Wszyscy
goście natychmiast wyszli z sali szepcząc między sobą. Muzycy pospiesznie udali
się do swoich domów, by obwieścić rodzinom przykre wydarzenie.
-Elso,
Elso...- dochodził mnie głos Jack’ a słyszany jak przez mgłę.
Stałam
na środku sali patrząc przed siebie nieobecnym wzrokiem. Łzy spływały po
policzkach zabierając ze sobą cienie do powiek i tusz do rzęs. Białą sukienkę
przyprawiły czarne, słone plamy. Po chwili po pomieszczeniu plątały się tylko
kolorowe wstążki, dekoracje, a na stołach stały prawie nienaruszone potrawy.
-Mama...-
wyszeptałam kładąc pięść na sercu i klękając.
Pogrążyłam
się w rozpaczliwym łkaniu. Mama, ona nie żyje. Może, gdybym wtedy poprosiła,
żeby nie jechała. Och, moja kochana mama! Nie będzie mnie już przytulała. Nie
będzie już zasiadała przy stole podczas sobotniego posiłku. Ona odeszła, na
zawszę. Och, mogłam ją wtedy przytulić i ucałować! Czemu się z nią nie
pożegnałam? Dlaczego nie spędzałam z nią więcej czasu? Nie będę już mogła jej
przytulić i powiedzieć, że ją kocham. To wszystko moja wina. Mogłam ich
zatrzymać, a wolałam ją zbyć, by porozmawiać z Jack’iem. Och to wszystko moja
wina!
-Elsa...-
mówił łagodnie Jack kładąc mi dłoń na plecach.
Nie
słyszałam, myślałam tylko o Niej. O mojej kochanej mamusi, która całowała mnie
na dobranoc, kiedy byłam małą dziewczynką. Która śpiewała mi kołysanki i
pozwalała słuchać szeptu swojego serca, kiedy śniły mi się koszmary. Która
siedziała przez całe noce nad małą, chorą Anią czuwając przy niej jak Anioł
Stróż. I pamiętam wyraz jaj twarzy kiedy Ania wyzdrowiała. Na bladej od
zmęczenia buzi pojawił się szczery uśmiech, a z otoczonych sinymi półksiężycami
oczu popłynęły łzy szczęścia. Zgrabiałymi rękoma mama przytuliła małą Anię
kołysząc się z nią na boki.
Jack
widząc moją rozpacz wziął mnie na ręce i zaniósł do komnaty. Białowłosy
pośpiesznie zdjął garnitur i podszedł do mnie w samych, narzuconych na
szybkiego, spodniach.
-Cii...-
mówił łagodnie kołysząc się ze mną na boki.
Nie
wiedział co powiedzieć, mógł tylko ze mną być. Płakałam tak przeszło dwie
godziny aż zasnęłam ze zmęczenia w ramionach ukochanego. Jack delikatnie
położył mnie do łóżka i zdjął z mojej głowy diadem po czym odłożył go na szafkę
obok łóżka. Delikatnie zdjął mi sukienkę i założył długą koszulę nocną.
Białowłosy zmył mi też makijaż wiedząc, że jestem tak zmęczona, iż na pewno się
nie obudzę. Śniła mi się mama. Siedziała zatroskana na rogu łóżka i wpatrywała
się we mnie. „Mamo, mamo” mówiłam ucieszona, że jedna z najbliższych mi osób
jest obok mnie. Mama pogłaskała mnie tylko po policzku i uśmiechnięta odparła
„Muszę iść kochanie, już czas”... Obudziłam się w ramionach Jack’a. Leżał wyżej
niż ja i opierał lekko brodę o moją głowę. Mocno mnie ściskał. Od razu źle się
czułam, bez patrzenia w lustro wiedziałam, że mam spuchnięte oczy i bladą
twarz. Delikatnie zdjęłam z swojej talii ręce białowłosego, a ten szybko
zamrugał.
-Elso,
jak się czujesz?- zapytał zatroskany chłopak.
