niedziela, 25 października 2015

Rozdział XLIV: "Myślałem, że herbatę się słodzi..."

     Obudziłam się wstrząśnięta myślą, że Jasper zostawił mi list. Wstałam szybko na równe nogi, założyłam kapcie, ciepły szlafrok i puściłam się pędem do pokoju Jasper’a nie patrząc nawet na godzinę. Weszłam, już powoli, ale serce waliło jak oszalałe. Przyklękłam przy komodzie stojącej naprzeciwko łóżka przykrytego granatową narzutą.
-Trzecia szuflada od dołu... – powiedziałam do siebie cicho.
Wyjęłam błękitny album przedstawiający brzeg lazurowego morza i skrawek białego piasku. Dłonie zaczęły mi się trząść, a oddech nieświadomie przyśpieszył. Przerzucając puste strony natknęłam się na białą kopertę, która była adresowana do mnie. Odłożyłam album na podłogę i oparłam się plecami o łóżko. Rozdarłam delikatnie kopertę wypuszczając ze świstem powietrze. Wyjęłam białą kartkę i rozłożyłam ją trzęsącymi się rękoma. Moim oczom ukazało się ładne, pochyłe pismo, jakiego zazdrościłam zawsze Jasper’owi.

Mój Drogi Skarbie!

Na wstępie listu chciałbym powiedzieć coś bardzo banalnego. A mianowicie, że jeśli czytasz ten list to z pewnością nie żyję.
Proszę, żebyś się nie smuciła i nie zalewała łzami z mojego powodu. Chociaż wiem, że to trudne, bo jeśli ty byś zginęła pewnie sam zechciałbym do Ciebie dołączyć.

Moje oczy nieświadomie zaczęły zachodzić łzami.

Jedno wiem na pewno. Że uczyniłaś mnie szczęśliwym. Rozwiałaś smutki. Nauczyłaś nadziei.
Kocham Cię. Kocham Cię całym sercem i zawsze będę kochał. Jednak chciałbym, żebyś po mojej śmierci kogoś sobie znalazła. Żebyś nie zatraciła się w smutku. Zawsze będę przy Tobie.
Może to głupie, ale chciałbym, żeby wszyscy na mój pogrzeb ubrali się na biało, bo po co jeszcze bardziej się zasmucać. Nie chcę być pochowany tak jak wszyscy w czarnej albo brązowej trumnie. Na pewno stać cię na kreatywność.

„Czarny humor to u niego była podstawa...” – pomyślałam i uśmiechnęłam się lekko przez łzy.

W każdym razie: Kocham Cię. Mam nadzieję, że na nowo się w kimś zakochasz, tylko byle by był Ciebie wart, bo jesteś najpiękniejszą i najmądrzejszą dziewczyną na świecie.

Na zawsze Twój: Jasper

     Włożyłam list w kopertę, wsunęłam szufladę i wstałam powoli myśląc ciągle nad treścią listu. Weszłam do swojego pokoju rozglądając się za niewiadomą rzeczą. Dziś miał się odbyć pogrzeb Jasper’a. Spojrzałam rozkojarzona na zegarek: była 5 rano.
     Ubrałam się najszybciej jak mogłam i zeszłam na dół, by zaspokoić głód. Przy stole siedział Jack, zwolniłam kroku i przyjrzałam mu się uważnie. Obiema dłońmi trzymał kubek parującej herbat, a białe włosy umiejscowione na pochylonej głowie przysłaniały oczy chłopaka. Podeszłam pewniej już do blatu omijając stół, a Jack uniósł głowę.
-O, hej- powiedział niezbyt przytomnie przyglądając mi się.
-Hej – westchnęłam – co się stało, że tak wcześnie wstałeś?
-Nie spałem całą noc...- mruknął cicho -  A Ty? Jak się czujesz?
Westchnęłam cicho i usiadłam obok białowłosego.
-Wiesz jak jest...- wyszeptałam z pochyloną głową i poczułam, jak w oczach zbierają mi się łzy, których kilka kropel po chwili spadło do kubka pełnego parującego napoju.
-Myślałem, że herbatę się słodzi...- odparł z ciepłym uśmiechem Jack gładząc mnie przez chwilę delikatnie po plecach.
***
     Postanowiłam pochować Jasper’a w południowej Ameryce – jego rodzinnych stronach. Szłam wolno w stronę brzegu rzeki. Słońce właśnie zachodziło tworząc na wodzie wielobarwne kompozycje. Przede mną kilkoro strażników niosło ciało Jasper’a na noszach wyłożonych białą narzutą. Mój wzrok utkwił w ziemi, jakby coś nie pozwalało mi go podnieść. Za mną szedł North, Ząbek, Zając, Jack, Luna, Pauline, Crystal, Liv, Amelia, Roszpunka i Aro. Za nimi podążały całe tuziny strażników z ponurymi twarzami. Wszyscy ubraliśmy się na biało. Zaczynało się ściemniać gdy doszliśmy do rzeki. Unosiła się tam łódź przycumowana do brzegu. Podeszłam do niej i nakryłam ją granatowym, satynowym materiałem, na którym ułożyłam błękitną, pikowaną narzutę. Starałam się z całych sił nie płakać, ale udawało mi się to tylko na krótkie momenty. Zawiesiłam jasną lampę na przedzie łodzi i otarłam łzy z policzków. Strażnicy ułożyli ciało Jasper’a na materiale i po kilku minutach milczenia położyłam na ciele chłopaka trzy białe róże. Złożyłam na ustach ukochanego ostatni pocałunek i popchnęłam lekko łódź. Podążaliśmy za nią wzdłuż brzegu w głuchej ciszy. Było już całkiem ciemno...
-Dark the stars and dark the moon. Hush the night and the morning loon – zaczęłam cicho.
-Tell the horses and beat on your drum: Gone their master, gone their son – dokończyła Ząbek.
Do naszych uszu dochodził coraz głośniejszy szum wody.
-Dark the oceans,dark the sky .Hush the whales and the ocean tide. Tell the salt marsh and beat on your drum: Gone their master, gone their son* – zaśpiewali już wszyscy doskonale znając tą pieśń.
Nikt już nie kontrolował łez cieknących po policzkach. Odszedł mój ukochany i nic już nie przywróci go do życia...

