Dzień szósty...
Wstałam z spuchniętymi oczami, pod którymi
było widać dwa, sinozielone półksiężyce. Zgrabiałymi rękoma jak zwykle złapałam
się cienkiego parapetu, stanęłam na kamień i niezgrabnie podskoczyłam, by
zobaczyć dziedziniec. Wlokło się po nim mnóstwo dzieci o chudych,
przerażających twarzach i oczach bez błysku jaki zwykle gości w tęczówkach
maluchów. Ale nie dziś, nie w tych czasach. Ośmiolatki nagle musiały dojrzeć i
stać się głowami rodziny dla swoich młodszych sióstr i braci podczas gdy rodzice zginęli
podczas żebrania o jakiekolwiek resztki z pałacu. Był listopad. Zimno trzęsło
ciałami dzieci, a te zdejmowały cienkie, liche szaty i okrywały nimi młodsze
rodzeństwo, malutkie rączki i nóżki, które często od zimna przybierały lilowy
kolor. To był okropny widok. Z bólem wymalowanym na twarzy odwróciłam głowę i
zeskoczyłam potykając się i zdzierając sobie skórę z rąk. Westchnęłam i
usiadłam na łóżku po czym oderwałam kawałek szmatki z poharatanego krańca mojej
sukienki, a w zasadzie tego co z niej zostało, i zawinęłam sobie na zdarte
miejsce. Doskonale wiedziałam jak szybko w takie miejsca w tak niehigienicznych
warunkach może wdać się zakażenie. Zakasłałam ciężko czując, jakbym miała w
gardle smoka oraz ułożyłam się wygodniej. Podłożyłam dłonie pod głowę i
patrzyłam nieobecnym wzrokiem na sufit, który niczym nie różnił się od ścian i
podłogi. Czytałam podpisy ludzi, którzy wcześniej tu byli. Tylko rzecz w tym,
że niegdyś byli tu zbrodniarze, mordercy, a teraz siedzą tu ludzie ukarani za
swoją dobroć. To smutne...
Dzień siódmy...
Narysowałam na ścianie następną, siódmą
już kreskę. Nikt o mnie nie walczył. Nawet Jack... Czy On mnie jeszcze kocha?
Bo gdyby tak to na pewno próbowałby się do mnie dostać. A jeśli nawet nie-
rozpoznałabym jego głos na dziedzińcu i wiedziała, że o mnie walczy... Ale nic,
nawet głosu... Nawet cichego szmeru... Usiadłam na podłodze i zaczęłam płakać.
Nikt mnie już nie kocha... Wszyscy mnie zostawili. Nikt się o mnie nie martwi,
nikt mnie nie chce...
Dzień ósmy...
Wzięłam głęboki oddech i pomyślałam o
rodzicach. Nagle przyszła mi na myśl Anna. Gdzie Ona może być? Nie widziałam
jej na polu bitwy ani w zamku już po walce. Nawet na ślubie. Miejmy nadzieję,
że dalej jest u Roszpunki. Nie wybaczyłabym sobie gdyby siedziała w lochu. A
jeśliby zginęła miałabym na sumieniu trzech członków mojej rodziny, bo to prze
ze mnie zginęli mama i tata. Gdyby jeszcze Anna... Nie! Nie wolno mi tak
myśleć!
Dzień dziewiąty...
Zapowiadało się normalnie. Dzień miał wlec
się w nieskończoność, a każda sekunda odmierzana w myślach miała być niczym
godzina. Jedynie słońce, które miało swoje nieliczne przebłyski przez grubą
warstwę szarych chmur, wskazywało mi porę. Moje okno było wystawione na wschód,
więc kiedy przy moim jedynym dojściu światła zaczynał ukazywać się cień
wiedziałam, że bliżej już do wieczorna niż do rana. Siedziałam skulona pod
oknem na podłodze z nogami przyciągniętymi do siebie i ukrytą w nich twarzą.
Nagle usłyszałam głos strażnika i trzask zamykanych pierwszych drzwi (a były
ich trzy pary, każde odpowiednio zabezpieczone, i dzieliły długi korytarz prowadzący
do lochów na trzy części).
