poniedziałek, 8 czerwca 2015

Rozdział XII: "Mama"

Wszyscy goście natychmiast wyszli z sali szepcząc między sobą. Muzycy pospiesznie udali się do swoich domów, by obwieścić rodzinom przykre wydarzenie.
-Elso, Elso...- dochodził mnie głos Jack’ a słyszany jak przez mgłę.
Stałam na środku sali patrząc przed siebie nieobecnym wzrokiem. Łzy spływały po policzkach zabierając ze sobą cienie do powiek i tusz do rzęs. Białą sukienkę przyprawiły czarne, słone plamy. Po chwili po pomieszczeniu plątały się tylko kolorowe wstążki, dekoracje, a na stołach stały prawie nienaruszone potrawy.
-Mama...- wyszeptałam kładąc pięść na sercu i klękając.
Pogrążyłam się w rozpaczliwym łkaniu. Mama, ona nie żyje. Może, gdybym wtedy poprosiła, żeby nie jechała. Och, moja kochana mama! Nie będzie mnie już przytulała. Nie będzie już zasiadała przy stole podczas sobotniego posiłku. Ona odeszła, na zawszę. Och, mogłam ją wtedy przytulić i ucałować! Czemu się z nią nie pożegnałam? Dlaczego nie spędzałam z nią więcej czasu? Nie będę już mogła jej przytulić i powiedzieć, że ją kocham. To wszystko moja wina. Mogłam ich zatrzymać, a wolałam ją zbyć, by porozmawiać z Jack’iem. Och to wszystko moja wina!
-Elsa...- mówił łagodnie Jack kładąc mi dłoń na plecach.
Nie słyszałam, myślałam tylko o Niej. O mojej kochanej mamusi, która całowała mnie na dobranoc, kiedy byłam małą dziewczynką. Która śpiewała mi kołysanki i pozwalała słuchać szeptu swojego serca, kiedy śniły mi się koszmary. Która siedziała przez całe noce nad małą, chorą Anią czuwając przy niej jak Anioł Stróż. I pamiętam wyraz jaj twarzy kiedy Ania wyzdrowiała. Na bladej od zmęczenia buzi pojawił się szczery uśmiech, a z otoczonych sinymi półksiężycami oczu popłynęły łzy szczęścia. Zgrabiałymi rękoma mama przytuliła małą Anię kołysząc się z nią na boki.
Jack widząc moją rozpacz wziął mnie na ręce i zaniósł do komnaty. Białowłosy pośpiesznie zdjął garnitur i podszedł do mnie w samych, narzuconych na szybkiego, spodniach.
-Cii...- mówił łagodnie kołysząc się ze mną na boki.
Nie wiedział co powiedzieć, mógł tylko ze mną być. Płakałam tak przeszło dwie godziny aż zasnęłam ze zmęczenia w ramionach ukochanego. Jack delikatnie położył mnie do łóżka i zdjął z mojej głowy diadem po czym odłożył go na szafkę obok łóżka. Delikatnie zdjął mi sukienkę i założył długą koszulę nocną. Białowłosy zmył mi też makijaż wiedząc, że jestem tak zmęczona, iż na pewno się nie obudzę. Śniła mi się mama. Siedziała zatroskana na rogu łóżka i wpatrywała się we mnie. „Mamo, mamo” mówiłam ucieszona, że jedna z najbliższych mi osób jest obok mnie. Mama pogłaskała mnie tylko po policzku i uśmiechnięta odparła „Muszę iść kochanie, już czas”... Obudziłam się w ramionach Jack’a. Leżał wyżej niż ja i opierał lekko brodę o moją głowę. Mocno mnie ściskał. Od razu źle się czułam, bez patrzenia w lustro wiedziałam, że mam spuchnięte oczy i bladą twarz. Delikatnie zdjęłam z swojej talii ręce białowłosego, a ten szybko zamrugał.
-Elso, jak się czujesz?- zapytał zatroskany chłopak.
-Moja mama wczoraj zginęła Jack, jak mam się czuć?- zapytałam nie patrząc nawet na błękitnookiego.
