Z
perspektywy Jack’a
Odkąd tylko w bazie zaczął unosić się
zapach ciasteczek, a na belach zostały zawieszone łańcuchy myślałem tylko o tym
jak wspaniałe będą w tym roku Święta Bożego Narodzenia. Na Wigilię miało
przyjść około 15 osób, więc zapowiadało się ciekawie. Oczywiście bez North’a,
bo był to dla niego najbardziej zapracowany dzień w roku. Jednak Staruszek nie
mógł się go doczekać tak samo jak my pomimo faktu, że nie miał możliwości
spędzenia go w gronie najbliższych.
Nie dziwię mu się. Radość dzieci jest
czymś nieopisanym. Uśmiech, jaki wkrada się na ich usta, często ukazując ubytki
w zębach, jest warty milion dolców i tysiąc słów. To najlepsze co może
człowieka w życiu spotkać – szczęście dziecka. Nigdy nie pomyślałbym sobie, że
ta praca jest taka wspaniała.
Z
perspektywy Elsy
W
końcu zdecydowałam, że Wigilię spędzę w Arendelle. Z samego rana z Anną przystroiłyśmy
ogromną choinkę w sali tronowej. W związku z tym, że liczyła ona sobie dobre 6
metrów musiałyśmy wieszać bombki na drabinach.
-Ale
królowo! To służba zawsze stroiła choinkę! Królowej może coś się stać! I
księżniczce tak samo!
-Oh!
Dawid, nie przesadzaj! – krzyknęłam - lepiej byś mi pomógł i przyniósł tamte
czerwone bombki – powiedziałam już z uśmiechem i wskazałam palcem na zielone
pudełko leżące na podłodze.
Ostatecznie tegoroczne, świąteczne drzewko
było cudne. Całe iskrzyło się na żółto i czerwono, a ogromny, biały aniołek na
samym szczycie sprawiał, że na jego widok od razu się uśmiechałam. Byłam
zadowolona z faktu, że jednak zdecydowałam się zostać w Arendelle. Na wieczorną
kolację zaprosiłyśmy wszystkich chętnych poddanych i wcale nie zamierzałyśmy
stać tak jak niegdyś mama z tatą przy tronie i witać gości. Chciałyśmy ubrać
się ładnie, ale bez przesady i usiąść z wszystkimi. Podzielić się opłatkiem z
znajomymi i zjeść tyle uszek, ile tylko dało by radę. Nie zamierzałyśmy ściskać
się gorsetami i non stop siedzieć prosto. Chciałyśmy się śmiać aż będą bolały
nas brzuchy i jeść to, na co miałyśmy ochotę.
Na Wigilii było cudownie. Spotkałam się z
moją ukochaną April, o którą bardzo się martwiłam i Julią, która była niegdyś
moją pokojówką. W rogu sali tronowej wznosiła się ogromna choinka, na którą,
zgodnie z tradycją, każdy gość musiał powiesić choć jedną bombkę. Wznosiliśmy
uroczyste toasty, a okazji do świętowania było wiele. Dostałam od Anny srebrną
bransoletkę – taką, która pasowała do mojego wisiorka w kształcie gwiazdy,
który kiedyś podarował mi Jack.
Ja
dałam mojej siostrze wysokie, czarne buty na obcasie oraz, korzystając z
okazji, włożyłam na jej głowę diadem ze srebra i białych pereł, który nasze
księżniczki nosiły od pokoleń. Niegdyś ja wkładałam go na uroczystości, ale
teraz mam tiarę ze złota, szmaragdów i rubinów, którą miała kiedyś nosiła moja
mama.
Cztery długie stoły były zastawione
najlepszym co mieliśmy do tej pory. Zazwyczaj były to dania z ryb i warzyw,
które musiały do nas przybyć na statkach. Przez ostatni tydzień kucharki lepiły
uszka (nieco im pomagałam), a rano musiały ugotować gar barszczu. Oczywiście
dziękowałam im za to na kolanach i powiedziałam, że wyczaruję im co tylko będę mogła.