-Puśćcie
mnie! Zostaw!
Dobiegł
mnie czyjś głos. Gwałtownie podniosłam głowę. To był Jack! Znowu huk- drugie
drzwi. Z każdym krokiem ich bardzo różniące się do siebie głosy stawały się
coraz wyraźniejsze i głośniejsze. Odtworzyłam szerzej oczy, a nawet lekko
rozchyliłam usta. Serce zaczęło szybciej bić, a ja nie mogłam się ruszyć i
spożytkować tej energii. Siedziałam wpatrzona przed siebie i bacznie
obserwowałam przestrzeń za moim wejściem do celi. Znów huk- trzecie drzwi.
-Posiedzisz
sobie tutaj trochę!
-Zostaw
mnie!
Słychać
było, że Jack się szarpał.
-I
to z tą panieneczką!- dokończył strażnik.
W
tej chwili podeszli do mojej celi, a ja ani drgnęłam. Jack przestał się
szarpać. Odtworzył tylko szerzej swoje oczy i wbił we mnie wzrok, z którego
ciężko było wyczytać jego emocje. Strach, przerażenie, uciecha, smutek...
niczego nie można było się z nich dowiedzieć. Strażnik odtworzył wejście i dosłownie
wrzucił Jack’a do mojej celi. Chłopak potknął się i upadł na kolana , ale nie
odrywając ode mnie wzroku podniósł się i podbiegł, a chwilę po tym mocno objął.
Zaczęłam gorzko płakać w ramię Jack’a, a zaraz potem poczułam wilgoć na mojej
prawej ręce. Tak bardzo cieszyłam się, że ze mną był, ale też było mi przykro,
że, domyślając się, trafił do tego obskurnego miejsca z mojego powodu. Nigdy
już nie chciałam go puszczać. Nigdy już nie chciałam żyć bez niego. Żadne z nas
nie było w stanie wykrztusić ani słowa. Siedzieliśmy tak długo i ani jemu ani
mi nie było wygodnie, ale nie chcieliśmy się rozłączyć. Kołysaliśmy się na boki
niczym dwie, małe sieroty, a w zasadzie to nimi byliśmy. Dopiero kiedy nadszedł
zmrok zdecydowaliśmy się w kilku ostatnich minutach światła ujrzeć swoje
twarze. Dalej roztrzęsieni oddaliliśmy się nieco od siebie powoli i
spojrzeliśmy sobie w oczy. Delikatnie dotknęłam buzi chłopaka, a On mojej. Nie
musieliśmy nic mówić. Każde z nas wiedziało co myśli to drugie. Delikatnie
zbliżaliśmy do siebie nasze wargi przenosząc wzrok to na oczy, to na usta.
Wreszcie połączyliśmy się w delikatnym pocałunku. Wstałam i pomogłam Jack’ owi się podnieść, a potem położyliśmy się razem. Było nam zdecydowanie cieplej niż w
pojedynkę. Przytuliłam się mocno do torsu chłopaka, a On czule mnie objął.
Zasnęliśmy bardzo szybko.
Dzień dziesiąty...
Odtworzyłam powoli moje schorowane oczy i
spojrzałam na Jack’a, żeby zobaczyć czy mogę wstać. Chłopak nie spał.
Poruszyłam się więc spokojnie i podniosłam głowę umieszczoną na obolałym karku.
Jack szybko na mnie spojrzał, a potem położył mi na talii drugą rękę, jaką
dotychczas trzymał pod głową. Wtuliliśmy się w siebie mocno, a z naszych oczu
znów zaczęły lecieć łzy. Cała zaczęłam się trząść, ale tym razem nie z zimna.
Wzięłam głęboki i głośny oddech, a potem usiadłam. Rozplątałam mojego warkocza
splecionego z suchych i nieprzyjemnych w dotyku, a do tego brudnych włosów.
Palcami rozdzielałam sklejone pasma i zatroskana patrzyłam na moje włosy, bo
wyglądały jak przypalone siano.
-Mogę
ja?- to były pierwsze dwa słowa Jack’a wypowiedziane do mnie odkąd tu byliśmy.
