sobota, 6 czerwca 2015

Rozdział XI: "Moje urodziny"

Obudziło mnie łagodne głaskanie policzka. Jakby ocierał się o mnie puszysty kotek. Uniosłam powieki i ujrzałam Jack’a siedzącego na brzegu łóżka, który posyłał mi promienny uśmiech.
-Witaj moja księżniczko...- powiedział i pocałował mnie w czoło.
Podniosłam się i dostałam tacę pełną przeróżnych pyszności. Było tam kakao, truskawki, bita śmietana, dżem, kanapki, sok jabłkowy, mandarynki i brownie*.
-Och Jack... Dziękuję, ale zjesz ze mną?- posłałam mu wymowne spojrzenie.
-Tak, oczywiście, masz tu takie dobre rzeczy, że bez pytania zacząłbym jeść.
Ściągnęłam brwi, coś mi w nim nie pasowało... Włosy, te same, uśmiech, ten sam, oczy, te same, ach bluza! Teraz miał na sobie błękitną bluzę z naszywanym mrozem, który stopniowo zanikał, a przy szyi nie było go już wcale.
-Jack! Nareszcie się przebrałeś!
Białowłosy wstał i pomału zrobił obrót.
-I jak?- zapytał ukazując swoje śnieżnobiałe zęby.
-Lepiej niż kiedykolwiek...
-Dzisiaj twoje urodziny, zrobię wszystko co zechcesz....
-Wszystko?- zapytałam z chytrym uśmieszkiem i uniosłam jedną brew.
-No... Em...- Jack drapał się po głowie- no tak...- poddał się.
-Więc najpierw chcę buziaka.
Jack natychmiast podszedł i namiętnie mnie pocałował. Potem usiadł na łóżku i zjadł ze mną śniadanie.
-No jedz!
-Nie lubię!
-Dzisiaj są moje urodziny... dla mnie?
Jack niechętnie zbliżył się i zjadł kawałek mandarynki- zrobił skwaszoną minę- kiedyś wepcham Ci tak cytrynę ty mała jędzo- dodał nadal mając dziwny grymas na twarzy.
Kiedy zaniosłam tacę do kuchni wszyscy gorąco mnie wyściskali (mało co się nie udusiłam) i złożyli życzenia.
-Proszę, to dla ciebie- odezwała się April kładąc mi małe pudełeczko przed nosem. W środku znajdowała się piękna bransoletka, na której były zawieszone miniaturki owoców i słodyczy.
-Och.. piękna, dziękuję wam... Ale nie musieliście, pewnie to dużo kosztowało, a ja nie chciałabym....
-Elso- odezwał się Adam i przepchał się przez tłum- robisz dla nas tyle dobrego, należy Ci się...
Skinęłam głową, pożegnałam się z wszystkimi i wyruszyłam na śniadanie z moimi rodzicami.
Kiedy weszłam do jadalni wszyscy tam obecni wstali i powitali mnie serdecznym uśmiechem. Chyba po raz pierwszy znajdowało się tam tyle osób. Było tylko jedno wolne miejsce, które miałam zająć ja. Wolno podeszłam i usiadłam koło mojego taty. Jedzenie oczywiście było pyszne. Młodzi i starsi po posiłku rozdzielili się na dwie grupy, które zasiadały po dwóch stronach stołu. Ja siedziałam po lewej i żwawo rozmawiałam z Meridą, Czkawką, Anną i Roszpunką.
-I wtedy obciął Ci włosy?
-Tak. Julek, tak Go kocham. A Ty Elsa? Masz kogoś?- zapytała brunetka zbliżając się do mnie.
-Ja..- poczułam, że się rumienię- to nie wasza sprawa!- wszyscy wybuchli śmiechem.
Merida opowiedziała nam swoją niezwykłą przygodę, która zmieniła jej los na zawsze. Dzięki tej szczypcie magii ona i jej mama są teraz bardzo zżyte. Chciałabym , żeby było tak z moją mamą. Wiem, że mnie kocha, ale ona nie jest zwykłą królową. Nie jest tylko po to by ładnie wyglądać u boku męża.
-Och jest teraz tak świetnie!- powiedziała Merida robiąc okrąg głową i przykrywając twarz swoją rudą burzą loków, by zaraz potem je odgarnąć- co sobota jeździmy konno i uczę mamę strzelać z łuku!- ciągnęła swoim skrzeczącym głosem.
Wszyscy zafascynowani słuchali swoich historii, bo każdemu z nich przytrafiło się coś cudownego. A ja? Zwykła, zamknięta w murach zamku. Jedyną moją przygodą był Jack, ale tą opowieścią nie mogłam się pochwalić.
Wróciłam o jedenastej do komnaty i byłam zmęczona jak po całym dniu. A jeszcze czekał mnie wystawny bal. Ale miałam plan, dzięki któremu mógł to być mój najszczęśliwszy wieczór w życiu.
Jack wyszedł z łazienki wycierając głowę ręcznikiem.
-Hej , jak tam było na śniadaniu?
-Świetnie, przyjechało dużo osób.