                                                                        ***
     Nazajutrz po pogrzebie miałam zamiar wrócić do Arendelle i spróbować naprawić trochę szkód oraz pomóc mieszkańcom. Wsiadłam na Hasai, która odzyskała już siły po walce i ruszyłyśmy na południe.
W mieście szalał ogromny wiatr, zbliżała się zima. Nagie drzewa obsiadały złowieszcze kruki, a ciemne obłoki zakryły błękitne niebo. Wszędzie dominowała szarość, jakby inne kolory nie miały tu dostępu. Nie wiedziałam od czego zacząć. Na ulicach nie było nikogo. Postanowiłam więc zajrzeć do pierwszego domu, jaki napotkają moje oczy. Zaczęłam zmierzać do niewielkiej chatki, a kiedy do niej dotarłam zapukałam lekko w drewniane, cienkie drzwi. Nikt mi nie odpowiedział, więc chwyciłam delikatnie klamkę i weszłam do środka. Moim oczom ukazało się małe pomieszczenie służące zapewne za kuchnię. W palenisku tlił się nieco większy niż pięść płomień, który nie miał w zasadzie na czym się utrzymać. Przy kominku siedziała grupa ludzi. Trójka ludzi, brązowowłosa kobieta i mężczyzna. Pod ich oczami można było ujrzeć wyraźne sińca. Chude, blade twarze były zwrócone  w moją stronę. Brunetka wstała szybko i szczelniej okryła się wyblakło zielonym kocem, którym była przykryta.
-Elsa...? - szepnęła z oczami wypełnionymi nadzieją.
-Taak – szepnęłam tym samym tonem i uśmiechnęłam się słabo – Jak Pani ma na imię?
-Sylvia... – powiedziała już pewniej, ale nadal cicho – a to jest mój mąż i dzieci.
-Heeej – szepnęłam najcieplej jak mogłam i uklękłam obok pociech.
Wyglądały na około 8 i 9 lat. Na początku się mnei przestraszyły i spojrzały na swoją matkę głęboko oddychając.
-Nie bójcie się... – powiedziała Sylvia podchodząc do nich i ujmując po kolei ich twarze w swoje zniszczone dłonie – To jest Elsa... nasza księżniczka. Odbiła nasz zamek i teraz wszystko już będzie dobrze... – powiedziała i przeniosła wzrok na mnie, a dzieci Sylvii poszły w jej ślady.
-Zimno tu, prawda? – zapytałam, a domownicy zgodnie pokiwali głowami – poczekajcie tu chwilę- powiedziałam szybko i gwałtownie wstałam wychodząc szybkim krokiem z domu. Podbiegłam do Hasai czekającej na mnie rynku. Wzięłam kilka drewek oraz kosz jedzenia i ruszyłam w stronę chaty.
-Proszę- położyłam wszystko na stole.
Małżeństwo szybko podbiegło do kosza i spojrzało na mnie z wdzięcznością, a ja ponownie uklękłam obok kominka.
-Pewnie nie macie zabawek...- powiedziałam bardziej do siebie niż do dwóch dziewczynek i chłopca próbujących rozgrzać się pod kocami- No wiec to dla was...
Zrobiłam kilka ruchów dłońmi , a następnie w przestrzeni między nimi pojawiła się szmaciana lalka, którą pierwsza z dziewczynek pochwyciła niepewnie i przytuliła do siebie.
-Ładna...?- zapytałam z uśmiechem.
Mała pokiwała szybko głową. Stworzyłam jeszcze parę zabawek po czym wstałam i zwróciłam się do małżeństwa:
-Proszę- wyczarowałam kilka koców i położyłam na stole – Moi ludzie przyniosą wam jeszcze dziś drewno na opał – zwróciłam się w stronę drzwi i chwyciłam klamkę – Czegoś jeszcze potrzebujecie? – zwróciłam się do domowników przez ramię.
-Nie – odparł mężczyzna – to jak na teraz i tak dużo. Dziękujemy.
Nacisnęłam klamkę i wyszłam na rynek. Udałam się do pałacu, gdzie spotkałam oddział rycerzy, któremu rozkazałam donieść opał do każdego domu w Arendelle. Ja też nie zostałam bezczynna i roznosiłam koce oraz żywność.  Odwiedzenie każdego domu w mieście nie było wcale takie proste i gdy zamknęłam ostatnie drewniane drzwi panował już półmrok. Byłam wykończona, ale w pewnym sensie szczęśliwa. Dosiadłam smoka i po raz ostatni patrząc na domy, rozświetlone już pełnym blaskiem uchodzącym kominków, wzbiłyśmy się w powietrze.
***
     
     Szłam, a niemalże biegłam po wąskich i dość stromych schodach podekscytowana odkrywaniem nowych pokoi. Był to jedyny sposób na to, żeby choć na chwilę zapomnieć o Jasper’ze i nie mieć policzków mokrych od łez. Robiłam to zazwyczaj wcześnie rano, gdy wszyscy jeszcze spali, bo potem spędzałam cały dzień w Arendelle próbując odbudować mój zniszczony kraj. Odkrywałam coraz to nowe, tajemnicze pomieszczenia. Znajdowałam tam stare zdjęcia, ubrania i piękne meble. Zakurzone lustra i firanki, które w pół zjedzone przez mole niemrawo zwisały próbując zasłonić okno. Stare ramki z czarno – białymi zdjęciami i małe obrazki. To wszystko wprawiało mnie w niezwykły podziw, a jasne, białe światło wpadające prze okna sprawiało, że widziałam drobinki kurzu wznoszące się w powietrze z każdym moim krokiem. Byłam oczarowana tym mnóstwem wąziutkich korytarzy, stromych schodów i milionem drzwi. Wprost nie mogłam uwierzyć, że wcześniej nie odkryłam tych labiryntów. Teraz byłam oczarowana pięknem i tajemniczością domu North’a.
Odtworzyłam kolejne drzwi i ostrożnie wysunęłam pierwszą szufladę szerokiej, eleganckiej komody. Wzięłam gwałtowny oddech, rozszerzyłam oczy i na chwilę zamarłam w bezruchu. Sięgnęłam w głąb szuflady i wyjęłam z niej średniej wielkości ramkę z wywijanymi rogami i czarno – białym zdjęciem w środku. Widniała na niej ta młodsza wersja Jack’a, którą widziałam na jednej z fotografii w albumie i jakaś mała dziewczyna z szerokim uśmiechem na twarzy. Pomyślałam chwilę i zdałam sobie sprawę, że to zapewne Emma – młodsza siostra Jack’a. Zwarzając na to, że to pomieszczenie znajdowało się prawie na samej górze budynku stwierdziłam, że białowłosy zapewne nie widział tego zdjęcia. Odłożyłam przedmiot na miejsce i poszperałam jeszcze trochę w papierach.
Spojrzałam na zegarek na ręku. Wsunęłam pośpiesznie szufladę i wybiegłam z pokoju. Uśmiechałam się lekko. Chyba byłam szczęśliwa... albo po  prostu nie miałam czasu na płacz. Wstawałam o czwartej nad ranem by krążyć po labiryncie pokoi, a potem cały dzień spędzałam w Arendelle. W końcu wracałam zmęczona  do domu i po krótkiej kąpieli natychmiast zasypiałam.