Nigdy wcześniej nie byłam taka
szczęśliwa. Prawie sama przystroiłam cały pałac, w każdym zakamarku musiał choć
wisieć łańcuch albo aniołek. W moim pokoju obowiązkowo musiała stać choinka,
którą sama od góry do dołu przystroiłam. Wieczorem, przed ucztą, położyłam pod
drzewkiem kilkanaście prezentów przeznaczonych dla moich przyjaciół. Miałam
nadzieję, że North nie zapomni o Arendelle i napisałam mu karteczkę, by zabrał
podarunki na północ.
Po udanej Wigilii, gdy prawie wszyscy się
już rozeszli stwierdziłam, że chyba i ja powinnam iść spać. Byłam zmęczona, ale
jednocześnie bardzo radosna. Śmiałam się całą drogę pod nosem przypominając
sobie żarty i zabawne sytuacje sprzed kilku godzin. Otworzyłam niebieskie drzwi
do mojej komnaty i cały czas rechocząc się zamknęłam je i oparłam się o nie
czołem. Odwróciłam się i spojrzałam mglistym wzrokiem na ładnie pościelone
łóżko i choinkę. Zamrugałam kilka razy. Niemożliwe. Obok bożonarodzeniowego
drzewka stali wszyscy moi przyjaciele z północy. Omiotłam ich spojrzeniem.
Byłam bardzo zaskoczona.
-Witaj
Elso – odezwała się Pauline.
Dziewczyna
była ubrana w siwe spodnie i czarny sweterek, a na to srebrny wisiorek w
kształcie księżyca.
-Ale...
-Ty
nie przyjechałaś do nas, więc my przyjechaliśmy do Ciebie- odparł Jack
wyprzedzając moje pytanie.
-A
– Ale...- zająkałam się przez chwilkę, ale potem zamknęłam usta i uśmiechnęłam
się delikatnie.
Crystal
wyciągnęła w moją stronę ręce i zaczęła się do mnie zbliżać. Moje wargi
rozciągnęły się w szerokim uśmiechu. Rozpostarłam ramiona i podbiegłam do
czarnowłosej, a potem mocno ją uścisnęłam. Przywitałam się z wszystkimi po
kolei, a potem przyniosłam opłatek, żebyśmy mogli się podzielić.
Dostałam mnóstwo wspaniałych prezentów. Od
Roszpunki otrzymałam piękną sadzonkę lapachy czerwonej i obiecała mi, że gdy
posadzę ją wiosną to w ciągu tygodnia wyrośnie na trzymetrowe drzewo. Od Amelii
dostałam szklaną kulę z domkiem w środku, od Luny miętową bluzkę, od Crystal
piękną klamrę do włosów, od Liv torebkę, od Pauline pierścionek, od Iri cały
koszyk olejków do kąpieli, od Anastazji bukiet kwiatów, od Wróżki, Zająca i
Piaska zestaw kosmetyków, od Jack’a lakier do paznokci i piękną, srebrną
szczotkę do włosów, a od Aro nowe siodło dla Hasai. Ode mnie wszyscy dostali
ręcznie robioną ozdóbkę lub biżuterię, która bardzo ich ucieszyła. Zwłaszcza
moje mieniące się na fioletowo lodowe kwiatki we włosy, które ślicznie
wyglądały wciśnięte w warkocz Luny.
Skończyło się na tym, że wszyscy
siedzieliśmy na podłodze i śmialiśmy się. Tylko raz strażnicy zeszli na temat
mojej wyprowadzki, ale gdy nic nie powiedziałam ucichli. Była Wigilia –
zapewnie nie chcieli się kłócić. Jack zachowywał się normalnie, jakbym była
jego starą, dobrą przyjaciółką. Zawsze chciałam, żeby tak było. Tęskniłam za
nimi wszystkimi strasznie, moje serce biło jak szalone. Ale, pomimo to, było mi
dobrze tu, gdzie byłam.
Ani się obejrzałam zaczęło świtać i
świadoma faktu, że nikomu zapewne nie chciało się wracać zaproponowałam nocleg
u mnie.
Ostatecznie wszyscy zostali w moim pałacu
przez dwa kolejne dni. Razem jedliśmy śniadanie, tak jak u North;a i
wygłupialiśmy się, a wieczorem, w pierwszy dzień świąt zabrałam wszystkich na
zwiedzanie. Byłam w swoim żywiole. Cała aż jaśniałam od szczęścia.
Święta szybko minęły. Ani się obejrzałam,
a trzeba było się żegnać.
