wtorek, 30 czerwca 2015

Rozdział XXII: "Uwięziona - udręczona" Część 2

   Dzień drugi...
     Wstałam rano i rozejrzałam się po celi. Spojrzałam na okno zasłonięte kratami, przez które wpadało słabe, szare światło. „Kolejny dzień w raju”... Wstałam i przeszłam się kawałek. Dziś było cieplej. Chociaż to dobre. Co tu robić, co tu robić.... Skoro i tak nie mam żadnych obowiązków to zrobię sobie pożytek i poćwiczę. Zrobiłam parę skłonów, ale nagle przerwałam. „Przecież dostaję jeden posiłek dziennie, nie starczy mi kalorii, nie wolno mi ich marnować” pomyślałam i niechętnie usiadłam na łóżku podpierając twarz dłonią. Skrzyżowałam nogi i przymknęłam oczy oraz wzięłam głęboki oddech. Zawsze kiedy tak robiłam przypominał mi się Jack. Jak ja za nim tęskniłam... Chciałabym, żeby mnie znalazł. Znalazł i uratował... Właśnie! Moja moc! Wstałam gwałtownie i mocno się skupiłam. Na podłodze i ścianach zaczęła pojawiać się cienka warstwa lodu. Z każdą sekundą stawała się grubsza. Mróz zdawał się wnikać między kamienie. Wysilałam się długo, ale na marne. Mury nawet nie drgnęły. Znów ciężko usiadłam na łóżku. Zamknęłam oczy... Zaczęłam biec po łące pełnej kwiatów. Jaskrawe barwy cieszyły oczy. Cała polana skąpana była w letnim świetle słońca, które ochoczo muskało odkryte ramiona. Zawiał ciepły, południowy wiatr. Moje włosy pomknęły na północ tak samo jak lekka, kwiecista sukienka i czerwona wstążka na głowie. Twarz łaskotały ciepłe płomyki słońca. Biegłam coraz szybciej z uśmiechem na twarzy. Byłam szczęśliwa... Nagle pojawił się Jack i złapał mnie w pasie, a potem przewróciliśmy się na ziemie. Zapach letnich kwiatów wypełnił mój mały nosek, a zaraz potem słodko kichnęłam. Chłopak tylko się zaśmiał i mnie przytulił... Lubiłam odpływać w świat marzeń. To mnie uspokajało, wydawało się takie realne, na wyciągnięcie ręki...
               Dzień trzeci...
     Wystawiłam obok wejścia wiadro i miskę. Weszłam na wystający kamień i wyjrzałam przez okno. Na dziedzińcu było pełno ludzi włóczących się niczym zjawy po zamku. To nie było moje Arendelle. Na nagich drzewach zasiadały kruki, które wyrywały biednym ludziom ostatnie kawałki chleba z brudnych i zdrętwiałych rąk nie mających sił na utrzymanie pożywienia przy sobie. Mroczni rycerze popychali małe dzieci, a te przewracały się z płaczem na twardą, brukowaną ulicę.
-Panie...-jakaś staruszka podeszła do jednego ze strażników- proszę daj jeść...- mówiła- Mam rodzinę, dzieci...-wśród ciszy było słychać tylko jej przeraźliwe błaganie.  
Miała na sobie wyblakłą chustę, spódnicę i porwany sweter. Wyglądała okropnie. Na twarzy miała dużo małych ran. Ciało pokrywała gruba warstwa brudu.
-Precz stąd starucho! – odezwał się strażnik groźnie podchodząc do kobiety.
-Ale panie...- staruszka zaczęła ciągnąć mężczyznę za szatę zarzuconą na plecy.
-Zostaw mnie!- rozkazał.
-Błagam...
Strażnik wyciągnął miecz i jednym zamachnięciem obciął kobiecie głowę. Nikt z obecnych nie zareagował. Nawet nie podniósł wzroku. Wszyscy dalej szli z twarzami zwróconymi ku ziemi nie zwracając uwagi na to, co przed chwilą się tu stało. Odwróciłam głowę i zacisnęłam powieki. Powoli jednak znów przeniosłam wzrok na miejsce zbrodni.
-Cholerni biedacy!- odezwał się morderca do drugiego strażnika- fuj...- powiedział z obrzydzeniem kpiąc głowę w moją stronę.
Szybko zeskoczyłam z kamienia i cofnęłam się. Za chwilę usłyszałam odgłos uderzenia czaszki o kraty. Przycisnęłam plecy do wejścia i zakryłam usta dłońmi. Przy oknie leżała cała brudna i zakrwawiona głowa staruszki, która nawet nie zdążyła zamknąć oczu i mogłoby się wydawać, że patrzyła na mnie błagalnie. Szare, tłuste włosy przylepiały się do pokrytych ziemią policzków, popękanych ust i wchodziły do małych, szarych, smutnych oczu pozbawionych jakiegokolwiek blasku. Po mojej twarzy zaczął spływać strumień słonych łez, które pozostawiały po sobie jasny ślad na brudnych policzkach. Zsunęłam się i usiadłam na zimnej posadzce. Jak oni mogli... Późnym wieczorem któryś z strażników zabrał głowę tej biednej kobiety. Na kamieniach zostały jednak cienkie stróżki zaschniętej krwi spływającej po ścianie.
               Dzień czwarty...
     Strażnik zabrał wiadro i nalał mi do miski jakiegoś świństwa. Na początku tego nie jadłam, ale z czasem stałam się na tyle głodna, że byłabym w stanie zjeść wszystko, by przeżyć. Rzuciłam się niezdarnie na miskę i zaczęłam łapczywie jeść... zupę? Śmieci? Resztki? Cokolwiek to było... Kiedy skończyłam zdałam sobie sprawę jak łatwo odebrać człowiekowi ludzkość, właściwe zachowanie, człowieczeństwo. Odstawiłam miskę i właśnie wtedy mężczyzna wstawił mi puste już wiadro. Zbierało się tam nieczystości. Mogły być to odchody, palce odcięte z desperacji, wymiociny: wszystko. Dlatego nazywano to „nieczystości”. Za ich nie wrzucanie do wiadra groziła natychmiastowa śmierć w związku z szerzeniem się chorób i brzydkiego zapachu, którego i tak miałam dosyć nawet jeśli wszyscy tego nakazu przestrzegali. Większość nas śmierdziała. Może nawet nie większość- wszyscy. Bez wyjątku. Ale nikt nie zwracał już na to uwagi. Z czasem nos może przyzwyczaić się do wszystkiego. Niestety nie nos tej szlachty.
-Ej Ty! Przestań!
W odpowiedzi usłyszałam tylko szatański śmiech. Jeśli się nie mylę to należał on do staruszka zajmującego „pokój” dwie cele dalej.
-Dość tego!
Śmiech został gwałtownie przerwany, a zaraz potem jeden ze strażników szedł w stronę wyjścia i trzymał w ręku głowę starca z odtworzoną buzią, w której widoczne były resztki uzębienia. Ulżyli i sobie, i Jemu. Nie musi już cierpieć, a ludzie w więzieniu szaleją... Słychać to było po jego śmiechu. Zaczęła go nękać choroba. Choroba umysłu...
               Dzień piąty...
     Wstałam i pierwsze co zrobiłam to podeszłam do kamienia, wzięłam w rękę kawałek kredy znalezionej w rogu celi i narysowałam piątą kreskę po czym wszystkie je przekreśliłam.
-Pięć dni...- powiedziałam cicho.
Od zimna cały czas kichałam, bardzo bolało mnie gardło, płuca, kręgosłup, a nos wydmuchiwałam w szmatkę oderwaną krańca mojej brudnej sukni, której kolor już nawet nie przypominał błękitnego. Z resztą tak samo moje włosy, które wyglądały jak u staruszki. Zarówno paznokcie, twarz, dłonie jak i zęby pokryła gruba warstwa brudu. Miałam wrażenie, że pod moimi paznokciami zalęgną się robaki, a we włosach wszy. Wszystko mnie swędziało. Nagle usłyszałam kroki i głosy. Gwałtownie odwróciłam głowę w stronę, z której dobiegał hałas. Spojrzałam za okno. „Czego oni chcą?” Zdziwiłam się. O tej porze nigdy nie przychodzili. Usłyszałam szczęk krat. Dziś było ich dużo więcej.
-Wychodź!
Posłusznie udałam się w stronę wyjścia. „Idziemy na rzeź?” pytałam się w myślach idąc na przód od czasu do czasu szturchana przez mężczyzn w czarnych zbrojach. Trafiliśmy do dużego pomieszczenia. Przy ścianach, na podłodze znajdowała się woda w zardzewiałych, powyginanych miskach, a obok każdej małe, nieco zabrudzone mydło.
-Umyć się!
Wszyscy w miarę szybko podbiegli do stanowisk i zaczęli myć twarze, ręce, nogi. Większość się nawet rozbierała, ale ja jakoś nie mogłam, choć miło by było umyć brzuch i piersi między  którymi zbierała się smuga brudu. Włożyłam więc tylko dłoń pod sukienkę i przetarłam przykryte miejsca. Twarz i ręce dokładnie umyłam mydłem, a potem zamoczyłam w cieczy długie włosy. W wodzie pojawił się pióropusz brudu jakby z czarnego atramentu. Namydliłam tłuste kosmyki pośpiesznie i zaczęłam je płukać.
-No już! Szybciej!

