej żądzy kazała mi stąd uciekać. Nie mogłam na niego patrzeć. Zbyt szybko biło mi wtedy serce. Za bardzo przyśpieszał wtedy oddech. Czułam zbyt duży ucisk w żołądku i zbyt ciepło robiło mi się w piersi.
-Nie mogę, Jack – spojrzałam na niego udręczonym, błagalnym wzrokiem.
-Rozumiem – powiedział chłopak próbując się bezskutecznie uśmiechnąć, po czym odwrócił się i ponownie usiadł przed oknem.
Stałam tak chwilę w bezruchu, wpatrując się nie wiem czy w Jack’a czy w okno, z pięścią przyciśniętą do piersi, a potem powoli skierowałam się do wyjścia i po obejrzeniu się przez ramię zamknęłam delikatnie drzwi.
     Schodziłam spokojnie na dół, nadal z pięścią przyciśniętą do piersi. Oddychałam głęboko próbując się uspokoić.
     Najpierw przeprowadziłam się na lodowe pustkowie, a teraz w jedynym pokoju, w którym mogłam zaznać spokoju, przesiadywał Jack. Chciałam w końcu móc gdzieś się przejść, a nie siedzieć i dusić się wśród elfów z dzwoniącymi czapeczkami albo yeti’ch mamroczących ciągle coś do siebie w nieznanym języku. Miałam serdecznie dość tych kolorowych światełek. Wszystkiego zdawało się być za dużo, tak jakby każdy drobny element przytłaczał mnie swoją obecnością.
      Ubrałam się w gruby, zamszowy żakiet zapinany na trójkątne guziki i obszyty białym futerkiem, a potem ruszyłam na spacer nie zwracając uwagi na śnieżycę, która szalała na zewnątrz. Wiatr szarpał na boki moje długie, białe włosy, a widoczność została ograniczona do kilku metrów. Nie mogłam spokojnie pomyśleć (tak, jak zamierzałam), tylko musiałam skupiać się tym, by iść prosto i nie zostać zdmuchniętą przez wiatr. Śnieg wchodził mi do oczu i w końcu, z bezsilności i bólu padłam na kolana tam, gdzie stałam i zaczęłam płakać, a łzy zamarzały spadając z policzków i opadały na ziemię jak małe diamenty.  Miałam wszystkiego dosyć. Tych całych koszmarów, wyniszczającej mnie walki i Jack’a, który wpędzał mnie w coraz większe poczucie winy. Za każdym razem, gdy na jego widok przyśpieszało mi serce, karciłam się w myślach, bo powinnam teraz opłakiwać Jasper’a. Od jego śmierci minął dopiero miesiąc...
      Śnieżyca ustała...

Z perspektywy Irissy
     Szybko zadomowiłam się u North’a i bardzo polubiłam tą niezwykłą atmosferę, która panowała w jego domu. Zapach ciastek, który roznosił się ranem sprawiał, że nawet tym, którzy wstali lewą nogą, na usta wpływał uśmiech. Weekendowe śniadania i kolacje, gdzie trwała zawsze akcja „Kto szybciej dopadnie ciasto?” oraz niezwykli ludzie także podawali mi sporą dawkę śmiechu.
     Robiłam właśnie eliksir na gojenie się ran. Wrzucałam kolejne składniki do małego, czarnego kociołka stojącego na czterech, małych nóżkach.
- Aurantiaco, Ament, Casia, Plantago psyllium, lawenda...- mruczałam do siebie wodząc palcem po chropowatej stronie dużej księgi od eliksirów. Zatrzymałam opuszek na nazwie „Carum carvi” i rozejrzałam się ze skupieniem po stoliku, na którym przyrządzałam eliksir. Przeklęłam w myślach. Znów brakowało mi składników. Miałam dosyć ciągłego teleportowania się i chociaż North obiecał mi (o co ostro się kłóciłam), że zrobi mi ogród to powiedział również, że uczyni to po świętach, bo teraz nie ma czasu. Byłam więc skazana na wizytę u Anastazji. Westchnęłam zła, wytarłam ręce o spodnie i już po chwili rzuciłam przed siebie kulę szepcząc do niej uprzednio „Dom Anastazji”. Przeszłam przez mieniący się kolorami portal, a do moich nozdrzy doszedł świeży, wilgotny zapach lasu i ziół. Moim oczom ukazała się skromna chatka, do której drzwi po chwili zapukałam.
-Hej – odparłam mimowolnie się uśmiechając, gdy zobaczyłam przyjazną twarz blondynki.
Dziewczyna była ubrana w spódnicę i kremowy sweterek zapinany na białe guziki.
-Znowu ci brakuje roślin na eliksir? – bardziej stwierdziła niż zapytała strażniczka kładąc prawą rękę na biodrze.
-Mhm... – mruknęłam zła, na co Anastazja tylko się roześmiała.
-Wchodź, wypijemy herbatę, a potem pomogę nazbierać ci tyle, ile tylko zechcesz.- uśmiechnęła się promiennie.

     Portal odtworzył się w strefie snów, a ja od ilości świeżych ziół, które niosłam na rękach nic nie widziałam. Potknęłam się oczywiście o róg kanapy i wyhamowałam na jej oparciu.
-Boże święty, daj, pomogę ci – usłyszałam jakiś męski głos i chwilę później poczułam jak ktoś bierze ode mnie część roślin.
Gdy pozbyłam się połowy ciężaru ujrzałam blond czuprynę i ledwo wystającą spod sterty świeżych ziół twarz Aro.
-Dzięki – posłałam mu wdzięczne spojrzenie i razem ruszyliśmy na górę.
Gdy weszliśmy do pokoju (który przydzielono mi dodatkowo, żebym mogła w nim suszyć rośliny i sporządzać eliksiry) odłożyliśmy zioła na półkę, a ja zaczęłam wśród nich szukać tej rośliny, której brakowało mi do sporządzenia mikstury. Urwałam w końcu kawałek łodyżki zakończonej bordowymi kwiatami po czym odwróciłam się, by utrzeć je w moździerzu. Blondyn rozglądał się po pokoju, wąchał suszące się zioła i przeglądał księgę. Dodałam utarte kwiaty Carum carvi do kociołka ustawionego na zielonym ogniu i poszłam po kolejny składnik.
-A co to będzie na eliksir? – zapytał ciekawie Aro.
Odwróciłam się w stronę blondyna z ciemnozieloną łodyżką w ręce, żeby mu odpowiedzieć i zobaczyłam go nachylonego nad kociołkiem.
-Nie! – zdążyłam krzyknąć, ale było już za późno.
Chłopak stał z twarzą czarną od dymu, który buchnął mu prosto w twarz z kociołka. Kaszlnął sucho, co zabrzmiało jak ostatnie tchnienia umierającego ptaka i zmierzył mnie rozbawionym wzrokiem.
-No mówiłam no! – starałam się zabrzmieć poważnie, ale niezbyt mi to wychodziło, bo moje usta co róż wyginały się w uśmiechu.
-Tia... w ostatniej chwili.
-Oj, cicho!
Wzięłam w dłonie białą ścierkę.
-Masz. - Podałam ją blondynowi, a potem zajęłam się dalszym dodawaniem składników.
-To co to za eliksir? – zapytał  chłopak, gdy wycierał twarz.
-Na gojenie się ran. Jak będziesz spędzał ze mną więcej czasu to się przyda – puściłam do niego oczko i nadmuchałam różowego balona z gumy do żucia.
-To będą celowe zamachy?- zapytał przerażony.
-Może...


Hej Moje Perełki!
Wiem, ze długo mnie nie było, ale znów jestem chora, siedzę już od tamtego czwartku w domu. Nie miałam przez kilka dni nawet ruszyć ręką, więc proszę – wybaczcie mi! Rozdział jest dłuższy niż zwykle, mam nadzieję,  że się wam spodoba.
Ankieta na temat odpowiadania na komentarze rozstrzygnięta, już w tym rozdziale zacznę na nie odpowiadać.

Dziękuję za wszystkie komentarze i wyświetlenia!