-Elso,
odwiedzaj nas czasem – odparła z uśmiechem Iri zanim zmiażdżyła mnie w uścisku.
-Zgadzam
się – uśmiechnęła się Amelia i także mnie przytuliła.
Nic
nie odpowiadałam. Byłam pewna, że ich nie odwiedzę chyba, że zrobią zebranie.
Nie
wiem dlaczego nie chciałam tam wracać, ale na samą myśl o tym moje serce
łomotało głośniej niż kopyta koni uderzające o bruk.
-Pa?
– z zamyślenia wyrwał mnie głos.
Przede
mną stał Jack z lekko rozpostartymi ramionami. Przeraziłam się nieco.
-Pa
– wyciągnęłam szybko rękę w jego stronę.
Chłopak
lekko zdezorientowany uścisnął ją i wychodząc z pokoju rzucił szybkie „do
zobaczenia”
Mieszały się we mnie wszystkie możliwe uczucia. Radość, smutek,
determinacja, przerażenie, szczęście. Byłam huraganem emocji i mogłam zmieść
wszystko na swojej drodze. Łzawiły mi oczy, uśmiechałam się, byłam smutna, a
moje serce trzepotało w piersi jak uwięziony w klatce ptak.
Z
perspektywy Jack’a
Od
pewnego czasu miałem mętlik w głowie. Nie wiem w sumie dlaczego, przecież jasno
zamknąłem wrota przeszłości na kłódkę i nie pozwalałem się im otworzyć. Masę
czasu spędzałem w pokoju na górze i nieświadomie odpływałem myślami za te
drzwi. Ale potem potrząsałem głową i napełniałem się poczuciem winy jak
kieliszki trunkiem podczas przyjęcia – systematycznie.
Systematyka. To było moje słowo.
Wszystko robiłem systematycznie,
jakby ktoś zaprogramował mnie na dane czynności i kazał wykonywać co jakiś
odstęp czasu. Systematycznie kogoś raniłem. Systematycznie o kimś myślałem.
Systematycznie chodziłem do tamtego pokoju i systematycznie odpływałem myślami.
O tak – to było moje słowo.
Często patrzyłem w lustro opierając się
rękoma o umywalkę. Przymrużałem oczy i dokładnie oglądałem swoją siną twarz.
Nie miałem już w sobie tego dawnego blasku, a moje oczy stały się szare jak
jesienny krajobraz. Byłem zmęczony, choć nie wiedziałem czym. Czułem się jak
wrak człowieka i , nie wiem jakim cudem, ale moja skóra jeszcze bardziej
zbledła. Jednak nie była biała jak śnieg, ale szpeciły ją sine nici, które
tworzyły dość gęstą sieć.
-Zmizerniałeś...
Dopiero
wtedy dostrzegłem w lustrze Lunę opierającą się o framugę drzwi. Patrzyła na
mnie z troską i bólem, które starała się ukryć. Ale ja widziałem jak przełyka
ślinę i próbuje mówić opanowanym głosem, jak bierze głęboki wdech. Patrzyłem na
jej odbicie i dostrzegłem , że zaczyna się do mnie zbliżać. Nagle poczułem
dotyk jej delikatnej dłoni na moim nagim ramieniu. Gwałtownie odwróciłem głowę
w jej stronę, ale zaraz potem przeniosłem wzrok z powrotem na lustro.
-Jack...
Martwię się o ciebie – powiedziała cicho obserwując mnie w odbiciu.
Odwróciłem
się w stronę Luny i przywołałem na usta lekki uśmiech. Objąłem dziewczynę w
talii. Teraz jej delikatne dłonie spoczywały na mojej klatce piersiowej.
-Nie
masz powodów – wyszeptałem przy jej twarzy i lekko musnąłem ustami jej
policzek.
Ale
ona wciąż patrzyła na mnie z troską. Jej oczy zaszły łzami.
-Hej,
hej, hej....- wyszeptałem ujmując lekko podbródek Luny – nie płacz królewno...
– powiedziałem miękko.