***

     Odbudowywanie Arendelle szło nam coraz lepiej. Zyskałam zaufanie ludzi, którzy w końcu nabrali rumieńców na twarzy i zaczęli się uśmiechać. Zima nie wydawała się już taka groźna. W Arendelle spadł pierwszy śnieg, a dzieci cieszyły się jego obecnością jak dawniej. Zaistniała możliwość, że ludność Arendelle spędzi święta bez bólu i cierpienia.  
Czasami nawet gdy chciałam nie miałam czasu myśleć o Jasper’ze. Jednak, kiedy znalazłam chwilkę, częściej się uśmiechałam niż płakałam. Starałam się zastosować do jego listu, w którym prosił, żebym się nie smuciła.
     W końcu stwierdziłam, że przeszukałam już wszystkie pokoje w domu North’a. Zajęło mi to dwa tygodnie. Jednak najbardziej lubiłam przesiadywać w tym, w którym znajdował się tajemniczy album z zdjęciami. Dopiero z drugą moją wizytą zauważyłam, że za długimi, zakurzonymi firanami sięgającymi aż do ziemi, kryje się mały balkon. Mogłam zrobić na nim najwięcej dwa kroki, ale i tak byłam tą opcją zachwycona. Wyczarowywałam wtedy małe diamenciki i uwalniałam w pełni moją moc, którą unosił w dal mocny wiatr. Czasem zdawało mi się czuć obecność czegoś magicznego, czegoś, czego nie potrafiłam wyjaśnić. Jednak, jako strażniczka zimy, uwielbiałam gdy moje płuca wypełniało arktyczne powietrze.
     Zaczął się grudzień, zbliżały się Mikołajki – moje pierwsze w tym domu. Po nowym roku chciałam przeprowadzić się do Arendelle, by móc jakoś zebrać myśli i być bliżej poddanych, a, co najważniejsze – rządzić krajem, który spustoszał po rządach Florence. Razem z zimą do domu North’a przybyła jeszcze bardziej świąteczna atmosfera, którą wydawało się czuć cały rok. Jednak dopiero na początku grudnia zobaczyłam, co to znaczą Święta w domu Mikołaja. Uśmiech sam pchał się na twarz, a oczy błyszczały od miliona lampek i światełek rozwieszonych między belkami. Elfy plątały się dosłownie wszędzie, ale tym razem dźwięk ich dzwoneczków przyczepionych do czapeczek wcale mnie nie drażnił. Wręcz przeciwnie – był słodyczą dla uszu. Tłok i gwar jaki rozbrzmiewał w bazie był tak magiczny i niezwykły, że nawet Jack, który spędził tam całe 300 lat nie mógł się temu wszystkiemu nadziwić.

***

Wstałam szybko otwierając szeroko oczy i podpierając się rękoma. Przygryzłam wargę z uśmiechem.
 „Dziś 6 grudnia...”


*Fragment piosenki Gika – Gone

Hej Moje Perełki!
Wiem, ze teraz rozdziały pojawiają się dość rzadko. Jednak mam tego uzasadnienie: szkoła i osłabienie, które teraz nie daje mi spokoju. Mam masę nauki i niezbyt dobrze się czuję. Resztką sił dokończyłam rozdział i pewnie dlatego jest taki chaotyczny.
Bardzo za to przepraszam, ale nie umie nic już w nim zmienić :C
Dziękuję za komentarze i wsparcie, które mi dajecie.
Jeszcze raz przepraszam, że rozdział jest taki okropny, ale choroba przejmuje górę.
Pozdrawiam cieplutko! Liczę na wasze komentarze, które są moim paliwem napędowym
PS. Wiem, że w pewnym momencie tekst jest na czarnych liniach, ale nie mam siły już poprawiać...

sobota, 24 października 2015

Dziesiąte i jedenaste LA

Hej Moje Perełki!
Wiem, że te nominacje dostałam dość dawno, ale wypada na nie odpowiedzieć mając chwilę czasu ^^ Dziękuję bardzo Snow Moon z bloga Pamiętnik Jack'a Frost'a
1.Ile czytasz blogów?
Te co są po prawej stronie plus parę innych.

2.Masz rodzeństwo? Brat czy siostra? Starsze czy młodsze? (Julia szuka chłopaka XD – Jack)
Niestety muszę Cię zawieść, bo mam dwie starsze siostry xd

3.Kiedy zaczęła się Twoja „przygoda” z blogami?
W wakacje 2014.

4.Jaki masz telefon? (Samsung, Nokia, LG)?
Samsung biały ^^

5.Masz snapa?
Nie, nie potrzebne mi to coś do życia.

6.Jaką masz klawiaturę w Tel?
Normalną...? XD

7.Co byś robiła, gdybyś nie dostała nominacji?
Kończyła rozdział.

8.Co byś robiła, gdybyś nie założyła bloga?
Pewnie rozwijałabym inną pasję.

9.Znasz  stronę? Korzystasz z niej?
Znać znam, ale już nie korzystam.

10.Znasz kogoś kto jest twoim „kolegą/koleżanką”, a cię mega wkurza?
Jeśli ludzie mnie wkurzają to ich omijam szerokim łukiem, więc... nie.

11.Masz takie coś, że jak masz włączony komputer i nieważne jaką kartę, to musisz mieć fb? Bo ja nie X’D
Nie.

No i to by było na tyle. Teraz nominacja od Arii Elsy Sprarkle z bloga Jelsa Chłodna Miłość
Bardzo dziękuję!

1.Czy nauczyciele Cię lubią?
Tak ^^ Nawet bardzo bym powiedziała, jestem klasową ulubienicą.

2.Byłaś na nocy naukowców? Ja byłam i mi smutno, że pojechałam, bo słabo było :////
Nie.

3.Ulubiona bajka z dzieciństwa/teraźniejsza?
Z dzieciństwa to „Mustang z dzikiej doliny”
A teraz to nie jestem w stanie ci powiedzieć. Bardzo lubię Mulan, mojego brata niedźwiedzia, Spiritet Away i Księżniczkę Mononoke. 

4.Lubisz moje blogi o ile je wszystkie czytasz xdddxddd?
Czytam tylko jeden, na którym chyba od dwóch miesięcy nie było posta. No i nie mogę ocenić czy mi się podoba, bo są tam chyba trzy rozdziały.  (o zamrożony hogwart mi chodzi)
                                                 

5.Chciałabyś mnie poznać?
Nie myślałam nad tym, ale chyba nie xd Nie że Cię nie lubię czy coś tylko nie mam takiej potrzeby po prostu.

6.Kto mnie kocha????? xdddxdddd
Stanisław Zenon Krawężnik xd

7.Opisz mój charakter na tyle  ile możesz xd
„                                                        „ – oto mój opis. Nie znam Cię w ogóle.

8.Londyn czy Warszawa?
Londyn ^^

9.Będę kiedykolwiek na Twoim blogu??? XD
No tego to nie wiem xd

10.Lubisz aktorstwo? Czy boisz się występować na scenie?
Aktorstwo bardzo lubię. Nie lubię jak mam dużo kwestii do powiedzenia, bo wtedy się denerwuję. Ale nie mam takiego czegoś i nie rozumiem, że dziewczyny się wstydzą występować przed jakąś tam klasą, bo tam jest chłopak, co im się podoba, albo któryś z tych „popularnych”...

11.Jaki jest Twój ulubiony nauczyciel? Opisz go z charakteru xd
Mój nauczyciel to nauczycielka od biologii. Bardzo mądra pani, poważna, często się uśmiecha, inteligentna, trzyma rygor, umie tłumaczyć, jest bardzo rzeczowa.

Ufff.... No więc to wszystko.
Teraz pierwszy raz od wieków kogoś nominuję, ale ze względu na to, że mam dwa LA to dla blogów o jednej tematyce będą inne pytania i dla blogów o drugiej też inne.

