sobota, 28 maja 2016

Wracam




Kilka dni temu na blogu była mała rocznica. To już rok od założenia strony, w tym 10 miesięcy ciągłego dodawania postów, waszych komentarzy i ciągle wzrastającej liczby wyświetleń.

Macie tak czasem, że przestajecie coś robić i strasznie Wam tego brakuje? Mi tak brakuje pisania. Brakuje mi siedzenia godzinami przed laptopem, brakuje mi dźwięku wciskanych klawiszy od klawiatury, brakuje mi waszych komentarzy, brakuje mi codziennego wchodzenia na bloggera, brakuje mi śledzenia liczby wyświetleń, brakuje mi ciągłego kombinowania z wyglądem strony i brakuje mi Was – osób, które jakkolwiek doceniały moją pracę.
Mam nadzieję, że ktokolwiek tu jeszcze został, że czeka z nadzieją, że dam znak życia.
Potrzebowałam odpoczynku, musiałam przemyśleć parę spraw i jestem gotowa znów stanąć na nogi.

W głowie od jakiegoś miesiąca rodzi mi się pewien pomysł. Wraz z niektórymi wydarzeniami nabiera on przejrzystości. Staje się coraz jaśniejszy, dojrzewa, a ja nabieram coraz większej pewności co do jego fabuły. Chciałabym założyć kolejnego bloga. Na pewno nie będzie on o Jelsie, ale mam nadzieję, że to Was nie zniechęci. Chciałabym, żeby to było moje największe, najbardziej dopracowane i piękne dzieło, które będzie niosło wiele morałów, pomysłów i rad.
Ale jeszcze nie teraz, jeszcze miejcie trochę cierpliwości, jak wszystko zrobię – dam znać tutaj.  


Pozdrawiam ciepło
Wasza Wika


niedziela, 13 marca 2016

Rozdział LV - ostatni

     Klik!


