Odtworzyłam okno na oścież,
oparłam dłonie na parapecie i wychyliłam głowę. Księżyc dawał znać o swoim
istnieniu kładąc mi swój srebrny blask na twarzy. Wiał ciepły, północny wiatr.
Niektóre okna były rozjaśnione złotym blaskiem, inne- przerażającym mrokiem.
Poza tym – cisza. Nagle coś śmignęło mi przed nosem. Energiczniej wyjrzałam
przez okno i ujrzałam sanie lądujące na sąsiednim dachu. Siedział w nich
wielki, stary facet z długą brodą, wróżka, ogromny królik, ludek, który wyglądał
jakby był z piasku i jakiś chłopak z białymi włosami. Otworzyłam szerzej oczy,
zaczęłam się im przyglądać i przysłuchiwać dość głośnej rozmowie.
-Arendelle?! Święta były tu ze cztery miesiące temu! Jack, co Ty
do cholery zrobiłeś?!- odezwał się mężczyzna z brodą.
- Pomyliłeś portale?!- wykrzyknął wielki zając- no, tak to jest,
jak się komuś nieodpowiedzialnemu powierza zadanie!
- Dajcie mu spokój.- odparła wróżka- Jack, wszystko dobrze?-
zwróciła się do białowłosego kładąc mu dłoń na ramieniu.
Chłopak nic nie odpowiedział tylko wzbił się w powietrze. Nieco
się cofnęłam i położyłam dłoń na komodzie. Nijaki Jack podfrunął do mojego okna
(!) i zaczął mi się bacznie przyglądać. Chwyciłam biały wazon i odparłam
starając się nadać mojemu głosowi jak najbardziej władczy ton:
- Dobrze Ci radzę, odejdź stąd.
Chłopak chyba nie zrozumiał, bo otworzył szerzej swoje już i tak
wielkie oczy i powoli zbliżał się do mnie.
- Ty mnie widzisz? – zapytał, jakby była to nadzwyczajna rzecz.
- Dlaczego bym Cię miała nie widzieć? W ogóle kim jesteś, co tu
robisz? Co, co to w ogóle jest?!
Od nawału informacji zakręciło mi się w głowie. Miałam mnóstwo
pytań. Jakieś latające maszyny, gigantyczne króliki, chłopak, który latał. W
ogóle co oni tu robią. Gdy miałam już cisnąć w białowłosego wazonem zjawiła się
reszta jego „drużyny”.
- Co tu się dzieje? – odparł mężczyzna z długą, siwą brodą- och
Jack, znowu narobiłeś nam problemów... Piasek, załatw to- powiedział do
lewitującego ludka wskazując głową na mnie.
Ten wyczarował piaskową kulę, a ja stałam przestraszona na środku
pokoju, z wazonem w ręce próbując załapać o co w tym chodzi. Gdy piaskowy ludek
miał już uderzyć we mnie złotą kulą białowłosy stanął przede mną z
wyciągniętymi na bok rękoma. Dopiero teraz zaułwarzyłam, że w jednej ręce
trzyma długą laskę.
- Ja to załatwię.- powiedział.
-Serio? Mamy dać mu znowu coś zepsuć- odparł oburzony zając
wymachując przy tym bumerangiem.
-Nie, dajmy mu jeszcze jedną szansę- powiedział mężczyzna z siwą
brodą- my już idziemy. Jack, mamy nadzieję, że sobie poradzisz.
Nad głową piaskowego ludka pojawiła się minka wyrażająca smutek.
Wszyscy wzrokiem pożegnali się z chłopakiem i odlecieli saniami. Stałam dalej
przestraszona nie wiedząc co mam zrobić. Bałam się, że ten chłopak mi coś
zrobi. Jednocześnie chciałam się dowiedzieć, co się w ogóle przed chwilą stało.
Jeszcze trzecią opcją było rozbicie mu wazonu o głowę, zawleczenie jego ciała
nad rzekę i utopienie go nieprzytomnego. Nie wiedziałam czy uciekać, czy zostać
tu, gdzie jestem. W mojej głowie był jeden, wielki huragan.
-Hej...- zaczął niepewnie chłopak, po czym podszedł do mnie, wyjął
wazon z mojej ręki i postawił go na komodzie- nie bój się, nic Ci nie zrobię...
Przepraszam za to wszystko... Nie wiem, od czego zacząć. Może usiądź?
Zajęłam wygodne miejsce na łóżku i teraz zamiast strachu pojawiła
się ciekawość.
- Kim jesteś?
- Nazywam się Jack Frost.
- Twoje imię kojarzy mi się z postacią z baśni, jakie opowiadała
mi mama..
- Tak! Jestem tym oto Jackiem Frostem.
- Aaaa... Co masz mi zrobić? Z waszej rozmowy wywnioskowałam, że
coś masz.
- Raczej miałem, nie zamierzam Ci tego robić.
- Czego?
- Czyścić Ci pamięci.
- Po co miałbyś to robić? W ogóle kim są Ci wszyscy? Skąd wy
jesteście?...
Potok moich pytań przerwał Jack.
- Powoli, zaraz wszystko Ci wytłumaczę.
Chłopak uraczył mnie opowieścią o Świętym Mikołaju, Wróżce
Zębuszce, Zającu Wielkanocnym i Piasku. Opowiedział mi o tym, że w zębach są
wspomnienia, o tym, że Mikołaj jest ich „szefem”. O ich siedzibie i o zorzy
polarnej.
- No dobrze, a ile macie lat?
- Mikołaj jakieś 700, Piasek z 500, Ząbek 450, zając też coś około
400, a ja tylko 150.
Odtworzyłam buzię z niedowierzania. 150 lat?! Jak to było możliwe.
Kiedy wypytywałam się o szczegóły Jack odparł obojętnym tonem, że strażnicy
marzeń żyją tak długo, a on i tak jest stosunkowo młody.
- Strażnicy się nie starzeją od mementu powołania ich przez
księżyc.
- Przez księżyc...?
-Tak. No dobrze, późno już, muszę lecieć.
-Wrócisz? – zapytałam niepewnie, nawet nie wiem dlaczego.
-A chcesz?
-Jestem was ciekawa. Chciałabym, żebyś mi jeszcze coś
opowiedział...
- Wrócę. – powiedział uśmiechając się i odlatując na północ.
Myślałam o tym wszystkim, co mnie dzisiaj spotkało. Taki zwykły
dzień z tak niezwykłym zakończeniem. Takie przygody nie zdarzają się każdemu.
Byłam ciekawa ich świata. Szczęścia, które dają dzieciom, nadzieję. Uśmiechałam
się na myśl o spotkaniu z Jackiem. Był swojego rodzaju obrońcą. Ale na pewno
nie zrobił tego tylko i wyłącznie z dobrego serca. Musiał mieć w tym jakiś
interes. Pytanie: jaki?
Kobieto pisz dalej! Bardzo mi się podoba ,a niektóre fragmenty wywołują imię śmiech. Weny i czekam na następny
OdpowiedzUsuńDziękuję. Nawet nie wiesz, jaką radość sprawiłaś mi tym komentarzem. Postaram się jak najszybciej dodać kolejny rozdział, ale nic nie obiecuję, bo mam w tym tygodniu remont, z dwie prace klasowe, mnóstwo prac domowych, sprawdzianów i mapkę z geografii, ale postaram się dodać do piątku.
UsuńNie przejmuj się. Ja też nie mam czasu na pisanie ,ale czwarty rozdział jest prawie gotowy. Czekam niecierpliwie.
Usuńjest super
OdpowiedzUsuń