Nominuję blogi:
i
2.Nic dwa razy się nie zdarza (warto tu zajrzeć choćby ze względu na śliczny wygląd)

1.Oglądałaś „Obecność” Jeśli tak to co o niej sądzisz?
2.Często używasz sarkazmu?
3.Jaki jest Twój typ osobowości (introwertyk, ekstrawertyk itp. itd.)?
4.Mieszkasz na wsi czy w mieście?
5.Jakie jest ulubione miejsce w Twojej miejscowości?
6.Masz takie miejsce, do którego idziesz jak jest Ci źle? Jakie?
7.Masz w szkole jakąś „chłopczycę”? Lubisz ją?
8.Jesteś dziewczęca?
9.Jakie sceny najbardziej lubisz pisać (romantyczne, walki itp.)?
10.Krótkie czy długie paznokcie?
11.Ulubiony przedmiot szkolny?

Drugą nominację otrzymują blogi:

1.Twój ulubiony kwiat?
2.Twoja ulubiona bajka z dzieciństwa?
3.Lubisz o siebie dbać? Ile poświęcasz na to czasu?
4.Co w sobie najbardziej lubisz?
5.Masz najlepszą przyjaciółkę / przyjaciela?
6.Chciałabyś zmienić jakoś swój wygląd?
7.Harry czy Draco?
8.Masz fb?
9. Ostatni film, jaki oglądałaś?
10. Jaki gatunek filmu najbardziej lubisz?
11.Oglądałaś Titanica? Jeśli tak to co o nim sądzisz?

Rozdział jak już zapewne widziałyście w Postępie jest w trakcie pisania i powinien pojawić się w ten weekend ♥
Pozdrawiam cieplutko!





sobota, 17 października 2015

Rozdział XLIII: "Jasper"

Z perspektywy Jack’a
     Walczyliśmy bardzo długo, a kiedy zobaczyłem, że Elsa biegnie na górę w głąb zamku od razu ruszyłem za nią. Musiałem jej pomóc. Niestety była zmuszona pokonać Florence sama. Walka z potworami trwała długo, kątem oka widziałem, jak czarownica trzyma mocno białowłosą za szczękę i karze jej na nas patrzeć. Modliłem się w myślach, żeby Elsa jakoś się uwolniła i ją pokonała. Gdybym tylko miał jak, pomógł bym jej. Ale diamentowe potwory wciąż nacierały, nie miałem nawet chwili na jeden oddech. Wszystko działo się tak szybko... I kiedy potwory rozpadły się na małe drobinki dostrzegłem na podłodze Jasper’a... Z jego dużej rany lała się krew, a On leżał na podłodze ze łzami w oczach i patrzył w sufit. Podbiegłem do niego ile sił, rzuciłem broń gdzieś w bok i przyjrzałem się jego ranie.
-Stary, wszystko będzie dobrze...- powiedziałem pośpiesznie nie wiedząc co robić.
Brunet powoli odwrócił głowę w moją stronę i przeniósł na mnie swój załzawiony, wrażliwy wzrok.
-Już za późno... – uśmiechnął się słabo.
-Nawet tak nie myśl! Proszę! Nie umieraj!
-Powiedz Elsie... Powiedz Elsie, że będę szczęśliwy.- zrobił chwilę na oddech- i że ją kochałem... – jedna łza spłynęła powoli po  jego policzku i roztrzaskała się o podłogę- Niech sobie z kimś ułoży życie... niech będzie szczęśliwa... – dodał po czym odwrócił głowę.
Patrzył chwilę bez celu, jakby szukając czegoś w powietrzu. Wolno i płytko oddychał. Nawet już nie walczył. Wiedział, że jest za późno. Nie mogłem nic zrobić, nie wiedziałem co robić z rękami, jak postąpić, co powiedzieć...
Umarł...
Patrzyłem jak wydaje ostatnie tchnienie, jak jego klatka piersiowa opada na zawsze. Przeszły mnie dreszcze, pierwszy raz w życiu widziałem jak ktoś umiera. Obok mnie zebrał się wieniec osób opłakujących przyjaciela... W końcu do pomieszczenia wpadła Elsa. Najpierw była radosna, ale potem uśmiech zszedł jej z twarzy. Bałem się jej reakcji, ale obiecałem sobie, że ją wesprę, bo zareagowałbym tak samo, gdyby Luna zginęła. W końcu zostaliśmy tylko we dwójkę przy martwym ciele chłopaka.  Mijały sekundy, minuty, godziny, ale na rozmyślaniach czas leciał szybko. I w zasadzie analizowałem całe swoje życie.
     Elsa co róż wybuchała panicznym płaczem. Przyniosłem jej koc, bo cała drżała jakby było jej zimno. W końcu białowłosa była tak wyczerpana, że choć siedziała to jej powieki się przymykały. Zauważyłem to i zbliżyłem się do niej, objąłem ją delikatnie, a ona bezwładnie opadła na moje ramię. Siedziałem tak jeszcze chwilę zapatrzony w ciało Jasper’a. Wziąłem Elsę na ręce i ruszyłem do wyjścia. Szedłem wolno i patrzyłem wprost przed siebie z kamienną twarzą, nie pozwalając sobie na najmniejszy gest. Wyszedłem na dziedziniec, na którym hulał mocny wiatr. Słychać było tylko i wyłącznie jego mroczne podmuchy. Wzbiłem się wraz z śpiącą Elsą w powietrze i leciałem w stronę bazy. Wszystko zdawało się strasznie, a po snach Piaska ani śladu.
     Dotarłem do domu, niezdarnie odtworzyłem drzwi i wszedłem do środka. W bazie było dziwnie cicho, nie słychać było nawet tego ciepłego dźwięku sypania się złotego pyłu. Udałem się na górę po schodach, po drodze nie spotkałem nikogo. Wszedłem do pokoju Elsy. Dziwnie mi było tam wejść, nie bywałem tam od tygodni. Przypomniały mi się stare czasy. Ułożyłem delikatnie białowłosą na łóżku i przykryłem ją biało – niebieską kołdrą. Odgarnąłem jej brudne kosmyki z czoła. Patrzyłem tak na nią chwilę. Dawno nie widziałem jak śpi, brakowało mi tego. Elsa przekręciła się powoli na bok i przykryła się szczelniej kołdrą. Wypuściłem ze świstem powietrze i udałem się w stronę pokoju Luny...

