Powoli uniosłam
powieki. Jasne, żółte światło wpadało przez duże okna i zaszczycało swą
obecnością niebieskie drzwi mojej komnaty pomalowane w charakterystyczne dla
naszego kraju wzory. Chyba długo spałam, bo słońce zdawało się być wysoko.
Spojrzałam przez ramię i zobaczyłam Jack’a. Leżał z rękoma splecionymi za głową
i patrzył w sufit. Wyglądał na zamyślonego.
-Hej...- powiedziałam
ochrypłym głosem.
-Cześć- otrząsnął się.
Białowłosy zbliżył się do
mnie powoli i pocałował „na dzień dobry”. Potem objął mnie mocno i delikatnie
pocałował w szyję. Uśmiechnęłam się. Dotknęłam lekko jego policzka i
zatrzymałam głowę na jego ramieniu. Wyglądaliśmy jak dwa, ocierające się o
siebie koty. Ale to było najlepsze z uczuć jakie poznałam. Uwielbiałam budzić
się u jego boku. Mogliśmy tak leżeć godzinami. To uczucie, kiedy Jack
delikatnie przesuwał dłoń po moich plecach. Kiedy oszraniał mi usta swoimi
pocałunkami. Kiedy jego włosy chrzęściły od mojego dotyku niczym zamarznięta trawa
jesienią pod wpływem nacisku stóp. Kiedy jego oczy mówiły po tysiąckroć „kocham
Cię”. Kiedy moje serce trzepotało w piersi od dotyku jego warg. Wydawało mi
się, że wspaniale go znam, ale był dla mnie tajemnicą. Czarującą tajemnicą. Jak
druga strona księżyca, której nigdy nie było dane mi oglądać pomimo chęci.
Pierwszy raz kogoś tak mocno kochałam. Był przy mnie. Bez względu na wszystko.
Wiedziałam, że strażnikom nie podoba się to, iż związał się ze śmiertelniczką,
ale on zrobiłby dla mnie wszystko. Pamiętam troskę w jego oczach gdy wpadłam
pod lód. Wiem, że wini się za to, co mnie wtedy spotkało. Pamiętam, kiedy
płakałam w jego ramionach aż do świtu i kiedy łzy leciały jak wodospad od
śmiechu. Wszystkie dobre i złe chwile zachowam na zawsze w sercu, w najgłębszej
jego szufladzie.
Ostatnio dużo się działo. Dwa razy mało co nie odeszłam z tego świata. Byłam
zmęczona tyloma na raz problemami. Coś ciągnęło mnie w stronę dawnego życia,
dawnej, kamiennej Elsy, monotonnych dni, które różniły się tylko datą i pogodą.
Ale coś zatrzymywało mnie tu, w miejscu gdzie znalazłam na raz miłość i
kłopoty. Te dwa tak różniące się od siebie światy ciągnęły mnie każdy w swoją
stronę. Czułam się tak, jakbym stała na granicy. Odczuwałam wzloty i upadki
jednego świata oraz dobro i zło drugiego. I choć chciałam pogodzić te dwie
rzeczywistości to uciekały one od siebie jak słońce od księżyca- wytrzymywały
jedno obok drugiego tylko przez moment. O ile przez tyle lat miałam spokój to
teraz wszystko zaczęło na mnie spadać. Czułam się jak przysypywana lawiną
śnieżną. Ledwo podnosiłam się po pierwszym upadku i odchylałam głowę ku górze
napotykała mnie następna przeszkoda, która zmuszała mnie do patrzenia w dół.
Często czułam, że dzięki przykrym wydarzeniom stawałam się silniejsza, bardziej
odporna na trudy życia, ale kiedy w polu widzenia pojawiała się kolejna
przeszkoda załamywałam się tak jak poprzednim razem. Było tego zbyt dużo, zbyt
wiele na raz.
Jako, iż tylko tak potrafię porządnie rozładować emocje zaczęłam tańczyć.
-Gdzie idziesz?- zapytał
wystraszony Jack gdy gwałtownie wyrwałam się z jego objęć i poszłam do
łazienki.
Nic nie odpowiedziałam.
Związałam włosy w koka, tak, by mi nie przeszkadzały. Założyłam pointy i
wygodny, biały kostium. Pewnym krokiem podeszłam do drążka, który niedawno
został zamontowany w moim pokoju na potrzebę samodzielnych ćwiczeń.
Powoli zaczęłam się rozgrzewać. Wysoko ustawiłam sobie poprzeczkę. Od
niektórych ćwiczeń chciało mi się wyć z bólu. Widząc moje cierpienia Jack się
zmartwił.
-Elso...- powiedział szeptem
wstając z łóżka z zamiarem podejścia do mnie.
-Nie!- wykrzyknęłam
stanowczo- jeszcze nie- posłałam mu surowe spojrzenie.
Chłopak się wycofał.
