Dni
mijały szybko. Jack często przy mnie był. Trzymał za rękę i obdarowywał
wzrokiem pełnym troski. Zimne dreszcze przestały mnie nawiedzać, a zawroty
głowy ustały. Nie miałam już halucynacji, nie zacierała się granica między światem
żywych a umarłych. Pozostały tylko bóle pleców, nóg i brak apetytu. Jednak z
dnia na dzień moja cera nabierała naturalnych kolorów, a na policzkach pojawiły
się wypieki. Na twarzy coraz częściej gościł uśmiech. Pewnego dnia Jack
oznajmił:
-Wracamy
do domu. Czujesz się na tyle dobrze, że mogę sam się Tobą zająć.
Wszyscy
ciepło mnie pożegnali. Szczególnie Ząbek, z którą bardzo się zaprzyjaźniłam.
Jack wziął mnie na ręce. Chciałam zaprotestować, ale nogi nie były w stanie
mnie utrzymać. Kiedy tylko opierałam na nich swój ciężar miałam wrażenie, że
zaraz się złamią. Zaczynały się trząść i wyginać, by zaraz potem stracić
równowagę. Białowłosy owinął mnie czerwonym kocem w kratkę, posłał wszystkim
luzacki uśmiech i uniósł się w powietrze. Nie poznawałam Jack’a. Przy nich był
inny. Ciągle kłócił się z Zającem. Chodził inaczej, śmiał się dużo więcej,
wygłupiał, a jego oczy nie przypominały już oceanu, do którego ma się ochotę
wskoczyć i odkryć jego najgłębiej skrywane tajemnice. Widać było, że Jack
cieszył się z powrotu do zamku. Kiedy dotarliśmy do mojej komnaty zauważyłam,
że trochę się zmieniło. Wszystko było równo poukładane, ktoś zmienił pościel.
Teraz w pokoju dominowały biel i błękit.
-I
jak?- zapytał chłopak.
-Jack,
a jak może być? Jest pięknie...-rozmarzyłam się.
-Cieszę
się- odparł z uśmiechem kładąc mnie do łóżka i przykrywając kołdrą- zaraz
wrócę-dodał tajemniczo.
Zdążyłam tylko podnieść rękę i wziąć oddech
kiedy drzwi się zamknęły. Nagle poczułam się senna. Przymknęłam powieki i w
mgnieniu oka zasnęłam. Kiedy się obudziłam przez duże okna wpadało srebrne
światło księżyca, panowała ciemność, a Jack spał spokojnie na fotelu obok
łóżka. Przekręciłam się tylko na drugi
bok i uśmiechnęłam sama do siebie po czym znów odpłynęłam w sferę snów.
Kiedy otworzyłam oczy do pokoju wpadały
jasne promienie wschodzącego słońca. Wstałam i poszłam do łazienki umyć tłuste
włosy. Gdybym poszła do restauracji to spokojnie kucharz mógłby smażyć na nich
ryby. Kiedy moja fryzura nabrała blasku od razu poczułam się lepiej. Akurat
kiedy wychodziłam z łazienki otworzyły się drzwi komnaty. Jack powoli wszedł z
dwoma talerzami zapełnionymi kanapkami.
-Oooo...
jak miło- odparłam.
Podbiegłam
do łóżka i zaczęłam jeść. Kanapki były we wszystkich kolorach. Rzodkiewka,
pomidory, ogórki, szynka, ser, sałata i jajka. Kiedy napełniliśmy już brzuchy
zaczęłam czytać książkę. Zasłoniłam twarz masywną księgą i uparcie czytałam.
Nawet nie zauważyłam, jak Jack wchodzi i wychodzi kiedy chce. Nagle podszedł do
mnie, chwycił książkę i odciągnął na dół. Drugą dłoń trzymał za plecami.
Ściągnęłam brwi. Co on kombinuje? Jack wygodnie usiadł na łóżku i pokazał mi
dłoń zwiniętą w pięść, którą potem rozłożył. Moim oczom ukazało się małe,
ciemnoniebieskie pudełeczko.
-To
dla ciebie- odparł zadowolony.
Uchyliłam
wieczko. Zobaczyłam wisiorek w kształcie gwiazdy. Miał intensywnie błękitny
kolor, a w jego środku sypał śnieg.
-Jaki
piękny. Jack, dziękuję- powiedziałam z zachwytem po czym rzuciłam się na
białowłosego obsypując jego twarz pocałunkami- założysz mi?
