Z perspektywy Elsy
Odrzuciłam na bok ciężką kołdrę i pomimo
wyczerpania uśmiechałam delikatnie się widząc pierwsze promienie słońca
zakradające się do pokoju.
Każdej nocy męczyły mnie koszmary. Stało
się to jak ciężar, który musiałam dźwigać i o którym myślałam każdego wieczora. Dziękowałam Bogu za nadchodzące
poranki pełne światła przynoszącego ulgę. Modliłam się, żeby dni mijały jak
najwolniej, bo wieczór budził we mnie grozę. Gdy zapadał mrok, z każdą minutą,
bałam się tego, co mogło stać się w nocy. I moje obawy zawsze się spełniały.
Każdej nocy przynajmniej raz mój krzyk rozbrzmiewał w domu. I przynajmniej raz
widziałam zatroskaną twarz Jack’a nachylonego nade mną.
Zeszłam
na śniadanie, które za względu na fakt, że była sobota – jedliśmy razem.
Zasiadłam przy szorstkim stole przykrytym
obrusem w biało – czerwoną kratkę i rozejrzałam się dookoła. Wszyscy bardzo
ładnie wyglądali. Jack z Luną właśnie cmoknęli się w usta, a Crystal i Pauline
rozmawiały o lakierach do paznokci. Mimowolnie dotknęłam swojej spuchniętej
twarzy, która kiedyś świeciła zdrowym blaskiem. Potem przesunęłam bladą dłoń na
suche włosy związane w byle jakiego koka. Żałowałam, że nie miałam nawet siły,
żeby o siebie dbać. Ale na razie było
dla mnie najważniejsze to, żebym nie cuchnęła i nie była brudna.
Zaraz po śniadaniu poszłam na najwyższą
halę poćwiczyć balet. Ostatnio znowu zaczęłam tańczyć. Nie traciłam dzięki temu
nadziei, która swoją drogą była chyba jedyną rzeczą, która mi została.
Działo się ze mną coś dziwnego. Coś bardzo
dziwnego. Pomimo braku sił i osłabienia na moje usta często zakradał się słaby
uśmiech. Jakby wypełniało mnie światło. Dużo się zmieniło od śmierci Florence.
Arendelle „wyzdrowiało”, Anna mieszka tam już na stałe, a ja miałam się
niedługo tam wyprowadzić. Tęskniłam za siostrą i za porami roku, które jasno
zawsze dawały o sobie znać, a nie tylko w kalendarzu – jak u North’a. Pomimo
tego, że byłam strażniczką zimy ten wieczny śnieg pomału mnie dobijał. Wszystko
pokrywała tylko lodowa pustynia, gdzie nie można było chodzić wydeptanymi
ścieżkami i oglądać ciekawych kompozycji barw cieszących oczy. Chciałam
posłuchać w końcu śpiewu ptaków, a nie – świstu wiatru, który tak bardzo
uwielbiał Jack.
Z perspektywy
Crystal
Wstałam szybko od stołu pośpiesznie
dopijając kawę i wstawiając kubek do zlewu z brudnymi naczyniami.
-Dziękuję!
– rzuciłam przez ramię do tych, którzy jeszcze siedzieli przy stole.
Popędziłam
na górę do swojego pokoju, żeby się przebrać i uczesać. Wpadłam do
pomieszczenia i szybko przebrałam się w siwe dresy, białą bokserkę i szary crop
top na ramiączka. Związałam swoje czarne, bujne loki w kitkę, a ciemna grzywka
opadła mi zgrabnie na czoło.
Wyszłam z pokoju i zaczęłam zmierzać na
schody wiodące na halę. Swoją drogą sporą dozą ćwiczeń było wspinanie się po
nich każdego dnia. I w tych właśnie momentach zazdrościłam Jack’owi i Lunie,
którzy mogli latać. Oddychałam głośno stawiając kolejne kroki aż w końcu
usłyszałam czyjś szloch. Natychmiast podniosłam głowę spuszczoną dotychczas w
stronę nóg i dostrzegłam Lunę skuloną kilkanaście stopni dalej. Jej blond
proste, aksamitne włosy związane w agatkę opadały na jej ramię, a nogi
podciągnięte pod brodę wraz z dłońmi precyzyjnie zasłaniały twarz.
-Hej...-
powiedziałam cicho kładąc dziewczynie dłoń na ramieniu.
Blondynka
natychmiast podniosła głowę i po kilku sekundach wybuchła płaczem wracając do
poprzedniej pozycji.
-Ej...-
zaczęłam delikatnie siadając na schodku obok niej – co się stało? – zapytałam z
troską – Tylko spokojnie. – dodałam po chwili nieco ożywionym głosem.
