środa, 1 lipca 2015

Rozdział XXII: "Uwięziona - udręczona" Część 3

            Dzień szósty...
     Wstałam z spuchniętymi oczami, pod którymi było widać dwa, sinozielone półksiężyce. Zgrabiałymi rękoma jak zwykle złapałam się cienkiego parapetu, stanęłam na kamień i niezgrabnie podskoczyłam, by zobaczyć dziedziniec. Wlokło się po nim mnóstwo dzieci o chudych, przerażających twarzach i oczach bez błysku jaki zwykle gości w tęczówkach maluchów. Ale nie dziś, nie w tych czasach. Ośmiolatki nagle musiały dojrzeć i stać się głowami rodziny dla swoich młodszych sióstr i braci podczas gdy rodzice zginęli podczas żebrania o jakiekolwiek resztki z pałacu. Był listopad. Zimno trzęsło ciałami dzieci, a te zdejmowały cienkie, liche szaty i okrywały nimi młodsze rodzeństwo, malutkie rączki i nóżki, które często od zimna przybierały lilowy kolor. To był okropny widok. Z bólem wymalowanym na twarzy odwróciłam głowę i zeskoczyłam potykając się i zdzierając sobie skórę z rąk. Westchnęłam i usiadłam na łóżku po czym oderwałam kawałek szmatki z poharatanego krańca mojej sukienki, a w zasadzie tego co z niej zostało, i zawinęłam sobie na zdarte miejsce. Doskonale wiedziałam jak szybko w takie miejsca w tak niehigienicznych warunkach może wdać się zakażenie. Zakasłałam ciężko czując, jakbym miała w gardle smoka oraz ułożyłam się wygodniej. Podłożyłam dłonie pod głowę i patrzyłam nieobecnym wzrokiem na sufit, który niczym nie różnił się od ścian i podłogi. Czytałam podpisy ludzi, którzy wcześniej tu byli. Tylko rzecz w tym, że niegdyś byli tu zbrodniarze, mordercy, a teraz siedzą tu ludzie ukarani za swoją dobroć. To smutne...
               Dzień siódmy...
     Narysowałam na ścianie następną, siódmą już kreskę. Nikt o mnie nie walczył. Nawet Jack... Czy On mnie jeszcze kocha? Bo gdyby tak to na pewno próbowałby się do mnie dostać. A jeśli nawet nie- rozpoznałabym jego głos na dziedzińcu i wiedziała, że o mnie walczy... Ale nic, nawet głosu... Nawet cichego szmeru... Usiadłam na podłodze i zaczęłam płakać. Nikt mnie już nie kocha... Wszyscy mnie zostawili. Nikt się o mnie nie martwi, nikt mnie nie chce...
               Dzień ósmy...
     Wzięłam głęboki oddech i pomyślałam o rodzicach. Nagle przyszła mi na myśl Anna. Gdzie Ona może być? Nie widziałam jej na polu bitwy ani w zamku już po walce. Nawet na ślubie. Miejmy nadzieję, że dalej jest u Roszpunki. Nie wybaczyłabym sobie gdyby siedziała w lochu. A jeśliby zginęła miałabym na sumieniu trzech członków mojej rodziny, bo to prze ze mnie zginęli mama i tata. Gdyby jeszcze Anna... Nie! Nie wolno mi tak myśleć!
               Dzień dziewiąty...
     Zapowiadało się normalnie. Dzień miał wlec się w nieskończoność, a każda sekunda odmierzana w myślach miała być niczym godzina. Jedynie słońce, które miało swoje nieliczne przebłyski przez grubą warstwę szarych chmur, wskazywało mi porę. Moje okno było wystawione na wschód, więc kiedy przy moim jedynym dojściu światła zaczynał ukazywać się cień wiedziałam, że bliżej już do wieczorna niż do rana. Siedziałam skulona pod oknem na podłodze z nogami przyciągniętymi do siebie i ukrytą w nich twarzą. Nagle usłyszałam głos strażnika i trzask zamykanych pierwszych drzwi (a były ich trzy pary, każde odpowiednio zabezpieczone, i dzieliły długi korytarz prowadzący do lochów na trzy części).
-Puśćcie mnie! Zostaw!
Dobiegł mnie czyjś głos. Gwałtownie podniosłam głowę. To był Jack! Znowu huk- drugie drzwi. Z każdym krokiem ich bardzo różniące się do siebie głosy stawały się coraz wyraźniejsze i głośniejsze. Odtworzyłam szerzej oczy, a nawet lekko rozchyliłam usta. Serce zaczęło szybciej bić, a ja nie mogłam się ruszyć i spożytkować tej energii. Siedziałam wpatrzona przed siebie i bacznie obserwowałam przestrzeń za moim wejściem do celi. Znów huk- trzecie drzwi.