     Minęło pięć lat. Pięć długich lat...
     Moje nazwisko to już nie Snow, a Frost.
     Mam już dwójkę wspaniałych dzieci i troskliwego męża, którego nie mogę przestać całować.
     Mieszkamy w dużym, drewnianym domu z balkonem na skraju sosnowego lasu, który wieczorami tajemniczo szumi okrywając się srebrnym światłem. Mamy duży taras, na którym stoi rzeźbiony, okrągły stół i dwa wiklinowe fotele okryte narzutami w różowe, czerwone i zielone paski. Z okien na piętrach zwisają ogromne, różowe i fioletowe surfinie, a na tarasie zawsze stoją jaskrawe pelargonie. Przed domem mamy ogromny, usiany barwami ogród, który dzielnie budzi się do życia każdej wiosny i przyciąga piękne motyle oraz oklejone pyłkiem trzmiele. Najpierw wyrastają przebiśniegi, kiełkują tulipany i lilie. Zaraz po nich pną się w górę zawilce, fiołki i przylaszczki. Razem z pierwszymi kwiatami nadchodzi Wielkanoc kojarząca mi się zawsze z małymi, soczyście zielonymi listkami brzózek. Razem malujemy jajka, a dzieci turlają je z górek podczas gdy ja z mężem stoimy na wzniesieniu obejmując się. Zawsze wtedy w domu mamy festiwal zieleni, w wazonie stoją kwiaty, na oknach bazie i rzeżucha, a na stolikach kolorowe ozdóbki i jajka. W czwórkę idziemy wtedy do kościoła, by poświęcić koszyczek z wędliną, chlebem, solą, jajkiem i ciastem, a dzieci po drodze marudzą, że są głodne.
Zaraz po świętach rozkwitają drzewka owocowe, które tworzą mały sadek obok domu. Kiedy wychodzę na dwór rozwiesić pranie zawsze biorę głęboki wdech, by nacieszyć się duszącą wonią biało – różowych kwiatów, które już po kilku dniach pozbywają się płatków. Często biorę wtedy koc i kładę się między drzewami wyczekując z uwagą momentu, gdy zawieje mocny wiatr. Wtedy płatki odłączają się od kwiatów i rozpoczynają swoją krótką podróż w powietrzu wraz z innymi. To niesamowite zjawisko zawsze mnie zachwyca, mogłabym je oglądać w nieskończoność.
     Latem często przesiadujemy na tarasie pijąc wodę z cytryną i ciesząc wzrok pięknym krajobrazem, na którego pierwszym planie maluje się nasza para urwisów.
Jako pierwszy urodził nam się Christopher, który jest niezwykle podobny do ojca. Też ma białe włosy i błękitne piękne oczy, którymi często mnie czaruje. Zresztą, Jack robi to samo. Dwa lata później na świat przyszła Jane , która jest łudząco podobna do mojej siostry. Jej ciemnomiedziane włosy błyszczą się od słońca, a z różowych ust nie schodzi uśmiech. Sądzę, że rozwija się u niej dar rozumienia zwierząt i mam nadzieję, że go nie zmarnuje.
A teraz znów jestem przy nadziei, to już czwarty miesiąc... Czuję, że to będzie dziewczynka. Nazwałabym ją Crystal, to będzie mój piękny płatek śniegu...
     Jesienią zawsze chodzimy na długie spacery, podczas których dzieci zbierają kasztany, żołędzie i liście, z których później wszyscy razem robimy ludziki, które z kolei stoją na oknach aż do pierwszego śniegu. Uwielbiam oglądać październikowe zachody słońca, które rozżarzone powoli opada na ziemię kładąc coraz dłuższe cienie.
     Zima kojarzy mi się z ogniem trzaskającym w kominku i robieniem na drutach szalików, czapek oraz rękawiczek. Wtedy mam mnóstwo czasu na książki. Siadam wtedy przy oknie, z kocem na nogach i ciepłą, parującą herbatą obok i pogrążam się w lekturze tych cudnych powieści, przez które niejeden raz płakałam. Wieczorami gramy w karty i gry planszowe z dziećmi, a czasem po całym dniu siadamy z mężem przy kominku i pijemy wino.
Pociechy często wychodzą na dwór, a potem wracają z czerwonymi nosami i całe w śniegu, którym się rzucały.
     Jack i ja chodzimy do pracy. Ja jestem nauczycielką angielskiego w szkole podstawowej, a mój mąż pracuje w kancelarii adwokackiej, na razie uczy się fachu. Dzieci przyjaźnią się z pociechami naszych znajomych, czasem spotykamy się i siedzimy razem, a urwisy ganiają po podwórzu. Co niedziela chodzimy do kościoła i na zakupy. Ubieram się wtedy wyjątkowo ładnie, lokuje włosy i zakładam moją najładniejszą biżuterię. Przed wyjściem patrzę w duże lustro i stwierdzam, że wyglądam jak prawdziwa mama. Ale jestem z tego dumna, zawsze chciałam tak wyglądać.
     Czasem... czasem męczy nas przeszłość. Raz na jakiś czas ja albo mój mąż pogrążamy się w myślach, na moment odłączamy się od rzeczywistości. Ale rzadko o tym rozmawiamy, nie chcemy o tym myśleć, po prostu.
North’a ani nikogo ze strażników nie widziałam od czasu naszego wyjazdu. Czasem mam wyrzuty sumienia, że wyjechałam tak nagle, że nie podziękowałam im za te lata opieki, ale czuję, że tak było lepiej. Nie mieliśmy siły tam być, chcieliśmy uciec, zacząć od nowa. Jesteśmy ludźmi po wielu przejściach, których dręczą dziwne myśli. Czujemy się przytłoczeni rzeczywistością.
     Anna...? Co jakiś czas przychodzę do niej w nocy i budzę ją głaszcząc po nosku. 