Luna
podniosła głowę i otarła łzy rękawem niebieskiej bluzki, ale na marne, bo kilka
kolejnych łez spłynęło po zaczerwienionych policzkach błyszcząc w białym
świetle polarnych promieni, które wpadały przez duże okna naprzeciw nas.
-On...
– ciało dziewczyny drżało mocno, a grube, czarne rzęsy posklejały się od łez- On
cięgle z nią siedzi...
-Kto?-
zapytałam, ale moje pytanie zostało zignorowane.
-Poświęca
jej dużo czasu. Widzę jak na nią patrzy. Widzę, jak się o nią troszczy.
-Kto?-
zapytałam ponownie.
-Jack...-
dziewczyna załkała i zasłoniła twarz dłońmi.
-Oh...-
westchnęłam i przeniosłam wzrok na okno.
Z
tego co wiedziałam to nigdy im się najlepiej nie układało. Nigdy nie widziałam,
żeby Jack był zapatrzony w Lunę jak w obrazek. A teraz jeszcze dużo czasu
spędzał z Elsą. Co prawda nie siedział z nią cały dzień, ale wystarczy, żeby
był z nią wieczorami, spędzał z nią dwie godziny w ciągu dnia, a na pięć godzin
całkowicie znikał. Zazwyczaj wracał późno, gdy Luna już spała. A gdy ta budziła
się rano białowłosy był już przy Elsie. I tak było ciągle.
-Przecież
on jej nie kocha, wiesz to. – pocieszałam blondynkę.
-
Ale On... – dziewczyna na nowo wybuchła płaczem – widzę jak na nią patrzy...
oczy mu się błyszczą...
Oh,
ja mi jej było szkoda. Ona tak go kochała, a on stale ją ranił.
Ale
z drugiej strony Jack bardzo się starał. Troszczył się o Lunę i dawał jej
wszystko co chciała. On też był nieszczęśliwy. Wiele razy widziałam go jak
wyczerpany siedział na schodach i trzymał się za kark albo gapił się w ono
siedząc na parapecie z kapturem na głowie.
-Nie
wiem co mam ci powiedzieć Luna. Ale mogę jedno : On cię nie zdradzi. Uwierz mi.
Jack taki nie jest. On cię kocha, nigdy by cię nie skrzywdził. A z Elsą siedzi,
bo ona ma ciężki czas. Jack ma po prostu dobre serce.
Po
tych słowach mocno przytuliłam dziewczynę wkładając w uścisk całe swoje
współczucie, jakie w tym momencie do niej czułam. Było mi jej szkoda, naprawdę.
-Idź
już... – dziewczyna odsunęła się ode mnie i uśmiechnęła przez łzy – czeka cię
trening. Dziękuję.
Uśmiechnęłam
się szczerze i wstałam ze stopnia.
-Trzymaj
się – puściłam blondynce oczko i ruszyłam w dalszą wspinaczkę.
Gdy pchnęłam drewniane, podwójne wrota
hali do moich uszu dopłynął słodki dźwięk melodii z Dziadka do Orzechów, a moim oczom ukazał się obraz Elsy tańczącej w
błękitnym stroju. Gdy dziewczyna mnie dostrzegła uśmiechnęła się delikatnie i
podeszła do gramofonu, a potem zdjęła igłę z płyty.
-Przepraszam
– odparła zmęczona- zasiedziałam się.
-Nic
nie szkodzi.
-Mogę
jeszcze porobić ćwiczenia? – zapytała białowłosa i spojrzała na mnie
wyczekująco. Zastanawiałam się chwilę, bo muzyka nieco mi przeszkadzała. Widząc
moje obawy dziewczyna odparła:
-Nie
martw się. Bez muzyki.
Uśmiechnęłam
się z ulgą, skinęłam głową i ruszyłam w przeciwny kąt sali, gdzie znajdował się
worek treningowy i parę innych sprzętów do ćwiczeń sztuk walki.
Po kilkunastu minutach treningu obejrzałam
się przez ramię i zobaczyłam Elsę robiącą właśnie szpagat. Uśmiechnęłam się pod
nosem, bo dwa światy spotkały się w jednym pomieszczeniu. Ona taka delikatna,
piękna, a ja silna i z bojowym okrzykiem.
Po pewnym czasie postanowiłyśmy z Elsą, że
chwilę odpoczniemy. Usiadłyśmy na środku hali i wyrównywałyśmy oddechy.
-Elso...?-
zaczęłam niepewnie – Lepiej trochę z tymi koszmarami?