-Posiedzisz sobie tutaj trochę!
-Zostaw mnie!
Słychać było, że Jack się szarpał.
-I to z tą panieneczką!- dokończył strażnik.
W tej chwili podeszli do mojej celi, a ja ani drgnęłam. Jack przestał się szarpać. Odtworzył tylko szerzej swoje oczy i wbił we mnie wzrok, z którego ciężko było wyczytać jego emocje. Strach, przerażenie, uciecha, smutek... niczego nie można było się z nich dowiedzieć. Strażnik odtworzył wejście i dosłownie wrzucił Jack’a do mojej celi. Chłopak potknął się i upadł na kolana , ale nie odrywając ode mnie wzroku podniósł się i podbiegł, a chwilę po tym mocno objął. Zaczęłam gorzko płakać w ramię Jack’a, a zaraz potem poczułam wilgoć na mojej prawej ręce. Tak bardzo cieszyłam się, że ze mną był, ale też było mi przykro, że, domyślając się, trafił do tego obskurnego miejsca z mojego powodu. Nigdy już nie chciałam go puszczać. Nigdy już nie chciałam żyć bez niego. Żadne z nas nie było w stanie wykrztusić ani słowa. Siedzieliśmy tak długo i ani jemu ani mi nie było wygodnie, ale nie chcieliśmy się rozłączyć. Kołysaliśmy się na boki niczym dwie, małe sieroty, a w zasadzie to nimi byliśmy. Dopiero kiedy nadszedł zmrok zdecydowaliśmy się w kilku ostatnich minutach światła ujrzeć swoje twarze. Dalej roztrzęsieni oddaliliśmy się nieco od siebie powoli i spojrzeliśmy sobie w oczy. Delikatnie dotknęłam buzi chłopaka, a On mojej. Nie musieliśmy nic mówić. Każde z nas wiedziało co myśli to drugie. Delikatnie zbliżaliśmy do siebie nasze wargi przenosząc wzrok to na oczy, to na usta. Wreszcie połączyliśmy się w delikatnym pocałunku. Wstałam i pomogłam Jack’ owi się podnieść, a potem położyliśmy się razem. Było nam zdecydowanie cieplej niż w pojedynkę. Przytuliłam się mocno do torsu chłopaka, a On czule mnie objął. Zasnęliśmy bardzo szybko.
               Dzień dziesiąty...
     Odtworzyłam powoli moje schorowane oczy i spojrzałam na Jack’a, żeby zobaczyć czy mogę wstać. Chłopak nie spał. Poruszyłam się więc spokojnie i podniosłam głowę umieszczoną na obolałym karku. Jack szybko na mnie spojrzał, a potem położył mi na talii drugą rękę, jaką dotychczas trzymał pod głową. Wtuliliśmy się w siebie mocno, a z naszych oczu znów zaczęły lecieć łzy. Cała zaczęłam się trząść, ale tym razem nie z zimna. Wzięłam głęboki i głośny oddech, a potem usiadłam. Rozplątałam mojego warkocza splecionego z suchych i nieprzyjemnych w dotyku, a do tego brudnych włosów. Palcami rozdzielałam sklejone pasma i zatroskana patrzyłam na moje włosy, bo wyglądały jak przypalone siano.
-Mogę ja?- to były pierwsze dwa słowa Jack’a wypowiedziane do mnie odkąd tu byliśmy.
Pokiwałam głową, a chłopak wyczarował swoją mocą szczotkę do włosów. Ja próbowałam wiele razy, ale byłam zbyt słaba, by to uczynić. Białowłosy wstał, po czym delikatnie chwycił w dłoń pasmo włosów i zaczął je powoli rozczesywać. Jego moc się przydawała, ale nie mogliśmy pozwolić sobie na, na przykład, nowe ubrania, bo nikt oprócz mnie nie wie, że moc Jack’a daje takie możliwości. Jeśli byśmy to pokazali rozdzielono by nas. A nie chcieliśmy tego. Siedzieliśmy cały dzień skuleni obok siebie jak dwójka przerażonych dzieci.
               Dzień jedenasty...
     Podeszłam i narysowałam kredą kolejną kreskę obok dwóch rzędów przekreślonych pięciu linii. Wystawiłam jak codziennie wiadro i miskę. Nagle usłyszałam huk. Odwróciłam się gwałtownie.
-Jack! To nic nie da!- powiedziałam ze łzami w oczach, bo zobaczyłam chłopaka uderzającego z całej siły o kraty.
Potem białowłosy nie ulegając moim błaganiom użył swojej mocy.
-Jack! Proszę!
Podbiegłam zapłakana do chłopaka.
-Jeśli cokolwiek się stanie- rozdzielą nas. Rozumiesz? –powiedziałam trzymając twarz chłopaka w swoich dłoniach.