Włączyłam
muzykę. Zawsze dodawałam jakieś swoje ruchy pozwalające mi bardziej oddać
charakter granej przeze mnie postaci. Uwielbiałam uczucie przeczące prawom
grawitacji. Czułam, że szybuję w chmurach. Na drewnianej podłodze, która skrzypiała
od jej nadużycia w związku z tym, że była miejscem przeznaczonym do ćwiczeń,
słychać było stukot butów. Towarzyszyły mi promienie słońca. Jack ze
zdziwieniem oglądał jak kilkukrotnie wykonuję ćwiczenia. Jak z precyzją staram
się wykonać każdy ruch, by był w stu procentach idealny. Jak twardo patrzę
przed siebie utrzymując postawę. Nagle obraz mi się rozmazał, ale tylko na
chwilę. Potem strumień łez spłynął po policzku pozwalając mi ostro widzieć.
Tańczyłam dalej każdy krok wykonując wedle własnych, odczuwanych w danym
momencie emocji. W bladym świetle robiłam obroty patrząc przed siebie
nieobecnym wzrokiem i pozwalając łzom spływać po zarumienionych ze zmęczenia
policzkach. Kiedy muzyka ucichła tupnęłam mocno i ze świstem spuściłam
powietrze. Położyłam się na podłodze i uśmiechnęłam sama do siebie. Dałam radę.
Teraz mogę dalej przeżywać wzloty i upadki. Teraz mogę dalej żyć.
-Teraz mogę podejść?- zapytał
Jack ukazując swoje śnieżnobiałe zęby.
Zerwałam się z podłogi i
szybko popędziłam w stronę chłopaka. Uwiesiłam się mu na szyję i namiętnie
pocałowałam.
-Łał... Skoro to daje takie
efekty to powinnaś częściej tańczyć- powiedział z uśmiechem za co dostał lekko
po głowie- pięknie się poruszasz, uwielbiam patrzeć jak ćwiczysz...- dodał po
chwili ciszy.
-Oj, przepraszam- odsunęłam
się powoli od białowłosego- jestem cała spocona, na pewno strasznie
śmierdzę...- odparłam z zażenowaniem- wezmę kąpiel i przyjdę.
Długo siedziałam w wannie upajając się marcepanowym zapachem płynu do kąpieli.
-Elsa! Umarłaś czy co?- pytał
zdesperowany Jack.
-No idę, idę- odparłam z
uśmiechem i wyszłam z wanny.
Ale to jeszcze nie koniec.
Musiałam nałożyć sobie maseczkę, a w międzyczasie wypiłować paznokcie i
rozczesać włosy. Kiedy już zakończyłam dział urody założyłam śnieżno różową
sukienkę do ziemi, z wieloma warstwami, ogromnym, grubym kapturem i
śnieżnobiałym płaszczem do kompletu ciągnącym się metr za mną. Kiedy wyszłam
Jack siedział na łóżku jakby... obrażony?
-Do cholery ile można
siedzieć w ła...- białowłosy odwrócił się w moim kierunku- E-elsa...
t-ty wyglądasz przepięknie-
jąkał się z podziwem o czym świadczyły jego wielkie oczy przypominające
dwie tarczki księżyca.
-Dziękuję- powiedziałam
ukazując swoje wypielęgnowane zęby- dzisiaj idziemy z koszykami? Zapomniałeś?
No więc możemy po drodze zajść na polanę, chętnie spędzę z Tobą wieczór.
Wyruszyliśmy jeszcze przed zachodem słońca. Szybko rozdaliśmy jedzenie i
zostawiliśmy plecionki u pobliskiej babuni, która obiecała ich przypilnować do
naszego powrotu. Poszliśmy na wielką polanę. Przygrywały nam świerszcze, a
towarzyszył blask księżyca. Niebo było bezchmurne, wypełnione milionem gwiazd.
Sklepienie przeszywała biała wstęga, którą ktoś nazwał drogą mleczną. Skoro ten
śnieżny pasek jest drogą, to idzie nią milion błyszczących krów zaganianych
przez jakiegoś miłego staruszka zwanego księżyc. Usiedliśmy na pobliskim
wzniesieniu pod rozłożystym dębem i patrzyliśmy przed siebie. Wiatr zachęcał
liście do tańca, a te, jak na zawołanie zaczynały kręcić piruety. Jedne
tańczyły w parach, inne- solo, ale wszystkie tworzyły piękny układ, który
oglądałam z podziwem.
-Jack... Kocham Cię- odparłam
patrząc białowłosemu w oczy- nikt nigdy nie kochał bardziej niż ja.
-Z jednym wyjątkiem...
Przypominam o możliwości zadawania pytań.
Miałam dzisiaj ogromne natchnienie. I jak? Podoba Wam się?
Zapraszam do komentowania, bo nie wiem co wolicie.
Czy lubicie jak wszystko jest w ten sposób napisane?
Zapraszam do komentowania, bo nie wiem co wolicie.
Czy lubicie jak wszystko jest w ten sposób napisane?
PIĘKNIE!!!! Pisz dalej bo się poryczę.
OdpowiedzUsuńNl to kocha bardziej go jego mama, siostra inna dziewczyna? Strażnicy??? No pisz dalej bo ciekawska ja nie wytrzymam.
OdpowiedzUsuń"Z jednym wyjątkiem" Jack jest tym wyjątkiem :)
UsuńSuper blog!! Dziś zaczęłam czytać i on jest świetny.
OdpowiedzUsuńPisz dalej szybko bo wybuchnę i będziesz zbierać mnie ze ścian.xD
Weny♥♥♥♥