-Eh...-
westchnęła cicho dziewczyna – niestety nie – zaprzeczyła ruchem głowy.
-To
straszne. Bardzo Ci współczuję... Dobrze chociaż, że masz Jack’a.
Specjalnie
zeszłam na temat białowłosego. Chciałam wiedzieć dokładnie, jaki Elsa ma do
niego stosunek.
-Tak,
on jest kochany – dziewczyna usiadła w pozycji kwiatu lotosu i wpatrywała się w
okno.
Patrzyłam
tak na nią, skąpaną w promieniach polarnego słońca. Jej białe rozpuszczone
włosy idealnie komponowały się ze śliwkowymi wargami i turkusem oczu.
Stwierdziłam, że jest piękna.
-Martwisz
się o Lunę, prawda?- zapytała znienacka dziewczyna i przeniosła na mnie powoli
swój wzrok.
-Tak.
Skąd wiedziałaś? – zapytałam ciekawie.
Dziewczyna
położyła się na plecach i wpatrywała się w drewniany, oddalony o kilkanaście
metrów sufit.
-Wszyscy
się o nią martwią. Ja też. A Jack stale mi o niej opowiada. Wiem, że to
wszystko przeze mnie- oczy białowłosej się zeszkliły, ale dziewczyna odgoniła
je głębokim wdechem – Ale niedługo wyjeżdżam. Tak dla wszystkich będzie lepiej
– jednak łamiącego się głosu nie mogła ukryć – Jack będzie miał w końcu więcej
czasu dla Luny, a ona będzie szczęśliwa. Przestanę w końcu mieszać się w ich
życie. Pozatym moje krzyki w nocy też muszą być dla was męczące.
Było
mi jej żal. Nie mogła znaleźć sobie miejsca. Jakby była dla tego okrutnego
świata za dobra. Za delikatna...
Z perspektywy
Elsy
Znów znalazłam się na drodze, którą
pokonywałam już chyba z tysiąc razy. Zakręt w lewo, w prawo, jeszcze raz w lewo
i wąski korytarz, w którego rogu stał stary, duży wazon z pajęczynami w środku.
Podeszłam do jasnobrązowych, chropowatych drzwi.
Byłam pewna, że gdy je otworzę ujrzę to, co zwykle. Nadjedzone przez mole,
zakurzone firany, komodę, brudny dywan, krzesło w kącie i wielkie okno
balkonowe, przez które było widać padający śnieg.
Ten pokój stał się czymś w rodzaju mojego
azylu, w którym spędzałam dużo czasu. Patrzyłam się w okno z otępieniem i
sennością, dzięki którym szybciej mijał mi czas. Zupełnie jakby płatki śniegu
wirujące w powietrzu wprawiały mnie w hipnozę.
Jednak gdy chwyciłam srebrną klamkę moim
oczom ukazał się jeden dodatkowy element: Ktoś siedział na podłodze i patrzył w
okno. Postać, której głowa była zasłonięta kapturem szarej bluzy, drgnęła, gdy
usłyszała delikatne skrzypnięcie drzwi, a ja stałam oniemiała w progu.
-Jack?
- zapytałam niepewnie.
Postać
wstała, zdjęła kaptur z głowy i odwróciła się wolno w moją stronę, a już po
chwili moim oczom ukazała się dobrze znana mi twarz okalana przez srebrzyste,
zwichrzone włosy. Błękitne tęczówki spoczęły na mojej osobie, a ja stałam jak
sparaliżowana wciąż kurczowo trzymając chropowatą framugę drzwi.
-Elsa?
– chłopak zdziwił się i ściągnął brwi.
-Co
tu robisz? – wyrwało mi się.
-Mógłbym
zapytać o to samo – odparł chłopak uśmiechając się ze zdziwieniem.
-Oh
– westchnęłam i zamknęłam drzwi, a potem usiadłam ciężko na krześle –
przychodzę tu dość często. Zaczęłam niedawno chodzić po tych wszystkich pustych
pokojach w bazie. No i można się łatwo domyślić, że natrafiłam też na ten.
Wyjątkowo mi się spodobał – delikatnie się uśmiechnęłam – jest taki piękny i
tajemniczy – omiotłam spojrzeniem całe pomieszczenie, a moje oczy wypełnił
zachwyt- uwielbiam tu przesiadywać.
Jack
podrapał się po głowie wprawiając swoje srebrne włosy w jeszcze większy nieład.
-Ja
też tu lubię siedzieć – uśmiechnął się.
Nastąpiła
chwila ciszy. Nie wiedziałam co mam powiedzieć ani zrobić. Siedziałam przykuta
do krzesła z złączonymi nogami i dłońmi ułożonymi na kolanach wodząc wzrokiem
od ściany do ściany. Wdychałam powoli ciężkie od nagromadzonego kurzu
powietrze.