     Leżymy tak do rana w łóżku i rozmawiamy. Czasem pyta się mnie o Arendelle i sprawy państwowe, ale jest dobrą, silną królową, która doskonale gasi każdego, kto za bardzo się wywyższa. Ona i Kriss pobrali się rok temu i starają się o dziecko. Siostra poprosiła mnie, żebym została chrzestną, ale sama nie wiem czy się zgodzę. Chyba nie chciałabym się wszystkim pokazać. Rozmawiamy tak do rana, a kiedy pierwsze promienie słońca wkradają się do pokoju, odchodzę. Często za nią tęsknię i wtedy przyjeżdżam nieoczekiwanie, żeby zamienić z nią choć parę słów.
    Do miasta mamy siedem kilometrów, nie mamy żadnych sąsiadów, ale za to każdy z miasteczka dobrze nas zna. Wszyscy są dla nas bardzo życzliwi, tak jak my dla nich. Zarabiamy wystarczająco dużo, żeby raz na jakiś czas móc gdzieś wyjechać.
Powoli zaczęliśmy się starzeć, to pewnie dlatego, że nie stawiamy się na zebrania. Za to zatrzymaliśmy nasze moce, które jednak także nieco osłabły i stały się już niegroźne.
     Czasem wychodzę późnym wieczorem na taras. Kiedy cykają świerszcze i kiedy las głośno szumi, a księżyc mocno świeci myślę, że jestem najszczęśliwsza na świecie. Mam dom, pracę, wspaniałego męża i dwójkę cudownych, pięknych, zdrowych dzieci. Przeszłość mnie dręczy, nie pozwala zasnąć, ale kiedy budzę się rano, kiedy patrzę na uśpioną twarz mojego męża, kiedy całuję dzieci na dzień dobry... mam nową nadzieję...





*Koniec*



No więc... to już ostatni rozdział. Wstawiam go z ciężkim sercem. Sama nie mogę uwierzyć, że napisałam aż 55 rozdziałów. Jak przeliczyłam je na strony A5 to wyszło około 400. W wakacje oddam moją książkę do druku, żeby mieć taki swój papierowy egzemplarz. Na pewno nie chcę tego opowiadania wydać, ale przeczytam je od deski do deski w wolnym czasie. Myślę, że długo bez pisania nie wytrzymam, ale na pewno będzie to dużo lepsza, bardziej logiczna i przemyślana historia niż ta o Jelsie. Bo na pewno o naszej parce już nic nie napiszę. 

Może małe podsumowanie...?
Łączna liczba wyświetleń - 33098
73 posty
612 komentarzy
szablon zmieniany tysiąc razy
najlepsze czytelniczki
milion emocji...

Chciałabym szczególnie podziękować Paulinie, która była ze mną w sumie od początku i ciągle mnie wspierała, Vanfanell Viceroy i Anie, która pisała "kilometrowe komy". Chciałabym podziękować też MonieVeerax3, Oli , Matyldzie, Jenifer Ice, Natalii Forever, Alissie Arille i wszystkim innym, którzy dawali mi motywację w komentarzach.
Chciałabym was teraz prosić: jeśli czytaliście mojego bloga, a ja nie wiem o waszym istnieniu, nie zostawiliście komentarza, to proszę - zróbcie to teraz. To ostatnia szansa. Chciałabym, żeby każdy pod tym postem napisał coś od siebie, w końcu ja rozpisałam się aż nadto.

Jeszcze raz wszystkim dziękuję i.... do zobaczenia!


niedziela, 21 lutego 2016

Rozdział LIV: "Wiesz co...? Ja chyba ciebie też"



Hej Moje Perełki!
Dzisiaj trochę na początku...
1. W tym rozdziale są piosenki, pełnią one ważną rolę,więc bardzo zależy mi na tym, żebyście je włączali, gdy jest podany link.
Jeśli czytacie na telefonie to przenieście się na kompa, albo, jeśli nie możecie, przeczytajcie później. 

2. Chciałabym bardzo serdecznie zaprosić na nowego bloga mojej koleżanki Utracone Dziedzictwo Astradys, dzisiaj pojawił się prolog. Widziałam próbki jej pisaniny i jest świetna, więc - zajrzyjcie.

zapraszam do czytania!