Zacząłem
delikatnie bawić się jej aksamitnymi blond włosami. Przybliżyłem się jeszcze
bardziej do dziewczyny, żeby nasze ciała się stykały i ułożyłem głowę na jej
ramieniu. W końcu zacząłem całować delikatnie jej nagi kark. Jej słone, ciepłe
łzy moczyły mój policzek. W końcu oderwałem się od niej żeby spojrzeć w jej
oczy. Miała twarz całą mokrą od łez, którą wykrzywił grymas cierpienia. Ona
cała się trzęsła.
Ściągnąłem brwi.
-Co
się stało? – zapytałem lekko zdezorientowany.
Ale
ona nie odpowiadała. Patrzyła tylko na mnie z cierpieniem. Wtedy uświadomiłem
sobie na dobre jak bardzo raniłem ją każdego dnia. Ile sprawiałem jej bólu i
cierpienia. Ile razy wbiłem jej nóż w serce.
I wtedy, na zimnych kafelkach w łazience,
kiedy patrzyłem na jej zapłakaną twarz, w pamięci mignęła mi scena z
przeszłości. Kiedy rozstawałem się z Elsą i oboje płakaliśmy wtuleni w siebie,
ze świadomością, że to nasze ostatnie chwile, że to nasz ostatni czuły dotyk i
ostatni pocałunek.
Ścisnęło
mnie w gardle. Zdałem sobie sprawę dlaczego
ją wybrałem. Dlaczego z nią
byłem. Te same jasne włosy... Ta sama delikatna twarz... Ten sam czuły dotyk...
To samo zimno... Te same błękitne oczy... Wybrałem ją na jej podobieństwo. Chciałem mieć choć jej część przy sobie, podświadomie
ją zatrzymać. Chociażby mieć do
dyspozycji podobną do niej osobę, by móc ją codziennie całować. By nie pogrążyć
się tak mocno w udręce, by oszukać serce wzrokiem.
Wybrałem Lunę na podobieństwo Elsy...
Teraz
to zrozumiałem i byłem tego pewien; chciałem się oszukać, żeby nie cierpieć.
Chciałem iść na łatwiznę...
Z
perspektywy Liv
Siedziałam
w moim wzorowo poukładanym pokoju przy drewnianym biurku, na którym stała
paląca się lampka. Z rogu mebla wyrastało kilka słabych, małych roślinek
kwitnących na biało, które były zasługą Roszpunki. Raz na jakiś czas dało się słyszeć
deszcz nacinający w okna albo świszczący w murach podmuch wiatru. Miałam
skupiony, ale spokojny wyraz twarzy i nakładałam na paznokcie
lakier. W powietrzu wyczuwałam jakieś dziwne napięcie, jakąś ciężką atmosferę, którą można by kroić nożem. Może mi się tylko wydawało...? Wstałam dumna ze swojego dzieła i stwierdziłam, że pójdę do kuchni po szklankę mleka. Chwyciłam okrągłą klamkę i przekręciłam ją, a potem, patrząc ciągle na swoje paznokcie, zamknęłam delikatnie drzwi i postawiłam kilka kroków. Nagle poczułam, że odbijam się od czegoś miękkiego i z ledwością udało mi się nie upaść na ziemię. Podniosłam wzrok i ujrzałam chłopaka o brązowych, kilkucentymetrowych włosach tkwiących w nieładzie, szarych oczach, dość mocnych rysach szczęki, który był ubrany w siwą, cienką bluzę z kapturem i czarne jeansy.
lakier. W powietrzu wyczuwałam jakieś dziwne napięcie, jakąś ciężką atmosferę, którą można by kroić nożem. Może mi się tylko wydawało...? Wstałam dumna ze swojego dzieła i stwierdziłam, że pójdę do kuchni po szklankę mleka. Chwyciłam okrągłą klamkę i przekręciłam ją, a potem, patrząc ciągle na swoje paznokcie, zamknęłam delikatnie drzwi i postawiłam kilka kroków. Nagle poczułam, że odbijam się od czegoś miękkiego i z ledwością udało mi się nie upaść na ziemię. Podniosłam wzrok i ujrzałam chłopaka o brązowych, kilkucentymetrowych włosach tkwiących w nieładzie, szarych oczach, dość mocnych rysach szczęki, który był ubrany w siwą, cienką bluzę z kapturem i czarne jeansy.
Spojrzałam
na swoje paznokcie i zauważyłam, że na dwóch ostatnich palcach lakier jest
całkiem rozmazany i ma odciski.
-Ty
kretynie! – wydarłam się na niego pokazując przodem swoją dłoń – Wiesz, ile nad
tym siedziałam?!
Chłopak
wydał się zszokowany.
-Eee..
Em.. Przepraszam... – powiedział lekko zdezorientowany – Ale to ty na mnie
wpadłaś i to ty nie patrzyłaś pod nogi – powiedział nieśmiało lekko się
uśmiechając.
-Ja?!
To – to ty... Ygh!
Odwróciłam
się na pięcie i mrucząc pod nosem różne epitety dotyczące tego chłopaka szłam spięta
do kuchni. Weszłam do pomieszczenia, chwyciłam butelkę z mlekiem i nalałam
sobie zawartości naczynia do szklanki.
-Debil...
Zakręciłam
butelkę i wzięłam łyk.
Z perspektywy
Elsy
Sylwester
minął mi spokojnie. Razem z Anną poszłyśmy na rynek, żeby oglądać fajerwerki.
Założyłyśmy śliczne, czarne, koronkowe kreacje i wysokie buty. Mocno się
pomalowałyśmy i pokręciłyśmy włosy – chciałyśmy wyglądać bosko.
-Elso...?
-Hm?
– mruknęłam dalej wpatrując się w niebo.
-Wiesz....
Cieszę się, że przyjechałaś. Nawet nie wiesz jak za tobą tęskniłam... Dziękuję,
że tak się mną zajmujesz i jesteś dla mnie taka kochana. Czasem mam wrażenie,
że na za dużo mi pozwalasz.
-Anno...
– powiedziałam trochę ciężko i przez chwilę na nią spojrzałam, a potem znów
przeniosłam wzrok na czyste, atramentowe niebo usłane diamentami- Wiem, za czym
ja tęskniłam kilka lat temu. I wiem też, że nie jesteś dzieckiem. Ja też w
twoim wieku już nim nie byłam. Nie mogę ci pozwalać na wszystko, i mam
nadzieję, że to rozumiesz, ale chcę dać ci choć część wolności jaka ci się
należy. Widzisz, gdyby nie Jack... siedziałabym nadal samotna w tym wielkim
pokoju, zmęczona rolą jaką miałam odgrywać. Mam nadzieję, że Kriss jest podobny
do Jack’a...
-Ale
teraz nie jesteście razem? – nie wiem czy było to pytanie czy twierdzenie.
-Nie..
– szepnęłam, a z moich ust wydostał się pióropusz pary, który wzniósł się ku
górze – Los płata różne figle – uśmiechnęłam się lekko, a moje oczy zaszły
łzami – Widocznie tak miało być- zrobiłam kilkusekundową przerwę- Ale póki
co... zrobię wszystko, by rodzice byli z nas dumni... – po moim policzku spłynęła jedna łza, a
potem opadła na bluzkę.
Siedziałam spokojnie w mojej komnacie przy
białym biurku wykonanym w barokowym stylu skrobiąc coś piórem na pergaminie.
Dmuchnęłam w górę próbując odgonić niesforny, biały kosmyk przysłaniający mi
widok. Był czwarty stycznia i nic nie zapowiadało, że ten dzień będzie jakiś
niezwykły. Wstałam lekko zdenerwowana i poszłam szybko do łazienki.
Przykucnęłam obok białej szafki i pociągnęłam za złoty uchwyt. Wyjęłam błękitne
pudełko i zaczęłam szukać w nim spinki, którą po chwili przymocowałam
kosmyk do reszty włosów. Wróciłam do pracy i założyłam nogę na nogę. Ktoś
zapukał do drzwi.
-Proszę
– powiedziałam łagodnie nie odrywając wzroku od pergaminu. Dopiero gdy
słyszałam trzask zamykanych drzwi wolno przeniosłam spojrzenie na mężczyznę.
-Dzień
dobry Wasza Wysokość.
-Dzień
dobry Filipie. Co cię tu sprowadza?
-Ktoś
do Waszej Wysokości przyszedł.
-Oh...
– westchnęłam – Pewnie znowu ktoś proszący o pracę.
Wstałam
i zaczęłam zakładać buty na wysokim obcasie. Pognałam do łazienki i szybko
rozpuściłam włosy związane dotąd w ścisły warkocz. Otworzyłam szafę i
narzuciłam na plecy biały płaszcz zapinany pod szyją szmaragdową broszką.