-W
sumie moglibyśmy przychodzić tu oboje – na dźwięk głosu Jack’a przerywającego
ciszę natychmiast podniosłam głowę.
-To
chyba nie jest dobry pomysł. – zaczęłam niepewnie - Pomyślą, że coś między nami
jest... i tak nasłuchałam się o nas wystarczająco dużo plotek. Powinieneś zająć
się Luną. A ja powinnam już iść. – powiedziałam szybko i poderwałam się z
miejsca.
Zwróciłam
się w stronę wyjścia i postawiłam parę kroków, ale poczułam delikatny uścisk na
nadgarstku. Moje serce przyśpieszyło.
-Dobrze,
ale teraz zostań tu ze mną. Tylko dziś. Proszę.
Jack
puścił mój nadgarstek, a jego palce musnęły delikatnie wierzch mojej dłoni.
Jego dotyk był tak niezwykły, że miałam ochotę chwycić teraz chłopaka za rękę i
przylgnąć mocno do jego torsu. I właśnie świadomość tej żądzy kazała mi stąd
uciekać. Nie mogłam na niego patrzeć. Zbyt szybko biło mi wtedy serce. Za
bardzo przyśpieszał wtedy oddech. Czułam zbyt duży ucisk w żołądku i zbyt
ciepło robiło mi się w piersi.
-Nie
mogę, Jack – spojrzałam na niego udręczonym, błagalnym wzrokiem.
-Rozumiem
– powiedział chłopak próbując się bezskutecznie uśmiechnąć, po czym odwrócił
się i ponownie usiadł przed oknem.
Stałam
tak chwilę w bezruchu, wpatrując się nie wiem czy w Jack’a czy w okno, z
pięścią przyciśniętą do piersi, a potem powoli skierowałam się do wyjścia i po
obejrzeniu się przez ramię zamknęłam delikatnie drzwi.
Schodziłam spokojnie na dół, nadal z
pięścią przyciśniętą do piersi. Oddychałam głęboko próbując się uspokoić.
Najpierw przeprowadziłam się na lodowe pustkowie,
a teraz w jedynym pokoju, w którym mogłam zaznać spokoju, przesiadywał Jack.
Chciałam w końcu móc gdzieś się przejść, a nie siedzieć i dusić się wśród elfów
z dzwoniącymi czapeczkami albo yeti’ch mamroczących ciągle coś do siebie w
nieznanym języku. Miałam serdecznie dość tych kolorowych światełek. Wszystkiego
zdawało się być za dużo, tak jakby każdy drobny element przytłaczał mnie swoją
obecnością.
Ubrałam się w gruby, zamszowy żakiet
zapinany na trójkątne guziki i obszyty białym futerkiem, a potem ruszyłam na
spacer nie zwracając uwagi na śnieżycę, która szalała na zewnątrz. Wiatr
szarpał na boki moje długie, białe włosy, a widoczność została ograniczona do
kilku metrów. Nie mogłam spokojnie pomyśleć (tak, jak zamierzałam), tylko
musiałam skupiać się tym, by iść prosto i nie zostać zdmuchniętą przez wiatr.
Śnieg wchodził mi do oczu i w końcu, z bezsilności i bólu padłam na kolana tam,
gdzie stałam i zaczęłam płakać, a łzy zamarzały spadając z policzków i opadały
na ziemię jak małe diamenty. Miałam
wszystkiego dosyć. Tych całych koszmarów, wyniszczającej mnie walki i Jack’a,
który wpędzał mnie w coraz większe poczucie winy. Za każdym razem, gdy na jego
widok przyśpieszało mi serce, karciłam się w myślach, bo powinnam teraz
opłakiwać Jasper’a. Od jego śmierci minął dopiero miesiąc...
Śnieżyca ustała...
Z perspektywy
Irissy
Szybko zadomowiłam się u North’a i bardzo
polubiłam tą niezwykłą atmosferę, która panowała w jego domu. Zapach ciastek,
który roznosił się ranem sprawiał, że nawet tym, którzy wstali lewą nogą, na
usta wpływał uśmiech. Weekendowe śniadania i kolacje, gdzie trwała zawsze akcja
„Kto szybciej dopadnie ciasto?” oraz niezwykli ludzie także podawali mi sporą
dawkę śmiechu.
Robiłam właśnie eliksir na gojenie się ran. Wrzucałam kolejne składniki
do małego, czarnego kociołka stojącego na czterech, małych nóżkach.