Z perspektywy Liv
   
      Siedziałam jak zwykle zamknięta w czterech ścianach i przeżywałam to, co dzieje się z bohaterami książki, którą mocno ściskałam w reku. Poprawiłam koc ułożony na kolanach i pociągnęłam nosem mrugając kilka razy, żeby łzy, nie daj boże, nie zasłoniły mi liter. Nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Dokończyłam czytać zdanie i niechętnie odłożyłam książkę na szafkę. Zdjęłam biały puszysty koc z kolan i podniosłam się z łóżka. Podeszłam do drzwi po drodze ocierając łzy i otworzyłam je pomału chwytając za klamkę w kolorze starego złota.
-Troy? – zdziwiłam się, gdy w progu ujrzałam bruneta trzymającego ręce w kieszeniach.
-Hej... – o kontakcie wzrokowym z jego strony nie było mowy – bo wiesz... – a gdy już się na mnie spojrzał... – płakałaś? – ściągnął brwi.
-Nie... – przetarłam dłonią oczy – to ze zmęczenia – uśmiechnęłam się słabo.
Chyba dobrze zagrałam, bo chłopak dał mi spokój. Stałam tak i czekałam niecierpliwie aż w końcu coś z siebie wydusi, ale on nawet nie otworzył ust tylko wpatrywał się we mnie tak samo wyczekująco jak ja na niego.
-Mogę wejść? – powiedział w końcu.
W myślach mocno palnęłam się w głowę, ale tylko się odsunęłam i zamknęłam za nim drzwi.
-Toooo... po co przyszedłeś? – zapytałam nieco podirytowana.
Chłopak chodził i rozglądał się po moim pokoju zupełnie mnie ignorując. Stwierdziłam, że poczekam sobie na jego odpowiedź.
-A co? Nie mogę odwiedzić koleżanki?
Rozszerzyłam oczy, uszło ze mnie powietrze.
-Koleżanki? Zamieniłeś ze mną trzy zdania i jeszcze w większości mi naubliżałeś...- splotłam dłonie na piersiach i zmierzyłam go wzrokiem.
-Mhm, jak powiedziałem, że jesteś ładna to też? – spojrzał na mnie wyczekująco, a gdy się nie odezwałam, parsknął śmiechem.
Widocznie moje zachowanie bardzo go bawiło.
-Jeśli przyszedłeś tu, żeby mnie wyprowadzić z równowagi, to daruj sobie, dobra?
Podeszłam do drzwi i otworzyłam je szeroko.
-Nie, nie, nie... – brunet podrapał się po karku – ja... – uniosłam podejrzliwie brew do góry – ja chciałem cię zaprosić na ten festyn u nas... no wiesz... otwarcie szklarni... to będzie takie wielkie jak nasz prywatny park i podobno ma być niezła zabawa...
Wyłupiłam oczy. On mnie zaprosił...? On?
-Randka?
Całkiem go nie rozumiałam i im bardziej próbowałam to zrobić, tym bardziej skutek był odwrotny do zamierzonego.
-No... tak jakby...
Stałam oniemiała i wlepiałam wzrok w podłogę. Jak...? Przecież on był taki zgryźliwy, co prawda powiedział mi, że jestem ładna, ale.. ale myślałam, że on po prostu ma ubaw, że tak wszystko biorę do siebie. A tu nagle się okazuje, że on mnie zaprasza. Nawet jeśli, to to będzie jeden wielki niewypał. Nie lubię się ruszać gdziekolwiek, jeszcze miałabym iść z takim cwaniakiem? Przecież on jest okropny, wkurzający i mam czasem ochotę go zabić. Co prawda uśmiecha się słodko i tak dalej, ma śliczne oczy, ale ... ygh! Jak to możliwe?!
-Ja... nie lubię zatłoczonych miejsc...
-Możemy iść gdzie indziej – odpowiedział mi z prędkością światła.
-Ale...
Chłopak zbliżył się do mnie kilka kroków, co zmusiło mnie do zaciśnięcia ust.
-Proszę... – spojrzał na mnie z nadzieją w oczach.
Nadal się wahałam, moje myśli pędziły z zawrotną prędkością. Troy chyba to zobaczył bo zbliżył się jeszcze bardziej, odległość między nami stała się dziwnie niebezpieczna. Im chłopak był bliżej tym bardziej się uśmiechał. Ja tak samo. Sprawdzał moją wytrzymałość – kiedy się odsunę. Patrzyłam mu uparcie w oczy z szerokim uśmiechem na ustach. W końcu był za blisko.
-Dobra – powiedziałam i odwróciłam głowę.
-No, przyjdę po ciebie w sobotę, o 18, dobrze? – zapytał najwyraźniej szczęśliwy.
Kiwnęłam głową i chłopak wyszedł. Zamknęłam za nim drzwi i pokręciłam głową z niedowierzania. Nie mogłam zdusić uśmiechu, który mimowolnie wykrzywiał moje wargi.
„Głupia...”