Pokiwałam
głową, a chłopak wyczarował swoją mocą szczotkę do włosów. Ja próbowałam wiele
razy, ale byłam zbyt słaba, by to uczynić. Białowłosy wstał, po czym delikatnie
chwycił w dłoń pasmo włosów i zaczął je powoli rozczesywać. Jego moc się
przydawała, ale nie mogliśmy pozwolić sobie na, na przykład, nowe ubrania, bo
nikt oprócz mnie nie wie, że moc Jack’a daje takie możliwości. Jeśli byśmy to
pokazali rozdzielono by nas. A nie chcieliśmy tego. Siedzieliśmy cały dzień
skuleni obok siebie jak dwójka przerażonych dzieci.
Dzień jedenasty...
Podeszłam i narysowałam kredą kolejną
kreskę obok dwóch rzędów przekreślonych pięciu linii. Wystawiłam jak codziennie
wiadro i miskę. Nagle usłyszałam huk. Odwróciłam się gwałtownie.
-Jack!
To nic nie da!- powiedziałam ze łzami w oczach, bo zobaczyłam chłopaka
uderzającego z całej siły o kraty.
Potem
białowłosy nie ulegając moim błaganiom użył swojej mocy.
-Jack!
Proszę!
Podbiegłam
zapłakana do chłopaka.
-Jeśli
cokolwiek się stanie- rozdzielą nas. Rozumiesz? –powiedziałam trzymając twarz
chłopaka w swoich dłoniach.
Przytuliliśmy
się do siebie mocno i osunęliśmy na zimną podłogę, by razem gorzko płakać.
Dałam wam w tym rozdziale trochę odpowiedzi na poprzednie pytania.
Mam nadzieję, że ciekawość rozsadza Was od środka ;)
Jeśli będziecie komentować to zostanie ona szybko zaspokojona.
4 komentarze= następny rozdział.
Jest! !! Jack nareszcie pojawił się by ją pocieszyć. Nienawidzę tej baby co ich tam wsadziła. Super rozdział I czekam na następny.
OdpowiedzUsuńOczywiście, że ciekawość rozsadza od środka! Kończysz w takim momencie, że naprawdę nie można doczekać się co dalej.
OdpowiedzUsuńMartwię się teraz o tą naszą parkę. Jeżeli będą dalej w tak złych warunkach to mogą umrzeć... Choć teoretycznie to niemożliwe, bo są nieśmiertelni, ale jeżeli to będzie reszta ich życia to bardzo przekichana... Mam nadzieję, że pozostali strażnicy i Hasai uwolnią ich wreszcie A ta głupia Florence szybko zginie...
Świetny! ♡ czekam na next'a ♡~ Yuki (nie miałam czasu na logowanie xd)
OdpowiedzUsuńKocham, kocham i jeszcze raz kocham! Twoj bolg to jeden z ciekawszych z jakimi mialam doczynienia :3 pomimo tego, ze mam kilka drobnych zastrzezen odnosnie akcji i innych drobnkstek, to naprawde potrafisz zaskoczyc! Czytam twoj blog od poczatku i musze przyznac, ze poczynilas znaczne postepy ;) Uwazam jednak, ze robienie z nich takich "nic-niemogacych" jest troche... "sprzeczne" (?) z mozliwosciami ich obojga i temperamentem Jack'a :3 jestem ciekawa czym poraczysz nas dalej :D weny ^^
OdpowiedzUsuńP.S. I - jesli mozna doradzic, w pozniejszym etapie (gdy przestaniesz juz pisac w formie dziennika) mozesz bardziej rozbudowywac fabule poprzez opisy otoczenia, emocji, wygladu i wielu innych informacji, czyniac swoje opowiadanie ciekawszym i dawac troche wieksze odstepy miedzy dziejaca sie akcja, jesli wiesz co mam na mysli :) co za duzo faktow obok siebie, to metlik i niezdrowo :D
P.S. II - czekam na next ^^
P.S. III - milych i CIEPLYCH wakacji! ^^
~ Vanfanell
Bardzo dziękuję za rady, napewno skorzystam. Postaram się dodać więcej opisów i emocji. Dziękuję za miłe słowa :*
UsuńSluze pomoca ^^
Usuń