- Aurantiaco, Ament, Casia, Plantago psyllium,
lawenda...- mruczałam do siebie wodząc palcem po chropowatej stronie dużej
księgi od eliksirów. Zatrzymałam opuszek na nazwie „Carum carvi” i rozejrzałam
się ze skupieniem po stoliku, na którym przyrządzałam eliksir. Przeklęłam w
myślach. Znów brakowało mi składników. Miałam dosyć ciągłego teleportowania się
i chociaż North obiecał mi (o co ostro się kłóciłam), że zrobi mi ogród to
powiedział również, że uczyni to po świętach, bo teraz nie ma czasu. Byłam więc
skazana na wizytę u Anastazji. Westchnęłam zła, wytarłam ręce o spodnie i już
po chwili rzuciłam przed siebie kulę szepcząc do niej uprzednio „Dom
Anastazji”. Przeszłam przez mieniący się kolorami portal, a do moich nozdrzy
doszedł świeży, wilgotny zapach lasu i ziół. Moim oczom ukazała się skromna
chatka, do której drzwi po chwili zapukałam.
-Hej
– odparłam mimowolnie się uśmiechając, gdy zobaczyłam przyjazną twarz blondynki.
Dziewczyna
była ubrana w spódnicę i kremowy sweterek zapinany na białe guziki.
-Znowu
ci brakuje roślin na eliksir? – bardziej stwierdziła niż zapytała strażniczka kładąc
prawą rękę na biodrze.
-Mhm...
– mruknęłam zła, na co Anastazja tylko się roześmiała.
-Wchodź,
wypijemy herbatę, a potem pomogę nazbierać ci tyle, ile tylko zechcesz.-
uśmiechnęła się promiennie.
Portal odtworzył się w strefie snów, a ja
od ilości świeżych ziół, które niosłam na rękach nic nie widziałam. Potknęłam
się oczywiście o róg kanapy i wyhamowałam na jej oparciu.
-Boże
święty, daj, pomogę ci – usłyszałam jakiś męski głos i chwilę później poczułam
jak ktoś bierze ode mnie część roślin.
Gdy
pozbyłam się połowy ciężaru ujrzałam blond czuprynę i ledwo wystającą spod sterty
świeżych ziół twarz Aro.
-Dzięki
– posłałam mu wdzięczne spojrzenie i razem ruszyliśmy na górę.
Gdy
weszliśmy do pokoju (który przydzielono mi dodatkowo, żebym mogła w nim suszyć
rośliny i sporządzać eliksiry) odłożyliśmy zioła na półkę, a ja zaczęłam wśród
nich szukać tej rośliny, której brakowało mi do sporządzenia mikstury. Urwałam w końcu kawałek
łodyżki zakończonej bordowymi kwiatami po czym odwróciłam się, by utrzeć je w moździerzu.
Blondyn rozglądał się po pokoju, wąchał suszące się zioła i przeglądał księgę. Dodałam
utarte kwiaty Carum carvi do
kociołka ustawionego na zielonym ogniu i poszłam po kolejny składnik.
-A co to będzie na eliksir? – zapytał ciekawie
Aro.
Odwróciłam się w stronę blondyna z
ciemnozieloną łodyżką w ręce, żeby mu odpowiedzieć i zobaczyłam go nachylonego
nad kociołkiem.
-Nie! – zdążyłam krzyknąć, ale było już za
późno.
Chłopak stał z twarzą czarną od dymu, który buchnął mu prosto w twarz z kociołka. Kaszlnął sucho, co zabrzmiało jak ostatnie
tchnienia umierającego ptaka i zmierzył mnie rozbawionym wzrokiem.
-No mówiłam no! – starałam się zabrzmieć
poważnie, ale niezbyt mi to wychodziło, bo moje usta co róż wyginały się w
uśmiechu.
-Tia... w ostatniej chwili.
-Oj, cicho!
Wzięłam w dłonie białą ścierkę.
-Masz. - Podałam ją blondynowi, a potem
zajęłam się dalszym dodawaniem składników.
-To co to za eliksir? – zapytał chłopak, gdy wycierał twarz.
-Na gojenie się ran. Jak będziesz spędzał ze
mną więcej czasu to się przyda – puściłam do niego oczko i nadmuchałam różowego
balona z gumy do żucia.
-To będą celowe zamachy?- zapytał przerażony.
-Może...
Hej Moje Perełki!
Wiem, ze długo mnie nie było, ale znów jestem chora,
siedzę już od tamtego czwartku w domu. Nie miałam przez kilka dni nawet ruszyć
ręką, więc proszę – wybaczcie mi! Rozdział jest dłuższy niż zwykle, mam
nadzieję, że się wam spodoba.