Z perspektywy Iri
    
     Obudziłam się rano i pierwszą moją myślą był fakt, że idę z Aro na otwarcie. W sumie oczekiwałam tylko i wyłącznie tego wydarzenia, więc musiałam sobie jakoś na siłę „zakleić” resztę dnia. Włóczyłam się tu i tam, i , myśląc tylko i wyłącznie o wieczornym wyjściu, zmarnowałam większość dnia. Brawo dla mnie!
Nadszedł wreszcie czas, w którym to postanowiłam sobie, że zacznę się przygotowywać. Oczywiście zaczęłam to robić trzy godziny przed wyjściem, bo lepiej było poczekać, niż potem źle się czuć.
     Poszłam do łazienki i starannie umyłam włosy, a potem długo kąpałam się w olejku waniliowym wdychając jego nieziemski, słodki zapach. Kiedy już wyszłam z wanny, owinęłam się błękitnym ręcznikiem, rozczesałam włosy i poczekałam aż wyschną. W tym czasie otworzyłam szafę i ustawiłam sobie przed nią wygodnie krzesło, żeby czasem nogi mnie nie rozbolały. Po kolei analizowałam każdą kreację i dodatki, które mogłabym do niej dobrać. Chciałam wyglądać idealnie. W końcu sięgnęłam po zwiewną czarną sukienkę do połowy ud, która była pokryta warstwą koronki w tym samym kolorze. Przebrałam się szybko. Popatrzyłam zadowolona w lustro i poszłam do
łazienki, żeby polokować sobie ładnie włosy i się pomalować. Usta pociągnęłam delikatną, koralową szminką, podkręciłam rzęsy i pomalowałam na ciemno powieki. Spojrzałam na zegarek, zostało mi pół godziny. Uśmiechnęłam się. Otworzyłam szkatułkę i wyciągnęłam z niej trzy bransoletki z koralików i z kilkoma zawieszkami. Zdecydowałam się też na delikatne, perełkowe kolczyki i wysokie, czarne buty na platformach, które, wbrew pozorom, wspaniale wyglądały z tą dziewczęcą kreacją. Kiedy stałam przed lustrem w łazience usłyszałam pukanie do drzwi. Ściągnęłam brwi i poszłam otworzyć.
-Hej, gotowa? – w progu stała ta dobrze znana mi, blond czupryna.
-No... tak, ale ... nie wiedziałam, że po mnie przyjdziesz...
-A jednak, no chodź – puścił mi oczko.
Uśmiechnęłam się szeroko i sięgnęłam po torebkę – kopertówkę, w kolorze zgaszonego różu.
-Wyglądasz ślicznie... – chłopak patrzył mi prosto w oczy i przechylił słodko głowę lekko w bok.
Roześmiałam się i chwyciłam go pod ramię. Szliśmy jak na jakiś bal, ale byłam tym strasznie zachwycona. Cała aż promieniałam.
Dzisiaj miało być idealnie.
Widziałam, że dużo ludzi szło razem na to otwarcie, a nawet jeśli nie, to śmiało mogłam powiedzieć, że wszyscy strasznie się wystroili. Zresztą, ja nie byłam lepsza. Zamierzałam się dobrze bawić.
     Szliśmy około 200 metrów przez drewniany, dość przestronny korytarz, na którym wszędzie stały kwiaty. Od ich zapachu mało co nie zakręciło mi się w głowie. W końcu dotarliśmy do wielkiego pomieszczenia przypominającego nieco park. Panował tam jakby półmrok, bo światło dawały jedynie latarnie rzucające nikłe, żółte światło na dróżki. Jednak gdzie tylko się dało zostały zawieszone kolorowe światełka, które odbijały się w pięknych, jasnych oczach mojego partnera. Na placu zebrał się już spory tłum, leciała cicha muzyka.
Aro spojrzał na zegarek.
-Do otwarcia 15 minut, chodź, przejdziemy się...
Kiwnęłam głową i udaliśmy się małą dróżką gdzieś w jakieś odludne miejsce. Nic nie mówiliśmy, zresztą, nie śmiałam na niego spojrzeć. Byłam tak speszona, a serce kołatało mi jak szalone. Bałam się, że chłopak usłyszy jego bicie.
-Wiesz... –zaczął chłopak, przystaliśmy na chwilę.
Spojrzeliśmy sobie głęboko w oczy.
-Uwaga! – rozległ się głos Roszpunki.
-Musimy iść – spuściłam głowę – Chodź.
Poszłam pierwsza nie patrząc nawet czy on za mną idzie. Czułam się dziwnie przygnębiona, nie miałam pojęcia dlaczego.
-Główną pomysłodawczynią jest nasza Iri, która jest tu z nami!
Weszłam na niewielki podest i uśmiechnęłam się do wszystkich.
-Witajcie... To w sumie... jest miejsce dla odpoczynku, dla odrobiny zieleni na tym lodowym pustkowiu. Oczywiście otwarte będzie 24 na dobę, i jedyne o co proszę to nie niszczenie tych roślin, ponieważ to niezwykłe okazy. Jest tu wiele alei, kilkanaście ławek i fontanna, a teraz, nie zanudzając was, bawcie się!
Tłum zaczął klaskać, a po chwili z głośników leciała już muzyka.

