Otworzyłam
delikatnie oczy, ujrzałam jasne, poranne światło wpadające przez okno mojej
komnaty i padające na białą komodę. Promienie oświetlały ten pamiętny, biały
wazon, który chciałam rozbić wczoraj o głowę Jack’a Frost’a. Spojrzałam na
zegarek w różowej oblamówce koło łóżka. 4:13. Przeciągnęłam się i zdecydowałam,
że nie będę marnować tak wspaniałego poranka. Najpierw pewnym krokiem podeszłam
do okna i otworzyłam je na oścież. Pozwoliłam promieniom słońca muskać moją
twarz, a śpiewie ptaków wypełniać moje uszy. Wiatr rozsiewał zapach bzu. „Jak
pięknie”- pomyślałam. Następnie usiadłam
przed lustrem i długo szczotkowałam moje włosy. Lśniły niczym gwiazdy, a w
dotyku były jak jedwab. Spojrzałam w lustro. Nie malowałam się. Uważałam, że to
głupota niszczyć tak wspaniałą skórę, która pokrywała moją twarz. Oczy też
miałam ładne, duże. Pozatym, kiedy nie maluje się oczu to mają one swój
naturalny blask. Powieki są jaśniejsze, kąciki oczu prawie białe, a rzęsy
czarne. Podeszłam do szafy i wyciągnęłam jedną z moich najlepszych sukienek na
codzień. Była w błękitnym kolorze z półprzeźroczystymi rękawami. Miała wiele
warstw przez co była na dole bardzo szeroka. Kiedyś uznaliby mnie za
czarownicę. Dlaczego? Ponieważ kiedyś, żeby przekonać się czy kobieta jest
czarownicą wrzucano ją do jeziora. Jeśli utopiłaby się-niewinna. Jeśli jednak
unosiłaby się na powierzchni to znaczy, że szatan jej pomógł i jest czarownicą.
W tych czasach wiele kobiet nosiło sukienki o dużej ilości warstw, dzięki którym
nie tonęły.
Pościeliłam ładnie łóżko i usiadłam na
fotelu zastanawiając się co z sobą począć. Zdecydowałam, że pójdę do stajni,
gdzie ostatnio rzadko bywałam. Weszłam przez podwójne, drewniane drzwi.
Zastałam w środku mężczyzn pracujących przy koniach, którzy serdecznie mnie
powitali.
-
Witaj Mustangu.- powiedziałam do konia i pogładziłam go po pysku.
Dostałam
Mustanga na urodziny od rodziców, kiedy był jeszcze źrebakiem. Rósł razem ze
mną. Nazwaliśmy go tak, bo zawsze był bardzo waleczny. Nawet najbardziej
doświadczeni pracownicy nie mogli do niego podejść. Tylko przy mnie robił się
spokojny. Był taki, jakbyśmy go zabrali z dziczy. Walczył ze wszystkimi, jakby
chciał odzyskać utraconą wolność.
Wróciłam
do swojej komnaty i zobaczyłam godzinę. 7:30. Udałam się do królewskiej kuchni.
Powitałam wszystkich serdecznym uśmiechem.
-
Co dzisiaj będzie na śniadanie?- zapytałam April.
-
Jajecznica, rogaliki i na deser cisto czekoladowe.
-
Mmmm...- na mojej twarzy pojawił się uśmiech.
-
Panienka już idzie, bo rodzice będą na panienkę źli.
Posłusznie
pokiwałam głową. Nie lubiłam takiego
podejścia moich rodziców. Wszyscy jesteśmy ludźmi. Wszyscy jesteśmy równi. Nie
ma między nami innej różnicy niż majątek. Oni pomimo nędzy, głodu i braku
środków do życia potrafią się cieszyć tym, co jest. A my, bogaci mieszkańcy o
smukłych, bladych twarzach, taliach ściskanych gorsetami i lśniących włosach
nie potrafimy cieszyć się pałacami, biżuterią i złotem wysypującym się ze
skarbców. Niczym drezdeńskie lalki o długich, jasnych włosach, idealnej cerze,
w pięknych sukniach i parasolkach zdobionych falbankami w małych rączkach z
zadbanymi paznokciami.
Udałam się do jadalni i, ku uciesze moich rodziców, nie spóźniłam się.
Zjadłam wszystko ze smakiem.
-
Elso, jak Ci minął wczorajszy dzień?
-
Wspaniale, mamo.
-
Słyszałam, że do późna w nocy ćwiczyłaś. Nie powinnaś się tak przemęczać...
-
Przepraszam mamo.
-
Anno, a jak Ci idzie nauka?
