Po
tym, jak Jack nieco się pokaleczył byłam na tyle zdrowa, że mogłam się nim
zająć. Nareszcie miałam szansę, by się mu odwdzięczyć za te dni troski i
opieki. Robiłam mu pyszne jedzenie i starałam się dać mu odpocząć choć rzadko
mi się to udawało. Buzia mi się nie zamykała i dopiero kiedy widziałam, że Jack
jest bardzo zmęczony, a powieki same opadają karciłam się w myślach.
-Oj...
Przepraszam. Znowu nie dałam Ci odpocząć... Już nie będę tyle gadać.
-W
ogóle mi to nie przeszkadza. Uwielbiam słuchać twojego głosu. Proszę, paplaj
dalej- uśmiechnął się lekko- tylko nie gniewaj się, kiedy zasnę.
Lubiłam
rozmawiać z nim o głupotach. Kochałam Go i bardzo chciałam, żeby już czuł się
dobrze. Miałam już dosyć tych ciągłych wypadków. Najpierw miałam gorączkę,
która zagrażała mojemu życiu. Potem wpadłam pod lód, a teraz Jack rozbił szybę
i jest cały pokaleczony. Dosyć tego! Nigdy więcej tylu na raz niefortunnych
wypadków! Nie pozwolę na to, by ciągle któreś z nas leżało w łóżku.
-Elso,
możemy wejść?- doszedł mnie głos zza drzwi. Był to głos mojej mamy, łagodny i
ciepły.
-Już,
już, zaraz!
Podniosłam
lekko Jack’a i położyłam na podłodze z dala od łóżka, by rodzice nie widzieli
lewitującej kołdry. Popędziłam odtworzyć im drzwi.
-Witaj
córeczko- odezwał się tata.
Weszliśmy
w głąb pokoju. Ja i mama usiadłyśmy na łóżku, a tata zajął miejsce na fotelu.
-Kochanie...-
zaczęła nieśmiało mama i spojrzała na tatę- ostatnio... wydaje nam się, że zbyt
dużo czasu spędzasz w pokoju. Powinnaś wyjść, złapać świeżego powietrza i
poznać poddanych. Po chwili zastanowienia odparłam:
-Dobrze-
w mojej głowie narodził się plan- ale pod jednym warunkiem. Będę mogła zanosić
co drugi dzień na biedne dzielnice koszyki z jedzeniem.
Rodzice
spojrzeli na siebie i skinęli głowami.
-Zgoda.
To bardzo dobry pomysł.
Rodzice
zapytali się jeszcze o naukę i samopoczucie, a potem wyszli.
-Obiecujemy,
że będziemy Cię częściej odwiedzać.
Kochałam
rodziców. Byli bardzo ciepłymi ludźmi, a ich ograniczona ilość miłości wynikała
z ogromu obowiązków, a nie- z zaniedbania.
Kiedy
drzwi mojej komnaty się zamknęły spojrzałam na Jack’a. Zdążył się obudzić.
-Przepraszam...-
powiedziałam zatroskana i uklęknęłam przy białowłosym- po prostu rodzice
przyszli i...- nie zdążyłam dokończyć, bo dostałam od Jack’a soczystego
buziaka.
Ten
jeden całus wyrażał milion słów. Błękitnooki dał mi nim do zrozumienia, że wie,
co zaszło i nie muszę się tłumaczyć. Ku mojemu zaskoczeniu białowłosy wstał i
teatralnie się otrzepał. Odtworzyłam szerzej oczy.
-Wiesz,
świetnie się czuję- powiedział ukazując swoje piękne, śnieżnobiałe zęby. Zaraz
potem gwałtownie złapał mnie w pasie, przyciągnął do siebie i pocałował- masz
rację- odparł drapiąc się po głowie- pomogę Ci w roznoszeniu koszyków i ubrań-
tym razem ja się promiennie uśmiechnęłam.
-Może
wybierzemy się na spacer? – zaproponował chłopak.