-Och Elso...- białowłosy się do mnie zbliżył i mocno objął po czym delikatnie pocałował.
Wstałam i powolnym krokiem nadal patrząc gdzieś w dal wyciągnęłam długą, czarną, koronkową sukienkę. Nałożyłam ją na siebie. Na głowę włożyłam tzw. żałobny diadem. Był on wykonany z czarnych brylantów oraz kilku małych szmaragdów. Włosy związałam w ścisłego warkocza, którego zdecydowałam się zakończyć czarną wstążką. Kiedy wyszłam z łazienki z uniesioną głową Jack sprzątał wczorajszy bałagan jakiego narobiłam. Wyszłam na korytarz i kiedy przeszłam parę kroków moim oczom ukazał się obraz przedstawiający królową Arendelle. Dzieło było zasłonięte czarnym, półprzeźroczystym, lejącym materiałem. Spojrzałam na radosny wyraz twarzy mojej mamy. Łzy same napłynęły do oczu, nie wiadomo kiedy. Odwróciłam gwałtownie głowę mocno zaciskając powieki. Odetchnęłam głośno i udałam się do kuchni. Panowała tam grobowa cisza. Nikt nie śmiał się odezwać. Weszłam bez powitania i nałożyłam z tacy, znajdującej się na blacie, na talerz pięć rogalików. Wyszłam zatrzaskując za sobą drzwi i zakładając maskę dawnej, kamiennej Elsy. Udałam się do Anny. Przed drzwiami wzięłam głęboki oddech i wymusiłam delikatny uśmiech.
-Witaj Aniu- odparłam najradośniej jak umiałam.
Przeraziłam się. Pokój Ani wyglądał tak, jakby przeszła przez niego wichura. Wszędzie były ubrania i zdjęcia. Na środku łóżka widniała Ania. Siedziała po turecku i miała głowę skierowaną w dół.
-Aniu przyniosłam Ci śniadanie.
Odpowiedziała mi cisza. Postawiłam talerz na szafkę i usiadłam obok siostry. Dokładnie się jej przyjrzałam. Na twarzy miała nie do końca zmyty makijaż. W tłustych włosach widoczne były małe kulki łupieżu. Paznokcie, o które Ania tak bardzo dbała były poobgryzane aż do ich nasady. Moim oczom ukazała się trupia bladość jej skóry i czerwień jej oczu. Jej białą twarz przykrywały mocno poplątane włosy. Zgrabiałe ręce panicznie się trzęsły. Bałam się jej, choć widziałam, że muszę coś zrobić. Nie czekając na nic wzięłam ją na ręce i zaniosłam do swojej komnaty.
-Elsa! Na wszystkich świętych co się jej stało?- zapytał zaniepokojony Jack.
-Nie wiem, ale muszę się nią zająć.
Jack poszedł do służby i nakazał im posprzątać pokój Ani. Ja w tym czasie wykąpałam siostrę i ubrałam ją w długą, wygodną czarną koszulę. Cały czas próbowałam nawiązać z nią kontakt, ale ona była w moich rękach niczym marionetka. Patrzyła tępo przed siebie mozolnie wykonując moje polecenia. Ona mnie przerażała. Położyłam ją do łóżka świeżo wykąpaną z mokrymi włosami. Po długich namowach siostra wreszcie przymknęła swoje powieki.
-Boję się, że coś jej jest.- mówiłam roztrzęsiona do białowłosego.
-Nic jej nie będzie, wyśpi się i jutro już będzie lepiej, zobaczysz.
Wtuliłam się tylko w ramię Jack’a i nasłuchiwałam cichego bicia jego serca.
Kiedy Ania się obudziła jej oczy miały już normalną barwę. Moja młodsza siostra powoli się przekręciła.
-Elso, dziękuję Ci, już mi lepiej...- powiedziała wdzięcznym tonem.