Ankieta na temat odpowiadania na komentarze
rozstrzygnięta, już w tym rozdziale zacznę na nie odpowiadać.
Dziękuję za wszystkie komentarze i wyświetlenia!
Pierwsza! Lecę czytać ♥
OdpowiedzUsuńWiktorio, moja kochana!
UsuńRozdział jest cudowny ♥ Ponownie podział na perspektywy, lubię to ^^ Nigdy nie wiadomo, kto będzie mówił później. Biedna Elsa... Musi się wyprowadzać? :0 Ale może to póki co najlepsze rozwiązanie dla niej i dla Jack'a? :/ Luny też bardzo mi szkoda. Tyle się bidula nacierpiała i pewnie nie raz jeszcze nacierpi :v Dobrze jednak, że może znaleźć wsparcie u pozostałych strażników.
Arendelle podnosi się spod gruzów wojny i zaczyna funkcjonować na nowo. Ania pewnie robi sobie niezłe bankiety z Kristoff'em pod nieobecność królowej, co? :D
Moja kochana Iri wkracza do akcji! ^^
"-To będą celowe zamachy?- zapytał przerażony.
-Może..."
Uśmiałam się niemało xd
Na koniec życzę duuużo, dużo zdrówka, weny i wszystkiego innego co dobre ♥
~`Twój Wafel, który w końcu jest pierwszym komem! (Udało mi się! Yay!)
Dziękuję! Doczekałaś się w końcu tego pierwszego koma ^^
UsuńUuuuu... Anka na pewno szaleje xd Potem Elsa przyjdzie i jej spierze tyłek xd Nie no, nasza białowłosa często rudą odwiedza.
Mam nadzieję, że w końcu wyzdrowieję i cieszę się, że Ci się podobają fragmenty z twoją postacią ^^
Pozdrawiam ciepło! ♥
Fajny rozdział ^^ uwielbiam czytać twoje opisy uczuć itp. :* są wspaniałe.
OdpowiedzUsuńMusze już iść spać wiec wybacz że ten komentarz taki krótki :c
Buziaki kochana! :* weny! <3
Dziękuję :*
UsuńNie ważne długo czy krótko - liczy się gest ^^
Jesteś kochana.
Pozdrawiam cieplutko! ♥
Jeju... Ja kocham Twoje opowiadania! To jak czytanie świetnej książki, a najlepsze to, że nigdy nie wiesz co może się wydarzyć, bo autor w każdej chwili może zmienić koncepcję. A czas, jaki trzeba odczekać na kolejny rozdział tylko pobudza apetyt na więcej :*
OdpowiedzUsuńSzkoda mi trochę Luny. Nie dziwię jej się, że jest taka załamana. Ale kurcze... Elsa potrzebuje kogoś, kto ją wesprze i wysłucha... Boję się, że jak ta zamieszka w Arendelle to wszelakie przyjaźnie się skończą... Niby jest strazniczką i można się z nią spotkać w każdej chwili, ale skoro Jack ma takie same zdolności jak Elsa, a ten będzie na miejscu, to kto jej będzie potrzebował...?
No nic... Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału :*
Weny, ale przede wszystkim wracaj szybko do zdrowia :*
Ojeju.... Dziękuję.
UsuńI jeszcze napisałaś "świetnej", uśmiech sam po po prostu wpływa na usta po tak miłych słowach ♥ Co do tego czasu to nie tak głośno, bo ostatni post był jakieś trzy tygodnie temu....
Co do zerwania wszelkich przyjaźni to nie byłabym taka pewna. Ale cieszę się, że sprawy, które wydają się dla mnie oczywiste - dla was takie nie są. Miło to słyszeć.
Mi Luny też szkoda. Zakochała się w kimś, kto nigdy nie będzie umiał pokochać jej tak mocno jak ona jego.
Jeszcze raz dziękuję!
Pozdrawiam cieplutko! ♥
Masz nową czytelniczkę...Mnie! Jestem zachwycona rozdziałem. Poziom twojego słownictwa jest nieziemski(jak dla mn. Bo takie słowa w sensowny sposób dodać do opowiadania to sztuka). Kiedy znów będą wątki z Jelsą? Wiem, że jeszcze trochę to potrwa...ale nie mogę się doczekać. Te rozmowy...trochę szkoda mi Luny ale...ale Jack nadal kocha Elsę i ona chyba powinna to zrozumieć. Mam wrażenie, że elsa właśnie zaczęła sobie uświadamiać, że to na Jacku zależy jej bardziej niż na (świętej pamięci księżyca) Jasperze (nie wiem jak to się pisze XD).