Jack
wyczarował mi piękną, fioletową suknię zdobioną w charakterystyczne dla
Arendelle wzory i wyszliśmy z pokoju. Po drodze wstąpiliśmy do kuchni.
-Kosze
przygotowane?- odparłam radośnie otwierając drzwi.
-Przygotowane
Panienko, przygotowane- odparła z uśmiechem April.
Chwyciłam
kosze w dłonie i ruszyłam w stronę wyjścia. Były to dwa wielkie wiklinowe kosze
wypełnione po brzegi serem, kiełbasą, owocami i słodkościami. Kiedy tylko
opuściliśmy zamek Jack wziął ode mnie jeden kosz. Ten większy oczywiście. Ja
trzymałam plecionkę w prawej ręce, białowłosy w lewej. Szliśmy tak przez miasto
ze splecionymi dłońmi. Kiedy dotarliśmy na miejsce zastanawialiśmy się jak to
wszystko rozdać. Zdecydowaliśmy, że będę chodzić od domu do domu i dawać trochę
zawartości koszyka w zależności od ilości domowników. Większość bardzo
dziękowała za to, że przynosiłam im jedzenie, ale znaleźli się i tacy, którzy
mówili o przekupstwie, fałszywej dobroci i o tym, że nie potrzebują litości.
-Tyle
macie skarbów i litujecie się nade mną przynosząc kilka kromek chleba?!-
wykrzyknął jakiś starzec i zamknął mi drewniane drzwi przed nosem.
Rozdawanie długo trwa. Kiedy już skończyliśmy
byłam bardzo zmęczona, ale się uśmiechałam, bo wdzięczność ludzi była dla mnie
jak środek uśmierzający ból. Wracaliśmy ciemną, pustą ulicą trzymając się za
ręce i machając koszykami do przodu i w tył. Nagle usłyszałam czyjś głos.
-Panienko,
a co panienka robi sama o tak późnej porze?- ktoś chytro zapytał. Zapewne był
to mężczyzna.
Zamarłam
i stałam jak słup soli dopóki Jack nie pociągnął mnie za rękę. Biegliśmy wzdłuż
ulicy do momentu, w którym mieliśmy pewność, że tego kogoś już nie ma. Nagle
oboje posmutnieliśmy, choć Jack przypominał bardziej zamyślonego niż smutnego.
Kiedy dotarliśmy do mojej komnaty białowłosy nadal miał taki wyraz twarzy. Nie
wiedziałam co mu powiedzieć. Odstawiłam tylko kosze na podłogę i go
przytuliłam.
-Elso-
odparł Jack odsuwając mnie na długość swoich rąk- przykro mi, że jestem z Tobą,
ale tak, jakby mnie nie było- ściągnęłam brwi- widzisz mnie tylko Ty- ciągnął
dalej- i... i chyba zrzeknę się roli strażnika.
A niech sprobuje to mu nogi z d*** powyrywam!!!!!! Ma byc straznikem i basta! Cxekam na nexta!!
OdpowiedzUsuńPozdro i WENY!!
Ooo nie spodziewałam się tego. Trochę mi smutno, że nie będzie strażnikiem ,ale za to będzie normalnie z Elsą. Rozdział jak zwykle super i życzę weny.
OdpowiedzUsuńHej ;) Tak jak obiecałam, zajrzałam na Twojego bloga. Przepraszam, ale z powodu wielu obowiązków w szkole (lektura i pełno zadań domowych) no i dlatego, że muszę pisać moje Dramione zdąrzyłam dziś przeczytać tylko te kilka rozdziałów.
OdpowiedzUsuńOgółem - BLOG JEST CUDOWNY! Mimo że jako chyba jedyna z moich znajomych nie jestem fanką Krainy Lodu, Twój blog całkowicie mnie wciągnął. Historia, którą piszesz jest naprawdę cudowna. No i Jack, taki kochany *.*
Mam nadzieję, że i jutro znajdę czas, by poczytać, bo nie mogę się doczekać, co będzie dalej!
Ciepło pozdrawiam i życzę weny! Johanna Malfoy