Z perspektywy Liv
    
     Wyszykowałam się jak to na mnie przystało. Ubrałam purpurową sukienkę na rękawy trzy czwarte, buty na obcasach, a usta pociągnęłam zalotną szminką w kolorze sukienki. Wszystko idealnie ze sobą współgrało, a gdy Troy przyszedł i otworzyłam przed nim drzwi widziałam, że mu się podoba. Wydusił z siebie tylko:
-Mówiłem, że jesteś śliczna... – i wysilił się na delikatny uśmiech.
Odwzajemniłam gest zmieszana i wyszłam na korytarz. Zaczęliśmy zmierzać do szklarni, a gdy już dotarliśmy, trwała właśnie przemowa Irissy.
Zaraz po niej z głośników zaczęła lecieć głośna, rytmiczna muzyka.
-Chodź – chłopak pociągnął mnie w tłum, który zebrał się na głównym placu i objął delikatnie w pasie lewą ręką, a drugą splótł z moją. Roześmiałam się, bo był taki wyluzowany i niby niczym się nie przyjmował, ale teraz cały się spiął i zarumienił.
-Spokojnie... – powiedziałam po pewnym czasie wpatrując się w jego oczy.
-Co...? Ja jestem spokojny – Troy dmuchnął w górę, by odsunąć włosy, które wpadały mu pomału do oczu.
-Taaa... bardzo...
Chłopak odsunął mnie na długość ręki i zmusił, żebym się zakręciła. Zrobiłam to zmieszana, zresztą tak samo jak on. Minęło sporo czasu zanim przestaliśmy tańczyć jak dwa kije i oddaliśmy się muzyce. Trochę to trwało i była to okropna męczarnia, ale w pewnym momencie cały stres gdzieś odszedł. Zaczęliśmy skakać i śpiewać bardziej zrozumiałe fragmenty tekstu. Spletliśmy swoje obie dłonie i skakaliśmy jak wariaci uśmiechając się niczym szaleńcy. Wokół ciemność rozjaśniały kolorowe światełka, wszyscy wokół śmiali się i radośnie tańczyli. Atmosfera była niesamowita. Świetnie się bawiłam. Krzyczałam na całe gardło, skakałam z nogi na nogę, robiłam piruety i poruszałam ramionami. Klaskałam i po pewnym czasie zaczęło już boleć mnie gardło. Troy krzyczał razem ze mną, tańczyliśmy do rytmu ze splecionymi dłońmi.