Większość już kończyła, a ja nawet nie spłukałam połowy. Trzęsącymi się dłońmi złapałam miskę i powoli przechylałam na włosy. Skończyłam i szybko pobiegłam w stronę tłumu, by znowu wrócić do celi.   

Witam wszystkich...
Wiecie... dziś do pory wstawienia tego posta było 20 wyświetleń...
Dla porównania wczoraj do tej pory było około 60...
Nie wiem, może wzrośnie, bo zauważyłam, że godziny wejść bardzo się zmieniły. 
Aczkolwiek na ok. 45 wyświetleń przypada jeden komentarz.
Dlatego myślę, że mnie zrozumiecie. 
Na początek...

3 komentarze = następny rozdział

i mam nadzieję, że ten się spodobał...

3 komentarze:

  1. Fajny rozdział. Gdy przeczytałam fragment z odcinaną głową ciarki mnie przeszły. Umiesz wyzwalać emocje. Czekam na następny i życzę dużooooo weny.

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj tak spodobał! Gdzie Jack? Gdzie strażnicy? Powinni przelecieć i uratować Else!
    Czekam na next!

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo fajny rozdział, ale taki melancholijny... Scena ze staruszką była przerażająca. Oby tylko Elsa nie złapała tam jakiegoś choróbstwa, bo tam będzie jej to ciężko wyleczyć, a strażnicy coś nie chłapią się by przyjść jej z pomocą. Może chociaż Hasai ją znajdzie... Ciekawi mnie co stało się z Anią, bo przecież ona też w tym zamku (chyba, że nie daj Bóg też siedzi w celi...).
    Życzę dużo weny i pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń