środa, 20 maja 2015

Rozdział III: "Jack"

Otworzyłam delikatnie oczy, ujrzałam jasne, poranne światło wpadające przez okno mojej komnaty i padające na białą komodę. Promienie oświetlały ten pamiętny, biały wazon, który chciałam rozbić wczoraj o głowę Jack’a Frost’a. Spojrzałam na zegarek w różowej oblamówce koło łóżka. 4:13. Przeciągnęłam się i zdecydowałam, że nie będę marnować tak wspaniałego poranka. Najpierw pewnym krokiem podeszłam do okna i otworzyłam je na oścież. Pozwoliłam promieniom słońca muskać moją twarz, a śpiewie ptaków wypełniać moje uszy. Wiatr rozsiewał zapach bzu. „Jak pięknie”- pomyślałam.  Następnie usiadłam przed lustrem i długo szczotkowałam moje włosy. Lśniły niczym gwiazdy, a w dotyku były jak jedwab. Spojrzałam w lustro. Nie malowałam się. Uważałam, że to głupota niszczyć tak wspaniałą skórę, która pokrywała moją twarz. Oczy też miałam ładne, duże. Pozatym, kiedy nie maluje się oczu to mają one swój naturalny blask. Powieki są jaśniejsze, kąciki oczu prawie białe, a rzęsy czarne. Podeszłam do szafy i wyciągnęłam jedną z moich najlepszych sukienek na codzień. Była w błękitnym kolorze z półprzeźroczystymi rękawami. Miała wiele warstw przez co była na dole bardzo szeroka. Kiedyś uznaliby mnie za czarownicę. Dlaczego? Ponieważ kiedyś, żeby przekonać się czy kobieta jest czarownicą wrzucano ją do jeziora. Jeśli utopiłaby się-niewinna. Jeśli jednak unosiłaby się na powierzchni to znaczy, że szatan jej pomógł i jest czarownicą. W tych czasach wiele kobiet nosiło sukienki o dużej ilości warstw, dzięki którym nie tonęły.
     Pościeliłam ładnie łóżko i usiadłam na fotelu zastanawiając się co z sobą począć. Zdecydowałam, że pójdę do stajni, gdzie ostatnio rzadko bywałam. Weszłam przez podwójne, drewniane drzwi. Zastałam w środku mężczyzn pracujących przy koniach, którzy serdecznie mnie powitali.
- Witaj Mustangu.- powiedziałam do konia i pogładziłam go po pysku.
Dostałam Mustanga na urodziny od rodziców, kiedy był jeszcze źrebakiem. Rósł razem ze mną. Nazwaliśmy go tak, bo zawsze był bardzo waleczny. Nawet najbardziej doświadczeni pracownicy nie mogli do niego podejść. Tylko przy mnie robił się spokojny. Był taki, jakbyśmy go zabrali z dziczy. Walczył ze wszystkimi, jakby chciał odzyskać utraconą wolność.
Wróciłam do swojej komnaty i zobaczyłam godzinę. 7:30. Udałam się do królewskiej kuchni. Powitałam wszystkich serdecznym uśmiechem.
- Co dzisiaj będzie na śniadanie?- zapytałam April.
- Jajecznica, rogaliki i na deser cisto czekoladowe.
- Mmmm...- na mojej twarzy pojawił się uśmiech.
- Panienka już idzie, bo rodzice będą na panienkę źli.
Posłusznie pokiwałam  głową. Nie lubiłam takiego podejścia moich rodziców. Wszyscy jesteśmy ludźmi. Wszyscy jesteśmy równi. Nie ma między nami innej różnicy niż majątek. Oni pomimo nędzy, głodu i braku środków do życia potrafią się cieszyć tym, co jest. A my, bogaci mieszkańcy o smukłych, bladych twarzach, taliach ściskanych gorsetami i lśniących włosach nie potrafimy cieszyć się pałacami, biżuterią i złotem wysypującym się ze skarbców. Niczym drezdeńskie lalki o długich, jasnych włosach, idealnej cerze, w pięknych sukniach i parasolkach zdobionych falbankami w małych rączkach z zadbanymi paznokciami.
     Udałam się do jadalni i, ku  uciesze moich rodziców, nie spóźniłam się. Zjadłam wszystko ze smakiem.
- Elso, jak Ci minął wczorajszy dzień?
- Wspaniale, mamo.
- Słyszałam, że do późna w nocy ćwiczyłaś. Nie powinnaś się tak przemęczać...