Z perspektywy Iri
 Klik! - tu wbijcie się w rytm ^^
     - Zatańczysz ze mną...? – chłopak wyciągnął ku mnie rękę.
Chwilę stałam w niepewności, ale w końcu splotłam swoją dłoń z jego.
Aro zaprosił mnie do tańca akurat, gdy leciała jedna z moich ulubionych piosenek. Objął mnie w talii i patrzył głęboko w oczy. Wolno stawialiśmy kroki, czułam jego przyśpieszony oddech, a moje serce mało co nie wyskoczyło z piersi. Na szczęście muzyka zagłuszała jego głośne bicie, bo czułam się tak, jakbym miała w sobie ogromny dzwon, którym ktoś uparcie dzwonił. Blondyn odciągnął mnie na długość rąk i obkręcił, zaśmiałam się cicho.
-When I need a motivation –spojrzałam na niego zadziornie.
-My one solution is my queen ‘cause she stays strong,
Uśmiechnęłam się szeroko. Spletliśmy ze sobą dłonie i zaczęliśmy krążyć wokół siebie i śpiewać. Szerzej chyba nie mogłam się uśmiechać.
-All these other girls are tempting but I'm empty when you're gone and they say:
-Do you need me? Do you think I'm pretty? Do I make you feel like cheating? – zaśpiewałam uśmiechając się zalotnie.
Chłopak uśmiechnął się i pokiwał głową.
-Cause oh I think that I found myself a cheerleader. She's always right there when I need her...
Nie czułam się tylko tak, jakbyśmy po prostu śpiewali tekst piosenki. To było niezwykłe, uśmiech nie schodził mi z ust. To było wręcz... niemożliwe. Jak sen, w którym wszystko jest idealne. Byliśmy tylko my, nie mogliśmy przestać na siebie patrzeć. Czułam się jakbym wygrała na loterii.
-Ooh when she walks like a model she grants my wishes like a genie in a bottle, say yeah yeah..
Przetańczyliśmy tak całą piosenkę, prawie że nie mogąc się od siebie oderwać. To była wspaniała zabawa, śpiewaliśmy na zmianę.  Potem leciały kolejne... i kolejne... i traciłam całkiem rachubę czasu. Ale było mi z tym dobrze. W końcu stwierdziliśmy, że chwilę odpoczniemy.

Klik! - czytajcie jak najwolniej, w rytm muzyki...