Jack
pokiwał głową i już po chwili na mojej szyi pojawił się piękny wisiorek na
srebrnym, cieniutkim łańcuszku.
-To
coś więcej niż wisiorek- powiedział.
Ściągnęłam
brwi w geście braku zrozumienia wypowiedzianych przez niego słów. Białowłosy
widząc to zaczął tłumaczyć.
-Kiedy
wszystko będzie dobrze wisiorek będzie błękitny, tak jak teraz. Kiedy będzie
działo się coś złego mi albo twojej rodzinie śnieg będzie padał na
ciemnoniebieskim tle, a kiedy Ty będziesz w niebezpieczeństwie tło będzie
czarne. Ja mam taki sam, tylko w formie księżyca- wyciągnął z pod bluzy
wisiorek w kształcie sierpa.
W
nim też padał śnieg, tak samo jak w moim.
-Mój
też tak zmienia kolory, ale staje się ciemnoniebieski kiedy dzieje się coś
złego Tobie albo strażnikom. Reszta działa tak samo.
-Dziękuję-
powiedziałam czule i pocałowałam Jack’a w policzek.
-Elso,
muszę iść. Tylko proszę, nigdzie nie choć. Nie chcę Cię znowu wlec na biegun,
żebyś zrozumiała, że masz siedzieć w zamku.
Pokiwałam
głową na znak zrozumienia po czym Jack odleciał. Podeszłam do szafy trochę
chwiejnym krokiem i zobaczyłam, że wszystkie sukienki są zbyt cienkie. Będzie
mi w nich za zimno. No nic, musiałam poprosić Jack’a, żeby mi potem coś
wyczarował. Pozostało mi tylko moje łóżko. Nie miałam czego sprzątać, a tak
najbardziej lubiłam zajmować myśli. Wszystkie książki przeczytałam już po
kilkanaście razy. Udałam się więc do łazienki, zgarnęłam szczotkę do włosów i
usiadłam wygodnie na łóżku. Zaczęłam czesać moje blond włosy i patrzyłam tępo w
jeden punkt na podłodze. Jak mogę pomóc biednym dzieciom? Tak bardzo chciałabym
coś dla nich zrobić. One nie miały nawet połowy tego co ja, kiedy byłam mała.
Już wiem! Będę codziennie zanosić na biedne dzielnice koszyk z jedzeniem. Jack
na pewno mi pomoże. Chociaż będę miała pewność, że ludzie nie umrą z
wygłodzenia. Pozatym Jack mógłby wyczarowywać im koce, żeby nie marzli. Tak, to
świetny pomysł! Potem nie myślałam o niczym. Patrzyłam dalej na podłogę i
czesałam włosy.
-Elsa!-
wyrwał mnie z namysłu Jack.
Spojrzałam
szybko na białowłosego i odłożyłam szczotkę na komodę obok łóżka.
-Co?-
zapytałam ze zdziwieniem.
-Twoje
włosy- powiedział śmiertelnie poważnie chłopak wskazując palcem na moją głowę.
Na
jego twarzy pojawił się najpierw delikatny uśmiech, a kąciki ust skakały w górę
i w dół. Wreszcie nie wytrzymał i wybuchnął śmiechem. Przestraszona podbiegłam
do lustra i zobaczyłam co się stało. Musiałam czesać włosy bardzo długo. Całe
się naelektryzowały. Do tego były jeszcze długie i na głowie miałam jedną wielką
szopę.
-Chyba
piorun w Ciebie strzelił- powiedział przez śmiech Jack.
-Ej-
odparłam urażona, ale po chwili znów spojrzałam w lustro i zaczęłam się z
siebie śmiać.
Skończyło
się tak, że oboje z twarzami spuchniętymi od łez leżeliśmy na podłodze. Kiedy
już opanowaliśmy śmiech nasze oczy połączyła niewidzialna niteczka.
-Jesteś
taka śliczna.- powiedział Jack dotykając mojego policzka- ale Elsa, na podłodze
jest zimno. Jeszcze twój stan zdrowia się pogorszy i znowu będziesz musiała
długo leżeć.
-Masz
rację- odparłam spuszczając wzrok.
Wstałam
i położyłam się do łóżka. Zaraz potem Jack przyniósł mi herbatę i przypomniały
mi się tematy, jakie mam z nim poruszyć.
-Jack,
mam do ciebie parę spraw.
-Hm?