OdpowiedzUsuńRozdział supcio!<3
Pozdrawiam i weny
Nawet nie masz pojęcia jak cieszę się z Twojej opinii ^^
UsuńJestem wniebowzięta, że mam coraz więcej czytelniczek, że nie utknęłam w martwym punkcie.
Wątki z Jelsą? Cały czas są wątki z Jelsą ;) Jeśli chodzi o nich jako parę, to jeszcze trochę będziesz musiała poczekać.
Co do Luny to nie wiem, czy na jej miejscu byłabym w stanie zrozumieć, że mój chłopak tak "po prostu" kocha inną. Oj dobre masz wrażenie ^^
Pozdrawiam cieplutko!
PS. Wpadłam do Ciebie na bloga. Będę obserwować Twoje postępy, odnośnie ortografii też ^^
Na początku chciałabym przeprosić za to, że czytam dopiero teraz - ale szkoła i chroniczny brak czasu dają się we znaki :/
OdpowiedzUsuńJak zwykle świetnie! Jest mi bardzo szkoda Elsy, w końcu ma coś w rodzaju traumy po wojnie i śmierci Jaspera. A na dodatek ta sprawa z Luną... Rozumiem, że jest zmuszona wyjechać, jednak mam nadzieję, że Jack przyjedzie do Arendelle, by się z nią zobaczyć ;)
Irissa i Aro... ciekawe połączenie. Nie mogę się doczekać, co z tego wyjdzie!
Gorąco pozdrawiam i życzę duuuużo weny :* Johanna Malfoy
Nie ma sprawy, z resztą, Ty chociaż jesteś u mnie na bieżąco, nie to co ja u Ciebie xd
UsuńNasza biedna Elsa, ciężkie ma życie. Wszyscy jej współczują i mają rację.
Z resztą, uważam, że Lunie też jest bardzo ciężko.
Ja też mam taką nadzieję ;)
Szczerze mówiąc, to te ciekawe połączenie nie było moim pomysłem xd Ale przystałam na tą propozycję z wielką chęcią i myślę, że się wam spodoba. Tego wątku będzie nawet sporo i powinnaś być zadowolona ^^
Dziękuję i pozdrawiam ciepło! ♥
Super rozdział.
OdpowiedzUsuńDziękuję :*
UsuńJelsa wkracza do akcji ;3
OdpowiedzUsuńNo ale, kurcze... ta Luna, nie żebym jej nie lubiła, bo uwielbiam... ale no cóż, całym sercem shippuję Jelsę... mam nadzieję, że się to jakoś rozwiąże.
Jestem również ciekawa, jak potoczą się losy Elsy w Arendelle, tak daleko od przyjaciół. Może będą jakieś spotkania organizowane nie? xd (Już strzelam no... xd Bo z Tobą naprawdę nigdy nic nie wiadomo i to jest najlepsze) xd
Pozdrawiam i przepraszam, za tak lichy komentarz,ale jakoś tak... chcę dzisiaj dokończyć rozdział u siebie... no i moja wena zaczyna płatać mi figle ^^
Mam nadzieję, że Tobie się to nie zdarzy :*
Zapraszam do mnie na rozdział ;3
UsuńDziękuję. Przepraszam, że tak późno, ale nie wchodziłam na bloggera od tygodnia z powodu nawału obowiązków. Nawet nie wiesz jak ucieszył mnie ten tekst w nawiasie, to dobrze, że udaje mi się was zaskoczyć.
UsuńPozdrawiam ciepło!
Od razu przepraszam, że tak długo mnie nie było, ale miałam obowiązki i taki pomysł nie dawał mi spokoju i musiałam zacząć pisać ff xD
OdpowiedzUsuńAle ja tu przyszłam wyrazić opinię o rozdziale. sooooł...
Jest świetny zajekurdefajny (w oryginale było inaczej ale ja tu nie będę przeklinać xd) etc. Jak wszyscy piszą, że im najbardziej szkoda Luny i Elsy, tak mi najbardziej szkoda Jack'a. Czemu? Skoro tak łaził po tej chałupie to chciał czymś zająć myśli. Albo chce zerwać z Luną, ale nie wie jak? Może chce być z El, ale boi się, że znowu im nie wyjdzie? Nie wiem, ale wiem, że trzeba mu pomóc :-(
No to chyba wszystko co chciałam tu napisać. A! Oczywiście mi też szkoda Luny i El, ale ale ale ale.... ale my wiemy jak się one czują, a Jack? No właśnie. Może ma jeszcze większe problemy, tylko nie chce nikomu nic mówić. Jeżeli się nie mylę to ok 3 h spędza poza domem. W takim razie gdzie on jest przez ten czas?