Cieszyłam się, ale było mnie stać tylko na nikły uśmiech i z pewnością, że Ania jest bezpieczna, pogrążyłam się w śnie. Jack ułożył mnie wygodnie w łóżku, a moją siostrę zaprowadził do jej pokoju.
Kolejne dni minęły szybko. Większą ich część przespałam tracąc poczucie jakiegokolwiek czasu.
Nadszedł dzień pogrzebu. Miało być na nim prawie całe królestwo. Ubrałam czarną, koronkową sukienkę z nieco odkrytymi ramionami. Do tego czarne, ażurowe buty na wysokim obcasie.
Na głowę włożyłam woalkę pogrzebową i udałam się do pokoju Ani, Kiedy weszłam moja siostra właśnie przeglądała się w lustrze.
-Och, Anno, wyglądasz przepięknie.- powiedziałam, a moja młodsza siostra spojrzała w moją stronę.
-Chodźmy już- odparła smętnie.
Za drzwiami czekał Jack. Był ubrany w czarny garnitur założony na koszulę w tym samym kolorze.
-Anno, to jest Jack - moja druga połówka.
-Witaj Jack, cieszę się, że mogę Cie poznać- odparła bez większego zainteresowania siostra.
Po drodze Ania wstąpiła do gabinetu taty i z nim udała się dalej. Ja i Jack wyszliśmy bocznymi drzwiami. Czerwiec podzielał nasz nastrój. Niebo było zasłonięte czarno- granatowymi chmurami burzowymi. W oddali było słychać potężne grzmoty, jakby niebo miało pretensję do Boga o zabranie mojej matki i żądało jej zwrotu. Wszyscy stali w kilkunastu półokręgach. Najbliższa rodzina znajdowała się z przodu. Stałam blisko Jack’a i delikatnie opierałam się o jego klatkę piersiową. Białowłosy trzymał nade mną czarny parasol. Kiedy ksiądz zakończył modlitwę zaczęto spuszczać trumnę z częściami ciała mojej matki do ziemi. Po sztormie morze wyrzuciło na brzeg rękę, na której widniała jej obrączka. Nieopodal znaleziono też pęczek kasztanowych włosów. Sądzę, że nikt nie chciałby na to patrzeć. Dlatego zdecydowaliśmy, że nikomu nie pozwolimy zajrzeć do dębowej trumny wykańczanej złotem.  Kiedy zaczęto składać moją matkę naturze niebo przeszył jasny błysk, a za nim pojawił się złośliwy grzmot.
-Niebo upomina się o moją matkę...- wyszeptałam.
Deszcz zaczął padać coraz mocnej uderzając rytmicznie o parasole. Jako pierwsza podeszłam do zagłębienia w ziemi. Położyłam na drewnie białą różę po czym wzięłam w garść mokry piasek i posypałam na owy kwiat. Na koniec dałam jeszcze mojej mamie słoną łzę, która powoli spłynęła po policzku i upadła na jeden z płatków śnieżnej róży.
Żegnaj mamo...



Przepraszam za to, że tak niezwięźle i chaotycznie, ale nie miałam już siły tego poprawiać...

3 komentarze:

  1. Płakać mi się chcę! Przepraszam ją już płaczę. To było takie piękne ale i też zarazem smutnę. Rozdział super i czekam na następny. Ps. Mam ogłoszenie, że rozdział 15 będzie środę lub czwartek. Mam sprawdzian i muszę zrobić prezentację.

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział jest przepiękny, mówiąc w skrócie. Te dokładne opisy wszystkich uczuć Elsy, ta ignorancja Jacka w momentach gdy chciał ją pocieszyć, a wyszystko spowodowane jej zrozpaczeniem, muszę naprawdę przyznać, że było to bardzo realistyczne, i... Cóż, przy takim rozdziale trudno się nie wzruszyć, po prostu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa nie moge kończe bo mi psycha wysiada.

    OdpowiedzUsuń