Z perspektywy Elsy
     Obudziłam się z ogromnym bólem głowy i gdy tylko przypomniałam sobie co się wczoraj stało wtuliłam się mocniej w kołdrę chowając w niej twarz, która zaraz potem stała się mokra od łez. W końcu, po kilku minutach płaczu, spojrzałam zamglonym wzrokiem na zegarek: 15:18. Nie obchodziła mnie godzina, chciałam tylko samotności. Chciałam się utopić we własnych łzach albo zawisnąć na drzewie, byle by tylko znów usłyszeć jego głos. Przekręciłam się na drugi bok i spojrzałam na okno, za którym szalała śnieżyca.
     Nagle usłyszałam skrzypnięcie drzwi, drgnęłam na ich dźwięk, ale nie ruszyłam się z miejsca.
-Elsa?- odparła Pauline z nutką zaniepokojenia.
Przewróciłam się na drugi bok i spojrzałam na strażniczkę zmęczonymi oczyma.
-Przyniosłam Ci śniadanie- postawiła mi okrągłą tacę na szafce obok łóżka. Nastąpiła chwila ciszy. Dziewczyna podeszła do mnie i przyklękła obok materaca.
-Jak się czujesz kochanie? – dotknęła dłonią mojego czoła, jakby miało to pomóc.
-Źle- wychrapałam.
-Trudno, żeby było inaczej... – cicho westchnęła- Pamiętaj, że zawsze możesz się do nas zwrócić. Wszyscy się o Ciebie martwią. A Jack to już w ogóle.- dziewczyna chwilę jeszcze popatrzyła na mnie ciepłym wzrokiem, a potem oznajmiła – To ja już idę. A Ty kochanie zjedz chociaż śniadanie, dobrze?
Pokiwałam lekko głową i obserwowałam oddalającą się postać Pauline. Podniosłam się powoli na jednej ręce i odgarnęłam z twarzy kilka brudnych kosmyków. Wzięłam głęboki oddech.
Będę się musiała nauczyć żyć bez niego...
Wstałam lekko chwiejnym krokiem z zamiarem pójścia do łazienki i zobaczenia swojego odbicia w lustrze, chociaż nie ciekawiło mnie ono zbytnio. Po porannej toalecie niemrawo odtworzyłam szafę, wyjęłam z niej wygodne, jasnoniebieskie jeansy i siwy, nieco brokatowy sweter. Ubrałam się i związałam włosy w niedbały kok podpinając kilka wystających kosmyków wsuwkami. Usiadłam ciężko na łóżku i spojrzałam na szafkę nocną, na której stała taca z dwiema kanapkami i zimnym już kakao. Wzięłam powoli jedną kanapkę i zbliżyłam do twarzy po czym z wielkim trudem odgryzłam kawałek. Byłam wyczerpana.
     Po spożyciu posiłku pościeliłam łóżko. Nie mogłam nigdzie znaleźć sobie miejsca. Nawet czytanie jednej z moich ulubionych książek, w której zwykle zagłębiałam się bezgranicznie tracąc poczucie czasu, nie przynosiło mi ukojenia.  Patrzenie w okno i porządki także nic nie pomagały. Włóczyłam się po pokoju bez sensu. Moje myśli nagle zajęło miejsce, w którym się znajdowałam. Zaczęłam bez zastanowienia liczyć ile czasu tam mieszkałam. Minęły miesiące – to był mój dom. Niedługo miałam się wyprowadzić do Arendelle. Obowiązki i mieszkańcy zajmą mi czas i nie będę go tracić na użalanie się nad sobą. Zapomniałam już jak wyglądała moja wielka komnata, w której spędzałam pierwsze chwile z Jack’iem. Teraz ja będę królową, teraz ja będę rządzić i teraz ja będę ustalać zasady, które często wprawiały mnie w irytację. Jednak rządy mojego ojca nie były aż takie złe. W wielu królestwach panowały gorsze warunki niż u nas. Byłam pewna, że odbudowanie Arendelle zajmie dużo czasu. Ale nie te fizyczne. Mury można odnowić lada dzień, ale poczucie bezpieczeństwa ludzi i zaufanie będzie się odbudowywać miesiącami. Tęskniłam za swoim ogromnym oknem przy którym stał biały kufer przykryty grubym materacem, na którym siedziałam zimą i czytałam książki. Patrzyłam co jakiś czas na szybę podziwiając płaty śniegu spadające leniwie na ziemię i upijałam łyk parującej, słodkiej herbaty z cytryną. Tęskniłam za odczuciem zimna, dzięki któremu miękki koc sprawiał mi nie lada przyjemność. Coraz bardziej upewniałam się w tym, że chłód wypełniał mnie także od środka.
     Wzdrygnęłam się i potarłam dłońmi ramiona. Wciągnęłam ze świstem powietrze i ruszyłam do drzwi. Chwyciłam niepewnie srebrną, okrągłą klamkę i po kilku sekundach zastanowienia przekręciłam ją otwierając tym samym drzwi. Nie wiem co mną kierowało, ale chciałam czymś zająć myśli, chodźmy zmęczeniem, jakie mogło opanować moje nogi po długiej wspinaczce po schodach. Dom North’a był większy niż się wydawał. Było tam całe mnóstwo asymetrycznych, wąskich schodów i malutkich korytarzyków oraz opuszczonych pokoi. Nigdy nie szwendałam się po tych labiryntach, ale zawsze byłam ciekawa co tam jest. Stąpałam powoli po skrzypiących , starych schodach patrząc na pajęczyny okupujące ciasne kąty. Powietrze było rześkie i chłodne, a z moich ust ulatywały co jakiś czas pióropusze pary. Cisza zdawała się mi kojąca, a skrzypienie drewna wprawiało mnie w swego rodzaju hipnozę. Stąpałam wąskimi, krętymi korytarzami myśląc co chwilę, że pewnie się zgubię. Napotkałam pierwsze drzwi oblepione grubą warstwą kurzu. Otworzyłam je, a moim oczom ukazało się dość małe pomieszczenie pełne światła wpadającego prze duże, rzeźbione okna. Na podłodze leżał stary, zniszczony, czerwono – biało – czarny dywan, którego kolory dawno wyblakły pod warstwą kurzu. W kącie stała ciemna, chropowata, dwudrzwiowa szafa, na której pająki miały swoje małe królestwo. Obróciłam się powoli i lekko się uśmiechnęłam zauważając na suficie mały, kryształowy żyrandol. Ten pokój był przepiękny. Postanowiłam przeszukać inne pomieszczenia. Zamknęłam drzwi i znów wyruszyłam na wędrówkę po schodach.
Jasper,
Jasper,
Jasper,
Jasper,
Jasper...
To imię wypowiadałam z każdym krokiem. Tworzyło razem z  skrzypiącym drewnem i odgłosem stąpania pewnego rodzaju melodię. W końcu do rytmu wkradło się kapanie łez na podłogę, które nie wiem kiedy zebrały mi się w oczach i spływały grubymi kroplami aż do brody.
Załamanie.
Ból .
Strata.
Uklękłam bezsilne na podłodze podpierając się jedną ręką i zaciskając mocno powieki. Wystarczyła jedna myśl, jedna chwila, jedno słowo, jedno imię... Byłam wyczerpana. Czułam, jakbym łamała się wpół. Jakby ktoś rozdzierał moje serce. Zagryzłam mocno wargę i z nieustającym wodospadem łez zmusiłam się do pójścia dalej. Kolejny schodek, i kolejny... Serce bolało coraz bardziej. Drzwi, odetchnęłam. Otarłam łzy z policzków łkając cicho. Przekręciłam klamkę i weszłam do pokoju. Okrągły, biało – czarny dywan. W rogu pomieszczenia stało podłużne lustro oprawione w grubą, czarną ramę. Przetarłam warstwę kurzu, jaka na nim spoczywała i zobaczyłam fragment swojego odbicia. Miałam lekko podkrążone oczy, brudne włosy nie umyte po wczorajszym dniu i kilka niegroźnych zadrapań. Rozejrzałam się po pokoju. Na środku ściany stała komoda z trzema szufladami na środku i dwoma drzwiczkami po bokach. Mebel miał długie, wywijane nogi, białą, chropowatą strukturę i ciemnosrebrne uchwyty w kształcie okręgów. Przyklękłam przy szafce i odtworzyłam pierwszą szufladę. Walało się w niej kilka gwoździ i uchwytów. W drugiej szufladzie widniało kilka starych listów, które z zainteresowaniem wyjęłam. Papier już wyblakł, mało co nie rozsypał mi się w rękach dlatego delikatnie z nim postępowałam. Data była z przed dobrych 200 lat, a adresatem była Ząbek. Szybko domyśliłam się, że to listy miłosne i odłożyłam je na miejsce z myślą, że gdybym ja takowe posiadała nie życzyłabym sobie, żeby ktoś je czytał. Odtworzyłam trzecią szufladę. Był w niej lekko zakurzony album. Zaciekawione wyjęłam przedmiot i delikatnie odtworzyłam. Na pierwszym zdjęciu widniał North z splecionymi na piersi rękoma, na których widocznie było widać tatuaże. Brodacz uśmiechał się sprytnie i musiałam przyznać, że korzystnie wyszedł na tej fotografii. Kolejne zdjęcia uwieczniały urodziny strażników albo ich kłótnie czy wyjątkowe zdarzenia. Natknęłam się na fotografię Jack’a. Ale nie był to ten sam Jack, którego znałam. Wyglądał na młodszego choć nadal przypominał 17-latka, miał białe włosy, wiec już wtedy był strażnikiem. Chłopak miał siną karnację i kruchą posturę, był naprawdę chłopcem. Całkiem nie przypominał teraźniejszego Jack’a o jasnej karnacji, szerokich ramionach, umięśnionej sylwetce i spokojnym wyrazie twarzy. Teraz był bardziej dużo męski, stanowczy i spokojny. Nie przypominał już rozbawionego chłopca z uśmiechem na twarzy i wątłą posturą.
     Strażnicy także się w pewnym sensie starzeli. Ale tyczyło się to tylko tych, którzy stali się nieśmiertelni w młodym wieku. Ja też z miesiąca na miesiąc nabierałam poważniejszych rysów twarzy.
     Dalej przerzucałam strony oglądając uważnie każdą fotografię. Nagle natknęłam się na coś zaskakującego. Nie wierzyłam własnym oczom. Zobaczyłam zdjęcie, na którym jest Luna, Pauline, Amelia, Aro i Zając. Nikt z nich nie znał się przed zebraniami na tyle dobrze, by robić sobie zdjęcia. Zaciekawiona przewróciłam następną stronę i zobaczyłam siebie ubraną w białą, puchatą bluzę i siedzącą przy stole z kubkiem gorącej czekolady w ręku. Były też zdjęcia ze śniadań, gdzie każdy niemrawo siedział przy stole i mieszał łyżeczką w kubku. Uśmiechnęłam się delikatnie. Następnie były zdjęcia moje i Jack’a. W środku śnieżycy, w lato u mnie w zamku, na wzgórzu pełnym kwiatów i w bazie North’a. Na większości się przytulaliśmy, na niektórych całowaliśmy. Było to około 20 fotografii. Na końcu widniało jedno zdjęcie Jack’a i Luny jak szczęśliwi trzymają się za ręce.
     Zamknęłam lekko album i odłożyłam go na miejsce. Byłam zdziwiona. Ktoś musiał ciągle uzupełniać ten album. Może Ząbek, skoro w szufladzie były jej listy.
     Nie chciałam sobie tym zawracać głowy. Wyszłam z pokoju i zeszłam na dół po schodach. Na szczęście pamiętałam drogę i szybko wróciłam do swojego pokoju nie spotykając nikogo po drodze. Usiadłam na łóżku i głęboko westchnęłam. Było po 22... Poszłam do łazienki i po dokładnym wyszorowaniu się odpłynęłam w świat snów.  


Hej Moje Perełki!
Wiem, że LA jeszcze nie dodałam, ale zrobię to wtedy, 
gdy będę miała więcej czasu, a na ten weekend mam dużo nauki i i tak się cieszę, że udało mi się dodać rozdział.
Mam nadzieję, że będziecie dla mnie wyrozumiałe.
Wiem, że wygląd miał być inny, ale nie pasował do tematyki bloga i było tak wszystkiego za dużo.
Jak Wam się podoba? Aniasam, dobrze się czyta?
Pojawiła się też nowa playlista, proszę, napiszcie mi co o niej sądzicie.

To chyba wszystko. Dziękuję za komentarze pod poprzednim postem, które dodały mi dużo siły!
Czekam na wasze komy i pozdrawiam cieplutko ♥















piątek, 2 października 2015

Rozdział XLII: "Bitwa"

     Determinacja wypełniała mnie od środka. Ręce zacisnęły się na wodzach aż do białości. Czułam przyśpieszone bicie swojego lwiego serca dzielnie pompującego krew. Oczy szybko lustrowały każdy gwałtowny ruch. Mięśnie napięły się lękliwie, a usta zacisnęły się w wąską linię. Miałam za sobą tłum dzielnych wojowników gotowych oddać życie za sprawę. Przystanęliśmy naprzeciw wschodniej strony zamku, od której dzielił nas kilometr pustej polany pokrytej zżółkłą trawą. Stanęliśmy w kilku równych rzędach na skraju lasu spowitego jeszcze tajemniczą mgłą. Oddychaliśmy głęboko. Dłonie trzęsły się niepewnie. Serca panicznie trzepotały w piersi jak uwięzione w klatce ptaki. Silni, zdeterminowani, wyszkoleni, gotowi.
     To ja miałam wykonać pierwszy ruch. Nikt nie miał prawa atakować jeśli ja tego nie zrobiłam. Spojrzałam niepewnie na Jasper’a stojącego obok mnie. Chłopak patrzył gotowy do boju na zamek z szarej cegły. Odwróciłam wzrok. Ze świstem wypuściłam powietrze tworząc małą chmurkę pary.
     Zaczynamy...
     Wyszłam kilka kroków do przodu wyprostowana. Rozstawiłam lekko nogi. Przymknęłam powieki zbierając siły. Odsunęłam zgiętą na wysokość twarzy rękę do tyłu rozszerzając palce u dłoni. Gwałtownie wyrzuciłam dłoń do przodu tworząc lodową kulę uderzającą w ściany zamku. Rozległ się huk. Chwilę wszyscy stali w milczeniu. Potem jednak zaczęli się dołączać. Pomarańczowe języki zaczęły trawić mury, a zielone pnącza wdzierały się w ich każdą szczelinę rozsadzając od środka. Słychać było krzyki. Widziałam jak strażnicy ustawiają się na murach. W naszą stronę poleciał grad strzał, których groty świeciły złowieszczo w świetle słabego, wschodzącego słońca. Pauline z chytrym uśmiechem machnęła ręką w powietrzu, a broń zamieniła się w popiół.
     Widziałam ją przez ułamek sekundy, widziałam ją... mogłam przysiądz, że uśmiechnęła się złowieszczo w naszą stronę. A potem zniknęła za murami zamku. Czułam narastający gniew. Dłonie mocno zacisnęłam w pięści. Nagle na horyzoncie zaczęły się pojawiać ciemne sylwetki. Wszystko szło zgodnie z planem.
-Przygotować się!- krzyknęłam przez ramię.
Szli w naszą stronę. Gotowi poświęcić życie za czarownicę tak jak moi wojownicy byli gotowi to zrobić za mnie. Masa czarnych rycerzy w ciężkich zbrojach maszerowała równo w stronę lasu budząc grozę.
-Teraz!- krzyknęłam głośno i ruszyłam w stronę żołnierzy. Pędziłam najszybciej jak mogłam. Chwilę później obok mnie pojawiła się reszta. Rzuciliśmy się na armię z wojowniczymi okrzykami. Lodowy, cienki miecz z łatwością przeszywał gardła przeciwników. Otoczyliśmy żołnierzy, nie mieli drogi powrotu. Cały czas przybywali nowi rycerze z zamku, by pomóc swoim towarzyszom. Kątem oka zobaczyłam jak statki Stoika dobijają do brzegu. Pośpiesznie wbiłam broń w pierś przeciwnika i ruszyłam w stronę morza.
„Hasai... przybądź...” rzuciłam pośpiesznie nadal biegnąc. Smoczyca chwilę później pojawiła się obok mnie, a ja z łatwością na nią wskoczyłam. Wojownicy z Berk rzucili się w stronę murów. Zsiadłam z smoka i podbiegłam do Stoika.
-Niech twoi żołnierze atakują tak długo, jak mogą. Szukajcie Florence, niedługo do was dołączymy- powiedziałam pośpiesznie i zajęłam miejsce na grzbiecie Hasai.
Wzbiłyśmy się wysoko widząc wszystko dokładnie. W zamku zostało dużo żołnierzy, a nasze oddziały powoli pokonywały wojsko na polanie. Zniżyłam się nad budowlę, a moja smoczyca poraziła przeciwników lodowym promieniem, dzięki któremu zastygli w bezruchu. Musiałam walczyć. Kazałam Hasai zostawić mnie na polanie, a samej lecieć do punktu medycznego, by przenosić poważnie rannych.
     Pomagałam sobie mocą, rozcinając każdego mrocznego rycerza wpół. Widziałam, że Amelia szarpie się z dość dużym potworem. Rzuciłam w jego stronę lodowy nożyk, który wbił mu się w głowę, ale nie minęło kilka sekund miałam już kolejnego przeciwnika. Nigdzie w tłumie nie mogłam znaleźć Jasper’a.
     Widziałam tylko błyski, wstęgi wody i ognia przecinające powietrze, korzenie wyrastające spod ziemi, rośliny oplatające czarne zbroje, wilki rozszarpujące ciepłe ciała. Zaskoczony wzrok wpatrujący się w głęboką ranę, krzyki żywych, szczęk zbroi, iskry sypiące się z mieczy, ostatnie tchnienia poległych, zimne ciała martwych...
      Kolejny mroczny rycerz padł na ziemię. Ostatni. Ruszyliśmy w stronę zamku. Najpierw szybkim chodem, który stopniowo zmieniał się w bieg. Krzyczałam na całe gardło. Dobiegliśmy do murów. W środku toczyła się przegrana bitwa. Kolejny raz przecięłam czyjąś tętnicę. Szybko rozejrzałam się dookoła i gdy dostrzegłam schody pobiegłam w ich stronę odbijając po drodze kilka ciosów. Minęłam bliźniaczki, które stojąc plecami do siebie sprawnie odbijały ciosy przeciwników. Biegłam zdeterminowana na górę, gdzie najprawdopodobniej Florence miała swoją komnatę. A raczej pokój tortur, w którym wycinała swoim ofiarom serca i wyjmowała je z ich ciała jeszcze ciepłe i bijące. Parujące narządy trzymała w swojej delikatnej dłoni  patrząc na nie dopóki nie przestawały pracować. Dotarłam na szczyt z niewielką eskortą, która przyłączyła się do mnie po drodze. Weszliśmy gotowi do boju do dużej komnaty wyłożonej purpurowym dywanem. Było cicho, nie słychać było przeraźliwych wrzasków ani szczęku mieczy. Nasze kroki głucho niosły się przez pomieszczenie. Pomieszczenie było połączone z skromnym wejściem, w miejscu którego pojawiła się Florence. Spojrzała na nas swoimi wielkimi oczyma i uśmiechała się chytrze. Miała na sobie czarną, dużą koronę przypominającą kształtem mniejsze i większe kolce. Spojrzałam na nią groźnie, a ta roześmiała się szczerze.
-Naprawdę myślisz, że mnie pokonasz? – zrobiła krótką przerwę – Ile ty masz lat dziecko? – zapytała z uśmiechem gestykulując w powietrzu dłonią – szesnaście?- prychnęła. – Dobrze, spróbuj, ale bez tych żołnierzyków – jednym machnięciem ręki przywołała do życia potwory wykonane z czarnego szkła złowieszczo iskrzącego się w świetle listopadowego słońca. Odwróciłam się z obawą w stronę najbliższych. Tkwiłam tak chwilę w niepewności. Przygryzłam wargę i ruszyłam do drugiej komnaty. Kobieta stała plecami do mnie, twarzą do dziwnego lustra, u podnóża którego stało kilkadziesiąt żółtych świec, których płomyki odbijały się majestatycznie w powierzchni zwierciadła. Rzuciłam w stronę Florence lodowe kolce, które pod wpływem jej jednego, niedbałego machnięcia ręki rozpadły się na tysiąc kawałków. Nie poddawałam się, ale Ona odbijała każdy mój cios. W końcu odwróciła się i spojrzała na mnie z litością.
-Naprawdę...?- zapytała mrużąc oczy.