Okey. Ja już swoją opinię wyraziłam.
Zdrówka (może lepiej, żebyś teraz weny nie miała, żeby przyszła później?)
Pozdrawiam ~Snowmoon
Dziękuję :*
UsuńJack... bardzo mnie cieszy, że ktoś się w końcu zastanowił dlaczego on tak łazi po chałupie i co się tłucze w jego głowie. Dostajesz order spostrzegawczości moja kochana :*
Pozdrawiam ciepło!
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńHej Kochana. Stwierdziłam, że wszystkie trzy skomentuję z osobna ;)
OdpowiedzUsuńWięc płakałam. Tak, płakałam czytając ten rozdział. Dokładniej w dwóch miejscach:
-Na końcu perspektywy Cristal,
-I przez połowę perspektywy Elsy.
No, ale taka już jestem ja... Płaczę tak często jak się da i nie mam na to wpływu, ale ten tzw. ryk wywołują u mnie tylko silne emocje. A ty stworzyłaś taką atmosferę, tak to wszystko opisałaś, że były te emocje, a tak naprawdę mało opowiadań, książek, itd. wywołuje u mnie takie uczucia. Czuję, że wkładasz serce w to co piszesz i... I jak pisałaś o ''wyprawie'' Elsy, to automatycznie przypomniała mi się nasza rozmowa na Hangu o tym, że chyba byś nie wytrzymała w mieście... Heh...
Tak to opisałaś, że odnalazłam w Elsie trzy osoby: mnie, Ciebie i moją koleżankę. Nie wiem dlaczego...
A mi szkoda wielu osób z otoczenia tej trójki - jakbym to była ja to też, by mnie bolało, bo nie potrafię patrzeć na cierpienie innych, a od nich te emocje emanują. Szkoda mi Elsy, Luny, Jack, Cristal i każdego kto patrzy na ich sprawę w podobny sposób. Ja nie znoszę tej bezradności...
Cudnie Wika! Zaczynasz (od początku wywoływałaś, ale teraz są jeszcze większe) wywoływać we mnie takie uczucia, emocję, że aż sama się dziwię... Ten komentarz jest chyba długi... A przynajmniej taką mam nadzieję... Podzieliłam się swoją najszczerszą opinią i moimi emocjami i wypłynęło to ze mnie samo.. Heh... I zgadzam się z osobą, która to wyżej napisała.. Wika, to jest jak świetna, super-ekstra-mega-fajna książka. Masz się czym pochwalić. Jest dobrze, bardzo dobrze, wręcz świetnie. Jeśli kiedyś wydasz książkę (trzymam kciuki siostrzyczko :*) z czystym sumieniem będę mogła ją kupić, wiedząc, że nie zmarnowałam pieniędzy *-*
I wiem, że masz tu opinie bardziej doświadczonych i utalentowanych osób, ale mam nadzieję, że ten komentarz Cię ucieszył <3
Kocham i lecę dalej :*
PS. Zawszę będę wspierać, nawet jak kontakt się urwie, wtedy będę robiła to duchowo :*
Nawet nie wiesz jaka jestem szczęśliwa! Może to głupie, ale jeśli ktoś płacze na moim opowiadaniu to ja po prostu skaczę z radości.Ale nie "haha, dobrze ci tak", ale dla mnie łzy to najlepszy dowód faktu, że wywołuję w was jakieś emocje, że potrafię tak wszystko ubrać w słowa, żebyście przeżywali to razem ze mną.
UsuńHehe, i jak też się dziwię, że ten rozdział wywarł na Tobie aż takie wrażenie, nie spodziewałam się tego.
Co do tej książki... to moja siostra obiecała mi, że gdy tylko skończę opowiadanie (musze je przeczytać potem jeszcze raz, żeby poprawić co nie co, a może dopisać parę nieistotnych szczegółów) to ona da je do druku i oprawi w normalnym formacie A5. Planuję w przyszłości wydać to, co tu napisałam, a nóż będzie sukces? Czasem gdy czytam jakieś normalne książki jestem pewna, że jestem już z nimi prawie na tym samym poziomie albo nie wiele mi brakuje. Oczywiście nie mówię o autorach jakiś wielkich dzieł, ale o zwyczajnych książkach. Jeśli pojawiła by się taka na rynku to może byłoby zainteresowania, a może przełumaczono by ją na inny język? Chciałabym, żeby tak było. I mam nadzieję, że przy tym wytrwam, bo wydawców dość łatwo jest znaleźć.
Twoje komentarze zawsze mnie cieszą ♥♥♥