czwartek, 4 czerwca 2015

Rozdział X: "Niedziela - dzień przemyśleń"

   Powoli uniosłam powieki. Jasne, żółte światło wpadało przez duże okna i zaszczycało swą obecnością niebieskie drzwi mojej komnaty pomalowane w charakterystyczne dla naszego kraju wzory. Chyba długo spałam, bo słońce zdawało się być wysoko. Spojrzałam przez ramię i zobaczyłam Jack’a. Leżał z rękoma splecionymi za głową i patrzył  w sufit. Wyglądał na zamyślonego.
-Hej...- powiedziałam ochrypłym głosem.
-Cześć- otrząsnął się.
Białowłosy zbliżył się do mnie powoli i pocałował „na dzień dobry”. Potem objął mnie mocno i delikatnie pocałował w szyję. Uśmiechnęłam się. Dotknęłam lekko jego policzka i zatrzymałam głowę na jego ramieniu. Wyglądaliśmy jak dwa, ocierające się o siebie koty. Ale to było najlepsze z uczuć jakie poznałam. Uwielbiałam budzić się u jego boku. Mogliśmy tak leżeć godzinami. To uczucie, kiedy Jack delikatnie przesuwał dłoń po moich plecach. Kiedy oszraniał mi usta swoimi pocałunkami. Kiedy jego włosy chrzęściły od mojego dotyku niczym zamarznięta trawa jesienią pod wpływem nacisku stóp. Kiedy jego oczy mówiły po tysiąckroć „kocham Cię”. Kiedy moje serce trzepotało w piersi od dotyku jego warg. Wydawało mi się, że wspaniale go znam, ale był dla mnie tajemnicą. Czarującą tajemnicą. Jak druga strona księżyca, której nigdy nie było dane mi oglądać pomimo chęci. Pierwszy raz kogoś tak mocno kochałam. Był przy mnie. Bez względu na wszystko. Wiedziałam, że strażnikom nie podoba się to, iż związał się ze śmiertelniczką, ale on zrobiłby dla mnie wszystko. Pamiętam troskę w jego oczach gdy wpadłam pod lód. Wiem, że wini się za to, co mnie wtedy spotkało. Pamiętam, kiedy płakałam w jego ramionach aż do świtu i kiedy łzy leciały jak wodospad od śmiechu. Wszystkie dobre i złe chwile zachowam na zawsze w sercu, w najgłębszej jego szufladzie.
     Ostatnio dużo się działo. Dwa razy mało co nie odeszłam z tego świata. Byłam zmęczona tyloma na raz problemami. Coś ciągnęło mnie w stronę dawnego życia, dawnej, kamiennej Elsy, monotonnych dni, które różniły się tylko datą i pogodą. Ale coś zatrzymywało mnie tu, w miejscu gdzie znalazłam na raz miłość i kłopoty. Te dwa tak różniące się od siebie światy ciągnęły mnie każdy w swoją stronę. Czułam się tak, jakbym stała na granicy. Odczuwałam wzloty i upadki jednego świata oraz dobro i zło drugiego. I choć chciałam pogodzić te dwie rzeczywistości to uciekały one od siebie jak słońce od księżyca- wytrzymywały jedno obok drugiego tylko przez moment. O ile przez tyle lat miałam spokój to teraz wszystko zaczęło na mnie spadać. Czułam się jak przysypywana lawiną śnieżną. Ledwo podnosiłam się po pierwszym upadku i odchylałam głowę ku górze napotykała mnie następna przeszkoda, która zmuszała mnie do patrzenia w dół. Często czułam, że dzięki przykrym wydarzeniom stawałam się silniejsza, bardziej odporna na trudy życia, ale kiedy w polu widzenia pojawiała się kolejna przeszkoda załamywałam się tak jak poprzednim razem. Było tego zbyt dużo, zbyt wiele na raz.
     Jako, iż tylko tak potrafię porządnie rozładować emocje zaczęłam tańczyć.
-Gdzie idziesz?- zapytał wystraszony Jack gdy gwałtownie wyrwałam się z jego objęć i poszłam do łazienki.
Nic nie odpowiedziałam. Związałam włosy w koka, tak, by mi nie przeszkadzały. Założyłam pointy i wygodny, biały kostium. Pewnym krokiem podeszłam do drążka, który niedawno został  zamontowany w moim pokoju na potrzebę samodzielnych ćwiczeń. Powoli zaczęłam się rozgrzewać. Wysoko ustawiłam sobie poprzeczkę. Od niektórych ćwiczeń chciało mi się wyć z bólu. Widząc moje cierpienia Jack się zmartwił.
-Elso...- powiedział szeptem wstając z łóżka z zamiarem podejścia do mnie.
-Nie!- wykrzyknęłam stanowczo- jeszcze nie- posłałam mu surowe spojrzenie.
Chłopak się wycofał.