Rzuciłam się na nią z krzykiem. Płomienie nienawiści tańczyły w moich oczach jak cyganki na ulicach Paryża. Czarownica przytrzymała mnie mocno za nadgarstek i wbiła we mnie swoje lodowe spojrzenie. Próbowałam się jej wyrwać, szarpałam się.
-Jesteś żałosna- wysyczała zbliżając do mnie swoją twarz po czym rzuciła mnie na ścianę, w którą boleśnie uderzyłam głową i upadłam.
Podniosłam się powoli, ale było to ciężkie, ponieważ widziałam niewiele poza ciemnymi plamami. Nagle poczułam jak czarownica łapie mnie za przedramię i stawia na nogi. Zamrugałam kilkukrotnie i po odzyskaniu wzroku zadałam cios przeciwniczce. Ona odbiła go z łatwością i sama zaatakowała. Z trudnością odbijałam ciosy, a Florence szła jak burza wbijając we mnie swój stalowy, nienawistny wzrok. Czarownica złapała mnie lewą dłonią za nadgarstki i zawlokła przed wejście, a potem ustawiła mnie przodem do walczących. Złapała mnie prawą dłonią za szczękę i zmusiła, bym spojrzała na strażników wykończonych walką z powracającymi ciągle do życia potworami. Jasper, którego moc nie działała na czarno diamentowe bestie mocno zaciskał zęby odbijając każdy cios. Miał mnóstwo zadrapań na rękach i twarzy. Moje oczy zaszły łzami, a kobieta z satysfakcją wysyczała mi do ucha:
- A teraz patrz, jak oni za ciebie giną...
Znów odwróciłam wzrok i poczułam mocne szarpnięcie, na rozkaz którego musiałam patrzeć na moich cierpiących bliskich. Oni byli dla mnie jak rodzina.
     Nagle wstąpiła we mnie wściekłość. Jednym szarpnięciem wyrwałam się z uścisku Florence i zaczęłam okładać ją ciosami, które czarownica coraz mniej skutecznie odbijała. Kobieta była wyraźnie zaskoczona, a w pewnym momencie narastał w niej strach. Triumfowałam. Nie wiem ile to trwało, ale w końcu powaliłam Florence na ziemię. Przerażona odsunęła się jak najdalej ode mnie i skuliła się w kącie jak małe, przestraszone dziecko po przejściach.
     Zbliżyłam się do niej zaciskając mocno wargi i tworząc z nich cienką linię.
-Wykorzystałaś mojego ojca, wykorzystałaś moje królestwo, ale mnie nie wykorzystasz.
Oddychałam głęboko stojąc nad nią. Wykonałam w końcu gwałtowny ruch, jeden ruch, jedno przecięcie mieczem, jeden świst powietrza, jedna sekunda, jedna ścięta głowa.
     Wygraliśmy...
     Patrzyłam przez chwile na odciętą głowę Florence zastygłą w wyrazie lęku i szoku. Podbiegłam do okna, na dziedzińcu nie zostało wiele czarnych rycerzy. Oczy mi się zeszkliły, po policzkach spłynęło kilka łez. Oparłam głowę o drewnianą framugę okna sięgającego do ziemi. Uśmiechnęłam się lekko. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki odwróciłam się i pobiegłam do sąsiedniej komnaty podzielić się z pozostałymi dobrą nowiną. Chciałam przytulić Jasper’a. Pocałować go z łzami lejącymi się po policzkach ze szczęścia. Uśmiechałam się na myśl o spotkaniu z chłopakiem.
     Wbiegłam radosna do drugiego pomieszczenia. Uśmiech zszedł mi z twarzy w jednym momencie, gdy zobaczyłam wianuszek osób klęczących przy kimś. Pauline spojrzała na mnie smutno, a reszta poszła w jej ślady. Stałam jak sparaliżowana u wejściu do komnaty i patrzyłam na wszystkich zaskoczona. Co się stało...? Zdezorientowana wodziłam po wszystkich wzrokiem. Nie miałam pojęcia co się dzieje. Serce mocno uderzało w mojej drżącej piersi. W pewnym momencie słyszałam tylko jego łomot. Podeszłam zesztywniała do kręgu bojąc się co lub kto tam jest. Nie myślałam, wszystko działo się szybko. Amelia i Pauline ustąpiły mi miejsca i zobaczyłam go... Zobaczyłam jego... W jednym momencie moje oczy zaszły łzami. Zaczęłam drżeć. Podbiegłam i uklękłam obok Jasper’a. Mocno przycisnęłam ucho do jego klatki piersiowej. Pustka... jego serce przestało bić... Potok łez natychmiast zmoczył moje policzki. Drżącą dłonią dotknęłam jego lodowatej twarzy. Długo szlochałam patrząc na jego martwe oczy, które straciły blask. Na jego martwo rozchylone wargi. Nie mogłam w to uwierzyć. Mocno przytuliłam się do jego zimnego ciała przykładając głowę do jego klatki piersiowej.
-Nie...- szeptałam zalewając się łzami.
     Chłopak miał dużo zadrapań, a lewy bok brzucha przeszywała głęboka rana wypełniona szkarłatną mazią. Jego twarz była pokryta nierównomierną warstwą brudu.
     Brałam gwałtowne, świszczące oddechy. Za każdym razem gdy na niego spojrzałam na nowo wybuchałam płaczem. Odsunęłam się od niego powoli i chwyciłam jego zimną dłoń. Kręciłam przecząco głową z niedowierzaniem. To nie mogło się stać. Dlaczego on? Tak bardzo go potrzebowałam... Drżącą dłonią zamknęłam jego oczy pozbawione blasku i ostatni raz złączyłam z nim wargi. Nie miałam siły się podnieść. Większość strażników poszła, kilka zostało razem ze mną. W końcu zabrakło mi już łez. Policzki spuchły, a oczy otaczały czerwone place. Z czasem moje spojrzenie stało się puste. Nie wiem ile tam siedziałam. Ale wiem, że trzymałam go za rękę. Cały czas.
     Moje ciało przechodziły niemiłe dreszcze. Po raz pierwszy od kilku miesięcy było mi zimno. Nie mogłam się z nim rozstać... nie teraz... Kołysałam się na boki. Słyszałam tylko swój głęboki oddech i kruki kraczące za oknem. Jedna łza osadziła się początkowo na rzęsach, a potem spadła na moje kolano nawet nie osuwając się po policzku.
- Przepraszam...- wyszeptałam cicho.
Odezwałam się pierwszy raz od kilku godzin. Jack, który jako jedyny przy mnie został gwałtownie odwrócił głowę z moją stronę. Ale ja nie zwracałam na to uwagi. Dla mnie najważniejsze było to, że Jasper’a już przy mnie nie będzie. Że zginął walcząc za mnie, że to ja go w to wszystko wciągnęłam. Tak bardzo go kochałam... Kolejna łza opadła swobodnie na moją nogę. Za oknami panował mrok, jedynie światło kilku świec, jakie przyniósł Jack oświetlało blade, martwe ciało chłopaka. Patrzyłam na niego pusto nie myśląc kompletnie o niczym. Czułam pustkę. Jakby jakaś część mnie umarła, jakby ktoś zabrał część mnie.
     Po kilku godzinach na nowo wybuchłam niepohamowanym potokiem łez. Byłam przerażona. Moim ciałem od kilku godzin wstrząsały dreszcze. Zdawałam się zamarzać. Nie miałam jakiegokolwiek wyobrażenia przyszłości. Jutrzejszego dnia. Wszystko to... zdawało się zniknąć. Jak zgaszony płomień świecy. Dla kogoś to był tylko jeden ruch mieczem, a dla mnie całe życie... Szlochałam. Głuchą ciszę wypełniały tylko moje płytkie wdechy. Nie potrafiłam się ruszyć. Nigdy w życiu nie czułam takiej bezsilności. I psychicznej i fizycznej. Tylko dlaczego to spotkało akurat Jego...? Dlaczego... Przecież tak bardzo go potrzebowałam...
     Siedziałam tak na środku sali, na purpurowym dywanie, przykryta czerwonym kocem, patrząc na martwą twarz Jasper’a oświetlaną prze blask kilku świec. Byłam jak dziecko we mgle na przemian wpadające w melancholię i rozpacz. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje, ile tam siedzę, ale Jack nie odezwał się ani słowem.
     Nie mogłam myśleć, przeszkadzało mi zbyt głośne bicie mojego przestraszonego serca. Delikatnie brałam wdechy, przy których moja klatka piersiowa mocno drżała. Byłam bezsilna... Straciła najbliższą mi osobę....
    Nie wiedziałam co się teraz stanie... nie miałam jakiegokolwiek obrazu przyszłości... przyszłości bez Jasper’a...


Dziś zostawiam Was z rozdziałem i czekam na opinie, bo chyba nie muszę go komentować.
Do zobaczenia moje kochane!