-I
jak? – zapytałam.
-Wasza
Wysokość jak zwykle wygląda olśniewająco – starszy mężczyzna ukłonił się lekko
i uśmiechnął.
Gdy
wyszłam z mojej komnaty lokaj gdzieś zniknął. Szłam szybkim tempem w stronę sali
tronowej kiwając tylko głowami do tych, którzy mi się kłaniali. Przed wielkimi,
białymi wrotami wyprostowałam się, wzięłam wdech i dałam znak, by strażnicy
odtworzyli drzwi.
-Elsa?
Uszło
ze mnie całe życie. Zacisnęłam mocno szczękę i szłam prosto przed siebie z
kamienna twarzą nawet nie obdarzając ]chłopaka spojrzeniem.
-Elsa,
przyszedłem do ciebie, bo chciałem z tobą porozmawiać. Wiesz...
Chłopak
chciał skończyć, ale gdy zobaczył moją reakcję – zrezygnował. Weszłam po kilku
schodkach i zasiadłam na tronie kładąc ręce na podparciach w ten sposób, że
dłonie swobodnie zwisały z ich krawędzi. Przez kilka sekund patrzyłam prosto
przed siebie, a potem kiwnęłam do straży głową, żeby opuściła pomieszczenie.
Dopiero wtedy przeniosłam wzrok na Jack’a.
-Słucham
– odparłam spokojnie.
-Chciałem
z tobą porozmawiać...
-Proszę
– weszłam mu w słowo.
-Ale...
na osobności.
-Jesteśmy
sami – powiedziałam lekceważąco.
-Eh...
Białowłosy
spuścił głowę i zbierał siły, a potem przeniósł na mnie wzrok. Zawsze tak
robił.
-Ja
i Luna... – chłopak zrobił kilkusekundową przerwę – rozstaliśmy się.
Zatkało
mnie, ale nawet nie drgnęłam.
-I
co w związku z tym? – mój głos nieco zadrżał.
Skarciłam
się w myślach.
-Elso...
nie wiem jak mam ci to wytłumaczyć... Coś się ze mną dzieje. Nie wiem co –
białowłosy przełknął głośno ślinę – ale... ale ja cię kocham...
Podniosłam
się gwałtownie.
-Nie
chcę tego słuchać – odparłam władczym tonem mrugając usilnie, żeby łzy, które
zebrały się w oczach nie spłynęły po policzkach.
Zaczęłam
zmierzać do wyjścia.
-Elsa!
Zaczekaj!
-Zostaw
mnie. – rzuciłam przez ramię otulając się ramionami.
-Proszę...!
Nie
kontrolowałam już łez.
-Nie!
Odejdź! – krzyknęłam błagalnie.
Było
już dobrze, a on jak zwykle wszystko zepsuł. Miałam już nadzieję, że wszystko
się ułożyło, że przeszłość nie będzie mnie już nękać, ale najwyraźniej się
pomyliłam. Musiałam uciec.
Jack
złapał mnie mocno za nadgarstek.
-Wysłuchaj
mnie! – krzyknął.
Zamarłam.
Łzy przestały spływać po policzkach. Odwróciłam się w jego kierunku. Chłopak
oddychał głęboko, patrzył w podłogę, a potem przeniósł na mnie swój wzrok.
-To
ja jestem tu królową – powiedziałam chłodno i wyprostowałam się – i to ty masz słuchać mnie! – wyrwałam nadgarstek z uścisku i pognałam do wyjścia. Wrota
się za mną zamknęły, a ja zsunęłam się po nich plecami jak małe dziecko i
ukryłam twarz w dłoniach.
-Co
ja najlepszego narobiłam...- szepnęłam cicho.
Hej Moje Perełki!
Mam nadzieję, że Święta Wam miło minęły, a ja swoim rozdziałem Was nie zawiodłam.
Tym dość mocnym akcentem kończymy zapewne rok ^^
W styczniu powinien pojawić się kolejny rozdział. Dziękuję za komentarze i za to, że ostatni post miał ponad 700 wyświetleń :*:*:*:*:*
Jesteście wszyscy naprawdę kochani!
Pozdrawiam i życzę wystrzałowego sylwestra!!!