-Chciałabym,
żebyś wyczarował mi jakieś ciepłe ubrania. Jestem teraz takim zmarzlakiem, że
we wszystkich sukienkach będzie mi za zimno.
-Nie
ma sprawy. Jeszcze coś?
-Tak...
pomyślałam, że moglibyśmy pomagać biednym dzieciom, dawalibyśmy im koce, bo
wyczarować je to żaden problem i zanosilibyśmy im kosze z jedzeniem.
Myślałam,
że Jack się ucieszy, ale schylił głowę i stwierdził:
-Wiesz,
Elso, jestem strażnikiem. Nie mam prowadzić fundacji charytatywnej tylko dawać
dzieciom nadzieję...
-Dawać
nadzieję, by potem nie spełnić obietnic?!- rozzłościłam się- nienawidzę
fałszywej nadziei. Wynoś się stąd! Nie powinniście się nazywać strażnikami!
Białowłosy
posłusznie wstał i wyszedł. Zaczęłam płakać. Byłam po prostu zła, że Jack
odmawia pomocy dzieciom. Woli dawać fałszywą nadzieję. Jak on może! Jak on śmie
nazywać się strażnikiem?!
Płakałam
jeszcze dobre pół godziny po czym zasnęłam ze zmęczenia. Obudził mnie dziwny
ból w piersi. Zaspana spojrzałam na wisiorek, był ciemnoniebieski! Szybko
pobiegłam do rodziców i Ani, ale wszyscy smacznie spali. Na chwilę się
uspokoiłam, ale zaraz potem ogarnęło mnie przerażenie. Jack! Ubrałam płaszcz i
wybiegłam poza bramy zamku. Nigdzie nie widziałam chłopaka. Biegłam na oślep
przed siebie przez łzy wywołując jego imię. Nagle pośrodku wichury jaka
rozgrywała się poza granicami miasta ujrzałam Jack’a. Leżał na ziemi i
przeklinał pod nosem.
-Jack!-
rzuciłam się mu na ratunek.
-Spokojnie-
uspokoił mnie gestem ręki- nic mi nie jest- odparł i spojrzał na wisiorek-
chociaż wiemy, że działa.
-Co
ci się stało?- odparłam zaniepokojona.
-W
mieście ktoś tak wypucował szybę, że myślałem, że okno jest otwarte. Niestety
wleciałem tam z dużą prędkością i rozbiłem szybę. Trochę się poharatałem i
szkło powchodziło mi w skórę. Doleciałem tylko tutaj, dalej nie miałem siły.
Pomogłam
białowłosemu wstać i zaprowadziłam go do zamku. Kiedy weszliśmy do mojej
komnaty posadziłam chłopaka na łóżku i szybko pobiegłam do łazienki. Napuściłam
ciepłej wody do wanny i wróciłam po chłopaka.
-Wejdź
do wody, ale w bieliźnie.
-Nic
mi nie jest. To tylko trochę... Nie musisz się tak mną zajmować...
-Do
wanny, ale już!- nakazałam.
Jack
posłusznie wszedł do wody. Chwyciłam moją pęsetę i wyjmowałam ze skóry chłopaka
drobne kawałki szkła, których najwięcej miał na rękach. Kiedy miałam pewność,
że wyjęłam całe szkło zostawiłam go, żeby się umył. Wyszedł z łazienki jak
zwykle w tej swojej niebieskiej bluzie i brązowych spodniach.
-O
nie!- odparłam zmierzając w kierunku chłopaka.
-Co?!-
Jack rozłożył ręce na bok.
-Nie
będziesz w tym spał. Rozbieraj się.
-Dlaczego?!
-Bo
tak, nie będziesz chodził i spał w tym samym. Jeszcze pobrudzisz mi pościel!
Dam Ci pidżamy.
-O
nie! Prawdziwi faceci nie śpią w pidżamach.
-Dam
Ci takie ładne, w kratkę.
-Nie!
-To
tylko spodnie, dobrze?- zapytałam, bo nie chciałam wdawać się w dyskusje.
-No
dobra...- odparł zrezygnowany.
Kiedy
już pościeliłam łóżko przygotowałam dla Jack’a kołdrę i poduszkę. Wkrótce potem
oboje położyliśmy się do łóżka.
-Elsa,
ciągle nam się coś dzieje. Nie ma dnia, żeby któreś z nas właśnie nie leżało w
łóżku z powodu choroby albo czegoś innego.