-Wiesz, ktoś tu był przynieść prezenty- wskazał palcem na róg pokoju, który był zastawiony podarunkami owiniętymi w kolorowy papier- i musiałem schować się w łazience.
-I przy okazji wziąłeś prysznic?
-No... w sumie to tak właśnie było.
-Jack...
Przerwało mi szarpnięcie za klamkę.
-Kochanie...- mówiła zadyszana mama- w związku z tym, że niedawno Roszpunka się odnalazła trwa w ich królestwie wielka uroczystość, zaproszono nas, nie możemy odmówić. Tak mi przykro córciu, ale wrócimy na bal.
-Nie ma sprawy mamo- posłałam królowej promienny uśmiech.
Mama odpowiedziała tym samym i wyszła.
-No więc, co chciałaś mi powiedzieć?- zapytał białowłosy.
-Bo... jest taki proszek, dzięki któremu Mikołaja mogą widzieć wszyscy.
Jack potwierdzająco kiwnął głową.
-Aaaa, ty masz taki proszek? –zapytałam z nadzieją.
-Mam. Też chciałem go dzisiaj użyć, żebyś nie była sama i żeby nikt się czasem do Ciebie nie dobierał...
Na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Mocno uściskałam Jack’a i wzięłam się za rozpakowywanie prezentów. Przeważnie były to suknie, biżuteria i buty. Na koniec zostawiłam paczkę od rodziców. Kiedy zdjęłam czerwoną kokardę moim oczom ukazało się cudo. W środku, na purpurowej poduszeczce leżał diadem w błękitno białych barwach. Znajdowało się na nim też tam kilka śnieżynek zrobionych z kryształów. Obok podarunku znajdowała się karteczka:
„Mamy nadzieję, że będziesz nosić go z dumą na dzisiejszej uroczystości”
Wzięłam diadem delikatnie w ręce i dokładnie mu się przyglądałam.
-Piękny- wyrwał mnie z namysłu Jack- będzie Ci pasował do oczu.
Nadeszła pora na przyszykowanie się do balu. Po  raz pierwszy od dawna zrobiłam sobie makijaż. Śliwkowe usta idealnie współgrały z turkusem moich oczu. Do tego założyłam błękitno białą sukienkę, którą dostałam od roszpunki, a na głowę włożyła diadem. Kiedy wyszłam z łazienki moim oczom ukazał się Jack wystrojony w czarny garnitur, a pod szyją miał błękitny, cienki krawat.
-Wyglądasz pięknie Elso.
Wyszliśmy razem z mojej komnaty krocząc w stronę sali balowej skąd dochodziła muzyka. Bałam się reakcji moich rodziców. Co powiedzą, kiedy przedstawię im Jack’a? Co będzie kiedy się dowiedzą, że nie jest szlachetnie urodzony? Ale cóż, to musiało się kiedyś stać...
Weszłam do sali w towarzystwie białowłosego. Wydawało się, że nikt na nas nie zareagował. Zgodnie z instrukcjami władców Arendelle miałam wejść na podest i przyjmować życzenia. Rozglądałam się, ale nigdzie nie widziałam moich rodziców, więc tylko tańczyłam z gośćmi i przyjmowałam życzenia od tych, którzy do mnie podchodzili. Kiedy minęły już dwie godziny na podest wszedł tata. Miał smutny wyraz twarzy i łzy w oczach. Gestem ręki kazał muzykom przestać grać.
-Z przykrością oświadczam...- wszyscy goście zaprzestali zabawy i słuchali w napięciu- że królowa Arendelle zginęła podczas sztormu na morzu.-jak to?! Mama? W moich oczach pojawiły się łzy, a na ramieniu poczułam chłodny dotyk Jack’a- Koniec uroczystości, zamknąć wrota.- dodał smętnie tata po czym szybkim krokiem udał się do swojego gabinetu.




Następny post będzie przeznaczony na odpowiedzi na wasze pytania i opiszę wam siebie troszeczkę dokładniej, żebyście wiedzieli z kim macie do czynienia. Może zrobię to jeszcze dziś. Mam nadzieję, że rozdział dostarczył sporo emocji.

4 komentarze:

  1. SUPER!!!! Brak mi słów. Czekam na ciąg dalszy

    OdpowiedzUsuń
  2. Muszę przyznać, że rzeczywiście zakończyłaś rozdział w dość ciekawym momencie. I to takim, że chciałoby się przeczytać następny od razuu... No ale cóż, jakoś poczekać trzeba, a rozdział standardowo - świetny ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeczytałaś już wszystkie? Łał! Nie spodziewałam się, że przeczytasz wszystko jeszcze tego samego dnia, ale dziękuję*

      Usuń
  3. O nie mama nie żyje! Łącze się w twoim bulu.

    OdpowiedzUsuń