- Przepraszam mamo.
- Anno, a jak Ci idzie nauka?
Moja siostra pochyliła nisko głowę i z trudem wyszeptała:
- Nie bardzo.
- Kochanie, powinnaś brać przykład z Elsy, jako jej młodsza siostra masz obowiązek jej pomagać w rządzeniu państwem.
Ania chyba przypomniała sobie o swojej dumie. Uniosła wysoko głowę i nie patrząc na matkę wypowiedziała:
- Przepraszam, poprawię się.
 Zrobiło mi się jej żal. Ja nawet nie musiałam zbytnio siedzieć przy książkach, a ona, żeby umieć choć trochę musiała siedzieć dobrą godzinę. Zawsze ją do mnie porównywano. Zawsze byłam uznawana za tą lepszą. Nie wiem czy to dobrze. Moja zabójcza powaga i kamienna twarz, serce pokryte lodem, choć takie młode. Ania była moim przeciwieństwem. Radosna, o wielkim sercu zdolnym do kochania wszystkich. Bardzo naiwnym sercu. Życie nie jest łatwe, boję się, że ktoś kiedyś ją bardzo zrani, za bardzo. Wtedy Ania się zamknie, a jej serce zamieni się w lód, tak samo jak moje.
     Kiedy wróciłam do mojej komnaty poczułam się senna. Położyłam się, wtuliłam w miękką pościel i zasnęłam.  Kiedy otworzyłam niepewnie oczy zorientowałam się, że jest już ciemno. Dotknęłam czoła i przewróciłam się na drugi bok.
- Jack?! – odparłam z niedowierzaniem. Białowłosy siedział na fotelu obok mojego łóżka i intensywnie się we mnie wpatrywał.
- Przepraszam- potrząsnął głową- obiecałem, że przyjdę. Nie chciałem Cię budzić.
- Długo tu jesteś?
- Trochę... Od zachodu słońca.
Otworzyłam szerzej oczy i poczułam, że się rumienię.
- Jack...
- Przepraszam.- przerwał mi chłopak.
Nastąpiła chwila milczenia, którą przerwało moje pytanie.
- Jack, co to znaczy „wybrany przez księżyc”?
- Powiedz mi coś o sobie- zniesmaczona unikiem chłopaka wstałam i kłaniając się wypowiedziałam tak, jak mnie zawsze uczono:
- Jestem Elsa, następczyni tronu Arendelle, mam 15 lat i cieszę się, że mogę Pana poznać. A Pan jak się nazywa?
Chłopak wstał, podniósł swoją laskę, a z niej wystrzelił strumień lodu, który rozprysł się na suficie, a błyszczący śnieg zaczął sypać z nikąd. Byłam zafascynowana.
- Jestem Jack Frost- powiedział z uśmiechem opierając się o swoją, przewyższającą go, laskę.
- Och, jakie to piękne- powiedziałam łapiąc płatek śniegu.
Wstałam, wybiegłam na środek pokoju i zrobiłam kilka obrotów z wyciągniętymi na bok rękoma. Ni stąd ni z owąd pojawił się Jack, objął mnie w pasie i uniósł do góry. Wokół nas szalała zamieć, a my wirowaliśmy razem długo. Jak dwa płatki śniegu tańczące wśród wichury nie zwracając uwagi na inne. Kiedy zamieć ustała Jack mnie puścił i teraz mogłam dokładnie przyjrzeć się jego twarzy. Miał duże, błękitne oczy, jasne, wąskie usta, zgrabny nos, a w jego czuprynie było zatopionych kilkanaście płatków śniegu, które nigdy się nie roztapiały. Jack był zimny w dotyku, ale mi to nie przeszkadzało. Jego wiecznie oszroniona bluza była już nieco zniszczona.
- Elsa...- wyszeptał Jack, po czym jakby otrząsnął się ze snu- muszę już iść- dodał normalnym tonem.
Nie zdążyłam wydać z siebie jakiegokolwiek dźwięku, a Jack już był za oknem. Stałam tak chwilę z wyciągniętą ręką po czym położyłam się do łóżka i zasnęłam.



To wszystko na dzisiaj. Mam nadzieję, że się Wam spodoba.



2 komentarze:

  1. Ja chcę wiedzieć czemu ten śnieżny idiota ją zostawił! Pisz dalej bo nie wytrzymam napięcia i sama nic nie napiszę. Ps. Super rozdział

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się ten rozdział jest niesamowity.WENY ŻYCZĘ! KIEDY U CB BĘDZIE KOLEJNY ROZDZIAŁ ?

      Usuń