     Włączyłam muzykę. Zawsze dodawałam jakieś swoje ruchy pozwalające mi bardziej oddać charakter granej przeze mnie postaci. Uwielbiałam uczucie przeczące prawom grawitacji. Czułam, że szybuję w chmurach. Na drewnianej podłodze, która skrzypiała od jej nadużycia w związku z tym, że była miejscem przeznaczonym do ćwiczeń, słychać było stukot butów. Towarzyszyły mi promienie słońca. Jack ze zdziwieniem oglądał jak kilkukrotnie wykonuję ćwiczenia. Jak z precyzją staram się wykonać każdy ruch, by był w stu procentach idealny. Jak twardo patrzę przed siebie utrzymując postawę. Nagle obraz mi się rozmazał, ale tylko na chwilę. Potem strumień łez spłynął po policzku pozwalając mi ostro widzieć. Tańczyłam dalej każdy krok wykonując wedle własnych, odczuwanych w danym momencie emocji. W bladym świetle robiłam obroty patrząc przed siebie nieobecnym wzrokiem i pozwalając łzom spływać po zarumienionych ze zmęczenia policzkach. Kiedy muzyka ucichła tupnęłam mocno i ze świstem spuściłam powietrze. Położyłam się na podłodze i uśmiechnęłam sama do siebie. Dałam radę. Teraz mogę dalej przeżywać wzloty i upadki. Teraz mogę dalej żyć.
-Teraz mogę podejść?- zapytał Jack ukazując swoje śnieżnobiałe zęby.
Zerwałam się z podłogi i szybko popędziłam w stronę chłopaka. Uwiesiłam się mu na szyję i namiętnie pocałowałam.
-Łał... Skoro to daje takie efekty to powinnaś częściej tańczyć- powiedział z uśmiechem za co dostał lekko po głowie- pięknie się poruszasz, uwielbiam patrzeć jak ćwiczysz...- dodał po chwili ciszy.
-Oj, przepraszam- odsunęłam się powoli od białowłosego- jestem cała spocona, na pewno strasznie śmierdzę...- odparłam z zażenowaniem- wezmę kąpiel i przyjdę.
     Długo siedziałam w wannie upajając się marcepanowym zapachem płynu do kąpieli.
-Elsa! Umarłaś czy co?- pytał zdesperowany Jack.
-No idę, idę- odparłam z uśmiechem i wyszłam z wanny.
Ale to jeszcze nie koniec. Musiałam nałożyć sobie maseczkę, a w międzyczasie wypiłować paznokcie i rozczesać włosy. Kiedy już zakończyłam dział urody założyłam śnieżno różową sukienkę do ziemi, z wieloma warstwami, ogromnym, grubym kapturem i śnieżnobiałym płaszczem do kompletu ciągnącym się metr za mną. Kiedy wyszłam Jack siedział na łóżku jakby... obrażony?
-Do cholery ile można siedzieć w ła...- białowłosy odwrócił się w moim kierunku- E-elsa...
t-ty wyglądasz przepięknie- jąkał się z podziwem  o czym świadczyły jego wielkie oczy przypominające dwie tarczki księżyca.
-Dziękuję- powiedziałam ukazując swoje wypielęgnowane zęby- dzisiaj idziemy z koszykami? Zapomniałeś? No więc możemy po drodze zajść na polanę, chętnie spędzę z Tobą wieczór.
     Wyruszyliśmy jeszcze przed zachodem słońca. Szybko rozdaliśmy jedzenie i zostawiliśmy plecionki u pobliskiej babuni, która obiecała ich przypilnować do naszego powrotu. Poszliśmy na wielką polanę. Przygrywały nam świerszcze, a towarzyszył blask księżyca. Niebo było bezchmurne, wypełnione milionem gwiazd. Sklepienie przeszywała biała wstęga, którą ktoś nazwał drogą mleczną. Skoro ten śnieżny pasek jest drogą, to idzie nią milion błyszczących krów zaganianych przez jakiegoś miłego staruszka zwanego księżyc. Usiedliśmy na pobliskim wzniesieniu pod rozłożystym dębem i patrzyliśmy przed siebie. Wiatr zachęcał liście do tańca, a te, jak na zawołanie zaczynały kręcić piruety. Jedne tańczyły w parach, inne- solo, ale wszystkie tworzyły piękny układ, który oglądałam z podziwem.
-Jack... Kocham Cię- odparłam patrząc białowłosemu w oczy- nikt nigdy nie kochał bardziej niż ja.
-Z jednym wyjątkiem...  


    
    
Przypominam o możliwości zadawania pytań.
Miałam dzisiaj ogromne natchnienie. I jak? Podoba Wam się? 

Zapraszam do komentowania, bo nie wiem co wolicie. 
Czy lubicie jak wszystko jest w ten sposób napisane?


4 komentarze:

  1. PIĘKNIE!!!! Pisz dalej bo się poryczę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nl to kocha bardziej go jego mama, siostra inna dziewczyna? Strażnicy??? No pisz dalej bo ciekawska ja nie wytrzymam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Z jednym wyjątkiem" Jack jest tym wyjątkiem :)

      Usuń
  3. Super blog!! Dziś zaczęłam czytać i on jest świetny.
    Pisz dalej szybko bo wybuchnę i będziesz zbierać mnie ze ścian.xD
    Weny♥♥♥♥

    OdpowiedzUsuń