      Wyszliśmy z tłumu i zaczęliśmy spacerować ścieżką. Nadal trzymaliśmy się za ręce. Nie wiedziałam czy to ja trzymałam jego dłoń czy on moją, ale nawet jeśli to pierwsze, to nie chciałam jej puszczać. Tym razem nawet nie śmiałam spojrzeć na chłopaka. Bałam się tego, jaki ma wyraz twarzy, że nasz wzrok może się skrzyżować.
Weszliśmy w kwitnący tunel, który sama projektowałam. Wykonanie przerosło moje oczekiwania, było pięknie. Ledwo tlące się światło lampy delikatnie oświetlało fioletowe i białe kwiaty zawieszone nad głowami. Słychać było cichą muzykę, gdzieś daleko. Nagle blondyn się zatrzymał, spojrzałam na niego zaskoczona. „czy coś się stało...?” – pomyślałam. Zaczęłam się denerwować kiedy tak stał i patrzył w dal. Czułam narastający niepokój. Spięłam się. W końcu spojrzał na mnie.
-Iri... ja... przepraszam za ten eliksir, i za to wszystko. Ale... nic nie poradzę, że jestem w kimś zakochany... – spuścił głowę.
Przyznał się... więc to jednak przez nas oboje... Oczy zaszły mi łzami, on jest w kimś zakochany... Miałam ochotę usiąść i rozpłakać się jak małe dziecko. Wszystko runęło w jednej chwili, jak domek zbudowany z kart popchnięty jednym dotknięciem, jednym słowem. Wszystko to, co stało się dzisiaj nie miało znaczenia. Sukienka... taniec... piosenka... czułam, jak milion szpilek wbija mi się w serce. Zaczęłam tracić siły, nogi się pode mną ugięły. Uszło ze mnie życie. Siłą powstrzymywałam dreszcze. Starałam się nie pokazywać tego, jak bardzo mnie to dotknęło. Zgryzłam mocno wargę. Miałam ochotę rzucić się na niego i powiedzieć, że to ja go kocham, ale było za późno. Była inna. Lepsza. Ładniejsza. Przeklęłam się w myślach, dlaczego dopiero teraz Iri...? Dlaczego dopiero teraz...? Straciłaś go, masz za swoje. Jak mogłaś....?
-Nie kontroluję tego – mrugałam usilnie, żeby płyn zbierający się w oczach nie zmoczył moich policzków, to niemożliwe... - i... eh.. Iri.., ja.. jestem zakochany w tobie.
Nie zdążyłam nawet do końca przetworzyć informacji, a poczułam na ustach przyjemne ciepło. Łzy spłynęły po policzkach. Odwzajemniłam pocałunek. Wplotłam dłoń w jego gęste włosy, a on objął mnie mocno w talii. Nie chciałam przestać. Mocno go objęłam. Wszystko wokół zniknęło. Wątpliwości się rozwiały. Przylgnęłam do niego mocno. Nie chciałam puszczać. Brakło mi tchu. Płakałam.
Odsunęliśmy się od siebie pozostając wciąż w swoich objęciach. Oddychaliśmy głęboko.
-Ja też cię kocham – powiedziałam z łzami w oczach.
Chłopak uśmiechnął się szeroko, a ja odwzajemniłam gest.
Znów się pocałowaliśmy...

Z perspektywy Liv
     Zaczął się wolny kawałek, nim się obejrzałam Troy objął mnie w talii, a mi nie pozostawało nic innego, jak zawieszenie rąk na jego szyi.






Bałam się na niego patrzeć, czułam się dziwnie. Poczułam czyjś dotyk na mojej twarzy, więc szybko spojrzałam na mojego partnera. Jego ręka spoczywała na moim policzku. Rozszerzyłam lekko usta. Czy on...? Pocałował mnie. Krótko, ale na tyle, żeby zabrakło mi oddechu.
-Kocham cię Liv... – nadal tańczyłam zmieszana.
Chłopak patrzył na mnie czekając na odpowiedź, a ja błądziłam gdzieś wzrokiem, a moje myśli pędziły z zawrotną szybkością.
W końcu się uspokoiłam i spojrzałam w oczy bruneta.
-Wiesz co...? – może powiedziałam to zbyt ostro, bo widziałam jak Troy przygotowywał się na najgorsze – Ja chyba ciebie też... – dodałam łagodniej i uśmiechnęłam się.
-Uff... – chłopak głośno odetchnął.
Po chwili brunet objął mnie za nogi i uniósł do góry, a potem obkręcił się wokół własnej osi.
-To co? – postawił mnie na ziemię – formalnie jesteśmy w związku?
-Taak – uśmiechnęłam się szeroko i pocałowałam go mocno...




Macie tu taki nieco walentynkowy rozdział (spóźniony o tydzień xd)
Mam nadzieję, że się spodobał ^^