Przytuliliśmy się do siebie mocno i osunęliśmy na zimną podłogę, by razem gorzko płakać.

Dałam wam w tym rozdziale trochę odpowiedzi na poprzednie pytania.
Mam nadzieję, że ciekawość rozsadza Was od środka ;) 
Jeśli będziecie komentować to zostanie ona szybko zaspokojona.
4 komentarze= następny rozdział. 

6 komentarzy:

  1. Jest! !! Jack nareszcie pojawił się by ją pocieszyć. Nienawidzę tej baby co ich tam wsadziła. Super rozdział I czekam na następny.

    OdpowiedzUsuń
  2. Oczywiście, że ciekawość rozsadza od środka! Kończysz w takim momencie, że naprawdę nie można doczekać się co dalej.
    Martwię się teraz o tą naszą parkę. Jeżeli będą dalej w tak złych warunkach to mogą umrzeć... Choć teoretycznie to niemożliwe, bo są nieśmiertelni, ale jeżeli to będzie reszta ich życia to bardzo przekichana... Mam nadzieję, że pozostali strażnicy i Hasai uwolnią ich wreszcie A ta głupia Florence szybko zginie...

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny! ♡ czekam na next'a ♡~ Yuki (nie miałam czasu na logowanie xd)

    OdpowiedzUsuń
  4. Kocham, kocham i jeszcze raz kocham! Twoj bolg to jeden z ciekawszych z jakimi mialam doczynienia :3 pomimo tego, ze mam kilka drobnych zastrzezen odnosnie akcji i innych drobnkstek, to naprawde potrafisz zaskoczyc! Czytam twoj blog od poczatku i musze przyznac, ze poczynilas znaczne postepy ;) Uwazam jednak, ze robienie z nich takich "nic-niemogacych" jest troche... "sprzeczne" (?) z mozliwosciami ich obojga i temperamentem Jack'a :3 jestem ciekawa czym poraczysz nas dalej :D weny ^^
    P.S. I - jesli mozna doradzic, w pozniejszym etapie (gdy przestaniesz juz pisac w formie dziennika) mozesz bardziej rozbudowywac fabule poprzez opisy otoczenia, emocji, wygladu i wielu innych informacji, czyniac swoje opowiadanie ciekawszym i dawac troche wieksze odstepy miedzy dziejaca sie akcja, jesli wiesz co mam na mysli :) co za duzo faktow obok siebie, to metlik i niezdrowo :D
    P.S. II - czekam na next ^^
    P.S. III - milych i CIEPLYCH wakacji! ^^
    ~ Vanfanell

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za rady, napewno skorzystam. Postaram się dodać więcej opisów i emocji. Dziękuję za miłe słowa :*

      Usuń