Moja
siostra pochyliła nisko głowę i z trudem wyszeptała:
-
Nie bardzo.
-
Kochanie, powinnaś brać przykład z Elsy, jako jej młodsza siostra masz
obowiązek jej pomagać w rządzeniu państwem.
Ania
chyba przypomniała sobie o swojej dumie. Uniosła wysoko głowę i nie patrząc na
matkę wypowiedziała:
-
Przepraszam, poprawię się.
Zrobiło mi się jej żal. Ja nawet nie musiałam
zbytnio siedzieć przy książkach, a ona, żeby umieć choć trochę musiała siedzieć
dobrą godzinę. Zawsze ją do mnie porównywano. Zawsze byłam uznawana za tą
lepszą. Nie wiem czy to dobrze. Moja zabójcza powaga i kamienna twarz, serce
pokryte lodem, choć takie młode. Ania była moim przeciwieństwem. Radosna, o
wielkim sercu zdolnym do kochania wszystkich. Bardzo naiwnym sercu. Życie nie
jest łatwe, boję się, że ktoś kiedyś ją bardzo zrani, za bardzo. Wtedy Ania się
zamknie, a jej serce zamieni się w lód, tak samo jak moje.
Kiedy wróciłam do mojej komnaty poczułam
się senna. Położyłam się, wtuliłam w miękką pościel i zasnęłam. Kiedy otworzyłam niepewnie oczy zorientowałam
się, że jest już ciemno. Dotknęłam czoła i przewróciłam się na drugi bok.
-
Jack?! – odparłam z niedowierzaniem. Białowłosy siedział na fotelu obok mojego
łóżka i intensywnie się we mnie wpatrywał.
-
Przepraszam- potrząsnął głową- obiecałem, że przyjdę. Nie chciałem Cię budzić.
-
Długo tu jesteś?
-
Trochę... Od zachodu słońca.
Otworzyłam
szerzej oczy i poczułam, że się rumienię.
-
Jack...
-
Przepraszam.- przerwał mi chłopak.
Nastąpiła
chwila milczenia, którą przerwało moje pytanie.
-
Jack, co to znaczy „wybrany przez księżyc”?
-
Powiedz mi coś o sobie- zniesmaczona unikiem chłopaka wstałam i kłaniając się
wypowiedziałam tak, jak mnie zawsze uczono:
-
Jestem Elsa, następczyni tronu Arendelle, mam 15 lat i cieszę się, że mogę Pana
poznać. A Pan jak się nazywa?
Chłopak
wstał, podniósł swoją laskę, a z niej wystrzelił strumień lodu, który rozprysł
się na suficie, a błyszczący śnieg zaczął sypać z nikąd. Byłam zafascynowana.
-
Jestem Jack Frost- powiedział z uśmiechem opierając się o swoją, przewyższającą
go, laskę.
-
Och, jakie to piękne- powiedziałam łapiąc płatek śniegu.
Wstałam,
wybiegłam na środek pokoju i zrobiłam kilka obrotów z wyciągniętymi na bok
rękoma. Ni stąd ni z owąd pojawił się Jack, objął mnie w pasie i uniósł do
góry. Wokół nas szalała zamieć, a my wirowaliśmy razem długo. Jak dwa płatki
śniegu tańczące wśród wichury nie zwracając uwagi na inne. Kiedy zamieć ustała
Jack mnie puścił i teraz mogłam dokładnie przyjrzeć się jego twarzy. Miał duże,
błękitne oczy, jasne, wąskie usta, zgrabny nos, a w jego czuprynie było
zatopionych kilkanaście płatków śniegu, które nigdy się nie roztapiały. Jack
był zimny w dotyku, ale mi to nie przeszkadzało. Jego wiecznie oszroniona bluza
była już nieco zniszczona.
-
Elsa...- wyszeptał Jack, po czym jakby otrząsnął się ze snu- muszę już iść-
dodał normalnym tonem.
Nie
zdążyłam wydać z siebie jakiegokolwiek dźwięku, a Jack już był za oknem. Stałam
tak chwilę z wyciągniętą ręką po czym położyłam się do łóżka i zasnęłam.
To wszystko na dzisiaj. Mam nadzieję, że się Wam spodoba.
Ja chcę wiedzieć czemu ten śnieżny idiota ją zostawił! Pisz dalej bo nie wytrzymam napięcia i sama nic nie napiszę. Ps. Super rozdział
OdpowiedzUsuńZgadzam się ten rozdział jest niesamowity.WENY ŻYCZĘ! KIEDY U CB BĘDZIE KOLEJNY ROZDZIAŁ ?
Usuń