-Moja
mama wczoraj zginęła Jack, jak mam się czuć?- zapytałam nie patrząc nawet na błękitnookiego.
-Och
Elso...- białowłosy się do mnie zbliżył i mocno objął po czym delikatnie
pocałował.
Wstałam
i powolnym krokiem nadal patrząc gdzieś w dal wyciągnęłam długą, czarną,
koronkową sukienkę. Nałożyłam ją na siebie. Na głowę włożyłam tzw. żałobny
diadem. Był on wykonany z czarnych brylantów oraz kilku małych szmaragdów.
Włosy związałam w ścisłego warkocza, którego zdecydowałam się zakończyć czarną
wstążką. Kiedy wyszłam z łazienki z uniesioną głową Jack sprzątał wczorajszy
bałagan jakiego narobiłam. Wyszłam na korytarz i kiedy przeszłam parę kroków
moim oczom ukazał się obraz przedstawiający królową Arendelle. Dzieło było
zasłonięte czarnym, półprzeźroczystym, lejącym materiałem. Spojrzałam na
radosny wyraz twarzy mojej mamy. Łzy same napłynęły do oczu, nie wiadomo kiedy.
Odwróciłam gwałtownie głowę mocno zaciskając powieki. Odetchnęłam głośno i
udałam się do kuchni. Panowała tam grobowa cisza. Nikt nie śmiał się odezwać.
Weszłam bez powitania i nałożyłam z tacy, znajdującej się na blacie, na talerz
pięć rogalików. Wyszłam zatrzaskując za sobą drzwi i zakładając maskę dawnej,
kamiennej Elsy. Udałam się do Anny. Przed drzwiami wzięłam głęboki oddech i
wymusiłam delikatny uśmiech.
-Witaj
Aniu- odparłam najradośniej jak umiałam.
Przeraziłam
się. Pokój Ani wyglądał tak, jakby przeszła przez niego wichura. Wszędzie były
ubrania i zdjęcia. Na środku łóżka widniała Ania. Siedziała po turecku i miała
głowę skierowaną w dół.
-Aniu
przyniosłam Ci śniadanie.
Odpowiedziała
mi cisza. Postawiłam talerz na szafkę i usiadłam obok siostry. Dokładnie się
jej przyjrzałam. Na twarzy miała nie do końca zmyty makijaż. W tłustych włosach
widoczne były małe kulki łupieżu. Paznokcie, o które Ania tak bardzo dbała były
poobgryzane aż do ich nasady. Moim oczom ukazała się trupia bladość jej skóry i
czerwień jej oczu. Jej białą twarz przykrywały mocno poplątane włosy. Zgrabiałe
ręce panicznie się trzęsły. Bałam się jej, choć widziałam, że muszę coś zrobić.
Nie czekając na nic wzięłam ją na ręce i zaniosłam do swojej komnaty.
-Elsa!
Na wszystkich świętych co się jej stało?- zapytał zaniepokojony Jack.
-Nie
wiem, ale muszę się nią zająć.
Jack
poszedł do służby i nakazał im posprzątać pokój Ani. Ja w tym czasie wykąpałam
siostrę i ubrałam ją w długą, wygodną czarną koszulę. Cały czas próbowałam
nawiązać z nią kontakt, ale ona była w moich rękach niczym marionetka. Patrzyła
tępo przed siebie mozolnie wykonując moje polecenia. Ona mnie przerażała.
Położyłam ją do łóżka świeżo wykąpaną z mokrymi włosami. Po długich namowach
siostra wreszcie przymknęła swoje powieki.
-Boję
się, że coś jej jest.- mówiłam roztrzęsiona do białowłosego.
-Nic
jej nie będzie, wyśpi się i jutro już będzie lepiej, zobaczysz.
Wtuliłam
się tylko w ramię Jack’a i nasłuchiwałam cichego bicia jego serca.
Kiedy
Ania się obudziła jej oczy miały już normalną barwę. Moja młodsza siostra
powoli się przekręciła.
-Elso,
dziękuję Ci, już mi lepiej...- powiedziała wdzięcznym tonem.
Cieszyłam
się, ale było mnie stać tylko na nikły uśmiech i z pewnością, że Ania jest
bezpieczna, pogrążyłam się w śnie. Jack ułożył mnie wygodnie w łóżku, a moją
siostrę zaprowadził do jej pokoju.
Kolejne
dni minęły szybko. Większą ich część przespałam tracąc poczucie jakiegokolwiek
czasu.
Nadszedł dzień pogrzebu. Miało być na nim prawie całe królestwo. Ubrałam
czarną, koronkową sukienkę z nieco odkrytymi ramionami. Do tego czarne, ażurowe
buty na wysokim obcasie.Na głowę włożyłam woalkę pogrzebową i udałam się do pokoju Ani, Kiedy weszłam moja siostra właśnie przeglądała się w lustrze.
-Och,
Anno, wyglądasz przepięknie.- powiedziałam, a moja młodsza siostra spojrzała w
moją stronę.
-Chodźmy
już- odparła smętnie.
Za
drzwiami czekał Jack. Był ubrany w czarny garnitur założony na koszulę w tym
samym kolorze.
-Anno,
to jest Jack - moja druga połówka.
-Witaj
Jack, cieszę się, że mogę Cie poznać- odparła bez większego zainteresowania
siostra.
Po
drodze Ania wstąpiła do gabinetu taty i z nim udała się dalej. Ja i Jack
wyszliśmy bocznymi drzwiami. Czerwiec podzielał nasz nastrój. Niebo było
zasłonięte czarno- granatowymi chmurami burzowymi. W oddali było słychać
potężne grzmoty, jakby niebo miało pretensję do Boga o zabranie mojej matki i
żądało jej zwrotu. Wszyscy stali w kilkunastu półokręgach. Najbliższa rodzina
znajdowała się z przodu. Stałam blisko Jack’a i delikatnie opierałam się o jego
klatkę piersiową. Białowłosy trzymał nade mną czarny parasol. Kiedy ksiądz
zakończył modlitwę zaczęto spuszczać trumnę z częściami ciała mojej matki do
ziemi. Po sztormie morze wyrzuciło na brzeg rękę, na której widniała jej
obrączka. Nieopodal znaleziono też pęczek kasztanowych włosów. Sądzę, że nikt
nie chciałby na to patrzeć. Dlatego zdecydowaliśmy, że nikomu nie pozwolimy
zajrzeć do dębowej trumny wykańczanej złotem.
Kiedy zaczęto składać moją matkę naturze niebo przeszył jasny błysk, a
za nim pojawił się złośliwy grzmot.
-Niebo
upomina się o moją matkę...- wyszeptałam.
Deszcz
zaczął padać coraz mocnej uderzając rytmicznie o parasole. Jako pierwsza podeszłam
do zagłębienia w ziemi. Położyłam na drewnie białą różę po czym wzięłam w garść
mokry piasek i posypałam na owy kwiat. Na koniec dałam jeszcze mojej mamie
słoną łzę, która powoli spłynęła po policzku i upadła na jeden z płatków
śnieżnej róży.
Żegnaj
mamo...
Przepraszam za to, że tak niezwięźle i chaotycznie, ale nie miałam już siły tego poprawiać...
Płakać mi się chcę! Przepraszam ją już płaczę. To było takie piękne ale i też zarazem smutnę. Rozdział super i czekam na następny. Ps. Mam ogłoszenie, że rozdział 15 będzie środę lub czwartek. Mam sprawdzian i muszę zrobić prezentację.
OdpowiedzUsuńRozdział jest przepiękny, mówiąc w skrócie. Te dokładne opisy wszystkich uczuć Elsy, ta ignorancja Jacka w momentach gdy chciał ją pocieszyć, a wyszystko spowodowane jej zrozpaczeniem, muszę naprawdę przyznać, że było to bardzo realistyczne, i... Cóż, przy takim rozdziale trudno się nie wzruszyć, po prostu.
OdpowiedzUsuńJaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa nie moge kończe bo mi psycha wysiada.
OdpowiedzUsuń